Tanya
Dubois znajduje zwłoki swojego męża u podnóża schodów w ich
domu. Jest przekonana, że nie odpowiada za śmierć mężczyzny, ale
mimo to nie ma wątpliwości, że musi uciekać. Nikogo nie
informując o zgonie małżonka kobieta wsiada więc do samochodu i
rusza w drogę. Wie, że tylko tak może uniknąć niewygodnych
pytań, ale żeby jej plan mógł się powieść musi jak najszybciej
zmienić tożsamość. Udaje jej się tego dokonać, ale bynajmniej
nie oznacza to końca jej kłopotów. Od tego momentu Tanya jest
poszukiwana nie tylko przez policję, ale także ludzi, którym
zależy na jej śmierci. Kobieta nie może długo pozostawać w
jednym miejscu, każde lokum, które znajduje jest tylko tymczasową
przystanią, schronieniem, które jak doskonale zdaje sobie sprawę
wkrótce będzie musiała opuścić. Bo tylko kwestią czasu jest, aż
ktoś trafi na jej ślad, zmuszając ją tym samym do znalezienia
innego zakwaterowania i kolejnej zmiany tożsamości.
Amerykanka
Lisa Lutz zaczęła pisać w latach 90-tych XX wieku. Chwytała się
wówczas wielu słabo płatnych prac, w wolnych chwilach tworząc
scenariusz filmu, który ukazał się w 2001 roku pt. „Plan B”, a
wyreżyserował go Greg Yaitanes. Kolejny scenariusz jej autorstwa
wstępnie zatytułowany „The Spellman Files” został odrzucony,
ale Lutz nie straciła zapału do tej historii. Uznała, że to dobry
materiał na książkę i rzeczywiście wydana w 2007 roku
debiutancka powieść Lisy Lutz spotkała się z bardzo dobrym
przyjęciem – trafiła na listę bestsellerów The New York Timesa
i została wyróżniona nominacjami do kilku nagród (zdobyła Alex
Award). Lutz dopisała parę kontynuacji „The Spellman Files” (w
Polsce pierwszą część wydano pod tytułem „Akta Spellmanów”),
ale w swojej bibliografii ma też publikacje niezwiązane z tą
serią. Jedną z nich jest thriller „Pasażerka”.
Omawiana
powieść Lisy Lutz jest thrillerem drogi, opowiadającym o kobiecie
uciekającej przed policją, ludźmi, którzy z jakiegoś powodu chcą
ją zabić i demonami własnej przeszłości, których przez ostatnią
dekadę trochę się namnożyło. Bo właśnie przed dziesięcioma
laty rozpoczął się koszmar kobiety, którą poznajemy jako Tanyę
Dubois. Już długo pod tym nazwiskiem egzystować nie będzie,
ponieważ śledzimy jej losy od punktu krytycznego, momentu
zwrotnego, który jak się wkrótce okaże wcale nie był pierwszym
zwrotem w jej życiu. Główną bohaterkę będę tytułować
imieniem i nazwiskiem, którym posługuje się we wstępnej partii
„Pasażerki”, podkreślam jednak, że kobieta będzie przybierać
różne tożsamości, a na poznanie jej prawdziwych personaliów
odbiorcom tej publikacji przyjdzie długo czekać. Jak już dałam do
zrozumienia Lutz wrzuca czytelnika w sam środek akcji, niczym Alfred
Hitchcock rozpoczyna swoją opowieść od trzęsienia ziemi i bez
„odkrywania wszystkich kart”. O przeszłości Tanyi Dubois
wówczas nie wiemy prawie nic – podaje się nam tylko kilka
drobnostek niedających odpowiedzi na pytanie, które aż ciśnie się
na usta. „Pasażerkę” napisano w pierwszej osobie z perspektywy
głównej bohaterki, która już na początku powieści informuje
odbiorców książki, że nie zabiła swojego męża. Mamy jej
wierzyć na słowo, chociaż jej reakcja na, jak twierdzi, śmiertelny
wypadek męża dla niejednego czytelnika pewnie będzie okolicznością
obciążającą jej osobę. Kobieta nie informuje policji o śmierci
małżonka, nie składa zeznań tylko rzuca się do ucieczki,
wyjeżdża z miasta i zaczyna się ukrywać przed wymiarem
sprawiedliwości. Te osoby, które nie mają zakodowane w głowach,
że policji należy unikać jak ognia nawet wówczas, gdy jest się
niewinnym bez wątpienia uznają takie zachowanie za mocno
podejrzane, ale myślę, że ich nastawienie do głównej bohaterki
powieści z czasem albo ulegnie zmianie, albo co równie
prawdopodobne ich nieufność do niej jeszcze zyska na sile. Bo Tanya
jasno daje do zrozumienia, że stara się uniknąć konfrontacji z
odleglejszą przeszłością, że nie chce aby odkryto kim naprawdę
jest, bo to równałoby się z końcem jej wolności. Mamy więc
kolejne pytania, na które należy znaleźć odpowiedzi (kim jest
Tanya i jakiego strasznego czynu, i czy w ogóle, dopuściła się
przed dekadą?), jeśli pragnie się uprzedzić autorkę w
rozwiązaniu tej intrygi. Fabuła nie należy do nadzwyczaj
skomplikowanych, nie mamy tutaj do czynienia z wielowątkową,
niezwykle złożoną opowieścią, w której pojawia się mnóstwo
mylących tropów i enigmatycznych podpowiedzi. Dostajemy raczej
prostą opowieść o kobiecie uciekającej przed własną
przeszłością, o przedstawicielce płci żeńskiej gotowej na wiele
poświęceń w imię wolności, ale też zmuszonej do walki o życie.
Kluczem do rozwiązania tej intrygi są wydarzenia sprzed dekady, aby
dojść do prawdy wystarczy „jedynie” cofnąć się do korzeni.
Ale szybko okazuje się, że to zadanie tylko z pozoru jest proste.
Złożenie wszystkich, nielicznych, fragmentów tej układanki
prawdopodobnie dla wielu czytelników będzie zadaniem niewykonalnym.
Choć co nieco pewnie uda im się odgadnąć, jakiś ogólny zarys
feralnych wydarzeń z przeszłości Tanyi Dubois przynajmniej w
głowach co poniektórych z nich z czasem się wyklaruje, ale wiele
istotnych szczegółów moim zdaniem pozostanie poza ich zasięgiem.
Wszak Lisa Lutz daje nam dość wskazówek niezbędnych do obrania
właściwej ścieżki, ale jednocześnie zręcznie zaciemnia ważne
detale, a bez nich naprawdę nie sposób udzielić sobie
satysfakcjonujących odpowiedzi na wcześniej postawione pytania.
Czytając
„Pasażerkę” nie mogłam oprzeć się przeświadczeniu, że Lisa
Lutz pragnie abym polubiła (aby czytelnik polubił) główną
bohaterkę. Aby pomiędzy nią i mną zawiązała się nierozerwalna
nić sympatii, a takie postępowanie autorów thrillerów zawsze
działa na mnie alarmująco. Zwłaszcza wówczas, gdy spotykam się z
postaciami skrywającymi jakieś mroczne tajemnice, chowającymi
trupy w szczelnie zamkniętych szafach, do których przez długi czas
mnie nie dopuszczają. Reszty świata przedstawionego zresztą też
nie. Krąg wtajemniczonych w przypadku „Pasażerki” jest bardo
wąski, a Lutz przez lwią część powieści nie dopuszcza nas do
przemyśleń i wiele mówiących słów żadnego z nich, dlatego sami
musimy rozsądzić czy zaufać głównej bohaterce i zarazem
narratorce omawianej powieści. Świadomość tego, że Lutz bardzo
zależało na tym, abym zapałała sympatią do Tanyi Dubois powinna
ułatwić mi opieranie się temu potencjalnie mylącemu zabiegowi,
powinnam być odporna na tę ewentualną manipulację, ostrożna w
podejściu do uciekającej kobiety. Powinnam wręcz żywić wobec
niej ogromną nieufność. I przez jakiś czas rzeczywiście udawało
mi się spoglądać podejrzliwym okiem na postać niezmiennie
zajmującą pierwszy plan, ale z czasem „wywiesiłam białą
flagę”, z niejaką ulgą poddając się jej czarowi. W pełni
zdawałam sobie sprawę z tego, że od tej chwili Lutz będzie
łatwiej mną manipulować, że owa sympatia do Dubois w finale może
obrócić się przeciwko mnie, że autorka „Pasażerki” może
wówczas uświadomić mi, że polubiłam potwora w ludzkiej skórze.
Ale ironiczne poczucie humoru, rozpaczliwe, skłaniające do
współczucia położenie kobiety, której z coraz większym trudem
przychodzi przypominanie sobie kim tak naprawdę jest, która powoli,
acz jak się wydaje nieubłaganie zatraca swoje własne „ja” i
oczywiście jej godne podziwu samozaparcie, hardość ducha, gotowość
do wielu poświeceń na tej jakże wyboistej drodze, na którą
wstąpiła przed dekadą, to wszystko plus kilka innych cech
sprawiło, że nawet nie chciało mi się dłużej spoglądać na nią
nieufnym okiem. To nie znaczy, że byłam tak samo ufna w stosunku do
wszystkich postaci, z którymi główna bohaterka miała jakiś,
choćby tylko przelotny kontakt. Dotychczasowe doświadczenia
nauczyły bowiem Tanyę ufać tylko sobie (hehe, problem w tym, że
kobieta z czasem przestaje poznawać samą siebie), w każdym
doszukiwać się jakichś niecnych zamiarów, wychodzić z założenia,
że coś takiego jak bezinteresowna pomoc tak naprawdę nie istnieje,
i że niemalże każdy, kogo spotyka może być jej śmiertelnym
wrogiem. Niemalże, bo chociażby w moim zdaniem najciekawszym
przystanku Tanyi, w małym miasteczku, w którym kobieta obejmuje
stanowisko nauczycielki w prywatnej szkole podstawowej pojawia się
kilka postaci, których nie sposób podejrzewać o najgorsze. Ale
najczęściej zwyczajnie udzielała mi się nieufność głównej
bohaterki i zarazem narratorki w stosunku do wielu osób
przewijających się przez jej życie. Paranoja, wiem, ale wydaje mi
się, że właśnie na wprowadzeniu takiej paranoicznej atmosfery
zależało amerykańskiej pisarce i moim zdaniem akurat na tym polu
odniosła spory sukces. Ten klimat, ta obsesyjna nieufność obok
jakże zgrabnego ironicznego humoru i doskonale scharakteryzowanej
pierwszoplanowej postaci rekompensowały mi niedostatki fabularne. To
jest uprzyjemniały śledzenie kilku samych w sobie mało
interesujących wątków: czy to paru przestojów, tych momentów w
długiej podróży Dubois, w których nie dzieje się praktycznie nic
godnego wzmianki, albo niektórych z tych, które rozpędzały akcję,
bo zdarzało się, że Lutz nie dbała wówczas o napięcie w takim
stopniu, jakiego bym oczekiwała. Ale nie zawsze, w „Pasażerce”
nie brakuje wszak ustępów podnoszących poziom adrenaliny, nie
brakuje incydentów poprowadzonych zgodnie z zasadami budowania
napięcia i co równie ważne styl, jakim posługuje się autorka
powinien trafić do szerokiego grona czytelników, bo ani nie jest
denerwująco lapidarny, ani przesadnie rozbudowany. Taki w sam raz.
Finał natomiast, rozwiązanie całej tej intrygi może rozczarować
poszukiwaczy UWAGA SPOILER wyszukanych zwrotów akcji,
oryginalnych, ale też mocno zdumiewających rozwiązań fabularnych,
bo Lutz stawia raczej na zwyczajność KONIEC SPOILERA. Jestem
jednak przekonana, że takie zamknięcie znajdzie też swoich
zwolenników, że znajdą się odbiorcy, którzy podzielą moje w
miarę pozytywne zapatrywania na końcówkę. Bo to w sumie całkiem
odżywcze doświadczenie, w XXI-wiecznych literackich thrillerach
częściej bowiem spotykam się ze zgoła odwrotnymi zabiegami, więc
dobrze było przeczytać coś odstającego od tych trendów. UWAGA
SPOILER Co nie zmienia tego, że wolałabym jakiś unhappy end
KONIEC SPOILERA.
Moje
pierwsze spotkanie z twórczością Lisy Lutz nie dostarczyło mi co
prawda niezapomnianych wrażeń, nie miałam poczucia obcowania z
jakimś wybitnym thrillerem, z dziełem, które wejdzie w poczet moim
ulubionych współczesnych dreszczowców. I teraz, gdy już mam
lekturę „Pasażerki” za sobą faktycznie nie mam zamiaru
dopisywać tej pozycji do listy tych XXI-wiecznych thrillerów, które
wspominam najlepiej. Ale jeśli tylko będę miała okazję
przeczytać inną powieść tej autorki to ochoczo z niej skorzystam.
Bo „Pasażerkę” czytało mi się na tyle dobrze, dostarczyła mi
na tyle silnych emocji i na tyle mocno wciągnęła w swój świat
przedstawiony, że nie miałabym absolutnie żadnych oporów przed
wykorzystaniem takiej okazji. Tyle wystarczyło, aby obudzić we mnie
apetyt na inne powieści Lisy Lutz. A ściślej na inne thrillery jej
pióra, bo w tym gatunku według mnie całkiem nieźle się
odnajduje.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz