Parapsycholog
Elise Rainier zostaje poproszona o pomoc przez niejakiego Teda Garzę.
Mężczyzna jakiś czas temu kupił dom w miasteczku Five Keys w
Nowym Meksyku i zaraz potem przekonał się, że opowieści krążące
na jego temat wśród tutejszej społeczności, w której się
wychował są prawdziwe. Dom jest nawiedzony przez byty z zaświatów,
a Garza chce, żeby Rainier się ich pozbyła. Przyjęcie tego
zlecenia przychodzi jej z niemałym trudem, ponieważ Elise dorastała
w tym domu, a w 1953 roku, kiedy była jeszcze małą dziewczynką
zrobiła coś, co doprowadziło do śmierci bliskiej jej osoby. Chęć
choćby tylko częściowego naprawienia swojego niegdysiejszego błędu
i potrzeba niesienia pomocy bliźnim przeważają i medium wraz ze
swoimi pomocnikami, Tuckerem i Specsem, wyrusza do feralnego domostwa
w Nowym Meksyku, gdzie będzie musiała się zmierzyć nie tylko z
nadnaturalnymi istotami, ale także demonami własnej przeszłości.
„Naznaczony:
Ostatni klucz” to czwarta, licząc w kolejności powstawania,
produkcja wpisująca się w serię zapoczątkowaną w 2010 roku przez
Jamesa Wana. Tym razem na krześle reżyserskim zasiadł twórca
„Opętanej” (2014) Adam Robitel. Natomiast scenariusz napisał od
początku związany z tym cyklem Leigh Whannell (m.in. scenarzysta jedynki i rozdziału drugiego oraz reżyser i scenarzysta
rozdziału trzeciego). Budżet filmu szacuje się na dziesięć
milionów dolarów, które wielokrotnie się zwróciły. „Naznaczony:
Ostatni klucz” zarobił bowiem więcej niż poprzednie pozycje spod
tego znaku (ponad 160 milionów dolarów na całym świecie), chociaż
recenzje większości opiniujących film krytyków i sporej części
zwykłych odbiorców były raczej chłodne.
W
„Naznaczonym: Ostatnim kluczu” na pierwszym planie stoi doskonale
znana fanom serii parapsycholog Elise Rainier, w którą tak samo jak
we wcześniejszych filmach wcieliła się niezastąpiona Lin Shaye.
UWAGA SPOILER Czwarta odsłona jest tak naprawdę drugą –
akcję umiejscowiono po wydarzeniach z rozdziału trzeciego. Film
natomiast kończy się zawiązaniem wątku Daltona Lamberta.
Kolejność jest więc następująca: trójka, czwórka, jedynka i
dwójka KONIEC SPOILERA. Zanim jednak zobaczymy tę zasłużoną
dla kina grozy aktorkę spotkamy się z dużo młodszą wersją Elise
Rainier. Prolog przenosi nas do 1953 roku, do domu w Nowym Meksyku, w
którym mała medium mieszka wraz ze swoimi rodzicami i młodszym
bratem Christianem. Już wówczas jest ona świadoma niezwykłych
umiejętności jakie posiada. Wie o nich także jej rodzina, przy
czym jej ojciec w przeciwieństwie do matki nie potrafi zaakceptować
tego przekleństwa bądź daru. Przeraża go to, że jego córka
widzi istoty z zaświatów i może się z nimi porozumiewać, a ten
lęk znajduje ujście w przemocy względem niej. Mężczyzna stara
się siłą wyplenić z niej tę niezwykłą zdolność i można
powiedzieć, że to właśnie jego podejście do tej sprawy
zapoczątkowuje tragedię, do której dochodzi pewnej nocy 1953 roku
w piwnicy domu tej familii. Swój udział ma w tym sama Elise –
mała dziewczynka kompletnie nieświadoma zagrożenia, jakie
sprowadza na siebie i swoich bliskich, choćby z racji swojego
młodego wieku podatna na manipulację śmiertelnie niebezpiecznego
bytu chcącego przedostać się do naszego świata. Przy całym moim
szacunku do Lin Shaye, przy całej mojej sympatii dla tej aktorki
uważam, że omawianemu filmowi wyszłoby na dobre, gdyby scenariusz
w całości rozgrywał się w XX wieku, gdyby Leigh Whannell
przeprowadził publikę przez okres dzieciństwa i dorastania Elise
Rainier, zamiast w przeważającej mierze koncentrować się na
wydarzeniach z roku 2010. Prolog nie jest jedyną retrospekcją.
Cofniemy się jeszcze w przeszłość wizytówki „Naznaczonego”
(bo za takową uważam Elise Rainier), zobaczymy jeszcze nastoletnią
medium i młodszą, przy czym ta druga zostania wpleciona w akcję w
bardziej przemyślny sposób. Ale to nie było w stanie zaspokoić
apetytu na dawno minione realia, jaki obudził we mnie prolog
„Naznaczonego: Ostatniego klucza”. Lekko przyblakła kolorystyka,
której często akompaniuje spiker dzielący się ze słuchaczami (i
widzami) przemyśleniami na temat dawno nieaktualnej sytuacji w kraju
i na świecie, stroje z epoki i, z punktu widzenia współczesnego
odbiorcy, archaiczny wystrój skromnego domku należącego do
rodziny, której głową jest jeden ze strażników bloku śmierci.
To plus dobrze zobrazowane nocne przeżycia najmłodszych członków
tej rodziny, zwłaszcza paranormalne zjawiska, z jakimi dzieci
zderzają się w swoim pokoju (pojawia się tam jedna z dwóch
jump scenek, na których drgnęłam – pozostałe, a
było ich sporo, w ogóle na mnie nie działały), zręczna żonglerka
klimatem i napięciem i przede wszystkim świadomość, że celem
złośliwego bytu bądź bytów jest mała, przynajmniej pozornie
bezbronna dziewczynka – to wszystko sprawiło, że zapragnęłam
pozostać w tym świecie aż do napisów końcowych. Ale moment
przebudzenia nastąpił bardzo szybko. Wyrwano mnie z tej wprawnej
stylizacji lat 50-tych XX wieku, zapoczątkowując tym samym wątek
przewodni osadzony w wieku następnym, który jak uświadomiono mi
już w jego wstępnej fazie ściśle łączy się z tym, co pokazano
mi chwilę wcześniej. Z przeszłością Elise Rainier, która
wreszcie, po upływie dziesiątek lat, decyduje się z nią
skonfrontować.
Pewnie
znajdą się odbiorcy „Naznaczonego: Ostatniego klucza”, którzy
powiedzą, że po takim budżecie spodziewali się czegoś więcej.
Dziesięć milionów dolarów w zupełności wszak wystarczy do
nakręcenia przeładowanego widowiskowymi efektami specjalnymi
horroru o zjawiskach paranormalnych, do stworzenia filmu grozy, w
którym jak to się mówi „cały czas coś się dzieje”. Ja
natomiast obawiałam się takiego stanu rzeczy. Podczas gdy ktoś
mógł patrzeć z nadzieją na sumę pieniężną, jaką przeznaczono
na tę pozycję, ja niemalże drżałam na myśl o tym jak mogła
zostać spożytkowana. Nie jest to rzecz jasna jakaś wygórowana
kwota, ale już dawno zauważyłam, że częściej lepiej odnajduję
się w nieporównanie tańszych horrorach. Udało mi się jednak
przełamać opór, nie tyle z potrzeby zaspokojenia ciekawości,
poznania kolejnego członu tej serii, ile dzięki informacjom
zamieszczonym w Sieci, które obiecywały postawienie lubianej przeze
mnie aktorki w centralnym punkcie scenariusza „Naznaczonego:
Ostatniego klucza”. Właśnie tak. Do seansu zachęciła mnie Lin
Shaye. To ona stanowiła najsilniejszy impuls – mniejszym był
dobrze odebrany przeze mnie rozdział trzeci (prequel), którego
budżet jak wiedziałam oszacowano na identyczną sumę, co w
przypadku omawianego filmu. A teraz, po zapoznaniu się z tym
dokonaniem Adama Robitela wolałabym, żeby Lin Shaye nie wzięła
udziału w tej produkcji. Nie dlatego, że mnie zawiodła.
Bynajmniej. W końcu to głównie ona podtrzymywała moje
zainteresowanie w trakcie projekcji. Żeby więc być bardziej
precyzyjną – wołałabym, żeby jej nie było tylko w sytuacji
osadzenia akcji w XX wieku, skoncentrowania się na dziecięcym i
nastoletnim okresie życia Elise Rainier. Bo w zderzeniu z prologiem
wydarzenia rozgrywające się pod koniec pierwszej dekady XX wieku w
moim oczach przegrywały na prawie wszystkich frontach. Obsadzie
zarzucić niczego nie mogę, charakterystykom czołowych postaci
również (film znacznie uatrakcyjniły dwie nowe postacie płci
żeńskiej, nie wspominając już o znanych fanom serii „klownach”
Tuckerze i Specsie, w których znowu wcielili się Angus Sampson i
sam Leigh Whannell), jednakże klimat mocno odstaje od tego z
retrospekcji. Na niedostateczne zagęszczenie mroku narzekać nie
można, ale zdecydowanie lepiej wkomponowywał się on w delikatnie
przyblakły koloryt zdjęć osadzonych w XX wieku, niźli w silnie
skontrastowane, żeby nie rzec z lekka plastikowe obrazki ze
współczesności (niedalekiej nam przeszłości). Sama fabuła
został skrojona pod szerokie grono dzisiejszych odbiorców horrorów
o zjawiskach nadprzyrodzonych. Przewidziano kilka zwrotów akcji, z
których żaden nie zrobił na mnie większego wrażenia, a jeden,
ten pierwszy, w ogóle nie pasował mi do takiej historii. Wyglądało
mi to tak, jakby Whannell marzył o zdetonowaniu bomby, a wyszedł mu
co najwyżej kapiszon. Z tego prostego powodu, że nie wpadł na
atrakcyjny pomysł, nie udało mu się wymyślić niczego
nadzwyczajnego, ani nawet nie wybrał takiego ogranego motywu, który
smacznie harmonizowałby z opowieścią o łowcach duchów
starających się oczyścić kolejny nawiedzony dom. Wygenerowane
komputerowo maszkary w ogóle pominę, bo naprawdę nie chce mi się
już zalewać jadem tego przeklętego pędu tak wielu twórców
współczesnych horrorów do popisania się nowoczesną technologią.
Poprzestańmy na tym, że cyfrowe dodatki w moich oczach odejmowały
„Naznaczonemu: Ostatniemu rozdziałowi” realizmu (chociaż
przyznaję, że było tego mniej niż myślałam). Na szczęście
jednak znalazło się też miejsce na nieprzesadzoną charakteryzację
aktorki wcielającej się w rolę jednej z istot z zaświatów
gnieżdżących się w problematycznym domostwie w Nowym Meksyku. Ta
duszyczka moim zdaniem prezentowała się najbardziej upiornie, bo
nie było w niej ani grama sztuczności – to znaczy w przeważającej
ilości scenek z jej udziałem, przy których „nie majstrował
komputer”. Bez większych zgrzytów przyjmowałam też warstwę
obyczajową, wzajemne relacje Elise i członków jej rodziny oraz jej
kontakty ze Specsem i Tuckerem, które jak we wcześniejszych
obrazach spod znaku „Naznaczonego” okraszono raz lepszym, raz
gorszym humorem. Na silne zagłębianie się w warstwę
psychologiczną liczyć nie mogłam, ale to, co mówiono zwłaszcza o
przeszłości Elise i jej spotkaniu po latach z ludźmi, w których
żyłach płynie ta sama krew, było dla mnie przyjemną odskocznią
od co bardziej efekciarskich wstawek z udziałem bytów z tamtego
świata. A propos, moim zdaniem Leigh Whannell powinien się bardziej
wysilić w końcowej partii. Nie piszę o epilogu, bo stanowi on
naprawdę zgrabne dopięcie UWAGA SPOILER (oto historia
zatoczyła koło) tylko o wcześniejszej przeprawie przez uniwersum,
które osobom znającym poprzednie filmy wchodzące w skład tej
serii jest aż za dobrze znane KONIEC SPOILERA.
Taki
sobie. Tak mogę podsumować wkład Adama Robitela w serię
zapoczątkowaną w 2010 roku przez Jamesa Wana. „Naznaczony:
Ostatni klucz” bardziej mi się podobał od rozdziału drugiego,
ale w mojej ocenie nie dobił do poziomu rozdziału trzeciego, o
jedynce nawet nie wspominając. To film, który niczym nie wyróżnia
się na tle współczesnych horrorów o zjawiskach paranormalnych
dystrybuowanych na szeroką skalę. Dużo jump scenek, niemała
ingerencja komputera i fabuła jakich wiele, którą przy odpowiednim
nastawieniu da się wchłonąć w miarę bezboleśnie, a jeśli jest
się oddanym miłośnikiem takich współczesnych ghost stories,
jakie najczęściej pokazuje się w kinach to można się nawet w tym
filmie zakochać. Bo standard współczesnego hollywoodzkiego
straszaka z całą pewnością został zachowany.
Mam niemały problem z oceną tego filmu. Nie, nie dlatego, że to zły film, ale dlatego, że to dobry obraz ale jakoś mało w nim naznaczonego. Opowiedziany rodzinny dramat Elise to kawałek dobrego kina obyczajowego, zas wątek z kobietą z pralni to mój ulubiony motyw kiedy straszenie niekoniecznie okazuje się działaniem sił nadprzyrodzonych. W domu w Nowym Meksyku był potwór, ale nie tylko kluczoręki.
OdpowiedzUsuńKluczoręki to moim zdaniem niewykorzystany potencjał. Brakowało mi większej ilości scen z tym demonem. W poprzednich częściach poznaliśmy demony, zaś tutaj mi brakowało tego własnie. Poznaliśmy pannę w czerni w częsci 1 i 2, kobietę w bieli w częsci 2 czy człowieka z maską tlenową w cz 3, zaś tutaj brakowało mi czegoś więcej. Moim zdaniem można by zrobić z tego całkiem dobre kino, ale dlaczego dawać tu tytuł "Naznaczony"?
Część mogłabyś zrobić podsumowanie 2017 roku najlepsze horrory z tego roku napisać? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCześć. Nie robię już tych podsumowań. Pozdrawiam!
Usuń