czwartek, 28 lutego 2019

„The Golem” (2018)

Litwa, rok 1673. Hanna mieszka w żydowskiej wiosce wraz z mężem Benjaminem. Siedem lat wcześniej stracili swojego jedynego syna i od tego czasu kobieta w tajemnicy przed swoim partnerem zabezpiecza się przed ciążą. Hanna dużo czasu poświęca studiowaniu kabały, z czego Benjamin nie jest zadowolony, ponieważ obawia się o bezpieczeństwo małżonki. Gdy wśród mieszkających nieopodal gojów wybucha epidemia dżumy, ich gniew kieruje się na społeczność żydowską, której zaraza nie dotknęła. Hanna jako jedyna od początku jest zdania, że należy stawić czoła najeźdźcom. Kobieta optuje za powołaniem do życia mitycznego Golema, ale rabin nie chce o tym słyszeć. Wkrótce dochodzi do tragedii, która zmusza Hannę do działania na własną rękę. Kobiecie udaje się stworzyć Golema pod postacią małego chłopca. Istota ta posiada nadludzkie moce, które wykorzystuje przeciwko śmiertelnym wrogom swojej stwórczyni. Szybko jednak okazuje się, że najeźdźcy nie są jedynymi osobami, które powinny obawiać się tej mitycznej postaci.

„The Golem” to izraelski anglojęzyczny horror nastrojowy w reżyserii braci Paz, Dorona i Yoava, twórców między innymi „Jerozolimy” z 2015 roku. Jak sam tytuł filmu wskazuje scenariusz autorstwa Ariela Cohena został zainspirowany legendami o antropomorficznej istocie z gliny lub błota, a ściślej tą bodaj najbardziej znaną legendą o Golemie z Pragi, rzekomo stworzonym przez Judaha Loewa ben Bezalela, żyjącego w XVI i na początku XVII wieku między innymi talmudystę, mistyka i filozofa. „The Golem” braci Paz nie przedstawia tej konkretnej historii, nie koncentruje się na tej legendzie, tylko roztacza własną opowieść nią zainspirowaną. W 2018 roku film wyświetlono na kilku festiwalach, a do szerszego obiegu trafił na początku roku 2019 – pod koniec stycznia w Izraelu, a na początku lutego w Stanach Zjednoczonych.

Do seansu horroru „The Golem” braci Paz zachęcili mnie ci recenzenci, którzy twierdzili, że film jest powolny, że historia ta rozwija się bardzo nieśpiesznie i że jest z gruntu prosta. Takie horrory na ogół bardziej do mniej trafiają, dlatego nie zraziły mnie nawet te opinie, które mówiły, że obraz ten jest niemiłosiernie nudny. Właściwie to były dla mnie dodatkową zachętą, bo już dawno zauważyłam, że spora część współczesnych odbiorców horrorów tak odbiera filmy silnie skoncentrowane na budowaniu klimatu grozy z minimalnym albo zerowym wykorzystaniem efektów komputerowych, które to mnie najczęściej zakłócają odbiór danego horroru. Żeby nie powiedzieć, że doprowadzają mnie do szewskiej pasji... „The Golem” faktycznie nie podąża za aktualnymi trendami, nie upodabnia się do tych mainstreamowych straszaków, które raz po raz atakują spragnionych mocnych wrażeń widzów sztucznymi wizualnie efektami komputerowymi i prymitywnymi jump scenkami. Tych pierwszych „The Golem” nie jest całkowicie pozbawiony, ale na szczęście dla mnie takich dodatków nie ma tutaj wiele. Tym bardziej, że już te efekty (umiarkowanie krwawe), które pokazano zdołały z lekka wytrącić mnie z równowagi. Niemniej plakat filmu może wprowadzać w błąd. Sugeruje on bowiem nieporównanie większe efekciarstwo, aż nadto wyraźnie daje do zrozumienia, że to kolejny wyjałowiony z klimatu grozy, dynamiczny horror wprost przepełniony nierealistycznie się prezentującymi CGI. A tymczasem dostajemy coś, co może z lekka kojarzyć się z „Czarownicą: Bajką ludową z Nowej Anglii” Roberta Eggersa i „Hagazussą” Lukasa Feigelfelda. „The Golem” nie jest tak intensywny, jak te dwa obrazy, nie jest tak mroczny i przynajmniej mnie nie trzymał w porównywalnym napięciu, ale oprawa wizualna, mimo wszystko, ma w sobie coś, co kazało mi myśleć o „Czarownicy” i „Hagazussie”. Autorzy zdjęć, czy świadomie, czy zupełnie przypadkowo, według mnie celowali w podobną kolorystykę. Nie identyczną, bo jednak te dwa wyżej wspomniane filmy mają w sobie więcej mroku. Sceneria i stroje z epoki również przyczyniły się do obudzenia we mnie skojarzeń z „Czarownicą” i „Hagazussą”. Akcja omawianego filmu, tak samo jak w przypadku pełnometrażowego debiutu Roberta Eggersa toczy się w wieku XVII, „Hagazussa” natomiast rozgrywa się w wieku XV, ale ubiór aktorów i miejsca, w których mieszkają odgrywane przez nie postacie (chaty otoczone naturalną scenerią) są bardzo podobne. Niektórzy mogą nawet powiedzieć, że prawie identyczne. Po krótkim prologu osadzony w czeskiej Pradze, twórcy horroru „The Golem” przenoszą nas na Litwę, a konkretniej do żydowskiej wioski otoczonej gęstym lasem, sąsiadującej z osadą innowierców (tzn. zamieszkałą przez ludzi niebędących wyznawcami judaizmu). Główną bohaterką filmu jest Hanna, w którą moim zdaniem w niezgorszym stylu wcieliła się Hani Furstenberg. Kobieta ta mieszka we wspomnianej żydowskiej wiosce, sporo czasu poświęcając na studiowanie kabały. Od tragicznej śmierci ich synka, do której doszło przed siedmioma laty, Hanna dzieli chatę tylko z mężem Benjaminem, synem miejscowego rabina, który marzy o kolejnym dziecku, a ściślej o synu. Od lat stara się zapłodnić żonę, nie wiedząc, że ona przez cały ten czas zabezpiecza się przed ciążą. U miejscowej uzdrowicielki zaopatruje się w substancję mającą działanie antykoncepcyjne, ponieważ nie jest jeszcze gotowa na kolejne dziecko. Nadal bardzo przeżywa stratę jedynego syna, chociaż tego nie okazuje – jej mąż podejrzewa nawet, że tragedia sprzed lat niewiele ją obeszła. Scenariusz Ariela Cohena silnie koncentruje się na problematyce straty dziecka – twórcy w zadowalającym mnie stopniu zagłębiają się w psychikę kobiety, która na swój sposób próbuje radzić sobie z traumą, jaką przeżyła przed paroma laty. Niewyobrażalne cierpienie, z którym codziennie się zmaga, a którego stara się nikomu, nawet własnego mężowi, nie pokazywać, jakiś czas temu wepchnęło ją na, jak podejrzewamy, zgubną ścieżkę. Hanna zaczęła bowiem studiować kabałę, szczególne zainteresowanie wykazując mityczną postacią Golema. Istotą z gliny lub błota, którą można powołać do życia poprzez odprawienie pewnego rytuału. I jak można się tego spodziewać główna bohaterka „The Golem” w końcu zdecyduje się na ten wielce ryzykowny krok.

Omawiany film braci Paz najprawdopodobniej nie przemówi do dużej grupy odbiorców i nie tylko dlatego, że akcja rozwija się nieśpiesznie, a klimat jest budowany przede wszystkim za pomocą statecznych, dosyć stonowanych obrazów – w miarę ponurych zdjęć, w których oprócz zapowiedzi rychłego nieszczęścia, poważnego zagrożenia najpewniej ze strony tytułowego antybohatera, tkwi naturalne piękno. Zdjęcia tego zacisznego krajobrazu – błonie otoczone gęstym lasem, nad którymi najczęściej wiszą ciężkie, brudnoszare chmury – trafiły do mojego zmysłu estetycznego, muszę jednak zaznaczyć, że nie jest on szczególnie wysublimowany. A właściwie to wcale taki nie jest, podejrzewam więc, że nie każdy dostrzeże w tych obrazkach tyle piękna, ile ja miałam przyjemność w nich znaleźć. Bardziej jednak cieszyła mnie wrogość przebijająca z tych zdjęć, wykorzystywanie różnych odcieni szarości, ta dosyć ponura otoczka, której brakowało tylko gęstszych ciemności, które emanowałyby zdecydowanie silniejszą groźbą od zastanej. Sceny nocne aż prosiły się o większą intensywność, o potężniejszą wrogość ze strony mitycznej istoty przybyłej pod postacią małego, milczącego chłopca. Dla Hanny Golem staje się substytutem jej zmarłego przed siedmioma laty syna. Kobieta później zauważalnie darzy go matczyną miłością, która to sprawia, że staje się ślepa na zagrożenia ze strony tej nadnaturalnej istoty. Golema i Hannę łączy dosyć niezwykły związek – ból odczuwany przez jedno z nich w tym samym czasie jest odbierany przez drugie. Nie tylko fizyczny. Złe emocje targające stwórczynią Golema w horrorze nastrojowym braci Paz w moich oczach stanowiły największy nośnik zagrożenia. Istotę uformowaną z ziemi, która ostatecznie przybrała kształt małoletniego chłopca, trudno poddać jednoznacznej ocenie moralnej. Owszem, Golem jest istną maszyną do zabijania, ale sianie śmierci nie jest jego świadomym wyborem. Wynika z jego natury, która to każe mu eliminować każdego, kto w jakimś stopniu narazi się Hannie. Golem to tak naprawdę bezwolna maszyna do zabijania podporządkowana swojej stwórczyni. Czy w takim razie oznacza to, że pierwszoplanowa postać omawianej produkcji, zafascynowana kabałą kobieta, która w przeszłości straciła ukochanego syna, miejsce którego w pewnym sensie zajmuje teraz mityczny Golem przez nią samą powołany do życia, że właśnie ta kobieta zasługuje na największe potępienie? Czy to ona jest głównym czarnym charakterem, osobą, która z premedytacją wrzuca swoich sąsiadów, wszystkich mieszkańców żydowskiej wioski, w objęcia śmierci? To nie takie proste, ale i nie można nazwać tego skomplikowanym, bo mają rację ci recenzenci, którzy twierdzą, że „The Golem” braci Paz oferuje miłośnikom kina grozy prościutką, nieudziwnioną opowieść, którą trochę szpeci przewidywalność - wygląda to wręcz tak, jakby scenarzysta wcale nie dążył do zaskoczenia odbiorców, jakby chciał by wszystko z łatwością mogli przewidzieć – i parę naprawdę mizernych, umiarkowanie krwawych, efektów specjalnych. Jednakże te mankamenty na szczęście nie były w stanie całkowicie zepsuć mi seansu. Bez większego trudu zaangażowałam się w tę nieskomplikowaną, w miarę klimatyczną, dosyć emocjonalną opowieść o kobiecie wchodzącej w bliską relację z mitycznym Golemem gotowym zabić każdego, kto w jakiś sposób się jej narazi. Choć absolutnie nie jest to obraz, który mógłby przestraszyć, czy chociażby zaniepokoić nawet najbardziej bojaźliwego widza. Wydaje mi się wręcz, że twórcom tego filmu niespecjalnie na tym zależało, bo jakichś większych starań w tym kierunku nie zauważyłam. Ale oczywiście nie musi to oznaczać, że takowych nie ma.

Myślę, że izraelski horror nastrojowy pt. „The Golem” w reżyserii Dorona i Yoava Paz można w miarę bezpiecznie polecić miłośnikom kameralnych, minimalistycznych filmów grozy, silnie skoncentrowanych na opowiadaniu z gruntu prostych historii przy wykorzystaniu oszczędnych środków przekazu. Efektów komputerowych nie ma tutaj wiele, prymitywnych jump scenek bodaj wcale, a i momentów szczytowej grozy większość widzów zapewne nie odnotuje. Klimat może z lekka niepokoić, same te ponure, ale i ładne obrazki w moim odczuciu są nośnikiem dosyć sporego napięcia, ale przerazić publiczności to twórcy „The Golem” chyba nie chcieli... Niemniej jestem w miarę zadowolona z wyboru tego filmu. Na tyle, by polecić tę pozycję każdemu, kto ma już serdecznie dość efekciarskich, dynamicznych straszaków, które tak bardzo starają się przestraszyć publiczność, że nawet nie zauważają w jaką śmieszność, nijakość i żałość wpadają. „The Golem” to propozycja dla osób uporczywie szukających powolniejszych, mniej dosadnych, prostych, ale potrafiących budzić emocje opowieści o psychicznej męce, która popycha ludzi do nie końca przemyślanych czynów.

3 komentarze:

  1. no to już mam 2 kolejne pozycje do obejrzenia. the witch trafiło u mnie w dziesiątkę, kocham nastrojowe i duszne obrazy :) hagazussy nie widziałem, może polecisz coś jeszcze jakieś horrory z zimnymi ponurymi sceneriami i zdjęciami? odkąd pamiętam czytam Twój blog i znalazłem tu sporo dobrych tytułów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zimne klimaty to przede wszystkim David Cronenberg:)
      A z tych ostatnio przeze mnie obejrzanych polecam "The Hole in the Ground" - niekoniecznie zimny, ale ponury, leśny klimacik jest. Akcja osadzona w czasach współczesnych, ale moim zdaniem film jest lepszy od "The Golem".

      Usuń
  2. Hole in the ground oglądałem i bardzo mi się spodobał mimo przewidywalnej fabuły kilka smaczków tam znalazłem, trochę podobny klimatem do irlandzkiego „Z lasu”, oryginalny tytuł to chyba „The woods”. Cronenberga sobie sprawdzę, dzięki :)

    OdpowiedzUsuń