Kilka
studentek kształcących się w prywatnej uczelni w okresie
świątecznym zostaje w akademiku, pod opieką kucharki, pani Jensen.
Chcąc umilić sobie czas zapraszają paru chłopców, uprzednio
podając zajmującej się nimi kobiecie środek nasenny. Gdy goście
studentek przybywają do akademika niemalże wszyscy oddają się
zabawie. Tylko Nancy w typowy dla siebie sposób trzyma się na
uboczu, nie potrafiąc czerpać radości z tych beztroskich chwil.
Zajmujący się akademikiem Ralph przestrzega ją przed jakimś
niebezpieczeństwem, ale znająca jego osobliwy sposób bycia
dziewczyna początkowo nie bierze sobie do serca jego złowieszczych
przepowiedni. Tymczasem na terenie akademika grasuje morderca w
stroju Świętego Mikołaja, któremu przez długi czas udaje się
utrzymywać swoją obecność w tajemnicy.
Nieżyjący
już David Hess wielbicielom filmowych horrorów kojarzy się głównie
z rolą gwałciciela w „Ostatnim domu po lewej” Wesa Cravena.
Aktor pojawiał się również w innych horrorach, między innymi w
„Domu na skraju parku”, „Potworze z bagien” i „Wyliczance”,
ale niewątpliwie najbardziej docenia się jego wkład w debiutancki
obraz Wesa Cravena. Nieporównanie bardziej od efektu krótkotrwałej
przygody Davida Hessa z reżyserią, jego jedynej pełnometrażowej
produkcji, slashera pt. „Dobranoc wszystkim”. Nakręconej
w dziesięć dni, kosztującej zaledwie siedemdziesiąt tysięcy
dolarów rąbanki, która znana jest jedynie nielicznym współczesnym
odbiorcom. W dużej mierze dlatego, że z perspektywy dzisiejszego
widza, ani scenariusz autorstwa Alexa Rebara, ani strona techniczna
na tle całego nurtu niczym szczególnym się nie wyróżnią, czego
nie omieszkali wytknąć temu filmowi również niektórzy krytycy.
Premiera
„Dobranoc wszystkim” odbyła się w styczniu 1980 roku, czyli na
początku rozkwitu nurtu slash, który przypadał na pierwszą
połowę lat 80-tych, choć nie należy zapominać, że już
wcześniej powstawały obrazy zaliczające się do tego podgatunku.
Dla dzisiejszego widza dziełko Davida Hessa z całą pewnością
okaże się aż do bólu standardowe, ale należy wziąć poprawkę
na to, że powstało w okresie, w którym amerykański rynek dopiero
zaczęły obficie zalewać filmy dostosowane do dzisiaj już tak
bardzo wyświechtanej konwencji – kilka miesięcy przed „Piątkiem trzynastego”, w którym to pojawił się wątek mogący nasunąć
silne skojarzenia z „Dobranoc wszystkim”. Nie twierdzę, że
ówczesnej publice produkcja Hessa mogła wydać się diablo
oryginalna, bo mimo wszystko wcześniej powstawały horrory schematem
zbliżone do omawianego obrazu, ale przypuszczam, że mogli reagować
na nią z mniejszym znudzeniem, niźli współcześni odbiorcy dobrze
zaznajomieni z nurtem slash. Podejrzewam, że nawet dzisiaj
znajdą się osoby, które zapałają wielką miłością do
dokonania Hessa, ale obawiam się, że nie jest to liczna grupa, że
zniechęconych jest zdecydowanie więcej. Sama oglądając „Dobranoc
wszystkim” niejednokrotnie musiałam walczyć z ogarniającą mnie
sennością, ale w moim przypadku znużenie nie było reakcją
dominującą. Negatywy filmu nie przysłoniły pozytywów, które co
prawda nie dostarczyły mi żadnych niezapomnianych wrażeń, ale
przynajmniej sprawiły, że nie żałowałam czasu poświęconego na
tę produkcję. Największym plusem z mojego punktu widzenia był
klimat towarzyszący wszystkim wydarzeniom rozgrywającym się na
ekranie. W ścieżce dźwiękowej brakowało mi mrożących krew w
żyłach tonów, ale bez wątpienia delikatnie wzmagała ona napięcie
wynikające z ujęć świadczących o obecności niebezpiecznego
osobnika w żeńskim akademiku. Twórcy przeprowadzali mnie przez
wstawki poprzedzające zdecydowany atak mordercy z zachowaniem
istotnych zasad budowania napięcia - bez zbytniego pośpiechu, ale
też niczego zanadto nie przeciągając. Oprócz powolnych najazdów
kamer na obute stopy mordercy, czy sprzęty znajdujące się w
akademiku dużą rolę w generowaniu napięcia odgrywała kolorystyka
i oświetlenie. To drugie swego czasu krytykowano za zbytnią
oszczędność, uniemożliwiającą dostrzeżenie wszystkich
szczegółów z VHS-ów, ale wydanie DVD i Blu-ray wyeliminowało ową
niedogodność, dzięki czemu współcześni widzowie mogą cieszyć
się smacznym operowaniem światłem i cieniem. Co ważniejsze na
nowych nośnikach nie zatracił się magiczny duch slasherów
z lat 80-tych XX wieku, o którego ekipa pracująca nad „Dobranoc
wszystkim” pod wodzą Davida Hessa w miarę udanie zadbała. Lekko
wyblakłe i przybrudzone barwy sprawiały, że bądź co bądź
bogaty wystrój akademika dla panienek wywodzących się z zamożnych
rodzin jawił się całkiem złowieszczo, choć bez przesady. Hessowi
wszak ani razu nie udało się napiąć moich nerwów do granic
możliwości – brakowało jakiejś nutki szaleństwa,
nieprzewidywalności, którą rozciągnięto by w czasie tak dalece,
abym zdążyła „przykleić się do fotela” w lękliwym
oczekiwaniu na rychłą makabrę. Atmosfera zagrożenia i
wyalienowania była doskonale wyczuwalna, ale nie wynikało z niej
nic, co wprawiłoby mnie w ogromny zachwyt. Gdybym obejrzała
„Dobranoc wszystkim” podczas nocnego maratonu, złożonego z
kilku slasherów, nad ranem pewnie miałabym problemy z
przypomnieniem sobie czegokolwiek poza szczątkowym zarysem fabuły.
Być może, bo nie wykluczam, że w takim wypadku nawet te ogólniki
mogłyby wyparować mi z pamięci w przeciągu zaledwie paru godzin,
gubiąc się wśród pozostałych obejrzanych pozycji.
Mnogość
postaci zapełniających scenariusz „Dobranoc wszystkim” dawała
twórcom duże pole manewru w procesie ich eliminacji. Mieli
możliwość błysnąć mnóstwem wyszukanych mordów, które z
perspektywy czasu bez wątpienia odróżniłyby tę produkcję od
rzeszy jej podobnych, ale niestety tej szansy nie wykorzystali.
Chociaż ekipa dysponowała niewielkim budżetem operatorzy
zaserwowali mi kilka dłuższych zbliżeń na odniesione obrażenia,
co prawda broczące niezbyt realistyczną krwią i poza poszarpaną
dziurą widniejącą w szyi ofiary, niedopracowane w stopniu, który
zmusiłby mnie do najwyższego uznania starań twórców efektów
specjalnych, ale mimo wszystko chwali się, że kamera „nie
uciekała” od scen przemocy. Umiarkowanie krwawych, pozbawionych
pomysłowości i maksymalnego realizmu, ale przynajmniej
wizualizowanych – bez zatrważającego efektu, ale chociaż
obecnych na ekranie. Sprawcą całego zamieszania jest osobnik
odziany w strój Świętego Mikołaja, czyli dostosowany do
okoliczności, bo akcja filmu rozgrywa się w okresie świątecznym.
Atmosferę Świąt Bożego Narodzenia tworzą rozwieszone w żeńskim
akademiku ozdoby choinkowe, ale na tym właściwie kończą się
wizualne odniesienia twórców do czasu akcji – a szkoda, bo całość
aż prosiła się o bardziej wyraźne nakreślenie świątecznego
klimatu, zwłaszcza, że agresorem był tajemniczy osobnik
„ukrywający się” pod wdziankiem Świętego Mikołaja. Jeśli
zaś chodzi o ogólny zarys fabuły to właściwie standard goni
standard, ale wielbiciele slasherów nie powinni za bardzo na
to narzekać, bo twórcy dosyć dobrze odnaleźli się w ramach
konwencji. Oczywiście, nie zabrakło nużących przestojów w formie
moim zdaniem zbyt częstych nawet jak na slasher schadzek
młodych par i ich nudnawych, nic niewnoszących konwersacji, ale
udało mi się je odebrać w kategorii nieprzyjemnych przerywników,
krótkich odstępstw od ciekawszych fragmentów. Korzenie wątku
przewodniego sięgają dwóch lat wstecz, czego można się domyślić
po zobaczeniu prologu. Jakąś rolę w całej intrydze odgrywa
mężczyzna zajmujący się drobnymi pracami w akademiku, mocno
religijny Ralph, który wieszczy jednej ze studentek. Nancy, rychły
koniec. Miłośnicy slasherów już na początku powinni
wytypować obiekt jego nagabywań na final girl, bo
jasnowłose, zahukane dziewczę stroniące od przygodnego seksu, ale
marzące o wielkiej miłości w morzu „rozpustnic” i
„rozpustników” jest jedyną możliwą kandydatką do tego miana.
No, może wyłączając Alexa, któremu „wpadła w oko”.
Debiutujący Jennifer Runyon i Forrest Swanson w tych rolach wypadli
całkiem znośnie, choć jak przystało na niskobudżetowy
amerykański slasher z ich kreacji miejscami przebijała
egzaltacja, jednak nieporównanie mniejsza niż z warsztatu
pozostałych członków obsady, zwłaszcza płci żeńskiej, które
to raniły moje uszy swoimi wymuszonymi piskami. W każdym razie
samotne spacery małomównej Nancy, urozmaicane złowieszczymi
konwersacjami z Ralphem, który do pewnego momentu miał pełnić
znaną fanom slasherów pewną konkretną rolę (ale wątpię,
żeby jakiegoś obytego z tym nurtem widza udało się twórcom
ukierunkować zgodnie z ich zamysłem) były całkiem przyjemną,
nastrojową odskocznią od nudnawych miłostek młodych
protagonistów. To samo zresztą mogę powiedzieć o licznych
sekwencjach z udziałem mordercy, który bardzo szybko pojawia się
„na scenie”, a jego umiarkowanie krwawy proceder ożywia akcję w
miejscach, które zdecydowanie najbardziej tego potrzebują. David
Hess nie rozciągał wstępu i nie spowalniał środkowej partii
filmu, tak szeroko rozkładając w czasie sekwencje mordów, że
ciężko zarzucić mu „przegadanie”, czy też denerwujące
wsiąknięcie w warstwę obyczajową. Całe szczęście, bo dłuższych
wstawek z beztroskich zabaw młodych ludzi pewnie bym nie wytrzymała,
zwłaszcza że ci osobnicy, którzy „korzystali z życia” nie
zdołali wzbudzić mojej sympatii. Zresztą Nancy również nie
skradła mojego serca głównie dlatego, że patrząc na nią nie
miałam wrażenia, że tkwi w niej jakaś ukryta siła, która tylko
czeka na dojście do głosu, co często dostrzegam w final girls,
a Alexowi poświęcono zbyt mało czasu, żebym zdążyła się do
niego zbliżyć tak bardzo, jak bym tego chciała. Ale te postacie
przynajmniej nie odrzucały mnie tak od siebie, jak pozostali młodzi
protagoniści. Na koniec muszę jeszcze pochwalić finał, a ściślej
tożsamość sprawcy, której nie udało mi się przewidzieć, bo
zanadto skupiłam się na innej osobie, ale podejrzewam, że wielu
widzów zdoła przedwcześnie „zajrzeć pod maskę Świętego
Mikołaja”. Wątpię natomiast, żeby potrafili przewidzieć drugi
człon składający się na końcowy zwrot akcji, bo scenarzysta
trochę zamieszał – jak na standardy nurtu slash, nie kina
grozy w ogóle.
Jedyny
pełnometrażowy film nieodżałowanego Davida Hessa to tak dalece
schematyczny twór, że może się podobać jedynie nielicznym.
Myślę, że potencjalnych sympatyków „Dobranoc wszystkim” można
szukać przede wszystkim w gronie osób wprost przepadających za
wyświechtaną konwencją nurtu slash i wśród osób słabo
zaznajomionych z tym podgatunkiem horroru. Obawiam się jednak, że
nawet wśród nich jednostek dosłownie zachwyconych dokonaniem Hessa
będzie niewiele, bo choć film ogląda się w miarę bezboleśnie
naprawdę ciężko jest w nim znaleźć coś, co zasługiwałoby na
peany pochwalne. W budowaniu klimatu i napięcia co prawda widać
dużą znajomość gatunku - jak się to ogląda trudno nie dać się
przekonać owym elementom, ale nie są to na tyle silne wrażenia,
żeby zostały z nami długo po zakończeniu seansu, a przynajmniej
ja tak to widzę. Zabrakło mi czegoś co wyrwałoby ten obraz ze
szponów nijakości (np. wymyślne scen mordów, mocna ścieżka
dźwiękowa, czy sympatyczniejsze rysy psychologiczne protagonistów),
bo choć w miarę przyjemnie mi się ten film oglądało nie mam
wątpliwości, że szybko o nim zapomnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz