czwartek, 29 grudnia 2016

„The Asphyx” (1972)

Wiktoriańska Anglia. Majętny naukowiec Hugo Cunningham stara się wyjaśnić pochodzenie czarnych plam utrwalonych, na fotografiach wyobrażających paru umierających ludzi. Asystuje mu adoptowany syn Giles, który planuje ożenić się z jego córką, Christiną. Hugo początkowo sądzi, że udało mu się uchwycić na zdjęciach dusze umykające z ciał konających nieszczęśników, ale badania z ruchomymi obrazami uświadamiają mu, że ma do czynienia z czymś innym. Cunningham z czasem nabiera pewności, że czarne plamy są Asphyxami, bytami, które pojawiają się w momencie śmierci ludzi i zwierząt. Hugo zyskuje dowód na to, że schwytanie Asphyxa danej osoby zapewnia jej nieśmiertelność, której tak bardzo pragnie, że jest gotowy przeprowadzić eksperyment na samym sobie.

„The Asphyx” to zapomniany brytyjski horror science fiction w reżyserii Petera Newbrooka. Nieżyjący już artysta tylko w tym jednym przypadku zajął się reżyserią, najwięcej czasu poświęcał natomiast pracy operatorskiej. Choć „The Asphyx” został dobrze przyjęty przez krytykę i zyskał paru oddanych fanów nie udało mu się odnieść spektakularnego sukcesu kasowego, w czym być może zawiniła ograniczona dystrybucja. Obecnie obraz Newbrooka przyciąga głównie nielicznych zapaleńców, którym nie brak determinacji potrzebnej do „wygrzebywania” produkcji pokrytych „grubą warstwą kurzu”. Osobiście polecam taką swego rodzaju zabawę w archeologów, bo jak pokazuje między innymi omawiany film czasem można trafić na naprawdę zacne widowisko. Scenariusz „The Asphyx” jest dziełem Briana Comporta, który opierał się na opowieści wymyślonej przez Christinę i Laurence'a Beersów, którzy mogli znajdować się pod silnym wpływem twórczości H.P. Lovecrafta, Edgara Allana Poego i Mary Shelley. Mogli, ale wcale nie musieli, bo całkiem możliwe, że to tylko ja odniosłam wrażenie, że w „The Asphyx” pobrzmiewają echa ich urzekającej stylistyki.

Pragnienie nieśmiertelności towarzyszy ludzkości od „zarania dziejów” i chyba zawsze było atrakcyjnym motywem dla twórców literatury i kinematografii grozy. Życie wieczne dla wielu jest pięknym marzeniem, w którym odnajdują pociechę, ale długoletnim wielbicielom horrorów powinno kojarzyć się raczej z czymś zgubnym, przekleństwem, będącym efektem dążenia człowieka do zyskania, jak to mówią boskich atrybutów. Literatura i kinematografia grozy przyzwyczaiła nas już do pesymistycznych następstw eksperymentowania ze śmiercią – fanom horrorów wielokrotnie dawano już do zrozumienia, że pewnych granic człowiek przekraczać nie powinien, a jedną z nich jest właśnie osiągnięcie nieśmiertelności bądź zwykłe" wskrzeszenie, ponieważ istnieją rzeczy gorsze od śmierci. Taką tezę wysnuwa również scenarzysta „The Asphyx”, choć z całą pewnością w dużo bardziej zawoalowanym stylu niż pokazano to w chociażby „Frankensteinie”, „Re-Animatorze”, czySmętarzu dla zwierzaków”. Obraz Petera Newbrooka na swój chłodny, zdystansowany sposób, tak charakterystyczny dla brytyjskich nastrojówek, mówi nam, że w samotnym życiu wiecznym naznaczonym dotkliwymi wyrzutami sumienia za dawne przewiny nie ma nic romantycznego, nic do czego warto by dążyć. Zanim jednak scenarzysta pozwoli wyraźnie wybrzmieć temu poglądowi, pochyli się nad samym procesem prowadzącym do osiągnięcia upragnionej nieśmiertelności, kładąc silny nacisk na motyw burzyciela. Jednostkę, która powoli, acz nieuchronnie zmierza do autodestrukcji. Kołem napędowym jest czysty fanatyzm, który wykluł się ze śmiałej idei, podsyconej wynikami badań naukowych. Hugo Cunningham (przekonująca kreacja Roberta Stephensa), majętny filantrop, hobbystycznie i w pewnym stopniu zawodowo zajmujący się fotografią, wydaje się mieć wszystko, o czym marzy większość dorosłych ludzi. Kochającą rodzinę, zajęcie, które umożliwia mu rozwijanie zainteresowań oraz oczywiście spory majątek gwarantujący życie bez trosk o charakterze materialnym. Ale jak się okazuje to za mało, żeby mógł toczyć w pełni szczęśliwe życie. Twórcy „The Asphyx” osadzili akcję filmu w epoce wiktoriańskiej, XIX-wiecznej Anglii, która już chyba zawsze będzie mi się kojarzyć z utworami gotyckimi. I właśnie typowy dla tego nurtu klimat tchnie z obrazu Petera Newbrooka – całą produkcję zbudowano na mrocznych, acz zauważalnie naznaczonych swoistym chłodem zdjęciach, okraszonych spokojną, melodyjną ścieżką dźwiękową, uwypuklającą melancholijny wymiar scenariusza, ale też potrafiącą nielicho huknąć w chwilach szczytowej grozy. Obrazu całości dopełniają stroje z epoki i bogaty wystrój ogromnego domostwa głównego bohatera przyjemnie kontrastujący z wilgotną kryptą, do której co jakiś czas udają się Hugo i Giles i która była chyba kolejnym ukłonem twórców w stronę estetyki gotyckiej. Złowieszcza oprawa audiowizualna idealnie wkomponowuje się w warstwę tekstową, w której najprawdopodobniej odnajdą się głównie osoby poszukujące drobiazgowej powolności, a nie efekciarskiej dynamiczności. Takie, które nie mają nic przeciwko długim dialogom i dokładnemu portretowi tak złowrogiej działalności głównego bohatera, jak zachodzącemu w jego umyśle zgubnemu procesowi. Bo chociaż efekciarskie sekwencje z Asphyxami, które wizualnie podpadają pod kiczowatą animację, też się pojawiają, Peter Newbrook nie pozwolił, aby wysunęły się na pierwszy plan, przysłaniając wszystko inne. I dobrze, bo ilekroć patrzyłam na sztucznego stwora mieniącego się rażącą zielenią w świetle padającym z projektora nie mogłam powstrzymać grymasu politowania, aczkolwiek mimo wszystko delikatnie doprawionego pragnieniem przygarnięcia zniewolonego słodziaka. Asphyxy nie wyglądały realistycznie, ale to wcale nie przeszkadzało w poruszaniu we mnie jakiejś opiekuńczej nutki, chęci przytulenia stworzonka, chociaż zważywszy na jego widmową postać zapewne nie byłoby to wykonalne.

Motyw chwytania Asphyxów sam w sobie jest wielce pomysłowy, ale w charakterze owych stworków trudno nie dopatrzeć się inspiracji Kostuchą. Asphyxy tak samo, jak Śmierć z kosą przychodzi do konających ludzi i zwierząt, aby zabrać ich na tamten świat. Albo jak kto woli Kostucha jest personifikacją śmierci, tak samo jak Asphyxy, z czego można wysunąć „logiczny” wniosek, że jeśli zdoła się ją schwytać osiągnie się tak upragnioną przez wielu nieśmiertelność. A przynajmniej do takiej konkluzji dochodzi Hugo Cunningham na podstawie swoich eksperymentów, z których jak dla mnie najbardziej trzymająca w napięciu była przeprawa ze świnką morską. Jak na szpilkach oczekiwałam wówczas szczęśliwego finału, trwałam w nadziei, że prześliczne białe zwierzątko przeżyje tę trudną próbę. Dalszy przebieg wydarzeń łatwo było sobie przedwcześnie poukładać w głowie, przewidzieć wszystkie niespodzianki scenarzysty, łącznie z przewrotnym finałem i wątkiem, który w zamyśle najpewniej miał wybrzmieć najbardziej przygnębiająco. UWAGA SPOILER W tym miejscu Hugo stwierdził, że jego córka nie mogłaby żyć jako głowa, a ja od razu pomyślałam, że to nieprawda, bo chociażby późniejszy „Re-Animator” udowodni nam, że to możliwe:) KONIEC SPOILERA . Z perspektywy dzisiejszego widza w filmie Petera Newbrooka nie ma żadnych większych tekstowych rewelacji, może poza Asphyxami i epilogiem. Bo przecież kino grozy zdążyło już przyzwyczaić nas do motywu burzyciela, który tak bardzo skupia się na dążeniu do celu, że zatraca właściwe proporcje. Wielbiciele horrorów i science fiction pewnie nawykli również do pesymistycznych wizji rozwoju nauki i techniki – przełomowych badań, które mogą zmienić świat, ale ostatecznie zamiast poprawić ludzki byt prowadzą do upadku moralnego, zatracenia wielu chwalebnych cech w imię bulwersujących idei. Siłą tego obrazu nie jest więc nieprzewidywalność, czy nowatorskie ujęcie tematu, chociaż nie wiem jak zareagowano na scenariusz Briana Comporta w latach 70-tych, kiedy owa konwencja nie była jeszcze tak dalece wyeksploatowana, jak w czasach obecnych. W każdym razie mało odkrywczy z punktu widzenia współczesnego widza przebieg akcji „The Asphyx” nie wpłynął jakoś szczególnie negatywnie na mój ogólny odbiór tego filmu. Może dlatego że byłam zajęta zachwycaniem się doskonałym klimatem narastającej grozy, aurą nieuchronnego upadku potęgowaną w równym stopniu przez warstwę tekstową i hipnotyzującą oprawę audiowizualną. Wprost urzekł mnie ten nieśpieszny rozwój wydarzeń, skoncentrowany na szczegółach, konwencjonalny obraz dążenia do nieśmiertelności, w którym pomimo przewidywalności nie brakowało emocjonalnego napięcia. Chociaż gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że jeden przewrót mnie zaskoczył, pewnie dlatego, że szybko puściłam w niepamięć UWAGA SPOILER prolog osadzony w latach 70-tych, który finalnie zespolił się z dziejami Hugo Cunningama (klamra), którego oszpecona twarz jest swego rodzaju „wisienką na torcie”, pozostawiającą nas w przeświadczeniu, że są rzeczy gorsze od śmierci KONIEC SPOILERA.

Jakiś czas temu pojawiły się informacje, że przygotowywany jest remake horroru Petera Newbrooka w reżyserii Matthew McGuchana, jednakże jak dotąd poprzestano na informacji, że projekt odłożono na czas nieokreślony. Nie wiem, czy uwspółcześniona wersja w ogóle powstanie, ale nie mam żadnych wątpliwości, że jeśli tak będzie to nie zdoła oddać ducha oryginału. Taki klimat we współczesnym kinie grozy? Moim zdaniem to wykluczone. Więc jeśli ktoś jeszcze „The Asphyx” nie widział, a wprost przepada za nastrojowymi horrorami powoli budującymi akcję to powinien zainteresować się tą pozycją, jeśli oczywiście nie przeszkadza mu schematyczne ujęcie tematu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz