Edward Lee „Wypuść mnie, proszę i inne opowiadania”
Wydawnictwo
Dom Horroru, założone przez pisarza Tomasza Czarnego, weszło na
polski rynek z przytupem, bo sięgnęło po prozę jednego z
najpopularniejszych autorów literatury ekstremalnej, Edwarda Lee.
Jego twórczość przez polskich wydawców jest mocno zaniedbywana –
jak dotąd ograniczono się jedynie do trzech powieści („Sukkub”,
„Ludzie z bagien”, „Golem”) i paru opowiadań, choć Lee może
się pochwalić pokaźną bibliografią. Dlatego też każda kolejna
polskojęzyczna publikacja jakiegoś jego dzieła dla polskich fanów
literatury ekstremalnej jest niemałym wydarzeniem, z czego
najpewniej doskonale zdawał sobie sprawę taki promotor horroru, jak
Tomasz Czarny, który zdecydował się wyjść naprzeciw oczekiwaniom
tej niewielkiej grupy czytelników. A przynajmniej pierwszą
publikacją, bo dopiero czas pokaże, czy Dom Horroru będzie tym
polskim wydawnictwem, które zaszczyci prozę Edwarda Lee taką
uwagą, na jaką niewątpliwie zasługuje, bo szczerze powiedziawszy
jedenaście opowiadań to tylko „kropla w morzu”. Ten pisarz ma
na swoim koncie mnóstwo utworów, które należałoby przybliżyć
polskim czytelnikom i miejmy nadzieję, że Dom Horroru będzie
właśnie tym wydawnictwem, które podejmie wyzwanie i zacznie na
szeroką skalę promować nazwisko Edwarda Lee na terenie Polski.
W
powszechnym mniemaniu Amerykanin Edward Lee znajduje się w ścisłej
czołówce autorów horroru ekstremalnego / naturalistycznego. Moim
ulubionym pisarzem promującym tę stylistykę, nierzadko
wkomponowaną w konwencję dark fantasy, jest Clive Barker,
ale Edward Lee póki co zajmuje zaszczytne drugie miejsce. Póki co,
bo przez wspomniane wyżej zaniedbanie polskich wydawców nie mogę
zapoznać się z jego twórczością w takim stopniu, w jakim bym
pragnęła. Głównym elementem, który sprawia, że w moich oczach
Edward Lee pozostaje w tyle za Clivem Barkerem jest styl – ten
drugi co prawda ma na swoim koncie kilka utworów spisanych
nadzwyczaj prostym językiem, ale w parze z nimi idą długie
powieści zachwycające przepięknym, dojrzałym stylem, który z
kolei nie jest znakiem rozpoznawczym Edwarda Lee. Ten pisarz optuje
za krótkimi, często wulgarnymi zdaniami, które owszem wpasowują
się w nurt, w którym się obraca, ale jak już udowodnił Clive
Barker stylistyczny rozmach może znacząco wzbogacić ten „wyklęty
przez mainstream” odłam literatury. Edward Lee woli jednak niczego
nie komplikować – rozwlekłe, kwieciste opisy są mu obce, co ma
swoich zwolenników, ale jeśli o mnie chodzi to zawsze bardziej
ceniłam sobie autorów operujących nieco bardziej dojrzałym
stylem. Tym bardziej więc zaskakuje fakt, że pomimo owego
mankamentu twórczość tego pana tak bardzo mnie oczarowała, co
zważywszy na fakt, że Edward Lee raczy swoich czytelników kultem
brzydoty brzmi cokolwiek osobliwie. Moim zdaniem omawiany pisarz, tak
samo jak Clive Barker, czy John Everson, jest turpistą – jego
twórcze zainteresowania skłaniają się w stronę rzeczy uznawanych
za nieestetyczne, a nawet chore, co sprawia, że jego literatura jest
przeznaczona jedynie dla czytelników obdarzonych żelaznymi
żołądkami. Przekrój owych kontrowersyjnych owoców wyobraźni
artysty możemy zaobserwować w zbiorku „Wypuść mnie, proszę”,
w skład którego weszło jedenaście opowiadań jego autorstwa.
Pierwsza publikacja Domu Horroru co prawda rozczarowuje gabarytami i
jak dla mnie byt dużą czcionką – 170 stron zapełnionych
wielgachnymi literami sprawiło, że książkę pochłonęłam
w ciągu jednej nocy, ale jeśli mogę coś doradzić
potencjalnym odbiorcom tej pozycji to zachęcam do dozowania lektury,
bo obrana przeze mnie technika czytania sprawiła, że z czasem
liczne makabryczne perwersje odrobinę mi spowszedniały. Przestały
szokować w takim stopniu, jak miało to miejsce na początku
lektury. Co może zabrzmieć odrobinę niezdrowo, jeśli weźmie się
pod uwagę to, czym raczył mnie Edward Lee na kartach tego zbiorku.
Autor zauważalnie znajduje największe upodobanie w atakowaniu
czytelników hardcorowym porno, często doprawianym nutką gore,
które jednak prawie cały czas pozostaje na drugim planie. Warstwa
erotyczna dominuje w większości opowiadań zamieszczonych w „Wypuść
mnie, proszę”, przy czym z pewnością nie w takim wydaniu, do
jakiego przywykli czytelnicy romansideł. W utworach Lee zamiast
adonisów flirtujących z pięknymi kobietami mamy między innymi
brudnych meneli wypróżniających się w spodnie, szkaradnych
alfonsów, puszystych facetów z ogromnymi penisami, stwory nie z
tego świata i żywe trupy, szukające nie tylko pożywienia, ale
również okazji do spółkowania, choćby tylko z jakąś częścią
ludzkiego ciała. Pissing, scat, kanibalizm, zoofilia i pedofilia u
Lee są na porządku dziennym, więc raczej żaden fan jego prozy nie
powinien przecierać oczu ze zdumienia, gdy pisarz zacznie nurzać go
w kale, moczu i ludzkich wnętrznościach. Nie powinno też dziwić
go wyjadanie serowej substancji, która wydobywa się z pochwy
kobiety, współżycie z mózgiem na zasadzie „otwórzmy ludzką
czaszkę i zatopmy penisa w mięciutkim narządzie”, stosunki z
kikutami znajdującymi się w miejscach amputowanych rąk i nóg, czy
posilanie się strupami oderwanymi z ciał różnych osobników.
Kastracje, seks oralny, analny, grupowy i fisting (również z
wykorzystaniem obu rąk) to delikatniejsza odsłona Edwarda Lee,
której również na kartach tego zbiorku nie zabraknie i która (o
zgrozo!) będzie swoistą chwilą wytchnienia dla unurzanego we
wszelkich możliwych deprawacjach nieszczęsnego czytelnika. Po
przeczytaniu „Wypuść mnie, proszę i innych opowiadań” na
chwilę nabrałam przekonania, że Edward Lee przekroczył granice
ludzkiej wyobraźni, że przeprowadził mnie przez całą paletę
ekstremalnych zboczeń, ale szybko zweryfikowałam swoje przekonania.
Wszak nie zdziwiłoby mnie, gdyby w kolejnym swoim utworze, jaki
wpadnie mi w ręce, Lee przekroczył i tę granicę, gdyby zaoferował
mi następną próbkę takich hardcorowych perwersji, jakie
większości ludzi nawet nie przemknęłyby przez myśl.
W
„Wypuść mnie, proszę i innych opowiadaniach” znajduje się
tylko jeden utwór, który miałam okazję przeczytać wcześniej.
Mowa oczywiście o „Stole”, który w polskiej odsłonie
zadebiutował na portalu Horror Online. Nie obraziłabym się jednak,
gdyby zamieszczono tutaj również „Pana Kadłubka”, z tego
prostego powodu, że dla osób niezaznajomionych z tym opowiadaniem
zakończenie sequela widniejącego w tym zbiorze pod tytułem „Pani
Kadłubek” z całą pewnością będzie niezrozumiałe. Do
tłumaczeń i wyboru pozostałych opowiadań nie mam żadnych
zastrzeżeń, co nie oznacza, że uważam, iż wszystkie znajdowały
się na zbliżonym poziomie. Moimi faworytami są „Powiedziała
śmierć”, zainspirowana dickensowską
„Opowieścią wigilijną”, cechująca się sporą wrażliwością
społeczną niezwykła przechadzka mężczyzny i towarzyszącej mu
tajemniczej kobiety po mieście, pełnym zjawisk, z których można
czerpać ważne nauki na przyszłość; „Wypuść mnie, proszę”
będące swego rodzaju analizą procesów myślenia starzejącej się
kobiety obdarzonej dużym popędem seksualnym, który jest
przyczynkiem do iście zbrodniczego aktu, sfinalizowanego naprawdę
miażdżącym akcentem; autoironiczne „Postacie”, w
których w zgrabnym stylu przenikają się dwa światy (realny i
literacki) i który udowadnia, że Lee jest pisarzem podchodzącym z
dużym dystansem do samego siebie, że nie ma oporów przed
obrzucaniem siebie takimi inwektywami, jak na przykład zbok i
mizogin, który nie ma za grosz talentu; i wreszcie „Niewłaściwy
facet” przybliżający nam losy pewnej kobiecej parki,
starającej się ukarać paru przedstawicieli płci przeciwnej za
lata dominacji nad kobietami, równocześnie folgując swoim
niezdrowym pragnieniom natury seksualnej. Wspomniana już „Pani
Kadłubek” opowiadająca o bezrękiej prostytutce, smutna
egzystencja parki bezdomnych przybliżona w „Pomyśl życzenie”,
ohydne, acz oddane z dużym przymrużeniem oka (miejscami nawet
zabawne) perypetie pewnego żywego trupa będące tematem przewodnim
„Przejażdżki”, skrajnie ekstremalny „Gówniany dom”
stanowiący swego rodzaju przegląd złej strony rasy ludzkiej –
wszystkie te opowiadania również sprostały moim wymaganiom,
chociaż nie w aż takim stopniu, jak przodująca czwórka. Z
mniejszym entuzjazmem przyjęłam „Skrawek papieru”, który
to nie zaskoczył mnie nawet przewrotnym finałem, nie wspominając
już o pospolitej skrótowo wyłuszczonej egzystencji pewnego
beznogiego bezdomnego oraz „Header – Początki”, który
raził mnie zamierzonym, acz dezorientującym stylem wypowiedzi
głównego bohatera, aczkolwiek należy mu oddać, że oferował
mocno zapadającą w pamięć penetrację bliźnich.
Chociaż
Edward Lee na kartach opowiadań zamieszczonych przez wydawnictwo Dom
Horroru w zbiorze „Wypuść mnie, proszę” nie wdaje się w
szczegółowe opisy wszelkiego rodzaju bezeceństw to już same
pomysły, na jakich bazuje wystarczą, aby rozregulować żołądki
czytelników mniej obytych z prozą ekstremalną. Edward Lee wcale
nie musi dokładnie przeprowadzać nas przez wszelkiego rodzaju
zboczenia, żeby jego utwory na trwałe zadomowiły się w pamięci
odbiorcy. Powiedziałabym, że Lee gwałci słowem, ale wówczas
ujęłabym to zbyt delikatnie, dlatego też osobom, którym
kompletnie obcy jest tak zwany horror ekstremalny radzę nawet nie
zbliżać się do tej książki. Natomiast miłośnikom tego odłamu
literatury, jak najbardziej polecam - ich żołądki już przywykły
do tego rodzaju nienormalnych historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz