czwartek, 8 grudnia 2016

Edward Lee „Wypuść mnie, proszę i inne opowiadania”

Wydawnictwo Dom Horroru, założone przez pisarza Tomasza Czarnego, weszło na polski rynek z przytupem, bo sięgnęło po prozę jednego z najpopularniejszych autorów literatury ekstremalnej, Edwarda Lee. Jego twórczość przez polskich wydawców jest mocno zaniedbywana – jak dotąd ograniczono się jedynie do trzech powieści („Sukkub”, „Ludzie z bagien”, „Golem”) i paru opowiadań, choć Lee może się pochwalić pokaźną bibliografią. Dlatego też każda kolejna polskojęzyczna publikacja jakiegoś jego dzieła dla polskich fanów literatury ekstremalnej jest niemałym wydarzeniem, z czego najpewniej doskonale zdawał sobie sprawę taki promotor horroru, jak Tomasz Czarny, który zdecydował się wyjść naprzeciw oczekiwaniom tej niewielkiej grupy czytelników. A przynajmniej pierwszą publikacją, bo dopiero czas pokaże, czy Dom Horroru będzie tym polskim wydawnictwem, które zaszczyci prozę Edwarda Lee taką uwagą, na jaką niewątpliwie zasługuje, bo szczerze powiedziawszy jedenaście opowiadań to tylko „kropla w morzu”. Ten pisarz ma na swoim koncie mnóstwo utworów, które należałoby przybliżyć polskim czytelnikom i miejmy nadzieję, że Dom Horroru będzie właśnie tym wydawnictwem, które podejmie wyzwanie i zacznie na szeroką skalę promować nazwisko Edwarda Lee na terenie Polski.

W powszechnym mniemaniu Amerykanin Edward Lee znajduje się w ścisłej czołówce autorów horroru ekstremalnego / naturalistycznego. Moim ulubionym pisarzem promującym tę stylistykę, nierzadko wkomponowaną w konwencję dark fantasy, jest Clive Barker, ale Edward Lee póki co zajmuje zaszczytne drugie miejsce. Póki co, bo przez wspomniane wyżej zaniedbanie polskich wydawców nie mogę zapoznać się z jego twórczością w takim stopniu, w jakim bym pragnęła. Głównym elementem, który sprawia, że w moich oczach Edward Lee pozostaje w tyle za Clivem Barkerem jest styl – ten drugi co prawda ma na swoim koncie kilka utworów spisanych nadzwyczaj prostym językiem, ale w parze z nimi idą długie powieści zachwycające przepięknym, dojrzałym stylem, który z kolei nie jest znakiem rozpoznawczym Edwarda Lee. Ten pisarz optuje za krótkimi, często wulgarnymi zdaniami, które owszem wpasowują się w nurt, w którym się obraca, ale jak już udowodnił Clive Barker stylistyczny rozmach może znacząco wzbogacić ten „wyklęty przez mainstream” odłam literatury. Edward Lee woli jednak niczego nie komplikować – rozwlekłe, kwieciste opisy są mu obce, co ma swoich zwolenników, ale jeśli o mnie chodzi to zawsze bardziej ceniłam sobie autorów operujących nieco bardziej dojrzałym stylem. Tym bardziej więc zaskakuje fakt, że pomimo owego mankamentu twórczość tego pana tak bardzo mnie oczarowała, co zważywszy na fakt, że Edward Lee raczy swoich czytelników kultem brzydoty brzmi cokolwiek osobliwie. Moim zdaniem omawiany pisarz, tak samo jak Clive Barker, czy John Everson, jest turpistą – jego twórcze zainteresowania skłaniają się w stronę rzeczy uznawanych za nieestetyczne, a nawet chore, co sprawia, że jego literatura jest przeznaczona jedynie dla czytelników obdarzonych żelaznymi żołądkami. Przekrój owych kontrowersyjnych owoców wyobraźni artysty możemy zaobserwować w zbiorku „Wypuść mnie, proszę”, w skład którego weszło jedenaście opowiadań jego autorstwa. Pierwsza publikacja Domu Horroru co prawda rozczarowuje gabarytami i jak dla mnie byt dużą czcionką – 170 stron zapełnionych wielgachnymi literami sprawiło, że książkę pochłonęłam w ciągu jednej nocy, ale jeśli mogę coś doradzić potencjalnym odbiorcom tej pozycji to zachęcam do dozowania lektury, bo obrana przeze mnie technika czytania sprawiła, że z czasem liczne makabryczne perwersje odrobinę mi spowszedniały. Przestały szokować w takim stopniu, jak miało to miejsce na początku lektury. Co może zabrzmieć odrobinę niezdrowo, jeśli weźmie się pod uwagę to, czym raczył mnie Edward Lee na kartach tego zbiorku. Autor zauważalnie znajduje największe upodobanie w atakowaniu czytelników hardcorowym porno, często doprawianym nutką gore, które jednak prawie cały czas pozostaje na drugim planie. Warstwa erotyczna dominuje w większości opowiadań zamieszczonych w „Wypuść mnie, proszę”, przy czym z pewnością nie w takim wydaniu, do jakiego przywykli czytelnicy romansideł. W utworach Lee zamiast adonisów flirtujących z pięknymi kobietami mamy między innymi brudnych meneli wypróżniających się w spodnie, szkaradnych alfonsów, puszystych facetów z ogromnymi penisami, stwory nie z tego świata i żywe trupy, szukające nie tylko pożywienia, ale również okazji do spółkowania, choćby tylko z jakąś częścią ludzkiego ciała. Pissing, scat, kanibalizm, zoofilia i pedofilia u Lee są na porządku dziennym, więc raczej żaden fan jego prozy nie powinien przecierać oczu ze zdumienia, gdy pisarz zacznie nurzać go w kale, moczu i ludzkich wnętrznościach. Nie powinno też dziwić go wyjadanie serowej substancji, która wydobywa się z pochwy kobiety, współżycie z mózgiem na zasadzie „otwórzmy ludzką czaszkę i zatopmy penisa w mięciutkim narządzie”, stosunki z kikutami znajdującymi się w miejscach amputowanych rąk i nóg, czy posilanie się strupami oderwanymi z ciał różnych osobników. Kastracje, seks oralny, analny, grupowy i fisting (również z wykorzystaniem obu rąk) to delikatniejsza odsłona Edwarda Lee, której również na kartach tego zbiorku nie zabraknie i która (o zgrozo!) będzie swoistą chwilą wytchnienia dla unurzanego we wszelkich możliwych deprawacjach nieszczęsnego czytelnika. Po przeczytaniu „Wypuść mnie, proszę i innych opowiadań” na chwilę nabrałam przekonania, że Edward Lee przekroczył granice ludzkiej wyobraźni, że przeprowadził mnie przez całą paletę ekstremalnych zboczeń, ale szybko zweryfikowałam swoje przekonania. Wszak nie zdziwiłoby mnie, gdyby w kolejnym swoim utworze, jaki wpadnie mi w ręce, Lee przekroczył i tę granicę, gdyby zaoferował mi następną próbkę takich hardcorowych perwersji, jakie większości ludzi nawet nie przemknęłyby przez myśl.

W „Wypuść mnie, proszę i innych opowiadaniach” znajduje się tylko jeden utwór, który miałam okazję przeczytać wcześniej. Mowa oczywiście o „Stole”, który w polskiej odsłonie zadebiutował na portalu Horror Online. Nie obraziłabym się jednak, gdyby zamieszczono tutaj również „Pana Kadłubka”, z tego prostego powodu, że dla osób niezaznajomionych z tym opowiadaniem zakończenie sequela widniejącego w tym zbiorze pod tytułem „Pani Kadłubek” z całą pewnością będzie niezrozumiałe. Do tłumaczeń i wyboru pozostałych opowiadań nie mam żadnych zastrzeżeń, co nie oznacza, że uważam, iż wszystkie znajdowały się na zbliżonym poziomie. Moimi faworytami są „Powiedziała śmierć”, zainspirowana dickensowską „Opowieścią wigilijną”, cechująca się sporą wrażliwością społeczną niezwykła przechadzka mężczyzny i towarzyszącej mu tajemniczej kobiety po mieście, pełnym zjawisk, z których można czerpać ważne nauki na przyszłość; „Wypuść mnie, proszę” będące swego rodzaju analizą procesów myślenia starzejącej się kobiety obdarzonej dużym popędem seksualnym, który jest przyczynkiem do iście zbrodniczego aktu, sfinalizowanego naprawdę miażdżącym akcentem; autoironiczne „Postacie”, w których w zgrabnym stylu przenikają się dwa światy (realny i literacki) i który udowadnia, że Lee jest pisarzem podchodzącym z dużym dystansem do samego siebie, że nie ma oporów przed obrzucaniem siebie takimi inwektywami, jak na przykład zbok i mizogin, który nie ma za grosz talentu; i wreszcie „Niewłaściwy facet” przybliżający nam losy pewnej kobiecej parki, starającej się ukarać paru przedstawicieli płci przeciwnej za lata dominacji nad kobietami, równocześnie folgując swoim niezdrowym pragnieniom natury seksualnej. Wspomniana już „Pani Kadłubek” opowiadająca o bezrękiej prostytutce, smutna egzystencja parki bezdomnych przybliżona w „Pomyśl życzenie”, ohydne, acz oddane z dużym przymrużeniem oka (miejscami nawet zabawne) perypetie pewnego żywego trupa będące tematem przewodnim „Przejażdżki”, skrajnie ekstremalny „Gówniany dom” stanowiący swego rodzaju przegląd złej strony rasy ludzkiej – wszystkie te opowiadania również sprostały moim wymaganiom, chociaż nie w aż takim stopniu, jak przodująca czwórka. Z mniejszym entuzjazmem przyjęłam „Skrawek papieru”, który to nie zaskoczył mnie nawet przewrotnym finałem, nie wspominając już o pospolitej skrótowo wyłuszczonej egzystencji pewnego beznogiego bezdomnego oraz „Header – Początki”, który raził mnie zamierzonym, acz dezorientującym stylem wypowiedzi głównego bohatera, aczkolwiek należy mu oddać, że oferował mocno zapadającą w pamięć penetrację bliźnich.

Chociaż Edward Lee na kartach opowiadań zamieszczonych przez wydawnictwo Dom Horroru w zbiorze „Wypuść mnie, proszę” nie wdaje się w szczegółowe opisy wszelkiego rodzaju bezeceństw to już same pomysły, na jakich bazuje wystarczą, aby rozregulować żołądki czytelników mniej obytych z prozą ekstremalną. Edward Lee wcale nie musi dokładnie przeprowadzać nas przez wszelkiego rodzaju zboczenia, żeby jego utwory na trwałe zadomowiły się w pamięci odbiorcy. Powiedziałabym, że Lee gwałci słowem, ale wówczas ujęłabym to zbyt delikatnie, dlatego też osobom, którym kompletnie obcy jest tak zwany horror ekstremalny radzę nawet nie zbliżać się do tej książki. Natomiast miłośnikom tego odłamu literatury, jak najbardziej polecam - ich żołądki już przywykły do tego rodzaju nienormalnych historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz