wtorek, 13 grudnia 2016

„Patrick vive ancora” (1980)

Patrick Herschell odnosi poważną ranę głowy i zapada w śpiączkę. Jego ojciec, lekarz, umieszcza go we własnej willi, do której pewnego dnia zaprasza grupę nieznających się ludzi. Dla gości doktora Herschella mają to być wakacje, chwila odpoczynku od codzienności, ale niedługo po przyjeździe jeden z nich zostaje odnaleziony martwy w basenie. Wczasowicze dają się przekonać gospodarzowi, który upiera się, że nie należy doszukiwać się w tym wypadku niczego, co niosłoby jakieś zagrożenie dla pozostałych. Jednak niedługo potem kolejne osoby zaczynają padać ofiarami tajemniczego oprawcy. Tymczasem sekretarka doktora Herschella, Lydia Grant, okresowo wydaje się pozostawać pod silnym wpływem przebywającego w śpiączce Patricka, który posiadł niezwykłe zdolności psychokinetyczne.

„Patrick vive ancora” to włoskie exploitation w reżyserii Mario Landiego, będące jego ostatnim filmowym przedsięwzięciem. Ten niskobudżetowy obraz jest znany tylko nielicznym, w przeciwieństwie do nieoficjalnej części pierwszej, australijskiego „Patricka” z 1978 roku, który w 2013 roku doczekał się swojego remake'u. Winą za taki stan rzeczy można obarczyć lichą dystrybucję filmu Landiego, ale niewykluczone, że jakość jego produkcji również nie była bez znaczenia. W końcu ci nieliczni, którzy film obejrzeli, w swoich recenzjach chętnie punktowali niedoróbki techniczne, a przynajmniej czyniła to większość z nich.

„Patrick vive ancora” to przede wszystkim horror o roznegliżowanych kobietach. Gdyby policzyć minuty, w których ciała płci żeńskiej są przysłonięte ubraniem oraz te podczas których „świecą” intymnymi szczegółami swojej anatomii to jestem przekonana, że wyszłoby, iż zdecydowanie dłużej pozostają w tzw. stroju Adama. A przynajmniej częściowym, bo twórcy „Patrick vive ancora” „mieli na tyle przyzwoitości”, że częściej decydowali się rozbierać aktorki od pasa w górę, choć sekwencji, w których widać dolne partie ich nagich ciał również nie brakuje. Rozumiem, że „Patrick vive ancora” miał wpisywać się w poczet krwawych horrorów o zabarwieniu erotycznym, rozumiem, że miał być ukierunkowany przede wszystkim na wielbicieli rąbanek pełnych nagich piersi, ale dobrze by było, gdyby twórcy tego obrazu zachowali jakiś umiar, gdyby nie sprawiali wrażenia, że robią absolutnie wszystko, aby odsłonić kawałek kobiecego ciała. To obniżało wiarygodność, bo o ile przy odrobinie dobrej woli można uwierzyć, że bohaterki filmu zwyczajnie najlepiej czuły się bez ubrania, dlatego nie zawracały sobie głowy zakrywaniem intymnych szczegółów swoich ciał to rozpaczliwe zabiegi twórców w ustępach, w których miały na sobie ubrania, polegające na ustawianiu kamery tak, żeby widz mógł dojrzeć sutek wydostający się spod odzienia wypadały co najmniej zabawnie (żeby nie rzec żałośnie). Kobieta, która z jakiegoś sobie tylko znanego powodu wyjmuje piersi z miseczek stanika i tak przechadza się po pokoju, albo moment, w którym przedstawicielka płci żeńskiej, dosłownie przed momentem oglądająca zakrwawione ciało mężczyzny, przystaje, aby zmoczyć swoje ubranie chyba tylko po to, żeby widz nie miał problemów z dostrzeżeniem prześwitujących brodawek (choć na siłę można to tłumaczyć potrzebą schłodzenia rozpalonego ciała) to kolejne jakże prymitywne zabiegi twórców, które nie tylko obniżają wiarygodność akcji, ale również każą sądzić, że ich głównym celem było raczenie widza golizną. Wszystko inne najczęściej spychano na drugi plan, tak jakby w horrorze to właśnie nagość była najważniejsza... Nie jestem purytanką – nie oburzam się, ilekroć zobaczę na ekranie roznegliżowaną kobietę, ale wolałabym, żeby w horrorze te elementy nie odgrywały najważniejszej roli. Niech się pojawiają, jak już koniecznie muszą, ale niechże nie górują nad całym obrazem, bo ileż można patrzeć na niemalże niekończący się spektakl golizny? Skoro sięgam po krwawy horror z lat 80-tych to oczekuję przede wszystkim mrocznego klimatu grozy, przybrudzonych, duszących zdjęć i paru ujęć eliminacji poszczególnych bohaterów, wtłoczonych w prostą, niewymagającą myślenia, acz wciągającą ramę fabularną. A zamiast tego przez pierwszą mniej więcej połowę seansu jestem zmuszona patrzeć przede wszystkim na nagie kobiety i przysłuchiwać się nudnawym konwersacjom bohaterów, których osobowości nakreślono tak szczątkowo, że szybko straciłam rozeznanie kto jest kim. A to wszystko w imponującej scenerii położonej na uboczu wielkiej willi z basenem, której poszczególne pomieszczenia nadmiernie oświetlono, w efekcie nie pokazując mi ani jednego ujęcia, które mogłabym uznać za mroczne. Nawet sceny rozgrywające się pod osłoną nocy były zanadto oświetlone, co przyniosło jednie taką korzyść, że nie miałam problemów z dostrzeżeniem wszystkich makabrycznych szczegółów, ale jednocześnie czułam dotkliwy brak uprzedniego stopniowania napięcia i budowania złowieszczej aury niechybnego koszmaru. Miejsce akcji „Patrick vive ancora” sprzyjało generowaniu mrocznej atmosfery, akcentowaniu klaustrofobicznego pierwiastka z wyraźnie zaznaczoną aurą wyalienowania bohaterów, ale twórcy jakoś nie uznali za stosowne wyraźnie tego uwypuklić. Myśleli chyba, że stojąca na uboczu willa, w której mają miejsce jakieś niepojęte zjawiska wystarcza do nakreślenia odpowiednio mrocznej atmosfery, że wybierając takie miejsce akcji można sobie spokojnie naświetlić zdjęcia i okrasić je denerwującymi tonami muzycznymi, które zamiast potęgować napięcie raczej odwracały uwagę od wydarzeń rozgrywających się na ekranie. No cóż, moim zdaniem zrzucenie wszystkiego na barki odizolowanej od reszty świata willi nie było dobrą decyzją, a właściwie to obok epatowania golizną uważam ten wybieg twórców za najbardziej szkodzący temu obrazowi.

Na właściwą akcję filmu odbiorcom „Patrick vive ancora” przyjdzie długo czekać. Najpierw będą zmuszeni przebrnąć przez mało zajmujące rozmowy bohaterów, okraszone sporą porcją golizny, enigmatyczne ustępy wskazujące na jakiś eksperyment przeprowadzany przez doktora Herschella na terenie jego posiadłości, nadprzyrodzone zjawiska, które sugerują psychiczną aktywność pozostającego w stanie śpiączki Patricka i liczne niesnaski zachodzące pomiędzy wczasowiczami, do których dochodzi w mocno naciąganych okolicznościach. Na przykład David Davis, który ni z tego ni z owego rzuca się na flirtującą z nią kobietę, okładając ją po twarzy i pośladkach tylko dlatego, że chciała się z nim przespać, czy zamroczona alkoholem kobieta, która nagle odczuwa nieodpartą potrzebę obnażenia grzeszków swoich i swoich towarzyszy, co kończy się sztucznie sportretowaną szarpaniną z inną kobietą. Ten nudnawy, a często nawet irytujący ciąg wydarzeń w pierwszej partii filmu urozmaica jedynie jeden zgon, a widok poparzonego ciała ofiary daje nadzieję na odważny spektakl przemocy, który jednak pojawi się dużo później. Bo przecież najpierw trzeba widza poczęstować kolejną porcją golizny... Kiedy wreszcie doczekałam się dojścia do głosu warstwy gore pierwsze co zauważyłam to nieludzkie wręcz gapiostwo protagonistów. Mężczyzna wpatrujący się w haczyk tak długo, że „ten w końcu stracił cierpliwość i postanowił zanurzyć się w jego szyi”, czy kobieta rozwierająca uda przed prętem, który „nie omieszkał wejść w jej pochwę, przedrzeć się przez organy wewnętrzne i wychynąć ustami”. Zamiast uciekać większość protagonistów grzecznie czekała na śmierć, ale na szczęście w efektach specjalnych nie uwidaczniał się taki drastycznie niski poziom realizmu, jak w zachowaniu kilku ofiar. Wspomniana pokazana na dużych zbliżeniach sekwencja penetracji prętem kobiety, czy również dosyć szczegółowo pokazane obcinanie głowy szybą samochodową oraz zjadanie rozszarpanego ciała kobiety przez psy jawiły się całkiem pomysłowo, a i efektom specjalnym nie mogę zarzucić dużej sztuczności, poza wyblakłą barwą substancji imitującej krew. Gdyby takich scen było więcej, gdyby lepiej rozłożono je w czasie i gdyby zrezygnowano z kiczowatych zwiastunów makabry w postaci oczu Patricka wykwitających na zielonym tle jednocześnie poświęcając choćby odrobinę uwagi budowaniu atmosfery grozy to nawet z tą wszędobylską golizną i mało zajmującą warstwą tekstową pewnie odebrałabym „Patrick vive ancora” w kategoriach średniaka. Ale scenarzysta Piero Regnoli niestety nie uznał za stosowne iść tą drogą, zresztą tak samo jak pozostali członkowie ekipy z Mario Landim na czele, tym samym oferując mi coś co mogę pochwalić jedynie za kilka scen mordów. A to zdecydowanie za mało, żeby w moim pojęciu film mógł chociaż zbliżyć się do średniej.

Nie będę nikomu polecać tego filmu, bo wyłączając parę umiarkowanie krwawych ustępów cały seans stanowił dla mnie istną drogę przez mękę. Właściwie to dziwię się, że udało mi się wytrwać do napisów końcowych, ale wątpię żeby wielu widzów zdołało dokonać tego samego. Może znajdą się jacyś poszukiwacze rąbanek pełnych rozbieranych scen (z „jakże widowiskową” masturbacją na czele, o której przecież nie wolno zapominać), którzy zdołają przymknąć oko na liczne niedoróbki techniczne i fabularne, ale obawiam się, że takich osób będzie niewiele. Bo „Patrick vive ancora” to obraz niszowy, ukierunkowany na pewną wąską grupę odbiorców, do której ja nie przynależę, choć wprost przepadam za niskobudżetowymi horrorami. Jednak zdecydowanie nie w takim wydaniu.

1 komentarz:

  1. Naprawde dobry i bogaty blog zapraszam na swojego o tematyce filmowej. Pozdrawiam

    http://filmowyzbiornik.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń