Pod koniec lat 80-tych XX wieku, tuż po straceniu dyktatora Nicolae Ceaușescu, miliarder Vernor Deacon Trent finansuje amerykańską wyprawę badawczą do Rumunii, w której uczestniczy też ksiądz Michael O'Rourke z archidiecezji chicagowskiej. Najbardziej szokujące dla przybyszy okazują się tak zwane sierocińce. Niedługo potem do Bukaresztu zostaje wysłana hematolog, doktor Kate Neuman z Centers for Disease Control and Prevention (CDC) w Boulder w stanie Kolorado, która w miarę możliwości ma pomóc najbardziej chorym dzieciom z rumuńskich „sierocińców”. Kobieta przywiązuje się do kilkumiesięcznego chłopca z rzadką chorobą o podłożu genetycznym układu odpornościowego, który w niespotykany sposób reaguje na transfuzję krwi. O swoich obawach związanych z tym niezwykłym chłopcem Kate opowiada nowo poznanemu księdzu Michaelowi O'Rourke'owi, który sugeruje adopcję pacjenta. To pozwoli lekarce przewieźć niemowlę do swoim rodzimych Stanów Zjednoczonych, gdzie może liczyć na nieporównywalnie lepsza opiekę medyczną. Ku zaskoczeniu zdeterminowanej hematolog i jej kolegów z pracy, niezwykły chłopiec z Rumunii drastycznie zwiększa szanse naukowców w pogoni za lekami na nowotwory złośliwe i AIDS. Na przeszkodzie staje jednak Rodzina Vlada Țepeșa, legendarnego Draculi.
W 1991 roku na światowym rynku wydawniczym zadebiutowała „Summer of Night” (pol. „Letnia noc”), jedna z najbardziej docenionych powieści Dana Simmonsa, amerykańskiego pisarza specjalizującego się w science fiction i horrorze, ale i chętnie zapuszczającego się w rejony fantasy, thrillera, kryminału, powieści szpiegowskiej i egzystencjalnej - znany też z mieszania gatunków i wykorzystywania faktów historycznych. Powieść grozy stawiania praktycznie w jednym rzędzie z kultową powieścią „To” jego dobrego znajomego, Stephena Kinga . Potem Simmons dopisał „kolejne części” - różne historie połączone postaciami. „Children of the Night” (pol. „Dzieci nocy”), które na światowym rynku wydawniczym pojawiły się już w kolejnym roku (1992), „Fires of Eden” pierwotnie opublikowany w roku 1994 oraz „A Winter Haunting” (pol. „Zimowe nawiedzenie”) z 2002 roku. Jednym z głównych źródeł inspiracji dla „Dzieci nocy” były tak zwane ubojnie dusz, powstałe za panowania Nicolae Ceaușescu – rezultat polityki nastawionej na zwiększenie przyrostu naturalnego (zakaz antykoncepcji i aborcji, poza paroma wyjątkami). W obszernej przedmowie do „Dzieci nocy”, wzbogaconej między innymi o rysunki samego Dana Simmonsa, autor przyznaje, że nie planował powrotu do horroru wampirycznego; myślał, że wyczerpał temat w długim tomiszczu pt. „Carrion Comfort” (pol. „Trupia otucha”), którego premierowe wydanie pokazało się w roku 1989. Pod wpływem znalezionych informacji na temat „sierocińców” Ceaușescu, Simmons napisał opowiadanie „Wszystkie dzieci Draculi”, ale z czasem doszedł do wniosku, że to materiał na dłuższy utwór. Połączenie „ubojni dusz” z mitem wampira i prawdziwą historią (może poza Sakramentem) Vlada Țepeșa, który zyskał przydomek Wład Palownik. W ramach przygotowań (gromadzenie materiału, zbieranie informacji) Dan Simmons zwiedził postkomunistyczną Rumunię, a ogólną relację z tej podróży przedstawił we wstępie do „Dzieci nocy”.
Wydawnictwo Vesper na 2022 rok przygotowało godne pióra Dana Simmonsa wydanie niezupełnie kontynuacji jego wybitnej „Letniej nocy”. Twarda oprawa z fantazją „pokolorowana” przez Krzysztofa Wrońskiego, niestandardowy format - większy, dopasowany do poprzednich wydań Simmonsa z logo Vesper - i staranne tłumaczenie Janusza Ochaba. Tym razem bez ilustracji, nie licząc tych przygotowanych przez samego autora (przedmowa), który swoją drogą pracował również nad filmową wersją „Dzieci nocy” - opracował scenariusz filmu, który miał zostać wyreżyserowany przez niemieckiego twórcę Roberta Sigla, z którym Simmons zdążył się już zaprzyjaźnić. Sprawa adaptacji/ekranizacji „Dzieci nocy” pozostaje otwarta. Powieść rozpoczyna się od wyprawy badawczej, czy raczej rozpoznawczej, sfinansowanej przez miliardera Vernora Deacona Trenta. Przedstawiciel Światowej Organizacji Zdrowia, ekonomista, biznesmen, koordynatorka z ambasady amerykańskiej, ksiądz Michael O'Rourke (jak potoczyły się losy jednego z małoletnich bohaterów „Letniej nocy”) i wspomniany „hojny przedsiębiorca”, którego Simmons uczynił narratorem nie tylko tej partii książki, przybywają do Rumunii, gdzie czeka już na nich Radu Fortuna, ich przewodnik po, jak się okaże, bardziej szokujących realiach, niż wydawało się przynajmniej większości z nich. Czy ludzkie okrucieństwo ma jakieś granice? Bo ilekroć zaczynam myśleć, że najbardziej inwazyjny gatunek na Ziemi niczym nie jest w stanie mnie już zaskoczyć (czytaj: zniesmaczyć)... Wprost niewyczerpane źródło koszmarnych niespodzianek. I taką też „niespodziankę” zaserwował mi Dan Simmons w swoich „Dzieciach nocy”. Przyznaję, że ta czarna karta historii ludzkości dotychczas była mi kompletnie nieznana. Przyznaję, tę cenną lekcję przegapiłam. Dzieci, których nigdy nie przytulano. Dzieci w klatkach, dzieci w piwnicach. Brodzące w ekskrementach, śpiące na zimnych, mokrych posadzkach – niektóre przywiązane do rozklekotanych, twardych łóżek – głodzone, maltretowane. Dzieci w różnym wieku, też niemowlęta. Podstawowym „lekarstwem” stosowanym w tych umieralniach była krew, przekazywana między innymi przez narkomanów i prostytutki. Co więcej, nie stosowano jednorazowych igieł. Tutaj nie przejmowano się takimi „drobnostkami” jak AIDS i inne choroby krwi. Do tego autentycznego piekła, Dan Simmons dorobił fikcyjną otoczkę, podpartą bardziej odległą historią. Historią i mitem: biografia Vlada Țepeșa (bardziej zainteresowanych tym tematem zachęcam do lektury „Włada Palownika. Prawdziwej historii Drakuli” pióra Christophera Humphreysa) z dodatkiem bluźnierczego Sakramentu. Wiernych czytelników Simmonsa pewnie nie zaskoczy poruszanie się po różnych obszarach gatunkowych. Medyczny horror wampiryczny w sensacyjnej konwencji na historycznych kołach, tak bym określiła to kreatywne podejście do mitu wiecznie żywych pijawek. Główną bohaterką „Dzieci nocy” jest Kate Neuman, uznana hematolog i badaczka z Centers for Disease Control and Prevention, którą spotykamy na początku lat 90-tych XX wieku w Bukareszcie, gdzie nieodpłatnie zajmuje się niektórymi poważnie chorymi dziećmi, które dotychczas żyły w iście dantejskich warunkach. I tutaj pojawia się bezimienny zaledwie siedmiomiesięczny pacjent, który w przekonaniu Kate nie pożyje długo, jeśli zostanie w swojej ojczyźnie. Zresztą, jak wiele innych dusz z rumuńskich „sierocińców”: część wstrętnej spuścizny po bezdusznych rządach dyktatora Nicolae Ceaușescu. Za sugestią nowo poznanego rodaka, któremu również mocno leży na sercu los „dzieci Ceaușescu”, księdza Michaela O'Rourke'a, Kate decyduje się na legalną adopcję tego wyjątkowego chłopca. Joshua Arthur Neuman, odtąd tak będzie się nazywał ten mały człowiek, który może się okazać bezcennym darem dla ludzkości. Kluczem do wynalezienia leków na raka i AIDS. Tak czy inaczej, szczęście w końcu uśmiechnie się do tej niewinnej istoty. Zyska prawdziwy dom w głębi Kanionu Sunshine, ponad Boulder w stanie Kolorado, gdzie znajduje się siedziba CDC, w której pracuje jego adopcyjna matka. Jedyna matka jaką miał. Kobieta, która nie zawaha się zaryzykować własnego życia dla tego młodego człowieka. Prędzej umrze, niż pozwoli by dopełniło się jego mroczne przeznaczenie. Czy raczej plan tak zwanej Rodziny Vlada Țepeșa.
„Banalność zła […] Dracula byłby świetnym tematem na artykuł. Cierpienia setek tysięcy ofiar politycznego szaleństwa, biurokracji, głupoty... to tylko... niedogodność.”
Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby w „Dzieciach nocy” Dana Simmonsa bardziej rozsmakowali się fani twórczości Deana Koontza. Szczegółowe, nieomal poetyckie opisy krajobrazów – tak sceneria, naturalna, jak miejskie oraz wiejskie „dżungle”, z przewagą Europy Wschodniej – to czysty Simmons, ale konstrukcja fabularna zdecydowanie bardziej pachniała mi Koontzem. Zakładam, że to nie było celowe, że autor między innymi „Pieśni bogini Kali” i późniejszego „Terroru”, świadomie nie wzorował się na niektórych pisarskich dokonaniach tamtego specjalisty w dziedzinie literackiego horroru. Wypadek przy pracy? Niektórzy tak to mogą odebrać, ale dla mnie to zdecydowanie jeden z walorów „Dzieci nocy” (tytuł zapożyczony od Brama Stokera, z którego Dracula Simmonsa raczy kpić, a właściwie z jego najsłynniejszej powieści). Takie połączenie grozy z sensacją najzwyczajniej do mnie przemawia. Po prostu. Trzeba jednak zaznaczyć, że w sensacyjne ramy nie wchodzimy od razu. To dopiero po powrocie doktor Kate Neuman i księdza Michaela O'Rourke'a do Rumunii. Najmroczniej jest na pierwszym odcinku tej drogi. Wyprawa sfinansowana przez Vernora Deacona Trenta i pierwszy pobyt głównej bohaterki książki w Rumunii – tutaj najsilniej zaznacza się ta charakterystyczna, dobrze znana sympatykom horroru energia. Nadnaturalne zagrożenie zmieszane z czymś mocno odstręczającym, wstrząsającym, tym bardziej, że zaczerpniętym z brudnego źródła życia. Z autentycznych dziecięcych kaźni w świecie przedstawionym przez Dana Simmonsa wychodzi przynajmniej jedna niezwyczajna istota. Całkowicie fikcyjna postać, obarczona wszystkimi znanymi typami zespołu SCID, której, jakimś cudem, pomagają regularne transfuzje krwi. Wygląda to tak, jakby choroba znikała na jakiś czas po każdym przetoczeniu życiodajnego płynu. Objawy ustępują, ale nie na długo. Okresy remisji są coraz krótsze, co naturalnie tylko wzmaga obawy Kate. Właściwie kobieta nie ma wątpliwości, że jej ulubiony pacjent nie pożyje już długo. Chyba, że uda jej się przetransportować go do Stanów Zjednoczonych. I tym oto sposobem przejdziemy do drugiego odcinka tego nie-serialu o strigoi. Thrillera medycznego z dwiema akcjami rodem z home invasion. A potem już tylko desperacka pogoń za najcenniejszym skarbem dzielnej lekarki. Trzyosobowy oddział przeciwko licznej armii wielowiekowej bestii, która w oczekiwaniu na najtwardszy ze snów wspomina dawne czasy (interludia Draculi Simmonsa, tj. rozdziały spisane w pierwszej osobie, które od czasu do czasu będą przerywać przedstawiane w trzeciej osobie dzieje Kate Neuman). Lekarka, ksiądz i student medycyny z Bukaresztu. Żeby nie było tak łatwo (ha, ha), ich krwiożerczy przeciwnicy nieoficjalnie sprawują władzę w Rumunii. Na swoich usługach mają wielu urzędników, mundurowych i zwykłych, szarych donosicieli, na których i w lepszych czasach uprzywilejowane persony zawsze mogą liczyć. Stopień wiarygodności pewnie nie jest dostatecznie wysoki. To znaczy niektórym odbiorcom może być trudno zaakceptować scenariusz, w którym tak niewielu umyka tak wielu. Mało tego, Kate i jej sojusznicy nieraz niezauważeni zbliżają się do swoich potężnych wrogów. Czy wyjdą cało z bezpośrednich konfrontacji? Tak, i mnie wydawało się to „nieco” naciągane, ale szczerze mówiąc czerpałam z tego dodatkową frajdę. Przypominały się te wszystkie naiwne filmy akcji oglądane w dzieciństwie. Sentymentalne chwile z sympatycznymi protagonistami i krwiopijcami, jakich na dobrą sprawę nie znałam – oryginalna, a przynajmniej niepospolita interpretacja wampirzej mitologii. Pomijając wszystko inne, spodobały mi się powiązania tych pijawek (ta sama obsesja) z... powiedziałabym mniej wymyślnymi, całkiem realnymi pasożytami, ale mogłoby to zostać odebrane jako mowa nienawiści, więc niech będzie: jednym z najmniej lubianych przeze mnie środowisk.
Wampiry w postkomunistycznej zawierusze. Realiach uważnie przestudiowanych, przekonująco i nie bez współczucia oddanych przez jednego z najwybitniejszych żyjących amerykańskich powieściopisarzy na arenie fantastyki. Europa Wschodnia końca XX wieku, ze szczególnym wskazaniem na Rumunię, ojczyznę legendarnego ojca morderczej Rodziny. Świeżym okiem na wampirze opowieści. Lekcje historii przemycone w fikcyjnej historii o potędze matczynej miłości, o krwawym Sakramencie i uzależnieniu prawdopodobnie jeszcze silniejszym, czyli o obsesji na punkcie władzy. O okrutnych stworzeniach nie tylko ze świata fantazji. „Dzieci nocy” Dana Simmonsa wprawdzie nie zaczarowały mnie tak jak „Letnia noc”, nie trzymały w takiej niepewności, jak „Terror” (oj, nie te progi), ani nawet w moich oczach nie doścignęły „Trupiej otuchy”, innego podejścia tego autora do mitu wampira, ale żeby jakieś przykrości mnie tutaj spotkały, to nie. Wręcz przeciwnie, całkiem smakowita to była uczta. Z tymi wybrykami Natury. Ze strigoi.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz