Rok
1969. Rose ucieka z Anglii wraz z czwórką swoich dzieci, Jackiem,
Billym, Jane i Samem. Na ich nowe lokum kobieta wybiera dom w Stanach
Zjednoczonych, w którym dorastała. Te zaciszne, wiejskie tereny
mają zapewnić im schronienie przed agresywnym mężem Rose i
zarazem ojcem jej dzieci. Niedługo po dotarciu na miejsce kobieta
umiera, przedtem instruując swojego pierworodnego, Jacka, aby wraz z
rodzeństwem ukrył się przed światem do czasu swoich dwudziestych
pierwszych urodzin, kiedy to będzie mógł zostać prawnym opiekunem
Billy'ego, Jane i Sama. Z obawy przed rozdzieleniem dzieci
postanawiają skorzystać z rady matki. Z nikim nie dzielą się
informacją o śmierci rodzicielki, nawet dziewczyna Jacka, Allie,
nie zdaje sobie sprawy z tego, że kobieta nie żyje, i starają się
nie oddalać zbytnio od domu, jeśli nie jest to absolutnie
konieczne. Coraz bardziej jednak utwierdzają się w przekonaniu, że
grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo ze strony nadnaturalnego
bytu, który zagnieździł się w budynku.
Zrealizowana
za około osiem milionów euro „Tajemnica Marrowbone” jest
„dzieckiem” Hiszpana Sergio G. Sancheza, który ma na koncie
między innymi scenariusze „Sierocińca” i „Niemożliwe” w
reżyserii J.A. Bayony. Sergio G. Sanchez sam napisał scenariusz
„Tajemnicy Marrowbone” i to on zasiadł na krześle reżyserskim.
Premierowy pokaz jego filmu odbył się w 2017 roku na
Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto i jeszcze tego samego
roku został dopuszczony do szerszego obiegu w kilku krajach świata,
poczynając od swojej rodzimej Hiszpanii.
Nakręcona
w Hiszpanii, przez Hiszpana, acz anglojęzyczna „Tajemnica
Marrowbone” oficjalnie została sklasyfikowana, jako hybryda
dramatu, thrillera i horroru, co moim zdaniem pokrywa się ze stanem
faktycznym. W scenariuszu dominuje warstwa dramatyczna, ale klimatowi
najbliżej do horroru gotyckiego z przebitkami kojarzącymi się z
filmową baśnią. Stary dom usytuowany na trawiastym terenie
nieopodal lasu i plaży. Stojący w zacisznej, malowniczej okolicy
oddalonej od skupisk ludzkich, budynek, który bezsprzecznie skrywa
jakąś tajemnicę to element tak nierozerwalnie związany z horrorem
gotyckim, że każdy, kto miał już styczność z tym prądem szybko
powinien nabrać pewności, że właśnie z tego rodzaju stylistyką
będzie miał do czynienia. Obecnie raczej rzadko obieraną przez
filmowców (pisarzy także, skoro już o tym mowa), a jak już, to w
mojej ocenie w większości przypadków z dużo gorszym skutkiem od
tego osiągniętego przez Sergio G. Sancheza w „Tajemnicy
Marrowbone”. Osoby poszukujące straszaków na modłę „Obecności”
Jamesa Wana nie powinny udawać się pod ten adres, bo dziełko
utalentowanego Hiszpana odżegnuje się od podobnych technik
straszenia. Sanchez wyraźnie nie był zainteresowany kręceniem
kolejnego horroru paranormalnego z dużą ilością jump scenek
i niepokojących efektów specjalnych. Horror uwidacznia się przede
wszystkim w atmosferze, a te nieliczne bardziej dosłowne wstawki
ewidentnie nie uderzają w agresywny ton. Jakaś postać okryta
prześcieradłem, zagadkowe dźwięki rozlegające się od czasu do
czasu w domu rodzeństwa Marrowbone, okrycia samoistnie zsuwające
się z luster i czarna plama na suficie niewiadomego pochodzenia to
przykłady rzeczonych dosłownych dodatków do płaszczyzny typowej
dla horroru, do atmosfery tajemniczości silnie doprawionej
pierwiastkiem niezdefiniowanego zagrożenia czyhającego na kochające
się rodzeństwo. Otoczka i relacja młodych Marrowbone'ów
przypomniały mi „Kwiaty na poddaszu” Jeffreya Blooma – ich
położenie odbiega od sytuacji Dollangangerów, ale choćby przez te
dwa podobieństwa naprawdę trudno oprzeć się skojarzeniom z tamtym
obrazem opartym na poczytnej powieści V.C. Andrews. Chociaż z
drugiej strony może ich los wcale nie różni się tak bardzo od
niedoli Dollangangerów, bo choć faktem jest, że w przeciwieństwie
do nich Marrowbone'owie mogą w dowolnym momencie opuścić stare
domostwo to ta swoboda jest tylko pozorna, bo taki krok wiązałby
się z ryzykiem zdekonspirowania, a to z kolei doprowadziłoby do
rozdzielenia ich przez nieubłagany system. Marrowbone'owie nie
posiadają innej kryjówki, nie mają gdzie się podziać, ich
jedynym schronieniem jest rodzinny dom ich zmarłej matki.
Schronieniem, ale też istną pułapką, w której zagnieździł się
tajemniczy byt starający się wyrządzić im krzywdę. Ktoś powie:
standard. I w sumie będzie miał słuszność, bo Sergio G. Sanchez
w swoim scenariuszu nie wypuszczał się na dotychczas niezbadane
terytoria. Na fabułę jego filmu składają się znane, często
wałkowane przez filmowców motywy, ale zostały one wyłuszczone z
takim smakiem, że nie sądzę, aby wśród fanów stricte
nastrojowych horrorów, thrillerów i takiż dramatów znalazło się
wielu widzów narzekających na owe powtórzenia. Większym problemem
może być dla nich przewidywalność, przynajmniej częściowa, bo
Sergio G. Sanchez nie wykazał się tutaj dużą biegłością w
wyprowadzaniu widza w pole. A przede wszystkim nie tego, który ma
już za sobą seanse horrorów i thrillerów bazujących na takich
samych motywach.
Przy
końcówce warto się na chwilę zatrzymać. Wspomnieć wszak należy,
że Sergio G. Sanchez UWAGA SPOILER zaserwował nam wówczas
trzy silnie wyeksploatowane przez kino grozy motywy: osobowość
wieloraką, twist polegający na uświadomieniu publice, że część
bohaterów zginęła już jakiś czas temu i człowieka z krwi i
kości, który niemalże od początku filmu ukrywał się w domu.
Żaden z nich mnie nie zaskoczył, bo wcześniejsze doświadczenia z
horrorami i thrillerami uczuliły mnie na takie rozwiązania, dlatego
już dużo wcześniej doszukałam się licznych dowodów na poparcie
swoich tez. Ale nie o to chodzi. Owszem, „Tajemnica Marrowbone”
była dla mnie mocno przewidywalna (nie spodziewałam się jedynie
takiego epilogu), ale ten mankament nie zaciemnił mi korzyści
płynącej z takiego rozwiązania akcji. Otóż, Sanchez pokazał
idealne połączenie trzech różnych motywów, pokazał, że mogą
się nawzajem dopełniać, bez chociażby najmniejszego pogwałcenia
logiki, bez choćby drobnych niespójności. A przynajmniej ja
takowych nie zauważyłam KONIEC SPOILERA. Mam nadzieję, że
wielbiciele nastrojowych horrorów także dostrzegą ten fenomen, że
ewentualne rozczarowanie spodziewaną końcówką nie przysłoni im
dobrej strony takiego zamysłu, bo takie niebezpieczeństwo niestety
istnieje. Bo w końcu od tego rodzaju historii, od filmów bazujących
na tajemniczości, od obrazów, które każą publice trwać w
przekonaniu, że stare mury mrocznego domostwa skrywają jakieś
brudne sekrety, widz wymaga przede wszystkim zaskakującego
rozwiązania zagadki. Czegoś, czego w ogóle się nie spodziewał. A
więc te osoby, którym nie dane będzie zaspokoić tego konkretnego
apetytu mogą niestety albo w ogóle nie zauważyć korzyści
płynącej z takiej końcówki, albo uznać, że jest ona zbyt mała,
żeby choćby tylko w części mogła zrekompensować im brak
zaskoczenia (w przeciwieństwie do mnie). Przejdźmy jednak do innych
aspektów tego dziełka. Akcję „Tajemnicy Marrowbone” Sanchez
osadził pod koniec lat 60-tych XX wieku, na jednej z prowincji
Stanów Zjednoczonych, w moim odczuciu bezbłędnie oddając realia
tamtej epoki. Przywołując ducha starych, dobrych czasów,
aczkolwiek bez stylizacji zdjęć na wywodzące się z tamtego
okresu, tj. na takie które tworzyłyby złudzenie obcowania z
produkcją stworzoną w minionym wieku (tak jak to miało miejsce
choćby w przypadku „Death Proof” i „Planet Terror”). Ale
ubrania bohaterów (wszystkich bez wyjątku doskonale odegranych),
wystroje wnętrz i pastelowe barwy wprost przeniosły mnie w realia
lat 60-tych. „Tajemnicy Marrowbone” nie brakuje mroku, idealna,
bo ani nie za ciemna (co utrudniałoby nadążanie za akcją), ani
nie za jasna (co z kolei odzierałoby dane sekwencje z tak pożądanej
upiorności) ciemność nierzadko oplata bohaterów filmu, ale
częściej towarzyszymy im za dnia. I tutaj Sanchez i jego ekipa
dokonali dużo trudniejszej sztuki, polegającej na wydobyciu z
pozornej sielankowości doskonale odczuwalnego zwiastuna
nieszczęścia. To jest nawet wtedy gdy naszym oczom ukazują się
piękne krajobrazy, nawet wówczas gdy rodzeństwu nic widomego nie
zagraża dosłownie odczuwa się obecność czegoś złego tuż pod
powierzchnią. Czegoś przyczajonego, jakiejś siły, która tylko
czeka na dogodny moment do przypuszczenia zdecydowanego ataku. I
właśnie klimat był tym, co najmocniej chwyciło mnie za serce, ale
skłamałabym, gdybym napisała, że fabuła mnie nie wciągnęła.
Sanchez ma dar opowiadania – wydaje się, że zaangażowanie widza
w nawet te momenty, w których nic ciekawego się nie dzieje i nawet
w fabułę, której rozwój łatwo przewidzieć nie nastręcza mu
absolutnie żadnych trudność. Narracja jest tak niewymuszona, tak
lekka, tak swobodna i zarazem tak diablo elektryzująca, że aż chce
się to oglądać. I w żadnym wypadku nie ma się ochoty na
zobaczenie napisów końcowych (tutaj zaznaczam, że to moje
odczucia).
Jak
najbardziej polecam to przedsięwzięcie Sergio G. Sancheza wszystkim
fanom gotyckich horrorów, nastrojowych dramatów i tajemniczych
(jeśli nawet tylko rzekomo) thrillerów. Ludziom poszukujących
produkcji bazujących na atmosferze i silnie skoncentrowanych na
snuciu, co prawda nieodkrywczych, ale i tak mocno wciągających
opowieści, a nie takich co to co chwilę raczą publikę drogimi
efektami specjalnymi i jump scenkami. Nie takich, których
akcja pędzi do przodu w zawrotnym tempie, a coś takiego jak
zagłębianie się w psychikę bohaterów praktycznie nie istnieje
„Tajemnica Marrowbone” każe nam zwolnić, wejść w ten
niesamowity klimat i podumać nad bohaterami. Razem z nimi przeżywać
chwile szczęścia i dzielić z nimi wszelkie troski. Ot,
zaprzyjaźnić się z nimi, jednocześnie trwając w ciągłym
przekonaniu, że ich życie jest zagrożone, że nic nie uchroni ich
przed konfrontacją z nieubłaganą siłą gnieżdżącą się w ich
leciwym domostwie.
Piękny. Naprawdę warto poświęcić 2 godziny na seans.
OdpowiedzUsuń