niedziela, 7 sierpnia 2022

„Oni kryją się w mroku” (2022)

 

Pracownica opieki społecznej Claire Yang po tragicznej śmierci jedynego syna Lucasa, odepchnęła od siebie męża, policjanta Petera, który jednak wciąż ma nadzieję na odbudowanie ich związku. Mężczyzna nie wie, że kobieta ma niezwykły dar, który dla niej jest raczej przekleństwem. Ta zdolność przyda jej się przy najnowszej sprawie, jaką dostaje w pracy. Claire ma przeprowadzić wywiad środowiskowy u rodziny Langów. Istnieją bowiem przesłanki świadczące o tym, że Audrey i Giles stosują przemoc fizyczną wobec swojej córki Sophie. Dzięki swojej nadzwyczajnej zdolności Claire już podczas pierwszej wizyty u Langów poznaje ich sekret. I staje się ich jedyną sojuszniczką w walce z duchem kobiety, który najwyraźniej uwziął się na małą Sophie.

Oni kryją się w mroku” (oryg. „They Live in the Grey”, znany też jako „The Uncanny”) to bardzo osobisty film braci Vang, Abla i Burlee, twórców między innymi horroru „Aplik@cja” z 2016 roku. Amerykańska ghost story, która miała odzwierciedlać wyjątkowo ciężką podróż przebytą przez ich matkę. We wczesnej młodości bracia znaleźli w komodzie swojej rodzicielki zdjęcie dziecka. Rodzicie nigdy o nim nie mówili, ale po tym odkryciu w końcu poinformowali swoich synów, że mieli brata o imieniu Tom, który był o rok młodszy od Abla. Ich rozpacz, nieutulony smutek, jaki nosili w sobie przez ponad trzydzieści lat, na kartach scenariusza braci Vang został przelany na pierwszoplanową postać, którą dodatkowo obarczyli „syndromem Cole'a Seara”. Na dalszym etapie prac wdrożyli poszukiwania odpowiedniego domu dla niej. Domu stanowiącego odbicie jej stanu duchowego. Rozglądali się za nieruchomością z przełomu XIX i XX wieku, aż w oko wpadł im pożądanie zaniedbany, praktycznie rozpadający się w oczach, obiekt. Jeszcze na etapie produkcji film nosił tytuł „The Uncanny”, ale reżyserom i zarazem scenarzystom tego przedsięwzięcia nie dawało spokoju słowo (Grey) wypowiedziane przez męża głównej bohaterki w jednej ze scen. Ostatecznie zdecydowali się na „They Live in the Grey” - główny tytuł, ale w niektórych stronach świata (konkretnie: Wielka Brytania) chętniej korzysta się z tej pierwszej nazwy. Dystrybucja na terenie Stanów Zjednoczonych ruszyła w lutym 2022 roku (Shudder).

Duch z kołowrotkiem w pewnym sensie zapożyczonym z „Kwaidan, czyli opowieści niesamowitych” w reżyserii Masaki Kobayashiego. Abel i Burlee przejechali aż sto mil, by zdobyć ten rekwizyt – nabyli go w sklepie z używanymi rzeczami za jedyne dwieście dolarów. Czołowa postać „Oni kryją się w mroku” zastanie tę niezwyczajną przędzarkę w domu trzyosobowej rodziny z przedmieścia, nad którą zawisło widmo definitywnego rozpadu. To kolejny film z gatunku „widzę martwych ludzi”, ale też opowieść o nieodwracalnej stracie, najczarniejszej rozpaczy, ogromnym poczuciu winy. O budowaniu murów, odgradzaniu się od ludzi, także tych, którzy mogliby pomóc. O przekleństwie większym od widzenia tych, których inni nie widzą. Bracia Vang od początku chcieli stworzyć coś z pogranicza dramatu rodzinnego i jednego z tych modnych XX-wiecznych straszaków. Innymi słowy, tradycyjne przestraszenia „ozdobą” dla przyziemnej szpetoty. Punkt, w którym zbiegają się dwie fale filmowego horroru? Nowa i supernowoczesna? Tak, wyglądało mi na to, że Vangowie wypatrywali tego wspólnego obszaru – tam, gdzie zderzają się dwa światy. I tak się rozglądali, i rozglądali... przez jakieś dwie godziny. Niektórzy odbiorcy „Oni kryją się w mroku” właśnie w długości tego przedstawienia upatrują głównego problemu. Niemiłosiernie rozwleczony. Rozciągany z taką siłą, z taką zawziętością, że grozi rozdarciem. „Zmęczeniem materiału docelowego”. Mimo wszystko wcale nie uważam, że skrócenie tego niemożebnie porozciąganego „ciuszka”, dodałoby mu szyku. Oczywiście, to już zależy od preferencji oglądającego – zwolennicy bardziej zdynamizowanych opowieści z dreszczykiem mogą mieć zatem zupełnie inny pogląd na tę kwestię. Tak czy inaczej, mnie to powolne spalenie absolutnie by nie przeszkadzało - wręcz przeciwnie! - gdyby podejść do tego bardziej uczuciowo. Może i tak było - w końcu to bardzo osobista historia The Vang Brothers - ale do mnie to niestety nie docierało. W każdym razie z dużo mniejszym natężeniem od oczekiwanego. Powinnam solidaryzować się w bólu z główną bohaterką. Przyjąć przynajmniej jakiś ułamek ciężaru, który dźwiga na swoich wątłych barkach. Choćby tylko jedną nogą wejść w tę bezdenną, przerażająco zimną otchłań, w którą wpadła po utracie jedynego dziecka. Ukochanego Lucasa, który w chwili śmierci miał mniej niż dziesięć lat. Tyle miałby, gdy poznajemy Claire Yang. Bracia Vang od początku „widzieli tę postać w skórze” Michelle Krusiec, aktorki, którą poznali w 2013 roku na Los Angeles Asian Pacific Film Festival. To był ich pierwszy i jak się okazało ostatni typ, bo pani Krusiec praktycznie od razu weszła w ten projekt. Nie mogę jednak powiedzieć, że jej kreacja mnie przekonała. Co więcej, wcale nie odstawała od reszty obsady. Może z wyjątkiem małej Madelyn Grace w roli ofiary przemocy domowej. Dziewczynki terroryzowanej przez kobietę z obłędem w oczach. Mściwa istota nieprzynależąca już do naszego świata zagnieździła się w domku na przedmieściu. Kiedyś to był jej dom, ale od jakiegoś czasu prawowitymi właścicielami tych czterech ścian są Giles i Audrey Langowie (J.R. Cacia i Ellen Wroe). Małżeństwo, które tak naprawdę od lat jest fikcją. Duch nie miał z tym nic wspólnego. Ten kryzys trwa od lat i nie wygląda na to, by szło ku lepszemu. On chce, ona nie potrafi. Łatwo stracić czyjeś zaufanie, zdecydowanie trudniej je odzyskać. W tym przypadku to może być istna mission impossible. Gdyby nie Sophie, Audrey i Giles prawdopodobnie już dawno by się rozstali. Z drugiej strony, gdyby Audrey nie zaszła w ciążę, to może on nie popełniłby tego niewybaczalnego grzechu. Może.

Pracownica opieki społecznej z „Oni kryją się w mroku” Abla i Burlee Vangów, Claire Yang, nie ma wątpliwości, że państwo Lang o jedną sprawę walczy wspólnie. O dobro swojego dziecka. Na tym polu – bodaj najważniejszym dla każdego kochającego rodzica - potrafią się jeszcze porozumieć. Claire doradza sprzedaż tego nawiedzonego domu, ale jak to często w horrorach bazujących na tym klasycznych motywie bywa, Langowie nie mogą sobie pozwolić na takie ryzyko. To najpewniej by ich zrujnowało. To co? Czekamy aż duch sobie pójdzie? A jeśli pójdzie z ich córeczką? Największa nadzieja w tej, która miała potwierdzić lub obalić teorię wysnutą przez pracowników szkoły, do której uczęszcza mała Sophie. Siniaki i zadrapania na jej ciele zrodziły obawy, że rodzice, albo jedno z nich, stosują przemoc fizyczną wobec swojej latorośli. To nie oni, to duch – dochodzi do wniosku Claire, a Langom spada kamień z serca. Wreszcie ktoś, komu mogą się zwierzyć. Inni zapewne uznaliby ich za szaleńców, ale Claire niejedno już widziała. Na przykład wrzeszczącą staruszkę i policjantkę z krwawiącą dziurą w głowie. Pomijając „przędzarkę Langów”, te duszyczki najbardziej wpadły mi w oko. Straszne? Powiedzmy, że jakiś dyskomfort się do mnie zakradł. A najskuteczniejszy jumper? Właściwie jedyny moment, w którym drgnęły moje cztery litery, to akcja w ponurym szpitalu: wskakujący w kadr duch, z ust którego wypływa gęsta szkarłatna ciecz. Główna bohaterka filmu pewnie chętnie zamieniłaby się z Langami (swoją drogą przewidziano również parę retrospekcji z życia Yangów). Z pocałowaniem ręki przyjęła takie problemy, bo oni przynajmniej mają Sophie. Gorsza od zdrady, gorsza nawet od agresywnego ducha, jest bezpowrotna strata ukochanego dziecka. Ojciec tragicznie zmarłego Lucasa, z którym Claire nadal jest w związku małżeńskim, policjant imieniem Peter (Ken Kirby), zmienił miejsce zamieszkania jakiś czas po tej katastrofie. Wolałby zostać, ale Claire raczej nie byłaby z tego zadowolona. Trudno zgadnąć (to dopiero się wyjaśni), czy jej miłość do Petera wygasła, twórcy nie pozostawiają nam jednak wątpliwości, że wybrała inną ścieżkę przechodzenia przez żałobę od drugiego rodzica biednego Lucasa. On szukał ujścia dla negatywnych emocji i towarzystwa innych ludzi. Ona natomiast przez cały czas dusi to wszystko w sobie. Cierpi w samotności. Śpi w szafie i nawet nie odstawiła tych przeklętych tabletek. No dobrze, może nie takich znowu przeklętych, bo ileż można wytrzymywać z duchami? Dziewczyna chwyta się czego tylko może, by odpocząć od widoku tych smutnych, przerażonych twarzy. Upiornych, ale nie mogłam oprzeć się poczuciu, że gorzej (a zatem lepiej) znosiłabym ich obecność, gdybym UWAGA SPOILER nie widziała „Szóstego zmysłu” M. Nighta Shyamalana. A przynajmniej, gdyby tak silnie mi się nie kojarzyło. Co więcej, nie mogę wykluczyć, że mocno przedwczesne rozwiązanie zagadki, to też robota tych wspomnień. Może dlatego tak, a nie inaczej zinterpretowałam jedną z rodzinnych kolacji Langów (bliskie spotkanie dłoni z nożem), może dlatego tak trafnie odczytałam motywację w tym momencie niewidzialnej istoty, która czas wolny spędza przy drewnianym kole KONIEC SPOILERA. Mocno przewidywalna okazała się dla mnie ta nużąca przypowiastka o kobiecie samotnie walczącej z wewnętrznymi demonami. Zmagającej się ze straszliwym poczuciem winy, z jednym z najokropniejszych pytań, jakie człowiek może sobie zadawać: co by było, gdyby? Nieważne czy istotnie ponosi winę za śmierć swojego jedynego dziecka, wyrzuty sumienia to takie bestie, które równie często, albo nawet częściej, dopadają ludzi, którzy nie mogli zrobić nic, by zapobiec takiej czy innej tragedii. Claire widzi duchy, a nie przyszłość. To drugie pewnie bardziej by jej się przydało, ale to pierwsze może przysłużyć się Langom. Rodzinie, którą Claire mogłaby stworzyć, gdyby nie straciła Lucasa. Nie brakuje na świecie ludzi, którzy na jej miejscu zrobiliby wszystko, co w ich mocy, by dołożyć problemów tej małej familii. Ludzi, którzy czują się lepiej, gdy inni mają gorzej. Skoro ja tego nie mam, to ty też mieć nie będziesz – taka tam życiowa misja. Gdyby zapytać o to Claire, pewnie przyznałaby, że zazdrości Langom, ale jej postawa dobitnie pokazuje, że wpisuje się w tę mniejszość (to tylko zdanie niepoprawnej pesymistki), którzy nie szukają pociechy w niepowodzeniach innych. Pomagając Langom, pomoże sobie. Niekoniecznie jednak w taki sposób, jakiego się spodziewa.

Jak na standardy współczesnego kina grozy, czy raczej tych wszystkich skocznych produkcji, tej rwącej rzeczki, w której „Oni kryją się w mroku” Abla i Burlee Vangów tkwią jedną nogą - druga wlazła w tak zwaną nową falę horroru, przy czym bracia Vang rozminęli się z tą intensywnością, jakiej zwykle szukam po tej stronie grozowej barykady – klimat jest dosyć mroczny. Szkoda tylko, że więcej dobrego (czytaj: nieprzyjemnego) z tego nie wynikło. Ciemnawo, posępnie, ale jak dla mnie niewydajnie. Żeby tak obojętnie przyjmować tego rodzaju opowieść? No, ale może to ze mną jest coś nie tak. Tak czy inaczej, nie mam ochoty polecać tej produkcji nawet najgorętszym zwolennikom historii o duchach. Dziękuję, postoję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz