Przeszło 700-stronicowa publikacja wydawnictwa Zysk i S-ka w twardej
oprawie z poruszającą wyobraźnię grafiką na okładce
zatytułowana „W górach szaleństwa i inne opowieści” to
kolejny godny najwyższej pochwały ukłon w stronę miłośników
prozy Howarda Phillipsa Lovecrafta, jednego z najważniejszych
autorów weird fiction. Mimo że wszystkie utwory zamieszczone
w niniejszym zbiorze są doskonale znane fanom prozy Samotnika z
Providence – jestem bowiem przekonana, że z ochotą uświetnią
oni swoje prywatne kolekcje tą przecudną publikacją. Istnieje
również spore prawdopodobieństwo, że propozycja Zysk i S-ka
zwróci uwagę szerszego grona czytelników, zachęci osoby, które
dotychczas nie miały okazji zapoznać się z twórczością
osławionego H.P. Lovecrafta do wypuszczenia się w pierwsze podróże
z nim w roli przewodnika po światach, w których króluje
najczystsza groza. Wydawcy wszak zdecydowali się zebrać w jednym
miejscu siedemnaście w ich mniemaniu najbardziej reprezentatywnych
utworów Lovecrafta, dzieł z którymi każdy czytelnik odczuwający
pociąg do literatury grozy winien się zapoznać. Opowiadania i
minipowieści króla weird fiction zamieszczone w niniejszym
zbiorku wydają się być niemalże doskonałą propozycją dla osób
dopiero wkraczających w świat jego niezmierzonej wyobraźni,
ponieważ większość opowieści wchodzących w skład tej
publikacji można śmiało traktować jako swoiste kamienie milowe w
historii literatury grozy. Jeśli kogoś nie porwą historie
zamieszczone w tej książce to najprawdopodobniej już nic nie
przekona go do twórczości H.P. Lovecrafta.
Z
wszystkimi utworami wchodzącymi w skład zbiorku „W górach
szaleństwa i innych opowieści” miałam przyjemność zapoznać
się już wcześniej. Z większością pierwotnie zaznajomiłam się
przy okazji lektur „Zgrozy w Dunwich i innych przerażających
opowieści” oraz „Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne”, wyłączając „Przyczajoną grozę”,
którą jednak jakiś czas temu znalazłam w zbiorku zatytułowanym
„Coś na progu”. Lektura „W górach szaleństwa i innych
opowieści” była więc dla mnie powrotem do znanych i w większości
lubianych historii. Jednak abstrahując od kilku wyjątków utwory te
nie były mi obce w innym tłumaczeniu - nieocenionego Macieja Płazy
władającego dużo bogatszym słownictwem (ktoś może powiedzieć,
że bardziej kwiecistym) od tłumaczy przewijających się w
niniejszym wydaniu. Nie ukrywam, że wolę warsztat Macieja Płazy,
ale wykazałabym się skrajną niesprawiedliwością, gdybym
zdeprecjonowała omawiany zbiorek tylko dlatego, że tłumaczenie
okazało się nieco słabsze. Podkreślam „nieco”, bo biorąc pod
uwagę ogół polskich publikacji zagranicznych autorów to i tak
jest całkiem wysoki poziom.
Gdybym
miała wskazać utwór H.P. Lovecrafta, który darzę największą
sympatią to wahałabym się pomiędzy „Coś na progu” a „Kolorem
z przestworzy”. Oba opowiadania widnieją w omawianym zbiorku –
nie mogłoby przecież zabraknąć takich arcydzieł literatury grozy
w książce, która w zamyśle miała zawierać najbardziej
reprezentatywne dzieła Samotnika z Providence. „Coś na progu”,
tak samo zresztą jak „Piekielną ilustrację”,
„Zapomniane miasto”, „Herberta Westa – Reanimatora”
i „Model Pickmana” w skrócie omówiłam już w recenzji
„Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i
fantastyczne”, więc wstrzymam się od powtarzania (przestrzegam
jednakże, że tytuły mogą się trochę różnić). Natomiast
wyszczególniony wyżej „Kolor z przestworzy” to osadzona
w wiejskich realiach, wprost emanująca atmosferą wyalienowania
opowieść o rolniczej rodzinie, której dotychczasowy spokój
zostaje zburzony przez meteoryt o doprawdy niezwykłych
właściwościach. Lovecraft w tym utworze doszedł do perfekcji w
budowaniu zagęszczającej się aury niezdefiniowanego zagrożenia,
tym większej że doprawionej potężną dawką wyobcowania, wszak
niepokojące zjawiska mające miejsce na farmie pięcioosobowej
familii szybko skutkują ostracyzmem ze strony pozostałych
mieszkańców okolicznego obszaru. W twórczości H.P. Lovecrafta
można zauważyć pewną tendencję, polegającą na nadmiernym
rozwlekaniu końcowych partii jego opowieści, w których to
wcześniej nakreślona i z czasem znacznie zintensyfikowana groza
wreszcie osiąga apogeum. W „Kolorze z przestworzy” udało mu się
tego uniknąć – zamiast zdawałoby się niekończącej się,
drobiazgowo wyłuszczonej ucieczki bohatera dostajemy niezwykle
spektakularny pokaz morderczej siły, który skutkuje wręcz
przygniatającą aurą zagrożenia spowijającą nieszczęsnych
protagonistów. Od wspomnianej tendencji Lovecraft odstąpił również
w dziele, które śmiało można nazwać minipowieścią –
opowieści o młodzieńcu zafiksowanym na punkcie historii, który
zaczyna interesować się swoim zmarłym przodkiem budzącym niegdyś
lęk okolicznych mieszkańców ze względu na swoje demoniczne
praktyki. „Przypadek Charlesa Dextera Warda” znamionuje,
co prawda nudnawy wstęp, w którym autor pokusił się o szczegółowe
opisy architektoniczne, ale cierpliwość czytelnika wkrótce
zostanie nagrodzona niezwykle klimatyczną opowiastką o budzących
odrazę praktykach i zatracaniu swojego „ja”, sfinalizowaną w
całkiem zaskakujący sposób. W tym utworze Lovecraft obficie
unaocznił swoje zamiłowanie do retrospekcji – zaglądania w
przeszłe wydarzenia, które rzutują na teraźniejszość jego
bohaterów, proponując nam doprawdy intrygującą historię podszytą
czystym szaleństwem. Retrospektywne wstawki odgrywają prawie równie
ważną rolę w „Widmie nad Innsmouth”, opowieści o
mieście zamieszkiwanym przez dziwacznych osobników, którzy przez
paktowanie z niewyobrażalnymi stworami sprowadzili na siebie
przekleństwo. Małomiasteczkowy klimat zamkniętej społeczności
skrywającej przed resztą świata jakieś odrażające sekrety, w
budowaniu którego Lovecraft nie ma sobie równych, barwne opisy
osobliwej anatomii członków wyklętego społeczeństwa i przewrotny
finał to zdecydowanie najsilniejsze składowe tego opowiadania,
właściwie gwarantujące każdemu spragnionemu mocnych wrażeń
wielbicielowi horroru wprost niezapomniane wrażenia. „Widmo nad
Innsmouth”, podobnie jak wiele innych tekstów zamieszczonych w tym
zbiorze, jest silnie osadzone w mitologii Cthulhu, opus magnum
Samotnika z Providence. Opowieściach o Wielkich Przedwiecznych (w
zależności od tłumaczenia nazywanych również Wielkimi Starymi
Bogami), czyli potężnych szkaradnych bytach, które przyszły na
świat na długo przed pojawieniem się człowieka. Spotkałam się
już z opiniami głoszącymi, że proza Lovecrafta jest
monotematyczna, że wszystkie opowiadania i minipowieści tego autora
cechuje denerwująca powtarzalność. Bohaterzy pojawiający się na
kartach jego utworów rzeczywiście mogą irytować odarciem z
indywidualności - każda pozytywna postać stworzona przez
Lovecrafta upodabnia się do pozostałych, tak bardzo, że ciężko
spamiętać który protagonista pojawiał się w danej opowieści.
Nie zgadzam się jednak z twierdzeniem, że Lovecraft w kółko
mielił ten sam motyw, bo wystarczy choćby bliżej przyjrzeć się
stworzonej przez niego mitologii, aby odkryć, że cechuje ją
porywająca różnorodność, że wymyślił bardzo złożone
uniwersum, pełne naprawdę zróżnicowanych stworów wymykających
się wyobraźni pierwszego lepszego, przeciętnego artysty. Ogólny
schemat zasadzający się na konfrontacji jakiegoś nieszczęśnika z
siłą niepochodzącą ze znanego nam świata może tworzyć ułudę
obcowania z tym samym, ale jeśli pochylić się nad szczegółami
nie sposób nie zauważyć mnogości poruszających wyobraźnię
koncepcji.
„Nie jest umarłym ten, który może spoczywać wiekami.
Nawet śmierć może umrzeć wraz z dziwnymi eonami.”
Poza zamiłowaniem do retrospekcji H.P. Lovecrafta cechował również między innymi pociąg do motywu lokalnych legend, które to w mniejszym lub większym stopniu przewijają się w wielu jego utworach. Wyraźne echa tego zamiłowania odnajdziemy między innymi w „Przyczajonej grozie”, „Szczurach w murach”, czy „Szepczącym w ciemności” - właściwie to można śmiało założyć, że gdyby nie odniesienia do lokalnego folkloru owe opowieści straciłyby na atrakcyjności. Gdyby nie szczegółowe opisy lękliwych postaw okolicznych mieszkańców względem danego w ich mniemaniu przeklętego miejsca wymienione opowiadania nie przygniatałyby taką złowieszczością, tak obezwładniającym zwiastunem niebezpieczeństwa, makabryczne szczegóły którego, jak można się tego spodziewać, z czasem dane nam będzie zgłębić. Kolejnym często przewijającym się motywem w twórczości Samotnika z Providence jest wyprawa naukowa, celem której jest poszerzenie wiedzy ludzkości. Wydawcy „W górach szaleństwa i innych opowieści” pamiętali o zamieszczeniu historii poruszających również ten charakterystyczny dla prozy Lovecrafta wątek. Najsilniej przebija on z minipowieści „W górach szaleństwa”, która moim zdaniem natchnęła Dana Simmonsa do napisania znakomitego „Terroru”. Akcję Lovecraft umieścił na Antarktydzie, zaśnieżonym pustkowiu skrywającym pod lodem przerażające tajemnice, które na swoje nieszczęście odkrywa grupa dociekliwych naukowców. Autor z nawiązką wykorzystał dobrodziejstwa płynące z tej mroźnej, odizolowanej scenerii, przez długi czas z wprawą prawdziwego wirtuoza słowa pisanego (którym przecież był) podsycając klimat niedookreślonego zagrożenia, który z największą siłą uderzył we mnie w ustępie poświęconym implikacjom pierwszego ataku nieznanego, mającego miejsce w obozie rozbitym przez część naukowców. Wyprawa napędzana pragnieniem zgłębiania tajemnic wszechświata jest też jednym z głównych wątków „Cienia spoza czasu”, aczkolwiek w tej odsłonie nie wzbudził on we mnie porównywalnego zachwytu. Oddane w mocno onirycznej stylistyce, niezwykłe mentalne podróże głównego bohatera, w snach i wizjach, miały dla mnie jedynie taką korzyść, że przybliżały ważne detale związane z mitologią Cthulhu, bo już przystająca bardziej do fantasy niźli horroru atmosfera emanująca z kart tego opowiadania nie potrafiła zadowolić mnie w takim stopniu, jak to miało miejsce w przypadku poprzednio omówionego dziełka. Mniejszą sympatią darzę również „Przybysza”, który zauważalnie miał cały swój w zamyśle zaskakujący potencjał unaocznić w ostatniej partii. Problem w tym, że wcześniej Lovecraft nieopatrznie wyjawił tajniki swojego fortelu króciutkim, acz łatwym do zinterpretowania wtrętem. Skupiający się na opuszczonym, niszczejącym kościele, które jest siedliskiem złych mocy „Duch ciemności” w moim pojęciu wypada dużo lepiej, może dlatego, że Lovecraft położył tutaj silny nacisk na kreślenie atmosfery zagrożenia silnie promieniującej z odpychającego budynku, o którym krążą jakieś niesamowite historie, zamiast rozwodzić się przede wszystkim nad nudnawymi szczegółami wydostawania się delikwenta z zamkniętej twierdzy. Z jeszcze lepszej strony pokazał się w „Muzyce Ericha Zanna”, traktującej o skrywającym mroczną tajemnicę starszym mężczyźnie komponującym przepiękne utwory muzyczne i w opowiadaniu zatytułowanym „Zew Cthulhu”, które jak sam tytuł wskazuje jest silnie osadzone w lovecraftowskiej mitologii i dosyć szczegółowo portretuje specyfikę dziwacznego kultu, przybliża nam charakter obsesyjnych wyznawców Wielkich Przedwiecznych oddających się przerażającym praktykom oraz pewną mrożącą krew w żyłach wyprawę, która utwierdza głównego, bohatera w przekonaniu, że owe pierwotne istoty naprawdę istnieją. I cierpliwie czekają, aż czas ich niepodzielnego panowania nad wszechświatem znowu nadejdzie.
„W
górach szaleństwa i inne opowieści” jest publikacją
przeznaczoną głównie dla posiadających żyłkę kolekcjonerską
długoletnich wielbicieli prozy H.P. Lovecrafta, parających się
gromadzeniem różnych wydań utworów ich ulubionego autora oraz dla
bibliofilii przywiązujących dużą wagę do estetyki wydania. Nie
wolno jednak zapominać o osobach, które dotychczas nie miały
okazji zapoznać się z twórczością Howarda Phillipsa Lovecrafta,
bo owa publikacja wydaje się być wręcz idealną pozycją wyjściową
– swoistą podróżą przez wiele bardziej wartościowych dzieł
Samotnika z Providence, którą to moim zdaniem najlepiej odbyć na
starcie. Jeśli zamieszczone w tym zbiorze opowiadania i minipowieści
króla weird fiction nie rozbudzą czyjegoś apetytu to chyba
żaden inny jego utworów już tego nie dokona. Jeśli ktoś chce się
przekonać, czy jest w stanie pokochać jego prozę to proponuję
właśnie to wydanie.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Lovecraft <3 700 stron czystej przyjemności.
OdpowiedzUsuń