czwartek, 29 marca 2018

„Devil's Tree: Rooted Evil” (2018)

Studentka dziennikarstwa Samantha przypadkiem trafia na mroczną tajemnicę, którą bez zastanowienia postanawia zgłębić. W Oak Hammock Park w St. Lucie na Florydzie stoi stary dąb, przy którym doszło już do kilku zbrodni. Ludzie powiadają, że drzewo jest przeklęte. Są też tacy, którzy uważają, że należy ono do samego Szatana, a Sam nie zajmuje dużo czasu uświadomienie sobie, że w tych niesamowitych opowieściach tkwi dużo prawdy. Wraz ze swoim przyjacielem Robem, który studiuje na tym samym uniwersytecie co ona, młoda kobieta zagłębia się w krwawą historię tak zwanego Diabelskiego Drzewa, pozyskując przy tym dowody na obecność w tym miejscu ducha małego chłopca. Wiele wskazuje jednak na to, że nie tylko on nawiedza nieszczęsny dąb, że w Oak Hammock Park egzystuje przynajmniej jeden inny nadnaturalny byt, który może odpowiadać za zbrodnie popełnione tutaj w przeszłości.

W 1973 roku w lesie na Florydzie znaleziono rozkładające się ciała dwóch dziewcząt, siedemnastoletniej Susan Place i szesnastoletniej Georgii Jessup. Przed śmiercią ktoś przywiązał je do drzewa i poddawał długim torturom. Śledczy skojarzyli tę sprawę z niedawnym porwaniem dwóch autostopowiczek dokonanym przez (w tamtym momencie już byłego) policjanta Gerarda Johna Schaefera. Przeszukanie jego domu dało im dowody pozwalające na skazanie mężczyzny za zabójstwo dwóch młodych kobiet. Schaefer dostał podwójne dożywocie (w 1995 roku zabił go współwięzień), ale podejrzewa się, że mógł on pozbawić życia nawet trzydzieści osób płci żeńskiej. Ta autentyczna historia szybko zaczęła przyciągać na miejsce zbrodni spragnionych mocnych wrażeń osobników. W kolejnych dziesięcioleciach XX wieku pojawiały się doniesienia o zakapturzonych postaciach pojawiających się w tym lesie. W 1993 roku miejscowy pastor odprawił nawet egzorcyzm na starym dębie... Później to miejsce zamieniono w park i chociaż chciano wówczas pozbyć się feralnego drzewa piły odmówiły posłuszeństwa. „Przeklęty” dąb nadal stoi w dzisiejszym Oak Hammock Park, ciągle przyciągając poszukiwaczy mocnych wrażeń i, jak widać w „Devil's Tree: Rooted Evil”, inspirując artystów. Horror w reżyserii Chrisa Alonso i Joshuy Louisa na podstawie ich własnego scenariusza został oparty na prawdziwych wydarzeniach i wydumanych opowieściach o starym dębie znajdującym się w Oak Hammock Park w St. Lucie na Florydzie. Należy jednak zaznaczyć, że wiele z tego co pokazano na ekranie stanowi wytwór wyobraźni twórców filmu, nie znajduje swoich korzeni ani w wydarzeniach z przeszłości, ani w fantastycznych opowieściach o tak zwanym Diabelskim Drzewie.

„Devil's Tree: Rooted Evil” bazuje na dosyć ożywczym pomyśle, bo wśród tych wszystkich horrorów o nawiedzonych domach film o przeklętym drzewie chyba nie może być przyjęty inaczej przez dzisiejszą publikę niźli powiew świeżości. Przynajmniej lekki, bo założę się, że wielu wielbicieli gatunku pielęgnuje w pamięci (na przykład) nawiedzone drzewo z „Ducha” Tobe'a Hoopera. W obrazie Chrisa Alonso i Joshuy Louisa ta wieloletnia roślina stojąca w zacisznym, zalesionym i całkiem mrocznym zakątku parku w St. Lucie nie jest jedynie kolejnym narzędziem służącym złośliwemu duchowi do wyrządzania krzywdy nieszczęsnym śmiertelnikom. Wszystko wskazuje na to, że drzewo jest jedynym domem zagubionych duszyczek i agresywnych nadnaturalnych bytów, być może demonów, a może nawet samego Szatana. Bo niektórzy członkowie tutejszego społeczeństwa są święcie przekonani, że dąb jest własnością Lucyfera... Hmm, muszę powiedzieć, że to bardzo skromny gość – zamiast zawalczyć o na przykład parlament jakiegoś mocarstwa on być może zadowala się jednym drzewem... Ale mniejsza o to. W centralnym punkcie scenariusza stoi Samantha studentka dziennikarstwa, w którą wcieliła się Maddy Curley. Tylko odrobinkę bardziej wiarygodna od odtwórcy roli jej filmowego przyjaciela Eddiego Kaulukukui. Troszeczkę, bo tak na dobrą sprawę absolutnie żaden członek obsady „Devil's Tree: Rooted Evil” nie wykazał się profesjonalnym warsztatem. Kreacje aktorskie to według mnie najsłabsze ogniwo tej produkcji, co było dla mnie tym bardziej bolesne, że efekty specjalne stały na naprawdę wysokim poziomie. Alonso i Louis zmiksowali stylistykę horroru nadnaturalnego, filmu grozy o zjawiskach nadprzyrodzonych z umiarkowanie krwawą makabrą i jak na moje oko w tej materii wykazali się zadowalającą biegłością. Otoczka, jaką filmowcy stworzyli dla feralnego dębu dumnie wznoszącego się w Oak Hammock Park, metaliczne ciemne barwy, różne odcienie szarości i czerni, nadawały temu miejscu niedookreślonej upiorności. Jeden rzut oka na tę scenerię wystarcza, aby nabrać przekonania, że tuż pod powierzchnią, tam gdzie nie sięga ludzkie oko czai się coś okropnego, jakaś potworność, która sprowadzi na bohaterów filmu nieodwracalne nieszczęście. Jeśli tylko będą drążyć, jeśli uprą się przy zgłębianiu tajemnicy dębu, o którym od lat krążą niestworzone historie. Jako że nasi protagoniści studiują dziennikarstwo cechują się wrodzoną dociekliwością. Szczególnie Samantha wydaje się być dziennikarką z powołania, bo to ona jest gotowa wiele zaryzykować dla prawdy. Już od pierwszej jej przechadzki do parku, w którym odnajduje tzw. Diabelskie Drzewo wiemy, że nic nie zmusi tej dziewczyny do zawrócenia z obranej drogi, że będzie tak długo grzebać w tej sprawie dopóki nie dokopie się do prawdy. I wiemy także, że ścieżka, na którą wkroczyła będzie naszpikowana śmiertelnie niebezpiecznymi pułapkami zastawionymi przez istotę bądź istoty nie z tego świata.

Horror„Devil's Tree: Rooted Evil” jest stanowczo za krótki. Trwa niespełna osiemdziesiąt minut, ale nie odbija się to negatywnie na akcji. Scenarzyści zaniedbują bohaterów, łącznie z główną bohaterką. Nie poświęcają im tyle czasu, ile potrzebuję do osiągnięcia pełni satysfakcji. Postacie zostały omówione tak skrótowo, że właściwie przez cały czas towarzyszyło mi poczucie nieprzyjemnego oderwania od nich. Choć tego nie chciałam trochę dystansowałam się od Samanhy i innych, nie towarzyszyła mi pewność istnienia pomiędzy nami nierozerwalnej więzi, choć muszę zaznaczyć, że pomimo mglistych rysów psychologicznych i irytujących kreacji aktorskich los pozytywnych bohaterów nie był mi całkowicie obojętny. Nie miałam problemów z opowiedzeniem się po właściwej stronie, ale zawdzięczam to przede wszystkim niszczycielskiej sile stojącej po drugiej stronie barykady. Sam i Rob szybko zyskują dowody nawiedzenia wiekowego dębu – dwa amatorskie filmiki, na których widać małego chłopca, odzianego w strój wskazujący na lata 40-te bądź 50-te XX wieku. Zwykły chłopaczek (no może ciut prześwitujący), młodociany aktor pozbawiony upiornego makijażu, z normalną, a nie przerobioną komputerowo twarzą działał na mnie bardziej niźli najwymyślniejsze maszkary ze współczesnych hollywoodzkich horrorów. Montaż i spowijający go posępny klimat w zupełności wystarczyły, aby raptownie podnieść napięcie o parę poziomów, a na tym twórcy nie poprzestali. To znaczy pozostałe manifestacje pozaziemskich mocy - opętania napiętnowanych osobników akcentowane czernią spowijającą ich oczy, lewitacja, czy porozumiewanie się za pośrednictwem ust medium (tak, dla wszędobylskich łowców duchów też znalazło się tutaj miejsce) – silnych emocji już we mnie nie budziły, właściwie to odbierałam je jako chodzenie po linii najmniejszego oporu. Większego trudu w to nie włożono i to zarówno jeśli chodzi o wygląd tych dodatków, jak i pomysły, choć sama atmosfera, w której wszystkie egzystowały dla mnie była dostatecznie mroczna. To jest wypadała dobrze na tle współczesnych filmów grozy, bo do poziomu XX-wiecznych horrorów nastrojowych „Devil's Tree: Rooted Evil” jeszcze sporo brakuje. W każdym razie twórcy efektów specjalnych bardziej poszaleli w warstwie gore. W tej materii wykazali się dużo większym zdecydowaniem, umiarkowanie krwawe elementy były nieporównanie efektowniejsze i bądź co bądź pomysłowe. Bo nigdy bym nie podejrzewała, że rana postrzałowa może prezentować się tak makabrycznie (ale nie aż tak, żebym czuła się zszokowana, czy nawet lekko zniesmaczona), i że jakże często pokazywane w filmowych rąbankach poderżnięcie gardła można pokazać w tak szczegółowy sposób i na dodatek tak mocno rozciągnąć to w czasie. Dodajmy do tego wnętrzności oblewające nagą, wrzeszczącą młodą kobietę i wstawki zainspirowane bestialstwem Gerarda Johna Schaefera, nad którymi owszem można było się jeszcze niżej pochylić, pokazać więcej detali, ale i w takim kształcie na nudę nie narzekałam. Epilog też mnie ukontentował, choć poszukiwacze oryginalności pewnie będą inaczej się na to zapatrywać, bo moje zadowolenie nie wzięło się z kreatywności scenarzystów tylko z tego, że UWAGA SPOILER zaserwowano mi unhappy end, tym bardziej tragiczny, że wmieszano w to małą dziewczynkę KONIEC SPOILERA.

Niezły horror. Nic nadzwyczajnego, żadne mistrzostwo świata, ale zainteresować potrafi. Chris Alonso i Joshua Louis wciągnęli mnie w tę opowieść na tyle silnie, żebym nie miała poczucia marnotrawienia czasu, żebym przez cały seans nie zmagała się z przeczuciem, że pożałuję wyboru „Devil's Tree: Rooted Evil”. I nie żałuję, że dałam tej produkcji szansę, bo zapewniła mi kilkadziesiąt minut w miarę dobrej rozrywki. Mogło być oczywiście dużo lepiej, z takiej koncepcji fabularnej można było wydobyć więcej, zrobić z tego nieporównanie bardziej emocjonalne widowisko, ale i w takim kształcie powodów do samych narzekań nie dostałam. W sumie to uważam, że więcej w tym plusów niźli mankamentów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz