Rok
1691, wioska Salem w kolonii Massachusetts. Jeden z członków rady
wioski, Thomas Putnam traci stodołę w pożarze. Tej samej nocy jego
żona Ann wydaje na świat martwe dziecko, a mężczyzna nabiera
przekonania, że za te i inne nieszczęścia nawiedzające Salem winę
ponosi sam Diabeł. Miejscowy pastor Samuel Parris także skłania
się ku tej teorii, ale większa część prominentnych członków
społeczności pozostaje sceptyczna. Ich nastawienie jednak już
wkrótce się zmienia. Za sprawą grupy złożonej z małoletnich
dziewcząt, z jedną z córek Putnama, Annie, na czele. Ataki,
których doznają dorośli tłumaczą opętaniem, a gdy dziewczęta
zaczynają oskarżać niektórych mieszkańców Salem o
współpracowanie z Szatanem niemalże cała tutejsza społeczność
daje im wiarę. Osoby posądzane przez nie o czarnoksięstwo są
wtrącane do lochów, gdzie mają oczekiwać na procesy sądowe. Mają
szansę ocalić albo przynajmniej przedłużyć swoje życie
przyznając się do działalności na rzecz Diabła. Ale jeśli tego
nie uczynią zostaną skazani na śmierć przez powieszenie.
Jedno
z najsłynniejszych (jeśli nie najsłynniejsze) polowań na rzekome
czarownice w historii świata. W 1692 i 1693 roku w Salem dwadzieścia
osób zostało powieszonych, a pięć w tym dwoje niemowląt zmarło
w więzieniu i to wszystko przez grupkę małoletnich dziewcząt,
którym bogobojni purytanie, wówczas tworzący tamtejszą
społeczność, bezgranicznie wierzyli. Ta wielokrotnie i pod różnymi
kątami analizowana przez historyków sprawa inspirowała wielu
artystów – filmowców, pisarzy, muzyków – a jednym z
najbardziej znanych dzieł powstałych w oparciu o tę historię jest
moim zdaniem doskonały obraz Nicholasa Hytnera z 1996 roku pt.
„Czarownice z Salem”. Nieżyjący już reżyser, który za życia
realizował się głównie w telewizji, Joseph Sargent (m.in.
„Szczęki 4 – Zemsta” i „Koszmary” z 1983 roku) również
podjął się zadania wyreżyserowania produkcji zainspirowanej
niesławnymi wydarzeniami z Salem z XVII wieku mając do dyspozycji
scenariusz Marii Nation. Jego „Polowanie na czarownice” weszło
na małe ekrany w 2002 roku w dwóch częściach (każda z nich liczy
sobie trochę ponad półtorej godziny) i najczęściej jest
klasyfikowane jako dramat, ale według mnie porusza się także w
ramach thrillera, miejscami nawet zahaczając o horror.
Wyróżniony
dwiema nominacjami do Złotej Szpuli (za efekty i imitacje dźwiękowe
oraz za montaż dźwięku w dialogach i technice ADR) długi film,
czy jak kto woli miniserial Josepha Sargenta w mojej ocenie nie może
się równać z „Czarownicami z Salem” Nicholasa Hytnera. Bo i
ciężko byłoby doścignąć tamto dziełko, film z pamiętną
kreacją Winony Ryder, w którym to osobiście żadnych minusów nie
dostrzegam. Produkcję, którą oglądałam tyle razy, że już dawno
straciłam rachubę. „Polowanie na czarownice” według mnie takim
bezbłędnym obrazem nie jest, ale pocieszenie czerpię z faktu, że
znalazłam w nim więcej superlatywów niźli negatywów. Na kartach
scenariusza Marii Nation znalazło się zdecydowanie więcej
szczegółów i prawdy historycznej na temat procesów tak zwanych
czarownic z Salem i całej ich otoczki (obraz ówczesnej społeczności
tego miejsca, nieszczęścia do jakich wówczas dochodziło, kontekst
polityczny i religijny etc.) niż to miało miejsce w przypadku
wzmiankowanych już „Czarownic z Salem”. Ale oglądając to nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że wielu wątkom brakuje
wyrazistości. Taka mnogość szczegółów, która jednak nie
rozciągała się na postacie tak dalece, jak bym tego chciała,
sprawiała, że fabuła nierzadko ulegała zmętnieniu. W dodatku
chwilami miałam wrażenie, że twórcy zatracili proporcje, że
zanadto zagłębiają się w rzeczy mniej istotne, a momentami (tylko
czasami) nazbyt powierzchownie traktują wątki najważniejsze. I,
być może z pragnienia zachowania jak największego obiektywizmu, są
zwyczajnie niekonsekwentni. Bo z jednej z strony dają widzom jasno
do zrozumienia, że Annie Putnam (dobra kreacja Katie Boland),
dziewczynka stojąca na czele grupki dziewcząt oskarżających
innych o praktykowanie czarnoksięstwa, symuluje ataki, które to
według większości dorosłych mieszkańców Salem są powodowane
przez czarownice i czarowników, ale z drugiej strony widz cały czas
ma w pamięci obrazy pokazane na początku „Polowania na
czarownice”, które zostały ujęte z perspektywy tej oto
dziewczynki. To że Annie Putnam oskarża o zmowę z Diabłem jedynie
te osoby, które w jakiś sposób naraziły się jej samej albo jej
rodzicom świadczy na korzyść tej pierwszej teorii (chyba że ktoś
jest w stanie uwierzyć w tak duże zbiegi okoliczności), ale wizje,
jakich doświadcza w kościele, niepotrzebnie (bo nie wypada to
przekonująco) wspomagane komputerem widoki dręczących ją
czarownic mogą wskazywać na to, że dziewczynka nie kłamie, że
rzeczywiście demaskuje ludzi, których wzięły we władanie
diabelskie moce. Albo ma halucynacje. W przypadku pozostałych
członkiń tej niesławnej grupy, innych dziewcząt z Salem
oskarżających swoich sąsiadów o zaprzedanie duszy Diabłu sprawa
wydawała mi się dużo jaśniejsza. To znaczy tutaj nie miałam
problemów z rozeznaniem się w spojrzeniu twórców filmu. A
przynajmniej wydaje mi się (bo mogę się przecież mylić), że
według filmowców pozostałe oskarżycielki padły ofiarami
histerii, którą czasami na pewno symulowały (pierwsze spotkanie
zastępcy gubernatora z dwiema córkami wielebnego Samuela Parrisa).
Chociaż można też spokojnie założyć, że udawały przez cały
czas, w przeciwieństwie do wielu innych mieszkańców Salem. I nie
chodzi mi tutaj tylko o przypadek Ann Putnam (przyzwoicie wykreowanej
przez Kirstie Alley), ale także o mniej gwałtowny, acz równie
niepokojący przebieg szaleństwa ogarniającego tę purytańską
społeczność (jest tutaj też jedna poganka, ale akurat jej ta
błyskawicznie rozszerzająca się histeria nie ogarnie).
„Polowanie
na czarownice” Josepha Sargenta cechuje się częstym skakaniem
pomiędzy postaciami, zarówno pierwszo jak i drugoplanowymi.
Najwięcej miejsca poświęcono jednak paru członkom od wielu lat
konkurujących ze sobą rodzin Putnamów i Porterów oraz rodzinie
Parrisów, złożonej z pastora, jego żony (bardzo wiarygodni Henry
Czerny i Rebecca De Mornay) i dwóch małych córek, które to tak
samo jak dwie córki Putnamów mają ataki rzekomo wywoływane przez
czarownice i czarowników z Salem. Odnosiłam jednak wrażenie, że
czas jaki dano tym postaciom nie przekładał się na jakość ich
rysów psychologicznych i wzajemnych relacji. Innymi słowy, choć
często mogłam ich oglądać to przez większość czasu miałam
poczucie obcowania jedynie z zarysami tych postaci, z rozmazującymi
się konturami, a nie pełnokrwistymi, żywymi osobami, które
miałabym wrażenie, że bardzo dobrze znam. Później to się
znacznie poprawiło, zwłaszcza w przypadku Ann Putnam, aczkolwiek
nawet tutaj miałam pewien niedosyt, bo nawet wtedy twórcy nie
zdecydowali się poddać dokładnej analizie jej relacji z Annie
Putnam. Zaledwie liznęli ten temat, potraktowali te ich codzienne
stosunki tak pobieżnie, że trudno było mi uwierzyć nawet w to, że
łączą ich jakieś więzy krwi, nie wspominając już o wyłapaniu
jakichś wyrazistszych emocji wynikających z ich kontaktów. A
zważywszy na przeciwstawne miejsca w jakich stały, wziąwszy pod
uwagę coraz większy sceptycyzm Ann odnośnie przerażających
wydarzeń w Salem i coraz śmielej sobie poczynającą Annie, dbałość
o akurat ten aspekt scenariusza była bardzo ważna. Nie mam żadnych
wątpliwości, że omawiany film zyskałby na szerszym,
dogłębniejszym omówieniu stosunków Ann i Annie, bo i nawet jeśli
musiałoby to odbyć się kosztem odarcia tej drugiej z tej
niezmiennie osnuwającej ją tajemnicy, jeśli twórcy musieliby w
takim przypadku zrezygnować z tego enigmatycznego portretu rzeczonej
dziewczynki to według mnie akurat tutaj zadziałałoby na plus. Bo w
tym swoim mnożeniu pytań na temat Annie Putnam, w tej tajemniczości
niezmiennie osnuwającej tę postać i w tym wrzucaniu różnych
(fałszywych i prawdziwych) informacji, sugestii na temat jej osoby,
tak się zapędzili, że mnie wydawali się zwyczajnie
niekonsekwentni. Wyglądało mi to tak, jakby sami nie wiedzieli pod
jakim kątem najlepiej rozpatrywać tę konkretną postać i tę
swoją niewiedzę próbowali ukryć pod płaszczykiem większych
ambicji, tj. wmówić odbiorcy, że choć mają swoje zdanie na ten
temat to wolą pozostawić mu pole do własnej interpretacji oraz
jakby zapominali o tym, co pokazali wcześniej (wstęp z
halucynacjami gryzący się z późniejszym gwałtownym skrętem w
inne wytłumaczenie). Ale za to wątki skupiające się na wielebnym
Parrisie i jego rodzinie, jak to trafnie określa jeden z oskarżonych
„parodiach procesów” sądowych, obrazy z obskurnych,
zawilgoconych lochów wypełnianych ludźmi oskarżonymi o
praktykowanie czarnoksięstwa, ich jakże raniące serce egzekucje,
straszny los niemowląt przetrzymywanych w więzieniach oraz
późniejsze dzieje Josepha Putnama i Lizzie Porter, małżeństwa
zawartego wbrew rodzinie tego pierwszego (ten wątek początkowo jest
strasznie mdły, ot romansidło a la „Romeo i Julia”, choć ze
sprzeciwem tylko jednego rodu, ale z czasem sytuacja robi się
naprawdę ciekawa) – wszystko to pozwalało mi utrzymać wzrok na
ekranie. To oraz mroczna atmosfera, w jakiej utrzymano ten obraz,
stroje z epoki, wywołujące poczucie izolacji miejsce akcji, silnie
odczuwalne poczucie szaleństwa o podłożu religijnym, szybkiego
zatracania się w fanatyzmie, coraz dalej posuwającej się
łatwowierności (ciemnogród wita) i coraz większej chciwości, bo
i o tym motywie zapominać nie należy. Skręty w stronę horroru w
większości prezentowały się dosyć tandetnie (beznadziejne efekty
komputerowe), ale jeden utrzymany w duchu tego gatunku incydent moim
zdaniem twórcom „Polowania na czarownice” się udał – mowa o
widmowej kobiecie, która pewnej nocy nawiedza (faktycznie bądź
pozornie) Ann Putnam.
Czy
polecać? No nie wiem. Każdego, kto jeszcze tego, według mnie,
arcydzieła nie widział z całego serca zachęcam do seansu
„Czarownic z Salem” Nicholasa Hytnera, obrazu, który tak jak
omawiane tutaj „Polowanie na czarownice” Josepha Sargenta
zainspirowała niesławna sprawa procesów i egzekucji ludzi
posądzonych o działalność na rzecz Szatana w XVII wieku w jednej
z wsi w kolonii Massachusetts. Natomiast tę oto produkcję, ten
projekt Sargenta odważę się polecić osobom szczególnie
zainteresowanym tą konkretną sprawą i to w dodatku takim, którzy
czują, że będą potrafili przetrwać przeciąganie niektórych
mniej istotnych wątków, czasami odbywające się ze szkodą dla
tych ważniejszych wydarzeń, niekonsekwencje w scenariuszu (chociaż
to akurat może być jedynie moje subiektywne odczucie) i niezbyt
dogłębne charakterystyki postaci. Bo wydaje mi się, że jeśli
ktoś naprawdę interesuje się polowaniem na rzekome czarownice,
które odbyło się w Salem w XVII wieku to nawet dostrzegając te
mankamenty powinien być z tego obrazu przynajmniej względnie
zadowolony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz