Kyle
zajmuje się pozyskiwaniem klientów dla jednego z banków na
portalach społecznościowych. Dobrze zarabia, ma kochającą żonę
i córeczkę, ale nie jest w pełni szczęśliwy. Kiedy więc dawno
niewidziany kolega ze studiów, Zack, opowiada mu o programie
Rebirth, w którym sam wziął udział, Kyle zaczyna rozważać, czy
nie warto byłoby pójść śladami przyjaciela. Materiały
promocyjne, które przegląda obiecują, że w trakcie jednego
weekendu spędzonego w towarzystwie innych uczestników projektu,
Kyle całkowicie zmieni swoje postrzeganie świata, dzięki czemu
nareszcie poczuje się spełniony. Po namyśle mężczyzna decyduje
się wziąć udział w tym przedsięwzięciu, ale niedługo po
dotarciu na miejsce nabiera przekonania, że popełnił duży błąd.
Uświadamia sobie, że zamiast upragnionego odrodzenia w przestronnym
domu spotka go coś strasznego.
Karl
Mueller zaczął swoją przygodę z filmem w 2010 roku,
ośmiominutowym shortem zatytułowanym „Widow”. Trzy lata później
ukazał się jego pełnometrażowy debiut „Mr. Jones”, film grozy
który nie wkupił się w łaski szerokiej opinii publicznej, chociaż
kilku sympatyków znalazł. Mueller był również współautorem
scenariusza mrocznego thrillera pt. „The Divide” w reżyserii
Xaviera Gensa i samodzielnie opracował scenariusz horroru „Where
the Devil Hides”. Taką właśnie drogę przeszedł wciąż mało
znany twórca, któremu nie można odmówić determinacji – pytanie
tylko, czy to wystarcza, aby może niekoniecznie wspiąć się na
szczyty popularności, ale przynajmniej dobitnie zaznaczyć swoje
miejsce w branży filmowej. Cóż, moim zdaniem, jeśli zostanie przy
kierunku obranym w thrillerze „Rebirth” nie ma na to
najmniejszych szans, bo obcując z tym tworem jakoś nie mogłam
oprzeć się wrażeniu, że Mueller zepsuł niemalże wszystko, co
tylko można było zepsuć. Oparł swój scenariusz na całkiem
nośnym w kinie grozy pomyśle, ale miał spore problemy z należytym
przełożeniem go na ekran. To znaczy takim, który miałby dużą
szansę zadowolić większość fanów gatunku.
Premierowy
pokaz „Rebirth” odbył się w kwietniu 2016 roku na „Tribeca
Film Festival”, a już w lipcu film trafił na platformę Netflix,
dzięki czemu mogła się z nim zapoznać większa grupa odbiorców.
Powiedziałabym, że na jej nieszczęście, ale odbiór najnowszego
przedsięwzięcia Karla Muellera wcale nie okazał się jednoznacznie
negatywny. Część widzów odnalazła się w tej propozycji, dlatego
też przesadne byłoby stwierdzenie, że „Rebirth” to jeden z
tych obrazów, które nakręcono zupełnie niepotrzebnie. Nawet jeśli
grono przeciwników tego filmu wydaje się większe. Gdybym musiała
w wielkim skrócie przedstawić fabułę „Rebirth” (dajmy na to,
na użytek osoby nieprzepadającej za długimi recenzjami) to
powiedziałabym, że to nudnawa opowiastka o przygłupie, który jak
się wydaje „wpada w ramiona” jakiejś sekty. Pewnie znajdą się
osoby, które stwierdzą, że nazywanie Kyle'a przygłupem jest mocno
przesadzone, bo przecież scenarzysta „górnolotnie” starał się
przedstawić go, jako steranego życiem poszukiwacza objawienia,
majętnego człowieka będącego trybikiem wielkiej korporacyjnej
machiny, który ma dość swojej dotychczasowej egzystencji. No tak,
to prawda – nie wiem tylko, dlaczego reżyser tak pokierował
odtwórcą głównej roli, Franem Kranzem, żebym nieustannie musiała
się zastanawiać, jakim cudem udało mu się osiągnąć taki w
miarę wysoki status społeczny. Inteligencją przecież nie
błyszczał, a i w kontaktach z ludźmi odczuwał nieodpartą
potrzebę głośnego chichotania, co wyglądało trochę tak, jakby
nie zdążył jeszcze dojrzeć. Wziąwszy pod uwagę problematykę
scenariusza Mueller pewnie chciał zaakcentować tę nutkę
infantylizmu, dać do zrozumienia, że Kyle choćby tylko
podświadomie tęskni za beztroskimi czasami dzieciństwa, że
zostało w nim coś z dziecka i to coś próbuje właśnie dojść do
głosu. Pytanie tylko, dlaczego uczynił to w tak nachalny sposób, w
stylu który sprawił, że pomimo usilnych starań nie potrafiłam
utożsamić się z głównym bohaterem. Chichoczący mężczyzna
szukający szczęścia, który za namową przyjaciela z college'u
(notabene zachowującego się tak, jakby wciąż tkwił w studenckich
realiach) bierze udział w projekcie, który na kilometr pachnie
sektą, to zwyczajnie nie jest model postaci, do której miałabym
szansę zapałać jakąś sympatią. A przynajmniej nie w takim
wydaniu – filmie, w którym nie ma miejsca na wstawki zdecydowanie
ocieplające wizerunek głównego bohatera, w którym coś takiego
jak starannie nakreślona warstwa psychologiczna zwyczajnie nie
istnieje. Dostajemy jedynie nudnawe ogólniki, które nie są w
stanie wyrobić w nas poczucia obcowania z pełnokrwistym
protagonistą – a przynajmniej ja miałam wrażenie, że towarzyszę
jedynie atrapie filmowego bohatera, papierowej marionetce, której
los był mi całkowicie obojętny. To jednak nic w porównaniu do
umoralniającej warstwy fabularnej – mało odkrywczej konkluzji, że
wszyscy jesteśmy niewolnikami systemu, który narzuca nam określone
role, zmusza do odrzucenia swoich przekonań i dołączenia do
„wyścigu szczurów” pogoni za mamoną, która tak naprawdę nie
daje szczęścia. Krytyka kapitalizmu dosłownie atakuje odbiorcę –
nie ma tutaj miejsca na inteligentne aluzje, błyskotliwe
przemyślenia, czy nowatorskie hipotezy. Dostajemy agresywny
moralitet pełen frazesów, z którego dla większości widzów
prawdopodobnie nie wyłoni się nic, co skłoniłoby ich do jakichś
nowych przemyśleń na temat egzystencji, jaką przyszło im toczyć.
Bo podejrzewam, że większość przynajmniej dorosłych ludzi już
nie raz zastanawiała się nad systemem, w którym żyją, nad
sensownością materialistycznego podejścia do życia narzucanego
przez władze i bezduszne korporacje. Kyle ma nadzieję, że program
Rebirth pomoże mu spojrzeć na swoje życie z zupełnie innej
perspektywy, odnaleźć szczęście w brutalnym, kapitalistycznym
świecie. A widz tymczasem trwa w przekonaniu, że to nie jest
najlepszy pomysł.
Karl
Mueller nawet nie musiał się starać, aby z miejsca uczulić widza
na program, w którym decyduje się wziąć udział główny bohater,
bo w końcu szeroka opinia publiczna zdążyła już przywyknąć do
tego, że ilekroć w thrillerach pojawia się jakaś sekta to
bynajmniej nie po to, żeby zmienić życie jakiegoś nieszczęśnika
na lepsze. Dlatego już w chwili przeglądania przez Kyle'a
materiałów promujących Rebirth nabiera się przekonania, że
główny bohater powoli wkracza na drogę zagłady. To
przeświadczenie ugruntowuje się w autobusie, który ma dowieźć
jego i kilku innych uczestników programu do przestronnego domostwa z
okiennicami zabitymi deskami. Pełnego pokoi, w których ludzie
poddawani są czemuś, co przywodzi na myśl zwykłe pranie mózgu.
Takie szczątkowe zarysowanie problematyki „Rebirth” może
brzmieć diablo zachęcająco – wszak miłośników thrillerów o
wszelkiego rodzaju sektach złożonych z podejrzanie się
zachowujących osobników jest całkiem sporo, ale raczej wątpię,
żeby wielu z nich optowało za taką realizacją, jaką
zaprezentowali twórcy omawianego filmu. W zamierzeniu szaleńcze
poszukiwanie przez Kyle'a wyjścia z budynku, który w pewnym stopniu
przypomina istny labirynt zamiast trzymać w napięciu zwyczajnie
usypia. Mimo że mężczyzna znajduje się w pułapce, mimo że co
jakiś czas spotyka osoby mówiące zagadkami, które miały chyba
brzmieć złowieszczo, nie sposób odczuć na własnej skórze jego
tragicznego położenia. Od takiej fabuły oczekiwałoby się mnóstwa
powolnych najazdów kamer na mroczne, zaniedbane pomieszczenia,
dawkowania napięcia coraz to bardziej złowróżbnymi incydentami i
ciemnej kolorystyki, a zamiast tego dostaje się wyjałowioną z
emocji bieganinę, przerywaną spotkaniami z dziwacznie się
zachowującymi osobnikami, którzy utrzymują, że Rebirth ma
Kyle'owi dać to, czego potrzebuje, a nie to, czego pragnie – po
to, aby porzucił wizerunek stworzony na potrzeby świata zombie, jak
uparcie nazywają znaną nam rzeczywistość. Takie kwestie
oczywiście miały za zadanie zaalarmować widza, sprawić, żeby
nabrał przekonania, że Kyle'owi grozi duże niebezpieczeństwo, bo
uczestnicy projektu są gotowi za wszelką cenę zmusić go do
przyjęcia ich ideałów. Problem tylko w tym, że przez zaniedbanie
warstwy psychologicznej i oprawy wizualnej nijak nie potrafiłam
wczuć się w sytuację głównego bohatera - było mi kompletnie
obojętne co się z nim stanie, a jedyne co utrzymywało mnie przed
ekranem to tajemnicza postać Naomi, wykreowana przez Nicky Whelan,
której zachowanie kazało mi sądzić, że mam do czynienia z femme
fatale, moim ulubionym modelem filmowej postaci. Teraz jednak
muszę przyznać, że niepotrzebnie tak uparcie trwałam przed
ekranem, że nie warto było poddawać się takim mękom, bo twórcy
„Rebirth” na koniec nie przygotowali nic, co choćby w części
zrekompensowałoby mi owe cierpienia. Końcówka może i jest
przewrotna, ale to nie zmienia faktu, że uderza w doprawdy żenujący
akcent, który sprawia, że człowiek żałuje czasu poświęconego
na tę produkcję. To znaczy, ja „plułam sobie w brodę”, że w
ogóle sięgnęłam po ten film, ale nie upieram się, że absolutnie
nikogo nie ucieszy finalna niespodzianka przygotowana przez
scenarzystę.
„Rebirth”
to miałki, całkowicie wyjałowiony z napięcia dreszczowiec, który
za wszelką cenę próbuje przekazać odbiorcy ważne treści o ich
egzystencji, co czyni w tak jaskrawy i mało odkrywczy sposób, że
właściwie nie sposób wykrzesać z siebie większego
zainteresowania. Narracja, jaką obrał Karl Mueller i doprawdy
nieudolna strona techniczna w połączeniu z nieciekawą sylwetką
głównego bohatera sprawiły, że niemalże przez cały czas
musiałam walczyć z ogarniającą mnie sennością. I nie wiem w
sumie po co, bo przecież rozsądniej byłoby po prostu przerwać
projekcję i zająć się czymś bardziej produktywnym od tępego
wgapiania się w ekran... Cóż, jak mówi przysłowie: „mądry
Polak po szkodzie”. No, ale przynajmniej mogę teraz przestrzec
osoby, które rozważają seans „Rebirth”, a przynajmniej te
które spodziewają się mrocznego, trzymającego w napięciu
thrillera, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby omawianą produkcję
można było podsumować tymi słowami.
Zgadzam się. Dzisiaj ciężko o dobre kino, a ten film utwierdził mnie w przekonaniu, ze trafic w tych czasach ba dobrą produkcję, to jak trafić w totolotka. Dobrze, ze lata 90 daly nam tak wiele dobrych filmów, bo to co serwuje nam wspolczesne kino to jak tarcie oczu cebulą.
OdpowiedzUsuń