sobota, 10 marca 2018

Lisa Lutz „Pasażerka”

Tanya Dubois znajduje zwłoki swojego męża u podnóża schodów w ich domu. Jest przekonana, że nie odpowiada za śmierć mężczyzny, ale mimo to nie ma wątpliwości, że musi uciekać. Nikogo nie informując o zgonie małżonka kobieta wsiada więc do samochodu i rusza w drogę. Wie, że tylko tak może uniknąć niewygodnych pytań, ale żeby jej plan mógł się powieść musi jak najszybciej zmienić tożsamość. Udaje jej się tego dokonać, ale bynajmniej nie oznacza to końca jej kłopotów. Od tego momentu Tanya jest poszukiwana nie tylko przez policję, ale także ludzi, którym zależy na jej śmierci. Kobieta nie może długo pozostawać w jednym miejscu, każde lokum, które znajduje jest tylko tymczasową przystanią, schronieniem, które jak doskonale zdaje sobie sprawę wkrótce będzie musiała opuścić. Bo tylko kwestią czasu jest, aż ktoś trafi na jej ślad, zmuszając ją tym samym do znalezienia innego zakwaterowania i kolejnej zmiany tożsamości.

Amerykanka Lisa Lutz zaczęła pisać w latach 90-tych XX wieku. Chwytała się wówczas wielu słabo płatnych prac, w wolnych chwilach tworząc scenariusz filmu, który ukazał się w 2001 roku pt. „Plan B”, a wyreżyserował go Greg Yaitanes. Kolejny scenariusz jej autorstwa wstępnie zatytułowany „The Spellman Files” został odrzucony, ale Lutz nie straciła zapału do tej historii. Uznała, że to dobry materiał na książkę i rzeczywiście wydana w 2007 roku debiutancka powieść Lisy Lutz spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem – trafiła na listę bestsellerów The New York Timesa i została wyróżniona nominacjami do kilku nagród (zdobyła Alex Award). Lutz dopisała parę kontynuacji „The Spellman Files” (w Polsce pierwszą część wydano pod tytułem „Akta Spellmanów”), ale w swojej bibliografii ma też publikacje niezwiązane z tą serią. Jedną z nich jest thriller „Pasażerka”.

Omawiana powieść Lisy Lutz jest thrillerem drogi, opowiadającym o kobiecie uciekającej przed policją, ludźmi, którzy z jakiegoś powodu chcą ją zabić i demonami własnej przeszłości, których przez ostatnią dekadę trochę się namnożyło. Bo właśnie przed dziesięcioma laty rozpoczął się koszmar kobiety, którą poznajemy jako Tanyę Dubois. Już długo pod tym nazwiskiem egzystować nie będzie, ponieważ śledzimy jej losy od punktu krytycznego, momentu zwrotnego, który jak się wkrótce okaże wcale nie był pierwszym zwrotem w jej życiu. Główną bohaterkę będę tytułować imieniem i nazwiskiem, którym posługuje się we wstępnej partii „Pasażerki”, podkreślam jednak, że kobieta będzie przybierać różne tożsamości, a na poznanie jej prawdziwych personaliów odbiorcom tej publikacji przyjdzie długo czekać. Jak już dałam do zrozumienia Lutz wrzuca czytelnika w sam środek akcji, niczym Alfred Hitchcock rozpoczyna swoją opowieść od trzęsienia ziemi i bez „odkrywania wszystkich kart”. O przeszłości Tanyi Dubois wówczas nie wiemy prawie nic – podaje się nam tylko kilka drobnostek niedających odpowiedzi na pytanie, które aż ciśnie się na usta. „Pasażerkę” napisano w pierwszej osobie z perspektywy głównej bohaterki, która już na początku powieści informuje odbiorców książki, że nie zabiła swojego męża. Mamy jej wierzyć na słowo, chociaż jej reakcja na, jak twierdzi, śmiertelny wypadek męża dla niejednego czytelnika pewnie będzie okolicznością obciążającą jej osobę. Kobieta nie informuje policji o śmierci małżonka, nie składa zeznań tylko rzuca się do ucieczki, wyjeżdża z miasta i zaczyna się ukrywać przed wymiarem sprawiedliwości. Te osoby, które nie mają zakodowane w głowach, że policji należy unikać jak ognia nawet wówczas, gdy jest się niewinnym bez wątpienia uznają takie zachowanie za mocno podejrzane, ale myślę, że ich nastawienie do głównej bohaterki powieści z czasem albo ulegnie zmianie, albo co równie prawdopodobne ich nieufność do niej jeszcze zyska na sile. Bo Tanya jasno daje do zrozumienia, że stara się uniknąć konfrontacji z odleglejszą przeszłością, że nie chce aby odkryto kim naprawdę jest, bo to równałoby się z końcem jej wolności. Mamy więc kolejne pytania, na które należy znaleźć odpowiedzi (kim jest Tanya i jakiego strasznego czynu, i czy w ogóle, dopuściła się przed dekadą?), jeśli pragnie się uprzedzić autorkę w rozwiązaniu tej intrygi. Fabuła nie należy do nadzwyczaj skomplikowanych, nie mamy tutaj do czynienia z wielowątkową, niezwykle złożoną opowieścią, w której pojawia się mnóstwo mylących tropów i enigmatycznych podpowiedzi. Dostajemy raczej prostą opowieść o kobiecie uciekającej przed własną przeszłością, o przedstawicielce płci żeńskiej gotowej na wiele poświęceń w imię wolności, ale też zmuszonej do walki o życie. Kluczem do rozwiązania tej intrygi są wydarzenia sprzed dekady, aby dojść do prawdy wystarczy „jedynie” cofnąć się do korzeni. Ale szybko okazuje się, że to zadanie tylko z pozoru jest proste. Złożenie wszystkich, nielicznych, fragmentów tej układanki prawdopodobnie dla wielu czytelników będzie zadaniem niewykonalnym. Choć co nieco pewnie uda im się odgadnąć, jakiś ogólny zarys feralnych wydarzeń z przeszłości Tanyi Dubois przynajmniej w głowach co poniektórych z nich z czasem się wyklaruje, ale wiele istotnych szczegółów moim zdaniem pozostanie poza ich zasięgiem. Wszak Lisa Lutz daje nam dość wskazówek niezbędnych do obrania właściwej ścieżki, ale jednocześnie zręcznie zaciemnia ważne detale, a bez nich naprawdę nie sposób udzielić sobie satysfakcjonujących odpowiedzi na wcześniej postawione pytania.

Czytając „Pasażerkę” nie mogłam oprzeć się przeświadczeniu, że Lisa Lutz pragnie abym polubiła (aby czytelnik polubił) główną bohaterkę. Aby pomiędzy nią i mną zawiązała się nierozerwalna nić sympatii, a takie postępowanie autorów thrillerów zawsze działa na mnie alarmująco. Zwłaszcza wówczas, gdy spotykam się z postaciami skrywającymi jakieś mroczne tajemnice, chowającymi trupy w szczelnie zamkniętych szafach, do których przez długi czas mnie nie dopuszczają. Reszty świata przedstawionego zresztą też nie. Krąg wtajemniczonych w przypadku „Pasażerki” jest bardo wąski, a Lutz przez lwią część powieści nie dopuszcza nas do przemyśleń i wiele mówiących słów żadnego z nich, dlatego sami musimy rozsądzić czy zaufać głównej bohaterce i zarazem narratorce omawianej powieści. Świadomość tego, że Lutz bardzo zależało na tym, abym zapałała sympatią do Tanyi Dubois powinna ułatwić mi opieranie się temu potencjalnie mylącemu zabiegowi, powinnam być odporna na tę ewentualną manipulację, ostrożna w podejściu do uciekającej kobiety. Powinnam wręcz żywić wobec niej ogromną nieufność. I przez jakiś czas rzeczywiście udawało mi się spoglądać podejrzliwym okiem na postać niezmiennie zajmującą pierwszy plan, ale z czasem „wywiesiłam białą flagę”, z niejaką ulgą poddając się jej czarowi. W pełni zdawałam sobie sprawę z tego, że od tej chwili Lutz będzie łatwiej mną manipulować, że owa sympatia do Dubois w finale może obrócić się przeciwko mnie, że autorka „Pasażerki” może wówczas uświadomić mi, że polubiłam potwora w ludzkiej skórze. Ale ironiczne poczucie humoru, rozpaczliwe, skłaniające do współczucia położenie kobiety, której z coraz większym trudem przychodzi przypominanie sobie kim tak naprawdę jest, która powoli, acz jak się wydaje nieubłaganie zatraca swoje własne „ja” i oczywiście jej godne podziwu samozaparcie, hardość ducha, gotowość do wielu poświeceń na tej jakże wyboistej drodze, na którą wstąpiła przed dekadą, to wszystko plus kilka innych cech sprawiło, że nawet nie chciało mi się dłużej spoglądać na nią nieufnym okiem. To nie znaczy, że byłam tak samo ufna w stosunku do wszystkich postaci, z którymi główna bohaterka miała jakiś, choćby tylko przelotny kontakt. Dotychczasowe doświadczenia nauczyły bowiem Tanyę ufać tylko sobie (hehe, problem w tym, że kobieta z czasem przestaje poznawać samą siebie), w każdym doszukiwać się jakichś niecnych zamiarów, wychodzić z założenia, że coś takiego jak bezinteresowna pomoc tak naprawdę nie istnieje, i że niemalże każdy, kogo spotyka może być jej śmiertelnym wrogiem. Niemalże, bo chociażby w moim zdaniem najciekawszym przystanku Tanyi, w małym miasteczku, w którym kobieta obejmuje stanowisko nauczycielki w prywatnej szkole podstawowej pojawia się kilka postaci, których nie sposób podejrzewać o najgorsze. Ale najczęściej zwyczajnie udzielała mi się nieufność głównej bohaterki i zarazem narratorki w stosunku do wielu osób przewijających się przez jej życie. Paranoja, wiem, ale wydaje mi się, że właśnie na wprowadzeniu takiej paranoicznej atmosfery zależało amerykańskiej pisarce i moim zdaniem akurat na tym polu odniosła spory sukces. Ten klimat, ta obsesyjna nieufność obok jakże zgrabnego ironicznego humoru i doskonale scharakteryzowanej pierwszoplanowej postaci rekompensowały mi niedostatki fabularne. To jest uprzyjemniały śledzenie kilku samych w sobie mało interesujących wątków: czy to paru przestojów, tych momentów w długiej podróży Dubois, w których nie dzieje się praktycznie nic godnego wzmianki, albo niektórych z tych, które rozpędzały akcję, bo zdarzało się, że Lutz nie dbała wówczas o napięcie w takim stopniu, jakiego bym oczekiwała. Ale nie zawsze, w „Pasażerce” nie brakuje wszak ustępów podnoszących poziom adrenaliny, nie brakuje incydentów poprowadzonych zgodnie z zasadami budowania napięcia i co równie ważne styl, jakim posługuje się autorka powinien trafić do szerokiego grona czytelników, bo ani nie jest denerwująco lapidarny, ani przesadnie rozbudowany. Taki w sam raz. Finał natomiast, rozwiązanie całej tej intrygi może rozczarować poszukiwaczy UWAGA SPOILER wyszukanych zwrotów akcji, oryginalnych, ale też mocno zdumiewających rozwiązań fabularnych, bo Lutz stawia raczej na zwyczajność KONIEC SPOILERA. Jestem jednak przekonana, że takie zamknięcie znajdzie też swoich zwolenników, że znajdą się odbiorcy, którzy podzielą moje w miarę pozytywne zapatrywania na końcówkę. Bo to w sumie całkiem odżywcze doświadczenie, w XXI-wiecznych literackich thrillerach częściej bowiem spotykam się ze zgoła odwrotnymi zabiegami, więc dobrze było przeczytać coś odstającego od tych trendów. UWAGA SPOILER Co nie zmienia tego, że wolałabym jakiś unhappy end KONIEC SPOILERA.

Moje pierwsze spotkanie z twórczością Lisy Lutz nie dostarczyło mi co prawda niezapomnianych wrażeń, nie miałam poczucia obcowania z jakimś wybitnym thrillerem, z dziełem, które wejdzie w poczet moim ulubionych współczesnych dreszczowców. I teraz, gdy już mam lekturę „Pasażerki” za sobą faktycznie nie mam zamiaru dopisywać tej pozycji do listy tych XXI-wiecznych thrillerów, które wspominam najlepiej. Ale jeśli tylko będę miała okazję przeczytać inną powieść tej autorki to ochoczo z niej skorzystam. Bo „Pasażerkę” czytało mi się na tyle dobrze, dostarczyła mi na tyle silnych emocji i na tyle mocno wciągnęła w swój świat przedstawiony, że nie miałabym absolutnie żadnych oporów przed wykorzystaniem takiej okazji. Tyle wystarczyło, aby obudzić we mnie apetyt na inne powieści Lisy Lutz. A ściślej na inne thrillery jej pióra, bo w tym gatunku według mnie całkiem nieźle się odnajduje.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz