środa, 22 lipca 2020

„Relic” (2020)


Kay i jej dorosła córka Sam przyjeżdżają do zmagającej się z postępującą demencją Edny, mieszkającej w jednorodzinnym domu w małym australijskim miasteczku w stanie Victoria, matki Kay. W całym domu zapobiegliwa staruszka porozklejała karteczki mające przypominać jej o najprostszych zajęciach dnia codziennego. Stan Edny bardzo niepokoi jej córkę. Kobieta nie ma wątpliwości, że jej rodzicielka wymaga całodobowej opieki, której ta nie jest w stanie jej zapewnić. Znajduje więc inne rozwiązanie, które jednak nie podoba się Sam. Dziewczyna początkowo lepiej dogaduje się z babcią niż matką, ale z biegiem czasu zachowanie Edny staje się dla niej coraz bardziej alarmujące. Staruszka najwidoczniej wierzy, że w jej domu zagnieździła się jakaś siła, która ma na nią niszczący wpływ.

Relic”, australijsko-amerykański horror nastrojowy, to entuzjastycznie przyjęty przez krytyków pełnometrażowy debiut reżyserski Natalie Eriki James, oparty na scenariuszu, który napisała wspólnie z Christianem White'em, również debiutującym w długim metrażu. I nie licząc shortów, też jest to pierwszy przeniesiony na ekran scenariusz James. Inspirację przyniosła jej wizyta w 2014 roku u jej mieszkającej w Japonii babci, zmagającej się wówczas z chorobą Alzheimera. James zdradziła, że wtedy po raz pierwszy babcia jej nie poznała. Wtedy też dopadły ją wyrzuty sumienia, że nie odwiedzała babci częściej. Wpływ na jej pierwszy pełnometrażowy obraz miał też dom jej babci, który przerażał James w dzieciństwie. Reżyserka powiedziała, że „Relic” to swego rodzaju opowieść o jej rodzinie, tutaj zbudowana na szkielecie potencjalnie nawiedzonego domu. Natalie Erika James jest fanką filmowego horroru, zwłaszcza azjatyckiego, i wiąże swoją artystyczną przyszłość z tym gatunkiem. Światowa premiera „Relic” odbyła się w styczniu 2020 roku na Sundance Film Festival, a główna dystrybucja rozpoczęła się latem tego samego roku na platformach streamingowych. Producencką pieczę nad filmem objęła między innymi firma założona przez Jake'a Gyllenhaala i Rivę Marker, Nine Stories Productions.

Trzy kobiety. Trzy pokolenia. I jeden potencjalnie nawiedzony dom w niewielkiej australijskiej miejscowości. Emily Mortimer jako Kay, Bella Heathcote jako jej córka Sam i fenomenalna Robyn Nevin jako Edna. Starsza kobieta z demencją, która rozpaczliwie potrzebuje pomocy swoich bliskich. „Relic” traktuje o jednym z najsilniejszych lęków człowieka – lęku przed chorobą. O poczuciu winy wywołanym nieobecnością u boku bliskiej osoby wymagające opieki. Oraz sposobach radzenia sobie w takiej sytuacji w ujęciu pokoleniowym. To znaczy w „Relic” mamy dwa rozbieżne zdania na temat tego, co dla osoby w podeszłym wieku dotkniętej poważną przypadłością będzie najlepsze. Kay, córka Edny, uważa, że najlepszym rozwiązaniem będzie umieszczenie rodzicielki w domu opieki. Natomiast jej córka, Sam, jest zdania, że Edna powinna zostać z rodziną. Można powiedzieć, że najmłodsza członkini owej familii wychodzi z założenia, że to na bliskich spoczywa obowiązek opieki nad posuniętą w latach, schorowaną krewniaczką. Kay tymczasem podchodzi do tego bardziej realistycznie, choć niektórzy mogą powiedzieć, że egoistycznie. Jakoś przecież trzeba się utrzymać, pieniądza z nieba nie spadają, a pobyt w domu Edny coraz bardziej utwierdza Kay w przekonaniu, że jej matka wymaga całodobowej opieki. Wspólnymi siłami jakoś z całą pewnością dałoby się to pogodzić, Sam ma w tym względzie słuszność, ale wiele wskazuje na to, że jest jeszcze jeden problem. Możliwe że nierozwiązywalny. Chyba że z pomocą egzorcysty... Nie, „Relic” nie jest kolejnym horrorem o opętaniu człowieka przez jakąś demoniczną istotę. A w każdym razie nie tej maści, do jakiej zdążyliśmy się przyzwyczaić. Bo przypuszcza się, że coś bierze we władanie ciało i umysł Edny. Kobieta podlega procesowi rozpadu tak w sferze fizycznej, jak psychicznej, duchowej. Zupełnie, jakby coś przeżuwało ją całą. Toczyło od środka. Trawiło. I wypluwało w zmienionej w formie. Degradacja. Rozpad cielesny na modłę klasycznych body horrorów – praktyczne efekty specjalne, ale muszę zaznaczyć, że niecechujące się jakąś wielką śmiałością. Nie na tle całego tego wspaniałego nurtu kina grozy. Bardziej absorbująca dla mnie okazała się jednak wewnętrzna przemiana zachodząca w godnej najwyższego współczucia Ednie. Ale żeby być całkowicie uczciwą muszę dodać, że także budzącej pewien dyskomfort emocjonalny. Coś w rodzaju atawistycznego, acz delikatnego lęku. Odwieczny strach przed chorobą, który może, ale nie musi, okazać się czymś więcej. Zagrożenie bowiem może przychodzić z zewnątrz. A konkretniej z najbliższego otoczenia Edny. Gnieździć się w jej przepastnym, mrocznym domu, w którym czas niejako się zatrzymał. Wystrój jest dość anachroniczny, co zresztą nie jest nietypowe dla mieszkań osób w podeszłym wieku (naturalnie nie jest to stała, niezbywalna cecha). Atmosfera panująca w tym miejscu to nic innego jak odbicie tak zwanej jesieni życia, w jakiej teraz znajduje się nasza Edna. Słabowita kobiecina, której coraz trudniej odnaleźć w sobie determinację niezbędną do wydaje się niekończącej się walki z... czymś. Natalie Erika James i Christian White wprawdzie oparli swoją historię na sprawdzonym motywie faktycznie czy tylko rzekomo nawiedzonego domu, ale ich spojrzenie nie przypomina niczego, z czym dotychczas w horrorze zdążyłam się spotkać. W znanych ramach umieścili własną koncepcję. Nie mniej, a może nawet bardziej przerażającą od duchów, demonów i innego tałatajstwa, które zwykle gnieździ się w podobnych miejscach. W kinie i literaturze grozy.

Relic” Natalie Eriki James może nasuwać skojarzenia z „Wizytą” M. Night Shyamalana. Bo obie te produkcje starają się „straszyć starością”. Mówią nam, że proces starzenia się, któremu wszyscy ulegamy, bywa przerażający, że tak zwana jesień życia wielu upływa w samotności, mękach i niepamięci. Edna zapomina. Coraz częściej i coraz więcej. Gdyby nie karteczki, które zapobiegliwe porozklejała w całym domu to nie zawsze pamiętałaby na przykład o zakręceniu kranu, czy zażyciu lekarstw. Gorzej, że zdarza jej się zapominać kim jest i kim są osoby, które przebywają w jej domu. Są chwile, w których nie tylko nie rozpoznaje własnej córki i wnuczki, ale wyraźnie jest nastawiona do nich agresywnie. Upatruje w Kay i Ednie zagrożenia. I zdaje się, że coś stara się przed nimi ukryć. Toczy ukradkowe rozmowy z kimś, kogo tylko ona jest w stanie dostrzec. A wynika z nich, że knuje przeciwko swoim ukochanym krewniaczkom. Bo w tych momentach, w których Edna zachowuje trzeźwość umysłu jest wspaniałą babcią i co prawda nieprzejednaną matką, ale nie ma wątpliwości, że szczerze kochającą swoją córkę. Podejrzewam, że niektórzy odbiorcy „Relic” będą czuli pokusę piętnowania postawy tej ostatniej. Osądzania Kay na jej niekorzyść. Mimo tego, że Natalie Erika James i Christian White w swoim scenariuszu obrali trochę innych punkt widzenia. Nie starali się na siłę usprawiedliwiać Kay, ale co w przestrzeni publicznej niezbyt często się zdarza, akceptowali też jej racje. Rozumieli trudne położenie Kay. Chyba nawet jej współczuli. Tej kobiecie w średnim wieku, w której odbywało się swoiste przeciąganie liny. Z jednej z strony czuła, że najlepsze dla jej matki będzie zamieszkanie z nią. Pragnęła tego, to dyktowało jej serce. Ale rozum mówił, że nie zdoła pogodzić życia zawodowego z wymagającą opieką nad schorowaną rodzicielką. Sam w swoim młodzieńczym entuzjazmie nie potrafi przewidzieć negatywnych konsekwencji wzięcia pod swoje opiekuńcze skrzydła starszej kobiety z demencją. Kay wręcz przeciwnie – uważa to za wyzwanie ponad jej siły. A prawda pewnie tkwiłaby gdzieś pośrodku. Opieka nad Edną najprawdopodobniej ani nie okazałaby się zadaniem niewykonalnym dla tych dwóch młodszych kobiet, ani nie niewymagającym większych wyrzeczeń i/lub trosk. Pod warunkiem, że w tym ludzkim dramacie nie uczestniczy ktoś jeszcze. Coś nieludzkiego. Jakaś obecność tkwiąca w tym wypranym z żywych kolorów, zdominowanym przez sepiowe odcienie i pełnym ciemnym kątów domu z tajemniczymi, szczelnie zamkniętymi drzwiami i dźwiękami pomysłowo naśladującymi ulatywanie pamięci relacjonowane przez niektórych pacjentów z demencją. Z oszczędniejszych efektów wizualnych wyróżnić muszę subiektywną technikę filmowania – jeden moment, w którym patrzymy przez mrugające oczęta kogoś, kto wrócił do domu – oraz oniryczne wstawki, w których znajdziemy przekonująco oddane elementy body horroru. Nie tylko tam, bo degradacja ciała w umownej rzeczywistości cały czas postępuje. A wraz z nią nasilają się zagadkowe zjawiska w otoczeniu trzech blisko spokrewnionych ze sobą kobiet. Problemem dla niektórych może być jednak to, że przynajmniej te ostatnie są mało spektakularne. Odgłosy i zachowanie Edny wskazujące na jakąś nie do końca tajemną obecność w jej domu, co wziąwszy pod uwagę jej stan zdrowotny trudno bezkrytycznie przyjmować na wiarę. Ale w połączeniu ze wszystkim innym...? Tak, coś w tym zdecydowanie jest. I raczej nietrudno domyślić się co konkretnie. Właściwie to nie jestem pewna, czy twórcom zależało na ukryciu tego faktu. Ale na wszelki wypadek: UWAGA SPOILER. Dom Edny faktycznie jest nawiedzony. I rzeczywiście mamy tutaj do czynienia z opętaniem jej ciała i umysłu. Tyle że nie przez demona czy złego ducha, jak to zwykle bywa w horrorze, tylko swoistą personifikację demencji. Tutaj ta przerażająca przypadłość przybiera formę. Duchową, ale i materialną. Na marginesie: końcówka przypomniała mi „Martyrs. Skazanych na strach” Pascala Laugiera, aczkolwiek w zdecydowanie delikatniejszym wydaniu i, trochę wstyd się przyznać, historie o reptilianach KONIEC SPOILERA. Powolna narracja skoncentrowana na budowaniu emocji i graniu bardziej klimatem niźli efektami specjalnymi, choć tych (na szczęście dla mnie praktycznych) jak już wspomniałam troszkę się tutaj przewija. W przeciwieństwie do jump scenek – nie odnotowałam ani jednej. Taki w skrócie jest „Relic”. Mroczny film nakręcony trochę w starym stylu, za czym obok wyżej wymienionych świadczy nieskomplikowana fabuła. Jednowątkowa opowieść o radzeniu sobie z chorobą w rodzinie, w potencjalnie nawiedzonym domu. Z perspektywy kobiet z trzech kolejnych pokoleń. Babki, matki i córki, które oprócz więzów krwi być może złączy przerażające przekleństwo albo spotka bolesna śmierć w ponurym małomiasteczkowym domu pod lasem. Szczerze mówiąc czegoś mi w tej historii zabrakło. Prostota jest dobra, ale przecież dodanie jakiegoś niekoniecznie odkrywczego wątku do miejscami zastoinowej środkowej partii „Relic” niekoniecznie tę prostotę by pogwałciło. Jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że za długo krążono wokół rzeczy już oczywistych, za mało obszarów tej pomysłowej przecież koncepcji zbadano. Dałam się w to wciągnąć, a jakże, ale weszłabym w ten nadprzyrodzony (przynajmniej pozornie) psychologiczny film grozy z elementami body horroru jeszcze głębiej, gdyby coś do tej fabuły doklejono. Choćby tylko w warstwie obyczajowej, w coraz bardziej uciążliwej codzienność troszczących się o siebie nawzajem kobiet. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka prawda wydaje się inna.

Sympatycy tak zwanej nowej fali filmowego horroru australijsko-amerykański pełnometrażowy debiut Natalie Eriki James zobaczyć moim zdaniem powinni. I to nie zwlekając. Bo choć nie uważam, żeby był to jeden z najlepszych reprezentantów tego jakże uwielbianego przeze mnie prądu, urastający do poziomu między innymi takich perełek, jak „Coś za mną chodzi” Davida Roberta Mitchella czy „Midsommar. W biały dzień” Ariego Astera, to na tle tego, myślę, wymagającego czystego talentu, czy chociaż większego doświadczenia, trendu, wypada całkiem dobrze. Doświadczenia Natalie Erika James jeszcze nie posiada, co mam nadzieję szybko się zmieni, a więc podejrzewam, ma naturalne predyspozycje do tworzenia dzieł może nie od razu wielkich, ale na pewno godnych uwagi przynajmniej tej części fanów gatunku, która stawia klimat i efekty praktyczne ponad jump scenkami i obrazami generowanymi komputerowo. „Relic” jest przede wszystkim dla tych, którzy potrafią odnaleźć się w prostych, oszczędnych w środkach, wolno rozsnuwanych opowieściach z dreszczykiem. Ale też dla tych, którzy tęsknią za świeżością w filmowym horrorze, bo i tej, przynajmniej ja, odmówić tej produkcji nie mogę.

2 komentarze:

  1. Muszę koniecznie obejrzeć, bo to zdecydowanie moje klimaty. Kocham nawiedzone domy i atmosferę tajemniczego zagrożenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nuda jakich mało!

    OdpowiedzUsuń