sobota, 14 listopada 2015

„Crimson Peak. Wzgórze krwi” (2015)


XIX wiek. Córka zamożnego biznesmena, Edith Cushing, próbuje wydać książkę o duchach, dobrze odnajdując się w tej tematyce od dzieciństwa, od kiedy pierwszy raz zobaczyła duszę zmarłej matki. Kiedy baronet, Thomas Sharpe przybywa do jej ojca w interesach z Anglii zapoznaje się z fragmentem książki Edith, który rozbudza w nim zainteresowanie autorką. Do tej pory nieprzykładająca wagi do związków młoda kobieta również jest urzeczona Anglikiem. Jednak ich wspólnemu pożyciu jest przeciwny ojciec dziewczyny. Dzięki pozyskanym informacjom z przeszłości Sharpe’a biznesmen zyskuje możliwość przerwania tego związku, zanim na dobre się rozpoczął. Szantaż nie przynosi jednak pożądanych rezultatów, bowiem tuż przed wyjazdem Thomasa i jego siostry Lucille ze Stanów Zjednoczonych Cushing zostaje zamordowany. Zrozpaczona Edith przyjmuje oświadczyny Sharpe’a i zgadza się osiąść w jego rodzinnej posiadłości w Kumbrii, zwanej Crimson Peak. Popadający w ruinę, zimny dom nie zniechęca zakochanej młodej kobiety. Nawet widome oznaki nawiedzenia tego miejsca, na jej nieszczęście, nie zmuszają jej do ucieczki. Edith nade wszystko pragnie ułożyć sobie życie u boku ukochanego, nie wiedząc, że skrywa on przerażające tajemnice.

Głośny, wysokobudżetowy film Guillermo del Toro, twórcy między innymi „Blade’a: Wiecznego łowcy 2”, „Kręgosłupa diabła” i „Labiryntu fauna”. „Crimson Peak” zyskał uznanie opinii publicznej, zachwycając nawet wielu krytyków, co nie zaskakuje, jeśli weźmie się pod uwagę typowo hollywoodzkie podejście do tematu. Nie mogę powiedzieć, że czekałam z utęsknieniem na ten obraz, ale od pierwszych zapowiedzi trzymałam kciuki za efekt końcowy, bo zważywszy na to, że współcześni twórcy rzadko porywają się na produkcje gotyckie „Crimson Peak” mógł stanowić miłą odskocznię od standardowych tworów, zalewających rynek filmowy. Wygląda jednak na to, że stare powiedzenie, iż nadzieja jest matką głupich po raz enty się sprawdziło, bo z jaką pobłażliwością bym do najnowszego dokonania del Toro nie podchodziła nie potrafię odnaleźć się w takiej stylistyce i problematyce.

Reżyser zdradził, że scenariusz, który spisał wspólnie z Matthew Robbinsem inspirowały takie obrazy, jak „Nawiedzony dom” Roberta Wise’a i „W kleszczach lęku” Jacka Claytona, ale osobiście w warstwie fabularnej odnalazłam wyraźniejsze echa „Rebeki” Daphne du Maurier. Realizacyjnie natomiast „Crimson Peak” nawet nie ociera się o kunszt najsłynniejszych horrorów gotyckich w historii kina. Jak na przeszło 50-milionowy budżet przystało film może dostarcz niezapomnianych wrażeń wizualnych głównie osobom, którzy nie oczekują subtelności i tajemniczości tylko wygenerowanej komputerowo dosłowności oraz plastikowych obrazów. Zamiast surowych, naznaczonych potężnym ładunkiem melancholii zdjęć mamy bogate XIX-wieczne wnętrza na początku i ugładzony niszczejący dom później – oksymoron jest zamierzony, bo biorąc pod uwagę fakt, iż posiadłość Sharpe’ów zauważalnie chyli się ku upadkowi operatorom nie udaje się wydobyć z tego tak pożądanych szpetoty, zaniedbania i wszechobecnego brudu. Dom na wzgórzu krwi wydaje się być żywcem wyjęty z jakiejś baśni, w której nie ma miejsca na wizualne atrakcje podane z myślą o fanach mocnego kina grozy. Del Toro już eksperymentował z dark fantasy w osławionym „Labiryncie fauna”, tyle, że tam z prawdziwą wirtuozerią połączył fantastyczną, baśniową stylistykę z grozą. Od strony technicznej w „Crimson Peak” pokazał mi natomiast nędzną namiastkę zarówno obrazu gotyckiego, jak i dark fantasy. Ale nie tylko wypieszczone scenerie w moim odczuciu pogrążyły tę produkcję, niemałą rolę odegrały również efekciarskie manifestacje duchów. Bez przydługich wstępów i budowania aury tajemnicy, jak w standardowych horrorach gotyckich del Toro już na początku ujawnia widzom obecność czegoś nieznanego, nie rezygnując również z drobiazgowego sportretowania zjawy. Czarna, zamazana cyfrowa dusza matki Edith, przestrzegająca ją przed Crimson Peak i późniejsze manifestacje kolejnej kobiecej zjawy, która zalęgła się w posiadłości Sharpe’ów, z wyłanianiem się z podłogi na czele są do tego stopnia efekciarskie i nietypowo, jak na ten gatunek dosłowne, że efekt nie tylko wywołuje niekontrolowany śmiech, ale również co jest niewybaczalne niszczy aurę niezdefiniowanego zagrożenia. A szkoda, po początkowe chwile pobytu Edith w starym domostwie w Kumbrii, jej samotne spacery po niszczejących korytarzach naznaczono całkiem sporym napięciem emocjonalnym. Znakomicie, w zgodzie z zasadami suspensu operowano światłem i cieniem oraz akompaniowano nienachlaną ścieżką dźwiękową, ale tylko do kulminacji, w zamyśle chwil szczytowej grozy, które w istocie okazały się prześmiewczymi popisami nowoczesną technologią, sztuczną do bólu.

Del Toro w wywiadach informował, że „Crimson Peak” jest połączeniem ghost story z romansem gotyckim, przy czym wydaje mi się, że najwięcej uwagi poświęcił problematyce miłosnej. Rodem z „Rebeki”, gdzie młoda kobieta również porzuciła swoje dotychczasowe życie na rzecz egzystencji u boku ukochanego, skrywającego jakieś tajemnice, w jego rodzinnej posiadłości. Tyle, że Daphne du Maurier spisywała swoją powieść w zgodzie z tradycją gatunku, wręcz po mistrzowsku równoważąc grozę z niebezpiecznym romansem. De Tolo natomiast nieprzyjemnie się w tym zapętlił, niejednokrotnie dając mi do zrozumienia, że fabuła poza płomiennymi wyznaniami miłości nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Owszem, scenariusz zdradza jakieś niecne zamiary Thomasa i jego demonicznej siostry, Lucille, względem naiwnej Edith, ale wbrew zamierzeniom twórców nie podnosi to poziomu dramaturgii. Być może dlatego, że uważny widz już na początku powinien domyślić się szczegółów niemalże całej intrygi, a z czasem dopasować sobie do niej kolejne fakty podrzucane przez scenarzystów, bo twórcy nie zaprzątają sobie głowy mylącymi tropami. Aż do końcówki projekcji nie mówią niczego wprost, ale tak dużo strzępów układanki, poddających się tylko jednej interpretacji obnażają, że naprawdę nie nastręczyło mi większych problemów przedwczesne zgłębienie motywów kierujących Sharpe’ami. A kiedy nie było już żadnej tajemnicy zostały mi jedynie sporadyczne manifestacje efekciarskich duchów i rozwleczone do granic możliwości, wywołujące mdłości wątki romantyczne, które odrobinę umilała jedynie postać zdeprawowanej Lucille, idealnie wykreowany przez Jessicę Chastain kobiecy czarny charakter. W porównaniu z nią zmagająca się z bezbarwną rólką Mia Wasikowska i pozbawiony charyzmy oraz widomej, hipnotyzującej demoniczności Tom Hiddleston wypadli blado.

„Crimson Peak. Wzgórze krwi” najprawdopodobniej spodoba się widzom akceptującym bądź wprost przepadającym za hollywoodzkim sznytem, wątkami romantycznymi oraz przesłodzonymi finałami (choć przyznaję, że można to było jeszcze bardziej pocukrować). Nie chciałabym jednak szufladkować potencjalnych fanów tej produkcji, bo nie jest wykluczone, że koneserzy kina grozy również znajdą tutaj coś dla siebie. Mnie całość w najmniejszym stopniu nie przekonała, a miejscami wręcz usypiała, ale zważywszy na pozytywne opinie na temat tego filmu krążące wśród widzów mniemam, że ma w sobie to coś. Tyle, że ja tego nie dostrzegam.

1 komentarz:

  1. Mnie ten film w pełni kupił... Kiedy po seansie odprowadzałem przyjaciółkę, cały czas poświęciliśmy na omawianiu tego filmu, co w takim natężeniu nie zdarzyło się jeszcze nigdy (jakieś drobne wzmianki, uwagi były, ale nie szczegółowe omawianie, chociaż zapewne po seansie Przebudzenia Mocy to się powtórzy ;) )

    Świetna opowieść gotycka, który nie próbuje udawać, że jest czymś więcej... Z tego powodu jego przewidywalność traktuję jako plus, gdyż pozwala się skupić na detalach tego filmu... A tutaj nie mam się czego czepić... Ja osobiście, bo np znajomy będący na wcześniejszym seansie, mocno narzekał na duchy. Wpierw na ich pojawienie się, po mojej kontrargumentacji zmienił troszkę ton, tłumacząc, że chodzi mi o ich wygląd... I ja się zgadzam, że modele 3D były słabe, ale nawet to kupuje... Za pomocą komputera próbowano odtworzyć stare pomysły na prezentacje widziadeł i brak współczesnego HD buduje dodatkowy smaczek. A cała reszta filmu jest perfekcyjna, dzisiaj nawet oglądałem filmik na yt, w którym autor tłumaczy wpływ filmów Mario Bavy na Crimson.
    Początkowo myślałem, że film nie podobał się przyjaciółce. Usłyszałem śmiech na sali kinowej,w końcowych scenach, kiedy wzrasta napięcie. Rozglądam się po sali szukając ofiary do zmierzenia wzrokiem, patrzę, a to ona... Potem wyjaśniła, że nie było tu nic złego. Ta scena już była przestylizowana, co normalnie powinno denerwować. W jej przypadku nadal budziło to ciepłe odczucia.

    OdpowiedzUsuń