niedziela, 26 lipca 2020

„Dodaj do ulubionych” (2020)


Vloger Cole, jego dziewczyna Erin oraz przyjaciele Samantha, Thomas i Dash przybywają do Moskwy, celem zdobycia nowych materiałów na kanał Cole'a. Umożliwić im to ma bogaty Rosjanin imieniem Alexei, który obiecuje im noc pełną wrażeń w elitarnym escape roomie przygotowanym specjalnie dla nich. Młodzi Amerykanie już wkrótce zostają zamknięci w przepastnym obiekcie naszpikowanym kamerami. Zadanie jest proste: Cole przed upływem wyznaczonego czasu musi rozwiązać przygotowane zagadki, żeby uratować swoich uwięzionych w celach towarzyszy. I zarazem w przemyślnych pułapkach, które, jak odkrywają młodzi ludzie, niosą realne zagrożenie dla ich życia. To co miało być zabawą szybko zamienia się w walkę o przetrwanie.

W 2017 roku na ekrany kin trafił nie najlepiej przyjęty horror pod tytułem „Escape Room” w reżyserii Willa Wernicka. Trochę później, bo już w roku 2018, Will Wernick wyreżyserował kolejny obraz wykorzystujący między innymi motyw śmiercionośnych pokojów zagadek – oparty na jego własnym scenariuszu amerykański horror pt. „Follow Me” (pol. „Dodaj do ulubionych”). Film powstawał od końca sierpnia do początku października 2018 roku, ale dystrybucję rozpoczęto dopiero w lipcu 2020 roku. Najpierw trafił na Fantasy Filmfest, a już parę dni potem wpuszczono go do szerszego obiegu w kilku krajach świata. W Polsce ukazał się w drugiej połowie lipca na Cineman VOD.

Jak „Escape Room” Willa Wernicka spotyka „Hostel” Eliego Rotha. UWAGA SPOILER A „Osiem milimetrów” Joela Schumachera i „Nieuchwytny” Gregory'ego Hoblita przechodzą w... pewien film Freda Waltona KONIEC SPOILERA. A to wszystko w obowiązkowej plastikowanej oprawie, która w sumie pasuje do charakteru pierwszoplanowej postaci. „Znak naszych czasów”, przebojowy vloger imieniem Cole (nijaki występ Keegana Allena), ma być człowiekiem o dwóch obliczach. Do takiego wniosku doszła jego dziewczyna Erin (jeszcze bardziej bezbarwna Holland Roden), aczkolwiek widzom nie daje się tego odczuć. W każdym razie nie mnie. Will Wernick przyznał, że scenariusz stworzył w błyskawicznym tempie. Co więcej nawet jego samego zaskoczyło to, jak niewiele czasu on i jego ekipa potrzebowali na sfinalizowanie projektu. Bo z uzyskaniem funduszy nie miał najmniejszego problemu, a przecież przy tym wyzwaniu realizacja to betka... Byle szybko. Takie wrażenie towarzyszyło mi podczas seansu „Dodaj do ulubionych”. Wszystko – poczynając od postaci, przez klimat, po założenia fabularne, z „makabrycznymi” ujęciami włącznie – przedstawiono po łebkach. Można więc powiedzieć, że „Dodaj do ulubionych” to współczesna masówka najczystszej wody. Obraz nastawiony co najwyżej na krótkotrwałe wrażenia – sporadyczne przebłyski mocniejszych emocji, w teorii w trzymającej w napięciu opowiastce o grupce niezbyt lotnych Amerykanów „zagubionych” w Moskwie. Gdy Amerykanie kręcą film o Rosjanach mniej więcej wiemy, czego się spodziewać. Są wyjątki, ale zazwyczaj podkreśla się wyższość Stanów Zjednoczonych nad Rosją. W omawianym obrazie zdaje się jest podobnie. Młodzi Amerykanie szybko dostają widome dowody na to, że Rosja to kraj do szczętu skorumpowany, w którym kwitnie światek mafijny. W podtekście: w przeciwieństwie do ich rodzimych stron. Pieniądze i odpowiednie znajomości zapewniają bezkarność wszelkiej maści degeneratom. Na przykład takim, którzy mają interes w torturowaniu i zabijaniu turystów. Will Wernick zrobił mniej więcej to samo z Rosją, co uczynił Eli Roth ze Słowacją w swoim „Hostelu” (i gwoli sprawiedliwości wielu amerykańskich twórców horroru ze swoim państwem, bo domeną tego gatunku nie jest lukrowanie, czy ukazywanie świata przede wszystkim w jasnych barwach) - przedstawił ten kraj od jak najgorszej strony. Pomijając moskiewskie zabytki, w samych negatywach. Niczym prawdziwą oazę istnych zwyrodnialców. Nie mam jednakże wątpliwości, że w przeciwieństwie do niektórych swoich kolegów po fachu, nie na demonizowaniu, czy jak kto woli, wyróżnianiu mrocznych stron Rosji mu zależało. I to przekonanie nie wzięło się we mnie tylko stąd, że obraz (ułamka) Moskwy po prostu pasował do koncepcji obranej w scenariuszu. Chciałabym móc stwierdzić, że „Dodaj do ulubionych” to kolejny horror zgłębiający problem uzależniania od świata wirtualnego. Film o nazbyt wielkim zaangażowaniu w internetową działalność, choć na początku może się tak wydawać. Cole, młody Amerykanin, jest takim internetowym celebrytą, wpływowym vlogerem. Na swoim kanale zamieszcza filmiki z najróżniejszych wyzwań, jakim „odważnie” stawia czoło w różnych rejonach świata. Cole to showman, który z pokazywania samego siebie zrobił biznes. Narcyzm? Nieee, takie to czasy! Jak można się tego spodziewać, główny bohater filmu nie rozstaje się ze swoim smartfonem. Nagrywa i/lub emituje w czasie rzeczywistym na swoim kanale wszystko, co może zainteresować jego wiernych widzów. Powiedziałabym, że jest jednym z tych, który wrzuca całe swoje życie w Internet, gdyby nie słowa (tylko słowa, bo sama jakoś tego nie dostrzegłam) dziewczyny Cole'a o jego jakoby dwóch osobowościach. W Sieci mężczyzna, według niej, kreuje się na kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Ona uważa, że w prawdziwym życiu jest kimś lepszym. I w takim Cole'u się zakochała, nie tym wirtualnym. Jak słodko.

Twórcy „Dodaj do ulubionych” nie każą nam długo czekać na rozwój akcji. A szkoda, bo ja tam chętnie bym sobie jeszcze trochę poczekała. Może przy okazji lepiej poznałabym bohaterów. Bardziej się z nimi zżyła. Tak żeby nie patrzeć tak dalece obojętnie na to, co spotka ich później. Jak to zwykle bywa w tego rodzaju filmach, Cole i jego przyjaciele potrzebują czasu na zrozumienie, że zabawa, w której zdecydowali się wziąć udział, tak naprawdę nie jest zabawą. Chyba że dla ich oprawców. Natomiast odbiorca „Dodaj do ulubionych” właściwie od początku nie powinien mieć wątpliwości, co do tego, że przygotowane dla tych Amerykanów przez nowo poznanych Rosjan, pokoje zagadek, to tak naprawdę pokoje prawdziwych tortur. Innymi słowy, że mamy do czynienia z już sprawdzonym motywem śmiercionośnych escape roomów. Will Wernick już się z tym tematem mierzył, ale w mojej ocenie z trochę gorszym skutkiem niż ten tutaj. Trochę. Na dobrą sprawę „Dodaj do ulubionych” jest prawie tak samo „bezpieczny” jak jego „Escape Room”. Chociaż naszych bohaterów zamknięto w ogólnie ogromnym, ale za to pełnym małych, wąskich pomieszczeń, zadaszonym obiekcie, poczucie klaustrofobii ani razu mnie nie ogarnęło. Pewnie dlatego, że zanadto plan oświetlono, że ciemności nie są odpowiednio gęste. Brakuje też przynajmniej pozornie niekontrolowanego brudu – niby zimny, zawilgocony, miejscami poznaczony krwią i różnym śmieciem (nie tylko rekwizytami przygotowanymi przez organizatorów tej, rzekomo, zabawy z myślą o grupce Amerykanów szukających mocnych wrażeń) ogromny budynek-labirynt, ale za bardzo to wszystko wypieszczone. Tak po hollywoodzku ugrzecznione. Nihilistyczny klimat to to na pewno nie jest, chociaż „Dodaj do ulubionych” próbuje sprawiać takie wrażenie. Fabularnie, według mnie, produkcja nie stoi dużo lepiej. Powierzchowne portrety bohaterów, które na domiar złego odbierałam w kategoriach wyjątkowo ciężko myślących. Przeważnie nielogiczne, nieprzemyślane albo po prostu głupie zachowania bohaterów horrorowych rąbanek przyjmuję nie bez zadowolenia. Taka konwencja. Ale tutaj trochę z tym przesadzono. Przykłady: przed rozkrojeniem potencjalnego trupa Cole nie uznaje za stosowne upewnić się, że gość faktycznie nie żyje (poszukać pulsu), a po wydobyciu ze zbiornika pełnego wody nieprzytomnej bądź martwej osoby, jeden z jej znajomych pyta co teraz? Cóż, osobiście nie znam dorosłego człowieka, który nie słyszał o resuscytacji, ale widać w Stanach Zjednoczonych takie jednostki się ostały... Postacie to jedno, ale z czasem wynikł jeszcze jeden, poważniejszy problem. A mianowicie narastające przekonanie, że Will Wernick postawił sobie za punkt honoru wykorzystanie tylu znanych motywów kina grozy, ile zdoła pomieścić wybrany szkielet fabularny. Escape room i vlogowa działalność to za mało. Trzeba to podkręcić pewnym nielegalnym biznesem (a na tym nie koniec), o którym długoletni fani kina grozy zapewne już słyszeli, przedstawiając rzecz w duchu „Hosteli” Eliego Rotha. Nie, inaczej. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że twórcy po części instruowali się tamtymi obrazami (a przynajmniej pierwszym, o czym najdobitniej świadczy w sumie niewidoczna sekwencja z okiem, czyli najbardziej charakterystyczne uderzenie pierwszego „Hostelu”), ale nie nazwałabym ich pilnymi, pojętnymi uczniami. Widać doprawdy niewiele. Grzebanie w ciele człowieka i dosłownie zmiażdżona twarz – jedyne momenty gore, jakim mogłam się dokładniej przyjrzeć. Efekty specjalne mogłyby być wprawdzie bardziej przekonujące, ale tyle dobrze, że nie zostały wygenerowane komputerowo. W scenach tortur czasami coś mocniejszego mignie (na przykład rozcięcie twarzy jednej z kobiet), ale zasadniczo starano się pokazać jak najmniej. A to oprawca zasłaniał w domyśle makabryczne widoki, a to z nagła przerywano nadawanie, czy wreszcie Cole obserwujący z ukrycia koszmarny los zgotowany swojemu koledze przez tych wrednych Rosjanach, że tak powiem nie miał czystego widoku. A więc i my go nie mieliśmy, bo twórcy w swojej zmyślności kazali nam wówczas poniekąd spoglądać oczyma tego słusznie zdjętego przerażeniem młodego mężczyzny. Makabry może i w tym niewiele, ale za to nie brakuje biegania i chodzenia po nie tak znowu mrocznych korytarzach, pełnego między innymi zamaskowanych morderców. Do tego sporo chowania się w różnych, czasami zagraconych niszach. Po to, by na koniec... UWAGA SPOILER W tym miejscu „Dodaj do ulubionych” w moich oczach najmocniej zapunktował. Nic nowego w kinie grozy, ale przyznaję, że nie tego się spodziewałam. Dałam się zaskoczyć. I mniejsza z tym, czy efekt ów zawdzięczam sprytowi twórców, czy raczej temu, że nie śledziłam tej opowieści z większym zainteresowaniem, a właściwie to prawie bezmyślnie wgapiałam się w ekran. Czyżby na tym polegała sztuczka? Przekonać widza, że to niewymagający myślenia, standardowy zapychacz wolnego czasu, z rodzaju opowieści niezagadkowych, po to by ostatecznie zagrać mu na nosie mówiąc: a trzeba było lekko ruszyć głową. Albo po prostu patrzeć uważniej. I tak oto czarny obraz Rosji prysł. Jednak aż tak tendencyjni, jak zakładałam w tej materii, twórcy „Dodaj do ulubionych” się nie okazali KONIEC SPOILERA. W trakcie napisów końcowych jest jeszcze parę scenek.

Escape Room” Willa Wernicka nie skłonił mnie do wyczekiwania na jego kolejne filmowe przedsięwzięcie. Żeby być całkiem szczerą: już wtedy założyłam, że to jeden z tych twórców, który powiedzmy nie kręci pode mnie. A jego „Dodaj do ulubionych” tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził. Ot, kolejny plastikowy horrorek ze szczątkową fabułą i jeszcze bardziej powierzchownymi postaciami. Fabułą złożoną z motywów doskonale znanych bodaj każdemu miłośnikowi kina grozy i to zapewne przynajmniej w większości (może poza motywem escape roomów) w zdecydowanie lepszych wydaniach. Popłuczyny po między innymi „Hostelu” Eliego Rotha, które jednak uważam za bardziej udane od poprzedniego pełnometrażowego dzieła Willa Wernicka. Jest progres! Więc tak zupełnie stracony czas to chyba nie był...

5 komentarzy:

  1. Anna Pilch narzeka, że krwawe sceny nie były takie znowu straszne i zasłaniane oprawcami w kluczowych momentach. A jakie miały być do cholery, skoro to wszystko było udawane przed głównym bohaterem?
    Że vloger nie sprawdził pulsu trupowi? Chyba bardziej dziwi, że od razu wiedział, co ma robić i gdzie ma szukać... Też chyba naoglądał się podobnych filmów. :)
    I to, co miało być zaskakujące UWAGA SPOILER! stało się całkiem słabe. Trudno wyobrazić sobie, by cała ekipa, która tak misternie przygotowała tę krwawą "grę" - z Aleksiejem na czele - nie była przygotowana na końcową reakcję głównego bohatera. KONIEC SPOILERA To, co miało tak bardzo zaskoczyć widza, stało się najsłabszym momentem filmu. Tak!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "A jakie miały być do cholery, skoro to wszystko było udawane przed głównym bohaterem?"

      "Cole obserwujący z ukrycia koszmarny los zgotowany swojemu koledze przez tych wrednych Rosjanach, że tak powiem nie miał czystego widoku. A więc i my go nie mieliśmy, bo twórcy W SWOJEJ ZMYŚLNOŚCI kazali nam wówczas poniekąd spoglądać oczyma tego słusznie zdjętego przerażeniem młodego mężczyzny."

      Usuń
    2. Zgadzam się w pełni z tym spostrzeżeniem. Jednak chcę zauważyć, że tylko w taki sposób twórcy filmu mogli osiągnąć efekt końcowy. Widz też nie mógł za wiele widzieć i musiał być przekonany, że gra stała się makabryczną rzeczywistością.

      Usuń
    3. Spoiler. Mam wątpliwości czy to jedyny możliwy sposób - wystarczyło uczynić przyjaciół bohatera takimi, co to ich stać na efekty specjalne:)

      Usuń
  2. Ciekawe filmy. Zapraszam na mój blog https://wnetrze123.blogspot.com/2023/03/top-10-najnowszych-trendow-w.html

    OdpowiedzUsuń