Rodzeństwo, Cal i Becky DeMuth, ruszają w długą podróż samochodem do
rodziny. Dziewiętnastoletnia kobieta niedawno zaszła w ciążę z mężczyzną, który
nie zamierza pomóc jej w wychowaniu dziecka i jeszcze nie zdecydowała się, czy
wydać je na świat. Ma nadzieję, że pobyt z dala od rodzinnego domu i długa
podróż u boku kochającego brata pomogą jej w podjęciu decyzji, ale jej plany
zostają pokrzyżowane podczas przemierzania stanu Kansas. Przejeżdżając obok
pola wysokiej trawy uszu rodzeństwa dobiega wołanie o pomoc. Po zaparkowaniu i
rozeznaniu się w sytuacji dochodzą do wniosku, że w trawie zagubił się mały
chłopiec, Tobin, wraz z matką, która z jakiegoś powodu próbuje ich przestrzec
przed przekraczaniem granicy pola. Jednak rodzeństwo nie potrafi zignorować
rozpaczliwych próśb chłopca. Podczas, gdy Becky stara się wezwać pomoc, Cal
śmiało wkracza w wysoką trawę. Chwilę później jego siostra rezygnuje z beznadziejnych
prób nawiązania połączenia z numerem alarmowym i rusza jego śladem, jednak
pomimo kierowania się własnymi głosami rodzeństwo nie jest w stanie odnaleźć
się w gąszczu traw. Niezwykłe właściwości pola uniemożliwiają im spotkanie oraz
dotarcie do szosy. Na domiar złego to miejsce skrywa jeszcze jedną,
przerażającą tajemnicę, potężną moc, która postawi na ich drodze kolejne
zagrożenie.
„W wysokiej trawie” to nowela, będąca owocem współpracy ojca i syna,
Stephena Kinga i Joego Hilla, po raz pierwszy opublikowana w 2012 roku na
łamach magazynu Esquire. W Polsce ten niespełna 50-stronicowy utwór
ukazał się w formie ebooka i audiobooka, co było jednym z powodów mojego tak
długiego odkładania lektury. Drugim było spotkanie z pierwszym tekstem spisanym
do spółki przez Kinga i Hilla, „Pojedynkiem na szosie”, wchodzącym w skład antologii
„Jest legendą”, który swego czasu wielce mnie rozczarował. Jednak „W wysokiej
trawie” zdecydowanie odbił się głośniejszym echem wśród czytelników, spotkałam
się nawet z opiniami, że jest to jakoby wielki powrót starego, dobrego Kinga, który
w ostatnich latach na polu literatury grozy nie popisywał się niczym
szczególnym. Mimo wszystko sceptycznie podchodziłam do tych rekomendacji,
podejrzewając, że są mocno przesadzone, ale na szczęście byłam w błędzie, a
znając już pisarstwo Hilla śmiem podejrzewać, że znacząco przyczynił się do tak
wysokiego poziomu niniejszego dzieła. Nie chciałabym, aby to zabrzmiało, jak
deprecjonowanie Kinga, bo jego znakomity styl na pewno podniósł wartość
narracyjną, ale świeżość i entuzjazm Hilla również przebija z tego tekstu,
znacząco umilając lekturę. Razem panowie tworzą mieszankę wybuchową, której
nigdy nie spodziewałabym się po miernym „Pojedynku na szosie”, jednego z najlepszych
reprezentantów krótkiej formy literatury grozy ostatnich lat.
Tak oto Stephen King wraca do korzeni: motywu odludnego, cichego miejsca, stającego
się areną przerażających wydarzeń. Swego czasu niekoronowany król literatury
grozy doszedł do perfekcji w wykorzystywaniu potencjału drzemiącego w takich
miejscach. Dla przykładu można choćby przytoczyć moim zdaniem zjawiskową „Desperację”
oraz opowiadanie „Dzieci kukurydzy” zamieszczone w zbiorze „Nocna zmiana”. To
drugie dziełko być może stanowiło inspirację dla Kinga i Hilla, wszak
podobieństwa nie sposób przeoczyć, ale nawet jeśli to niewielką, bo akcja „W
wysokiej trawie” podąża w zupełnie innym kierunku. Podczas, gdy w „Dzieciach
kukurydzy” mieliśmy pole kukurydzy o szatańskich tendencjach i grupkę małoletnich
wyznawców owego miejsca, nowela Kinga i Hilla traktuje o kawałku ziemi
zarośniętym ostrą trawą mniej więcej dwumetrowej długości, posiadającą
niezwykłe właściwości. To nie rzesza opętanych manią zabijania wyznawców jest
głównym źródłem zagrożenia tylko milcząca natura, której przeznaczenia nie
znamy. Błądząc wśród wysokich traw Calowi co prawda przychodzi na myśl, że
okoliczni mieszkańcy składają ofiary temu przeklętemu miejscu, ale King i Hill
nie zgłębiają tematu. Rezygnują z wyłuszczania roli, jaką odgrywa trawiaste
pole w życiu miejscowych, zawężając akcję do położenia przyjezdnych, którzy na
swoje nieszczęście padli jego ofiarą. Czyli King razem z Hillem obrali inną
drogę niż ten pierwszy w „Dzieciach kukurydzy”, równie jeśli nie bardziej
skuteczną w horrorze. Zrezygnowali z wyłuszczania historii tego miejsca i jego oddziaływania
na okolicznych mieszkańców, co pomogło w wygenerowaniu aury tajemnicy,
rozbudzającej ciekawość, ale też tak idealnie przenikającej się z atmosferą
niezdefiniowanego zagrożenia, zewsząd czyhającego na protagonistów, że już za
samą otoczkę autorom należą się pokłony. A przecież to nie jedyny superlatyw „W
wysokiej trawie”.
„Zaczynamy od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko wzrasta” – to parafraza
słów przypisywanych Alfredowi Hitchcockowi, które znajdują zastosowanie w
niniejszej noweli. Oczywiście, mocne uderzenie następuje dopiero po krótkim
wstępie, w trakcie którego poznajemy Cala i ciężarną Becky, kochające
rodzeństwo przemierzające samochodem Stany Zjednoczone w drodze do rodziny. W
tym miejscu King nieco powściągnął swoje zamiłowanie do gawędziarstwa i
szczegółowego portretowania bohaterów, ale i tak powiedziano dość, żeby
zawiązać nić sympatii pomiędzy czytelnikiem (słuchaczem) i protagonistami.
Preludium do właściwej akcji utworu następuje niedługo po zapoznawczym wstępie,
gdzieś na odludnych terenach stanu Kansas. Przejeżdżając obok trawiastego pola
Cal i Becky słyszą dziecięce wołanie o pomoc, wydobywające się z gąszczu, więc
jak na dobrych obywateli przystało postanawiają to sprawdzić. Szybko odkrywają,
że zagubionemu chłopcu towarzyszy kobieta, jego matka, która przestrzega ich
przed wkraczaniem na pole. To wyraźny sygnał dla czytelników zaznajomionych z
regułami gatunku, mający rozbudzić ich niepokój i przeświadczenie o nieuchronności
tragedii, ale jak na konwencję horroru przystało w umysłach naszych bohaterów
nie rozlegają się dzwonki ostrzegawcze. Jeszcze nie, ale kiedy już przekroczą
magiczną linię oddzielającą szosę od traw, normalność od kuriozalności, szybko
uświadomią sobie, że znaleźli się w pułapce. W miejscu, w którym traci się
poczucie odległości, w którym nawet stojąc w miejscu człowiek na przemian
oddala się i przybliża do celu. Zaburzenie reguł fizyki, prawideł jakimi rządzi
się otaczająca nas rzeczywistość to jeden z najciekawszych motywów w
literaturze i kinematografii grozy, a King i Hill dodatkowo podlewają go taką
dawką napięcia i dosłownie przygniatającej atmosfery wszechobecnego,
niepoddającego się racjonalnemu wytłumaczeniu zagrożenia, że chwilami naprawdę
ciężko jest złapać oddech. Tak jakby coś przysiadło na klatce piersiowej
odbiorcy nie pozwalając mu odetchnąć. A akcja tymczasem pędzi w zawrotnym
tempie nie dając ani chwili wytchnienia, żadnego przestoju, który zachęciłby do
chwilowej przerwy w lekturze. I rozwija się w doprawdy nieoczekiwanym, jak na
standardy Kinga i Hilla kierunku. Ten pierwszy eksperymentował już z makabrą,
najdobitniej w „Szkole przetrwania”, opowiadaniu wchodzącym w skład zbioru „Szkieletowa
załoga”, więc nie wątpiłam, że w gore
sprawdza się równie dobrze, co w nadnaturalnym, często psychologicznym horrorze,
ale zupełnie nie spodziewałam się takiego gwałtownego skrętu z jednej konwencji
w drugą. A to wszystko z zachowaniem niebotycznie wysokiego poziomu, na który
nowela wspięła się w pierwszej połowie. Plastyczność opisów aktów
kanibalistycznych i okaleczonych ciał tak oddziaływała na wyobraźnię, że w
pewnym momencie, ściślej pod koniec, miałam nawet wrażenie, że podczas swojego
obcowania z gatunkiem nigdy się z czymś takim nie spotkałam, ale to była
oczywiście tylko ułuda, chwilowe zaćmienie wywołane bezbłędnym stylem Kinga i
Hilla. UWAGA SPOILER W końcu podobny
motyw widziałam już w „Ludożercy” Joego D’Amato KONIEC SPOILERA tyle, że słowo pisane zawsze silniej na mnie
oddziaływało niż obraz. Nic więc dziwnego, że w chwili szczytowej makabry, w
momencie, w którym autorzy bez żadnych oporów moralnych poszli na całość,
poczułam mdłości. Zabrzmi to dziwacznie, ale chwała autorom za to – tak oto
udowodnili, że stylistyka gore nie ma
przed nimi żadnych tajemnic, że doskonale znają jej rolę w sztuce i potrafią wręcz
zgwałcić nią czytelnika, tak dotkliwe, że jeszcze długo po skończonej lekturze
w jego umyśle zapewne będą się pojawiać przebłyski tego posuniętego do ekstremum
spektaklu obrzydliwości. Nie wiem, czy summa summarum nowela „W wysokiej trawie”
jest równie drastyczna, co „Szkoła przetrwania” Kinga - ilością krwawych wątków
pewnie nie, ale nad jakością bym się zastanowiła.
„W wysokiej trawie” uderza z podwójną siłą – pięścią Stephena Kinga i
kopniakiem Joego Hilla. Na niespełna pięćdziesięciu stronicach obaj pisarze
pokazali niemalże wszystko, co w ich twórczości najlepsze, z tak zaskakującą
perfekcją przeplatając dwie zgoła odmienne stylistyki literatury grozy, z taką
dbałością pochodząc do klimatu i makabry, że aż zapragnęłam, aby kiedyś razem
stworzyli coś dłuższego. Jakiś powieściowy horror, w którym z taką samą maestrią
pokazaliby na co ich stać. Efekt tego przedsięwzięcia jest tak zjawiskowy, że
raczej nie dziwią plany przeniesienia tej historii na ekran, najprawdopodobniej
już w 2016 roku, ale doprawdy wątpię, żeby film dorównał owemu arcydziełu
literatury grozy. Tak, arcydzieło to słowo, które najpełniej definiuje klasę „W wysokiej
trawie”, przynajmniej w mojej ocenie.
Cóż ja mogę wićecej pisać! Zachęciłaś mnie i nawet nie wiesz jak bardzo. Takie połączenie nie mogło się nie udać :>
OdpowiedzUsuńZapraszam:
kruczegniazdo94.blogspot.com
Opowiadanie faktycznie świetne. Bałam się jak nie wiem. :)
OdpowiedzUsuńTylko Buffy potrafi napisać reckę na 1400 słów do opowiadania liczącego sobie ledwie 50 stron. :P
OdpowiedzUsuńWłaśnie mi przypomniałaś, że to mam, a nie czytałem. Nie czytałem w sumie dlatego, że nie mam na czym, ale opowiadanie zapowiada się ciekawe. Bardzo lubię horrory w takim klimacie. Ino dorwę czytnik do ręki to będzie co nadrabiać. :)
Hehe to się nazywa wodolejstwo;)
UsuńPrzeczytaj i koniecznie podziel się wrażeniami na swoim blogu.
Czy ty równie dużo mówisz, co piszesz? Gaduła? :)
UsuńJak tak czytałem sobie reckę powyższą to przypomniała mi się kapitalna scena z Jurassic Park, którą uwielbiam. Mianowicie moment, kiedy główni bohaterowie z żołnierza uciekają też właśnie przez taką bycza trawę, gdzie wychwytują i po kolei Raptory. Klimat i emocje kapitalne i na takie same liczę w tym opowiadaniu. :)
"Czy ty równie dużo mówisz, co piszesz? Gaduła? :)"
UsuńZgadłeś. Nadaję tak, że uszy więdną;)
To tym lepiej, z gadułami nigdy nudno. ;)
UsuńSkoro przy opowiadaniach King daje radę to może powinien powrócić do ich pisania ???
OdpowiedzUsuńAlbo powinien napisać jakąś długaśną powieść z Hillem;)
Usuń