poniedziałek, 9 listopada 2015

„Las samobójców” (2013)


Japonia. Studentka Maiko dowiaduje się, że jej matka niedawno popełniła samobójstwo w lesie Aokigahara. Pragnąc odprawić rytuał, który zapewni jej duszy spokój i zadbać, aby pamięć po niej nie przeminęła, Maiko daje się namówić znajomej z uczelni, Amber, do udziału w jej szkolnym projekcie. Wraz z kolegami, domorosłymi operatorem Kylem i dźwiękowcem Terrym, w Halloween wyruszają do „lasu samobójców”, aby nakręcić materiał o matce Maiko, znaleźć miejsce, w którym odebrała sobie życie i odprawić rytuał. Na miejscu spotykają mężczyznę, Jina, który ostrzega ich przed tym miejscem i prosi, aby nie niepokoili umarłych, ale ostatecznie zgadza się pełnić rolę ich przewodnika. Niedługo potem dokumentaliści zostają zaskoczeni przez trójkę dowcipnisiów z uczelni, którzy postanowili zabawić się ich kosztem. Cała siódemka jakiś czas później odkrywa, że w lesie Aokigahara bardzo łatwo się zgubić. Na domiar złego okazuje się, że owe miejsce jest nawiedzone przez niespokojne, mściwe dusze samobójców, które z jakiegoś powodu pragną skrzywdzić studentów.

Nakręcony dla kanału SyFy horror Stevena R. Monroe’a na podstawie scenariusza Ryana W. Smitha i Sheldona Wilsona, który delikatnie mówiąc rozczarował widzów. Niektórzy pokładali spore nadzieje w produkcji Monroe’a nie tyle przez kojarzenie jego nazwiska z głośnym remakiem „Pluję na twój grób” (w Polsce znanym pod tytułem „Bez litości”) i jego sequelem, ile przez wybór miejsca akcji – zniesławionego lasu Aokigahara w Japonii. „Las samobójców”, co prawda kręcono w Kanadzie, która miała jedynie udawać Japonię, ale osoby orientujące się w niechlubnej historii tego miejsca liczyli przynajmniej na właściwe jej wykorzystanie, jeśli już nie na pokrywające się z rzeczywistym stanem zdjęcia. Zapewne ostrożniej na „Las samobójców” będą się zapatrywać osoby, którym znane jest zamiłowanie Stevena R. Monroe’a do makabry i jego słabości w stylistyce horroru nadprzyrodzonego. Porywając się na ghost story reżyser naturalną koleją rzeczy celował głównie w wielbicieli owego nurtu, a że nie czuje się w tego rodzaju kinie grozy najlepiej nic dziwnego, że efekt nie sprostał ich oczekiwaniom.

Telewizyjne straszaki na ogół nie grzeszą profesjonalną realizacją, dlatego też gdyby „Las samobójców” zestawiać jedynie z nimi oraz wyłącznie pod kątem technicznym należałoby nagrodzić starania Monroe’a. Choć zdjęciom bez wątpienia brakuje mroczności, choć operatorzy nie zrobili absolutnie nic, aby wykorzystać potencjał drzemiący w miejscu akcji i natchnąć obraz tak potrzebną aurą tajemniczości, sama praca kamer jest na tyle stabilna, żeby nie odwracać uwagi od właściwej osi akcji. Mimo, że zgodnie z panującą modą, twórcy wtłoczyli w standardową realizację kilka (niewiele) ujęć kręconych z ręki, obraz nie jest rozedrgany. Monroe postawił na silnie skontrastowane, wyraziste zdjęcia, dzięki którym nic nie ma prawa umknąć uwagi odbiorców, co może i ocierałoby się o plastik, gdyby nie miejsce akcji. Niby nic odkrywczego, ot kolejny las i kolejna grupka młodych ludzi zagubiona pomiędzy drzewami, ale tym, co odróżnia to miejsce od innych, niezliczonych terenów leśnych często wykorzystywanych w kinie grozy jest jego charakter. Historia owianego złą sławą Aokigahara, jednego z najbardziej preferowanych przez samobójców miejsc na świecie. Problem tylko w tym, że twórcy cały klimatyczny ciężar przerzucili na miejsce akcji, nie podejmując się wyzwania wygenerowania atmosfery grozy również za pośrednictwem kolorystyki. W ten sposób owszem dostaliśmy miejsce, które szczególnie na początku filmu tworzy zadowalającą aurę wyalienowania, ale nic ponadto. I nie pomagają nawet odziane w biel tajemnicze byty przemykające pomiędzy drzewami oraz liczne zbliżenia na ich bladolice oblicza, bo Monroe nie posiada czegoś takiego, jak wyczucie chwili w ghost story. Jawy manifestują swoją obecność bez skonkretyzowanego planu, bez uprzedniego potęgowania napięcia i bez odpowiedniej oprawy audiowizualnej towarzyszącej chwilom szczytowej grozy. Wszystkie sekwencje mające podnieść poziom adrenaliny we krwi widza oddano z tak denerwującą bezwładnością, wręcz przypadkowością, w dodatku niejednokrotnie z wykorzystaniem nazbyt dynamicznego, wręcz migawkowego montażu, że odbiorca stosunkowo szybko przyswaja sobie, iż nie należy z obawą oczekiwać manifestacji nieznanego, bo twórcy i tak nie zdołają go wzruszyć. Tym bardziej, że charakteryzatorzy nie wystarali się o przekonujące demoniczne, okaleczone oblicza duchów i ich bezcielesne postacie. Makijaż imitujący rany, zapewne przez niedostatki budżetowe, jawił się aż nazbyt sztucznie, co w połączeniu z zerowym wyczuciem klimatu nie przedstawiało się zachęcająco.

Obserwując rozpaczliwe, bezskuteczne próby przestraszenia odbiorców niejeden raz miałam ochotę przerwać seans „Lasu samobójców” i zapewne moje zażenowanie nieumiejętnym wykorzystaniem tradycji ghost stories wzięłoby górę, gdyby nie sporadyczne poruszanie się Monroe’a w konwencji filmu slash. Zastanawiam się, dlaczego ten reżyser decyduje się przekładać na ekran fabuły, poruszające się w sferze nadprzyrodzonej, skoro o wiele lepiej odnajduje się w krwawym odłamie horroru. Dlaczego po prostu nie nakręci jakiegoś slashera? W takiej konwencji przynajmniej nie musiałby się do niczego zmuszać. W „Lesie samobójców” tylko dwa elementy nie przygniatały mnie topornością, w tym umiarkowanie krwawe sceny mordów. Bez zbliżeń na miarę torture porn (chyba, że za takowe uznać powolne wyjmowanie drzazgi z dłoni), w zgodzie z tradycją filmów slash, w której widzów nie dławi się posoką, ale jednocześnie pokazuje akurat tyle, żeby nie mieli wrażenia niedosytu. Oryginalności w eliminacji ofiar, co prawda zabrakło, bo obyty z krwawymi horrorami odbiorca zapewne nie uzna za takowe przebicia tchawicy, czy odrywania kończyn, ale poziom realizmu jest wysoki i to nie tylko w kontekście filmu telewizyjnego, ale nawet na tle współczesnych wysokobudżetowych produkcji. Drugim elementem, który sprawił, że wytrwałam do końca seansu było lekkie podejście do bohaterów, bez silenia się na innowacyjne charakterystyki ich postaci. W zgodzie z konwencją rąbanek, którą zdążyłam już na tyle polubić, żeby czuć niechęć do nachalnego eksperymentowania, którego na szczęście w „Lesie samobójców” nie uświadczyłam. Choć równocześnie zdaję sobie sprawę, że większość widzów zapatruje się zgoła inaczej na powtarzalność osobowości bohaterów straszaków, więc zapewne oni nie będą spoglądać tak pobłażliwym okiem na protagonistów.

Myślą przewodnią „Lasu samobójców” jest powtarzana wielokrotnie myśl, że czasami gubimy się w lesie, a czasem las gubi nas (co brzmi tak bezsensownie, że ilekroć zagubię się w głuszy będę to sobie powtarzać na poprawę nastroju), co już powinno stanowić przestrogę dla potencjalnych odbiorców „Lasu samobójców”. Choć produkcja Monroe’a wyróżnia się miejscem akcji, aż dziw, że filmowcy częściej nie wykorzystują motywu lasu Aokigahara, zważywszy na jego historię to w ogólnym rozrachunku krzewi konwencjonalną opowieść o zjawach czyhających na życie przerażonych domorosłych dokumentalistów oraz nieangażującą intrygę, której korzenie sięgają w przeszłość. Gdyby to jeszcze przedstawić z większy wyczuciem klimatu, gdyby reżyser potrafił tak dobrze odnaleźć się w nastrojowej stylistyce, jak to pokazał sporadycznie skręcając w stronę konwencji slash to zapewne standardowość owej historii nie przeszkadzałaby mi zanadto. Być może nawet polubiłabym tę opowieść. Ale w takim kształcie pozostaje mi jedynie oczekiwać na jakiś slasher Monroe’a, bo chyba wcześniej, czy później powinien zauważyć, że w rąbankach spisuje się lepiej, aniżeli w nastrojowych, nadnaturalnych straszakach.

5 komentarzy:

  1. Mimo wszystko zamierzam chyba to obejrzeć ^^
    zapraszam: wyczytane-z-obrazu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam Cię, że dotrwałaś do końca...
    ilsa

    OdpowiedzUsuń
  3. Żeby w pełni zrozumieć autentyczną grozę tego miejsca, warto obejrzeć dokument zatytułowany ,,Aokigahara'' (aka ''Suicide Forest'') z roku 2010. O filmie tym napisałam jakiś czas temu na swoim blogu -> http://skosnooki-strach.blogspot.com/2015/01/aokigahara-aka-suicide-forest-japonia.html

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo ładny film

    OdpowiedzUsuń
  5. mojej żonie sie podobał

    OdpowiedzUsuń