wtorek, 6 czerwca 2023

„The Pit” (1981)

 
Najlepszym przyjacielem dwunastoletniego Jamiego Benjamina jest jego maskotka, miś Teddy, a największym sekretem zapadlisko w lesie. Odrzucony przez rówieśników, przysparzający poważnych zmartwień rodzicom chłopiec, desperacko szuka odpowiedniego pożywienia dla włochatych stworzeń tkwiących w odkrytej przez niego dziurze. Przed zaplanowanym wyjazdem rodzice Jamiego zatrudniają młodą opiekunkę i zarazem gospodynię domową Sandy O'Reilly, która szybko zyskuje zaufanie swojego małego podopiecznego. Ale kobieta nie wierzy w jego opowieści o niejakich Tra-la-logach mieszkających w lesie. I czuje się coraz mniej komfortowo pod jednym dachem z ewidentnie zauroczonym nią chłopcem, właśnie wchodzącym w okres dojrzewania. A jeszcze nie poznała jego najnowszego sekretu...

Plakat filmu. „The Pit” 1981, Amulet Pictures

Kanadyjski horror podejrzany o inspirowanie George'a Lucasa przy projekcie jego Ewoków, cudnej rasy z uniwersum „Gwiezdnych wojen”. Też kość niezgody między scenarzystą Ianem A. Stuartem a debiutującym reżyserem, nieżyjącym już Lwem Lehmanem (właściwie twórcą tylko tego jednego dzieła). Stuartowi nie spodobały się zmiany podobno wprowadzone przez samego Lehmana. Oryginalny scenariusz „The Pit” (znany też jako „Teddy”) był utrzymany w poważniejszej tonacji, a problematyczny młody człowiek nadmiernie przywiązany do swojej maskotki miał najwyżej dziewięć lat. Premierę filmu poprzedziła publikacja minipowieści Johna Gaulta pt. „Teddy” - dystrybucja „The Pit” ruszyła w październiku 1981 roku, w Stanach Zjednoczonych, a pierwsze (i jak na razie jedyne) wydanie książkowej adaptacji scenariusza Iana A. Stuarta wypuszczono w sierpniu 1980 roku. Produkcja kanadyjska, ale plan zdjęciowy zorganizowano w stanie Wisconsin, w miastach Beaver Dam i Waupun (zapadlisko Tra-la-logów, nazywanych też Trogami) w Dodge County. To filmowe przedsięwzięcie, które z wiekiem obrosło małym kultem, pochłonęło mniej więcej milion dolarów kanadyjskich.

O chłopcu, który rozmawiał z pluszowym misiem. Film, który zachwycił pewną bliską mi sześciolatkę. A mówią, że młodzi nie doceniają XX-wiecznego kina... Czyli horror familijny? Według mnie tak, ale ja wychowałam się w innych czasach. Jestem typową leśną babcią, nienadążającą za dzisiejszymi trendami. Tym bardziej za obostrzeniami dla najmłodszych. Media społecznościowe tak – jak wynika z moich własnych obserwacji osób poniżej dziesiątego roku życia, ze wskazaniem „na doskonałego wychowawcę” o inicjałach TT – kino grozy nie. Oczywiście generalizuję, ale dla własnego bezpieczeństwa ujmę to tak: horror familijny dozwolony od lat osiemnastu. Dość już sobie „piwna nawarzyłam” dopuszczając do tego bezeceństwa jedną niewinną duszyczkę, która swoją drogą jest prawdziwą skarbnicą, czy jak kto woli dystrybutorką, upiorniejszych opowieści wygrzebanych w Sieci i zasłyszanych w przedszkolu. Zresztą nie ona jedyna. Nie żebym się usprawiedliwiała. Moja wina, moja bardzo wielka wina. Skrajna nieodpowiedzialność. Nie dość, że horror, to jeszcze o bardzo niegrzecznym dziecku. „The Pit” Lwa Lehmana podąża za dwunastoletnim Jamiem Benjaminem (schyłek przygody aktorskiej Sama 'Sammy'ego' Snydersa, zdecydowanie bardziej przekonującego w mowie ciała niż komunikacji werbalnej), utrapieniem nauczycieli i sąsiadów. Problemów Jamiego nikt nie zauważa. Może z wyjątkiem rodziców, którym jednak powoli kończy się cierpliwość. Kończą się pomysły na wydobycie ich jedynego dziecka z twardej skorupy, którą ich zdaniem sam sobie wyhodował. Ale to nie tak – to nie Jamie odizolował się od rówieśników, tylko rówieśnicy od Jamiego. Uznany za dziwnego, może nawet obłąkanego. Nic z niego nie będzie - chyba że kryminalista. Starsza pani z sąsiedztwa, która ostatnio naskarżyła na niego ojcu, pewnym głosem wygłasza tego rodzaju przepowiednie odnośnie Jamiego. Ciotka „małej diablicy” z jego klasy, złośliwej dziewczynki imieniem Abergail, najwyraźniej ma podobne zdanie o chłopaczysku Benjaminów. Nie życzy sobie, żeby Abergail się z nim zadawała, bo niechybnie sprowadziłby ją na złą drogę. Albo zrobiłby jej krzywdę, bo wszyscy wiedzą, że Jamie jest do tego zdolny. Wszyscy? Studentka psychologii Sandy O'Reilly (niezgorszy występ Jeannie Elias) nie ma powodów, by formułować tak daleko idące oskarżenia pod adresem zaledwie dwunastoletniej istoty ludzkiej. Uznaje, że ona i Jamie mogą pomóc sobie nawzajem. Korzystając ze zdobytej wiedzy, Sandy spróbuje wyprowadzić go na prostą – socjalizacja tak zwanego trudnego dziecka – tym samym zwiększając swoje szanse w staraniach o wymorzony dyplom psychologa. Państwo Benjamin pod opieką Sandy zostawiają też swoje gospodarstwo domowe – niania i gosposia w czasie kilkudniowej (kilkutygodniowej?) nieobecności rodziców Jamiego. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Benjaminów, chłopak niedługo już będzie straszył tutejszych mieszkańców. Szykuje się najhuczniej świętowana przeprowadzka w historii tej sennej mieściny. Senna to dopiero będzie, kiedy nieskalana grzechem małomiasteczkowa wspólnota nie będzie już musiała znosić tego lilipuciego oprycha. Spędzającego czas ze swoimi ropuchami i pluszowym doradcą życiowym. Mąciciel Teddy. To żyje! Albo nie. Teddy, Ted... Pewnie kojarzycie tego drugiego: wulgarnego misiaczka Setha MacFarlane'a. Hmm, interesujący zbieg okoliczności.

Plakat filmu. „The Pit” 1981, Amulet Pictures

Najlepszy przyjaciel głównego przewodnika po świecie przedstawionym w „The Pit” Lwa Lehmana przy pobieżnym kontakcie może być uznany za jednostkę z marginesu pluszowego. Miś niechluj, żeby nie powiedzieć menel. A mama mówiła, żeby nie oceniać maskotek po wyglądzie. Bo posłuchajcie tylko jak nasz Teddy się wysławia! Nie rzuca mięsem na prawo i lewo, jak sławniejszy członek jego gatunku z powstałych dziesiątki lat później filmów komediowych „Ted” i „Ted 2” Setha MacFarlane'a. Ale pół biedy, gdyby przeklinał – Teddy ma nieporównywalnie większy feler. Zabawka, która wodzi dziecko na pokuszenie. Szatańska zabawka. Tak się jednak składa, że nikt inny nigdy nie słyszał Teddy'ego. Nikt, poza dwunastoletnim Jamiem Benjaminem. A zatem wyimaginowany żywy miś? Skoro to horror – czyli świat, w którym nie ma rzeczy niemożliwych – sami tego „supła” raczej nie rozwiążemy. Nie bez pomocy filmowców odpowiedzialnych za to urocze dziełko. A ściślej autora drugiej wersji „The Pit”, tej przeniesionej na ekran. To bowiem jeden z tych punktów, w których podobno rozbiegły się wizje Iana A. Stuarta i Lwa Lehmana. UWAGA SPOILER Jakiś margines wątpliwości moim zdaniem Lehman mimo wszystko pozostawił. Nie zamknął na cztery spusty bramki z chorobą psychiczną małoletniego, niemniej z jednej akcji (poruszająca się głowa Teddy'ego nie na oczach Jamiego) wnioskuję, że reżyser chciał by odbiorcy odczytali to jako opowieść o chłopcu z żywym pluszakiem. W takim razie mógł przedstawić to klarowniej? Mógł, ale ja tam cieszę się, że tego nie zrobił. A to jeszcze nic, bo później pojawi się duch... albo straszliwy wyrzut sumienia. Jak komu pasuje KONIEC SPOILERA. Klimatem „The Pit” Lwa Lehmana wydał mi się zbliżony do „Odmieńca” Roberta Mulligana, wspaniałej ekranizacji fenomenalnej powieści Thomasa Tryona w Polsce wydanej pod tytułem „Ten drugi” (Vesper, 2021). W każdym razie niestrudzenie przywoływał wspomnienia tamtej niemal zapomnianej grozowej perełki z lat 70. XX wieku. A co ze stworkami? No są. I to jakie ładne. Ale lepiej nie przytulać, bo raczej nie żywią się czekoladą. Sandy O'Reilly nie sądziła, że Jamie potraktuje tę sugestię poważnie, bo przecież zdążyła dać mu jasno do zrozumienia, że nie wierzy w istnienie jego Tra-la-logów alias Trogów. Założyła, że to tylko jego wybujała wyobraźnia, a tymczasem wszystko wskazuje na to, że w niezbyt gęstym lesie dwunastolatek faktycznie „hoduje egzotyczne zwierzątka”. Do szczętu zepsuty chłopak? Gdyby tak było, to raczej nie zawracałby sobie głowy jakimiś żyjątkami uwięzionymi w zapadlisku (puk, puk, tu „Impostor” Lee Cronina). Na pewno nie jest mu kompletnie obojętny los wszystkich żywych istot, poza nim samym. O czym zaświadczy też scenka z krową. Ups, spoiler? Jeśli ktoś dotychczas nie domyślił się, czym żywią się nieznane ludzkości małe „sierściuchy” tkwiące w niespecjalnie głębokiej jamie w ziemi, to z całego serca przepraszam za tę przeogromną wskazówkę. I za dalsze wnioski, jakie zapewne z tej bezczelnie ujawnionej, rozczulającej (no co? Mnie wzruszyła ta historia) przeprawy z mućką, wyciągnęliście. Zatem wiecie już, jak rozwinie się ten scenariusz. Dzieje nieletniego antybohatera i zarazem bohatera tragicznego. A przynajmniej w moim oczach Jamie Benjamin zaprezentował się jako taka frapująca hybryda. Ekstremalnie burzliwe wejście w okres dojrzewania. Tragiczny splot wydarzeń, doprawiony zwykłą, ludzką złośliwością. Zawsze musi być jakiś chłopiec lub dziewczynka do bicia. W tym kingowskim miasteczku - zgnilizna pod idylliczną pokrywką – padło na Jamiego, bo nie potrafi nawiązywać przyjaźni z przedstawicielami własnego gatunku i ma spaczone poczucie humoru, tj. najwyraźniej bawią go przykrości innych. Tym gorzej dla niego, że waży się płatać brzydkie figle dorosłym. Jak się okazuje nie tylko tym, za którymi nie przepada, którzy w ten czy inny sposób mu się narazili. Z drugiej strony Jamie wcale nie chce utrudniać swojej aktualnej opiekunce. To nie jego wina, to wina szalejących hormonów. Mały podglądacz, który nie chce, ale musi. Nie doceniłam „The Pit” Lwa Lehmana. Nastawiłam się na naiwną opowiastkę o potworkach bezmyślnie dokarmianych przez powierzchownie wykreślonego dzieciaka, a dostałam zdecydowanie treściwszą, niegłupią historię z niebanalną postacią prowadzącą i zaskakującym zakończeniem. Śmiem twierdzić, że to perfekcyjna kropka nad i. Ale żeby nie było tak różowo, emocje znacznie opadły w „akcie” bezpośrednio poprzedzającym to ostatnie uderzenie (epilog). Raptowna i nazbyt drastyczna zmiana tempa, nie wspominając już o tym, że reżyserowi jakby zapomniało się o Jamiem. Tak czy owak, wolałabym i przez tę partię – konsekwentnie – przewędrować także u boku tego potwornie zbłąkanego nastolatka. Zupełnie, jakby czas nagle zaczął okropnie gonić zespół skompletowany na potrzeby „The Pit”. Może rzeczywiście tak było. Tego nie wiem, ale żałuję, że ta nieszczęsna cząstka mojego niemałego filmowego odkrycia, nie została należycie rozbudowana. Że tak przegalopowała, co prawda oglądając się na wcześniejsze wydarzenia (nie od czapy, a przynajmniej ja fabularną aberracją bym tego nie okrzyknęła), ale to za mało, gdy „nogi” tak szaleńczo niosą.

Niedocenione reżyserskie osiągnięcie Lwa Lehmana. Jednorazowe zdarzenie w życiu tego niezbyt zaangażowanego filmowca. Zmarnowany talent? Mogło być gorze. Mógł nie nakręcić „The Pit”, wspomnianego moim zdaniem niedocenionego, klimatycznego, pasjonującego horroru o potworkach z zapadliska w leśnym ustroniu. I ich małoletnim żywicielu. O samotności w niewielkim mieście, o wybitnie trudnym okresie dojrzewania, o fatalnych wyborach, odtrąceniu i kuszeniu podobno przez pluszaka. Film obejrzany z wypiekami na twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz