Rok
1986. Dwunastoletni Eddie mieszka w małym angielskim miasteczku o
nazwie Anderbury. Wolny czas zazwyczaj spędza w towarzystwie swoich
przyjaciół: Gava, Hoppo, Mickeya i Nicky. Ale tego lata Eddie
nawiązuje relację z kimś nowym. Mężczyzną, panem Halloranem,
który w tym okresie przybył do Anderbury, ponieważ dostał posadę
nauczyciela w miejscowej podstawówce. To on poddaje chłopcu pomysł
na zabawę z kredami, którym Eddie dzieli się ze swoimi
przyjaciółmi. Zakodowane wiadomości, które od tego momentu dzieci
często zostawiają sobie nawzajem rozpracowuje ktoś niepożądany.
Ktoś, kto wkrótce wykorzysta je, aby doprowadzić Eddiego i jego
przyjaciół do ludzkich zwłok.
Rok
2016. Ed jest nauczycielem angielskiego w Anderbury i mieszka w swoim
rodzinnym domu ze współlokatorką Chloe. Nadal przyjaźni się z
Gavem i Hoppo, którzy tak jak on zostali w miasteczku, ale ich
kontakt z Mickeyem i Nicky już dawno temu się urwał. Pewnego dnia
Ed dostaje przesyłkę od anonimowego nadawcy. W kopercie znajduje
rysunek wisielca i kawałek białej kredy, co stanowi oczywiste
nawiązanie do makabrycznych wydarzeń z 1986 roku. Mężczyzna
szybko uświadamia sobie, że to co zaczęło się przed
trzydziestoma laty wbrew pozorom wcale się nie skończyło, że on i
jego przyjaciele jeszcze nie mogą czuć się bezpieczni.
„Kredziarz”
to debiutancka powieść Angielki C.J. Tudor, która wcześniej
próbowała swoich sił w wielu innych zawodach. Była między innymi
prezenterką telewizyjną (ma na koncie wywiady z na przykład takimi
gwiazdami, jak Michael Douglas, Sigourney Weaver i Emma Thompson),
scenarzystką radiową, copywriterką agencji reklamowej, lektorką i
treserką psów. W międzyczasie (od około dziesięciu lat) pisała
też książki, ale wydawnictwa, do których wysyłała owoce swojej
pracy nie były zainteresowane ich publikacją. Potem wszystko się
zmieniło. Za sprawą pudełka kolorowej kredy sprezentowanej jej
córce na urodziny przez znajomego Tudor i jej partnera. Autorka
„Kredziarza” w jednym z wywiadów zdradziła, że całe
popołudnie spędzili na rysowaniu kolorowych ludzików na
podjeździe, a gdy spojrzała na nie w nocy uświadomiła sobie, że
robią naprawdę złowieszcze wrażenie. Zaczęła pisać
„Kredziarza” już następnego dnia i założę się, że wówczas
nawet przez myśl jej nie przeszło, że powieść zyska tak duży
rozgłos. C.J. Tudor ogłosiła już, że pracuje nad swoją drugą
książką, którą po tak dobrze przyjętym debiucie zapewne bez
problemu wypuści w świat.
„Wydaje
nam się, że chcemy poznać prawdę, ale w rzeczywistości
interesuje nas tylko ta jej wersja, która nam pasuje. Taka już jest
ludzka natura. Zadajemy pytania i mamy nadzieję, że usłyszymy
odpowiedzi, które chcemy usłyszeć. Problem w tym, że prawdy nie
można sobie wybrać. Prawda ma to do siebie, że po prostu jest.
Można jedynie dokonać wyboru, czy w nią uwierzyć, czy nie.”
„Kredziarz”
jest thrillerem z elementami horroru, w którym przeplatają się
dwie płaszczyzny czasowe: okres dzieciństwa podawany jest
naprzemiennie z okresem dorosłości głównego bohatera Eda Adamsa i
jego przyjaciół. Wielu odbiorców omawianej powieści dopatrzyło
się w niej inspiracji serialem „Stranger Things” i książką
„To” Stephena Kinga. C.J. Tudor tak samo jak niekoronowany król
współczesnego horroru w jednym ze swoich najlepszych dzieł
przedstawia fragment bynajmniej nie całkowicie beztroskiego
dzieciństwa, które zazębia się z prezentowanym okresem
dorosłości, ale na tym podobieństwa do „To” się nie kończą.
Dwunastoletnia Nicky tak samo jak Bev ma rude włosy i tak samo jak
ona jest bita przez swojego ojca, a Gav tak jak Ben jest otyły. Ale to szczegóły, być może nawet kompletny zbieg okoliczności, który przez wielu w ogóle nie będzie wiązany z Kingiem. Ale szałas w lesie i starcie dwunastoletnich bohaterów „Kredziarza”
z łobuzami wręcz zmuszają do przywołania z pamięci bazy Klubu Frajerów i bitwy na kamienie. W
ustępach, które ewidentnie egzystują w ramach horroru
zauważyłam natomiast ogromne podobieństwa do innego dzieła
Stephena Kinga. Koszmarne sny Eda, w których za przewodnika robi
niedawno zmarły chłopak moim zdaniem zostały zainspirowane
„Cmętarzem zwieżąt”. „Wergiliusz” Eda to Victor Pascow w
przebraniu, Tudorowska wersja tej pamiętnej postaci wymyślonej
przez Kinga. Ponadto moim zdaniem autorka „Kredziarza”
zapożyczyła z „Cmętarza zwieżąt” starcie dwóch dorosłych
mężczyzn na pogrzebie nieletniego płci męskiej. Osobiście jednak
jestem daleka od potępiania Tudor za rzeczone czerpanie z wyżej
wymienionej małej części artystycznego dorobku Stephena Kinga. Nie
przedstawiła tych wątków tak dobrze, jak najpoczytniejszy pisarz
współczesnej literatury grozy, ale o żadnej profanacji, popadaniu
w groteskę w mojej ocenie nie może być mowy. Odbierałam to raczej
w kategoriach hołdu, lekkiego ukłonu w stronę „To” i „Cmętarza
zwieżąt” Kinga. Nierozciągającego się na całą powieść –
debiutująca pisarka nie ograniczyła się do zapożyczania od
doświadczonego kolegi po fachu. Te naleciałości były jedynie
dodatkiem do jej własnej koncepcji (zresztą niewykluczone, że
część z nich wypłynęła nieświadomie), do opowieści, która w
przeważającej większości stanowi wytwór jej własnej wyobraźni.
Warsztat C.J. Tudor moim zdaniem wymaga jeszcze dopracowania –
chciałabym, żeby w swoich kolejnych powieściach odznaczała się
większą drobiazgowością w opisach miejsc, wydarzeń i postaci. I
żeby operowała przy tym nieco dłuższymi zdaniami, ale z drugiej
strony taki mocno uproszczony styl prawdopodobniej zaskarbi jej
więcej fanów. Wydaje mi się bowiem (choć mogę się mylić), że
zdecydowana większość współczesnych odbiorców beletrystyki
optuje za językową prostotą i to dokładnie taką, w jaką uderza
Tudor w swojej pierwszej publikacji. Autorka „Kredziarza” z
łatwością uruchamia wyobraźnię czytelnika. Zdradza dość, żeby
bez większego wysiłku wkraczało się w mroczny świat odmalowany
na kartach jej utworu, ale większy rozmach moim zdaniem dodałby
wyrazistości obrazom, które wtłacza w umysł odbiorcy. Bo językowa
prostota sprawiała, że owe obrazy były trochę mętne, a
przynajmniej ja nie mogłam oprzeć się wrażeniu lekkiego
niedosytu. Może dlatego, że wciąż mam w pamięci najlepsze
studium dzieciństwa, jakie dane mi było przeczytać. Mowa
oczywiście o „To” Stephena Kinga.
„W
głębi duszy zastanawiałem się, czy zapominanie nie bywa niekiedy
aktem łaski. Pamiętanie mogło być naprawdę zabójcze.”
Szukałam
i szukałam... i nie znalazłam niczego, co mogłabym zarzucić
fabule „Kredziarza”. Momentami nabierałam przekonania, że
powieść jest obarczona wadą niedopatrzenia, że autorka szybko
zapominała o niedawno zawiązanych wątkach, że pogubiła się w
tropach, które sama porozrzucała. Coś zaczynała, ale tego nie
kończyła. Wskakiwała po prostu w inny wątek, w nadziei, że
czytelnik szybko zapomni o tym, co ujawniła wcześniej, bo jak byłam
przekonana nie znajdowała pomysłu na zadowalające rozwinięcie
danej myśli albo zwyczajnie o nich zapominała. Okazało się, że w
każdym takim przypadku trwałam w błędzie. C.J. Tudor faktycznie
chciała, żebym szybko wyrzuciła z pamięci niektóre przedstawione
przez nią fakty, ale nie dlatego, że nie umiała ich należycie
dopiąć tylko po to, aby zminimalizować ryzyko zebrania przez
czytelników wszystkich fragmentów tej układanki i przedwczesnego
złożenia ich w całość. W taki oto sposób ta brytyjska pisarka
starała się tak zakręcić odbiorcą, żeby nie wiedział „gdzie
jest góra, a gdzie dół”, żeby ciągle musiał się zastanawiać,
od której strony należy podejść do tej intrygi. Wspomniane
zabezpieczenie (odwracanie uwagi czytelnika od nieskończonych
wątków) na mnie nie wywarło zamierzonego efektu. Tyle że zamiast
skupiać się na szukaniu punktów zaczepiania właśnie tam,
oskarżałam autorkę o rażące niekonsekwencje. W przerwach, bo
wątki, którym poświęcała najwięcej uwagi, fundamenty tej
opowieści były tak intrygujące, że nawet gdybym za punkt honoru
postawiła sobie opór przed zaangażowaniem to i tak nie byłabym w
stanie wytrwać w tym postanowieniu. Kingowska magia dzieciństwa to
to nie jest – jak już nadmieniłam Tudor daleko do kunsztu tego
pisarza – ale nostalgiczny duch tego okresu i tak był doskonale
przeze mnie wyczuwalny. Utrzymany w tak uwielbianej przeze mnie
małomiasteczkowej atmosferze „Kredziarz” to kolejny przykład
książki, którą czyta się we właściwie nieprzerwanym poczuciu
obecności czegoś złego, kryjącego się pod płaszczykiem widomej
gołym okiem sielanki. To wrażenie jest silniejsze podczas
zapoznawania się z retrospekcjami, ale wydarzenia z roku 2016 także
nie pozostawiają nam żadnych wątpliwości, że Edowi i jego
przyjaciołom grozi poważne niebezpieczeństwo. Tytułowy Kredziarz,
morderca zawdzięczający swój pseudonim ludzikom rysowanym kredą
na użytek dwunastoletniego Eddiego i jego przyjaciół, nie jest
jedynym przejawem zła w Anderbury. Jak w każdym skupisku ludzkim
tak i tutaj występują zjawiska godne najwyższego potępienia –
gwałty, kradzieże, pobicia, hipokryzja. Tudor sporo miejsca
poświęca aborcji, opowiadając się w tym sporze przeciwko tzw.
„obrońcom życia”. Oskarżycielski palec autorka wymierza przede
wszystkim w postawy niektórych chrześcijan. Stanowisko, jakie Tudor
zajmuje w „Kredziarzu” pewnie przysporzy jej trochę
przeciwników, ale jednocześnie powinno to stanowić dodatkową
zachętę dla tych fanów literackich thrillerów, którzy podzielają
jej (lewicowe?) poglądy do sięgnięcia po tę pozycję. Po tę
bardzo wciągającą opowieść, emocjonującą intrygę, której
finału chyba nie sposób przewidzieć. A przynajmniej mnie ta sztuka
się nie udała – muszę jednak nadmienić, że ostatni rozdział
zrobił na mnie większe wrażenie niż podane parę stron wcześniej
rozwiązanie kryminalnej zagadki. Dopięcie jednego szczególiku
niemalże mnie ogłuszyło i to akurat w tym momencie, w którym
myślałam, że wszystko już zostało powiedziane, że nie pojawi
się już nic godnego zapamiętania.
„Kredziarz”
nie jest powieścią pozbawioną wad. Absolutnie nie uważam tej
pozycji za jedno z najlepszych literackich osiągnięć w gatunku
thrillera (z elementami horroru) z ostatnich lat, ale to nie znaczy,
że żałuję choćby minuty poświęconej na lekturę tej pozycji.
Jestem na tyle zadowolona z całkiem mrocznej przygody, jaką
przeżyłam dzięki C.J. Tudor, że gdy tylko (jeśli tylko) w Polsce
pojawi się kolejny thriller bądź horror jej autorstwa to bez
żadnego zastanowienia po niego sięgnę. Dostrzegam tu bowiem
ogromny potencjał, który tylko czeka, aby w pełni się objawić i
mam nadzieję, że będę miała okazję zobaczyć ten moment, być
świadkiem rozwinięcia skrzydeł przez Tudor na całą ich
rozpiętość. Do czego moim zdaniem niewiele jej brakuje – jeden
krok polegający na dopracowaniu warsztatu i dostanę coś, co
wkroczy do grona moich ulubionych XXI-wiecznych literackich
thrillerów. Bo fabuła „Kredziarza” w mojej ocenie żadnych
poprawek nie wymagała, mankamentów w tej jakże istotnej materii
dopatrzyć się zwyczajnie nie umiem.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz