poniedziałek, 17 marca 2014

„Kiedy dzwoni nieznajomy” (2006)

Recenzja na życzenie

Nastoletnia Jill Johnson musi odpracować zaciągnięty na telefonie debet, a więc zatrudnia się u bogatego małżeństwa, jako opiekunka dwójki ich dzieci. Wielkie domostwo położone z dala od cywilizacji pewnego piątkowego wieczoru stanie się śmiertelnie niebezpieczną pułapką. Nękana telefonami od nieznajomego, pałającego do niej nienawiścią mężczyzny Jill coraz bardziej obawia się o bezpieczeństwo swoje i dzieci. Wydaje się, że tajemniczy oprawca ma co do nich poważne zamiary, a odludne położenie domu znacznie ułatwia mu wprowadzenie w życie swojego zbrodniczego planu.

Remake thrillera Freda Waltona z 1979 roku, wyreżyserowany przez Simona Westa. Szczerze mówiąc nie przepadam za filmami z nurtu home invasion – doświadczenie nauczyło mnie, że ich twórcy wzdragają się przed jakimkolwiek rozlewem krwi, stawiając nade wszystko na budowanie napięcia, co w dziewięciu przypadkach na dziesięć i tak nie do końca im wychodzi. „Kiedy dzwoni nieznajomy” to wyjątek. Nie wiem, ile twórcy skopiowali z pierwowzoru, bo jak dotąd nie dane mi było go zobaczyć, ale to raczej nieistotne, bowiem siłą remake’u nie jest fabuła tylko realizacja.

Nigdy nie podejrzewałabym, że fabuła skupiająca się na jednej osobie prowadzącej niezliczone rozmowy telefoniczne tak silnie mnie zainteresuje, ażeby kilkukrotnie powtórzyć seans. Jak się okazuje w thrillerze nieważne jest zawrotne tempo akcji, porywające efekty specjalne i multum bohaterów – wystarczy napięcie i klimat, aby przyciągnąć uwagę wielbicieli tego gatunku. Simon West chyba też to wiedział, bo jego film przez większą część projekcji, w przeciwieństwie do na przykład „Nieznajomych”, wystrzega się chaotycznych, nużących ucieczek protagonistów przed zamaskowanymi oprawcami. Konstrukcja scenariusza „Kiedy dzwoni nieznajomy” jest troszkę inna. Mamy imponujący, położony w górach dom, w którym największą uwagę zwraca piękny ogród usytuowany wewnątrz oraz na każdym kroku rzucający się w oczy nowoczesny przepych. W jego murach przez niemalże cały wieczór widzimy jedynie opiekunkę do dzieci Jill, która z jakiegoś powodu przez długi czas nie czuje potrzeby ujrzenia swoich podopiecznych. A więc, czy to z chęci spotęgowania nastroju, czy przez wrodzony brak ciekawości dziewczyny dzieciaki przyjdzie nam zobaczyć dopiero po przeszło połowie filmu – do tego czasu cała fabuła skupi się na Jill, nękanej telefonami od nieznajomego psychopaty. Z prologu wiemy, że mężczyzna upodobał sobie mordowanie opiekunek do dzieci i ich podopiecznych, ale to jedyny aspekt jego życia, który zostanie nam wyjawiony. Aż do finału niedane nam nawet będzie ujrzeć jego twarzy (w finalnych scenach walki niezmiennie skąpanej w cieniu). A więc lwia część fabuły skupia się na rozmowach telefonicznych, nie tylko z oprawcą, ale również ze znajomymi, aktualnie przebywającymi na wielkim organizowanym przez szkołę ognisku. Zatem jakim cudem coś tak trywialnego może się podobać? Odpowiedź jest prosta: West ma rzadko spotykane u hollywoodzkich twórców wyczucie suspensu i to tak dalece posunięte, że nawet ciągle wykorzystywany przez niego, na ogół denerwujący mnie zabieg budowania nieznośnego wręcz napięcia tylko po to, aby w kulminacji nie ukazać niczego niepokojącego ma w sobie jakąś moc oszukiwania. Ile razy wędrówka Jill po skąpanym w ciemności wielkim domostwie w poszukiwaniu źródeł niezidentyfikowanych dźwięków nie zakończyłaby się brakiem mocniejszego akcentu w kulminacji i tak czekałam na kolejną tego rodzaju, nastrojową scenę z nadzieją, że tym razem natknie się na psychopatę. A nawet jeśli nie, to nic straconego, bowiem nawet te jej pełne napięcia wędrówki mają w sobie niebywałą siłę przekazu – sprawiają, że siedzi się w fotelu z silnie zaciśniętymi pięściami, w przygotowaniu na makabrę.

Myślę, że w tak silnym sympatyzowaniu z główną bohaterką, a co za tym idzie dopingowaniu jej pomogła odtwórczyni tej postaci, Camilla Bell, dosyć uzdolniona aktorka, aczkolwiek kiedy tylko zobaczyłam w epizodycznej rólce Katie Cassidy pożałowałam, że dziewczyn nie zamieniono miejscami. Jestem przekonana, że ta druga poradziłaby sobie jeszcze lepiej. W każdym razie przystępna charakterystyka naszej protagonistki i należyta jej kreacja w tym przypadku były bardzo ważne, bowiem Jill na potrzeby rozwinięcia akcji i spotęgowania i tak już mrocznej atmosfery zdefiniowanego zagrożenia była zmuszona, pod wpływem paniki, czynić nie do końca mądre rzeczy. Za przykład może tutaj posłużyć jej szaleńczy bieg w zapierającej dech wichurze do stojącego nieopodal domku dla gości, w którym ma nadzieję zastać syna właścicieli domu oraz poszukiwania zaginionej gosposi. Widz doskonale zdaje sobie sprawę, do czego doprowadzą takie posunięcia, ale Jill coraz silniej tracąca poczucie rzeczywistości, ani myśli brać pod uwagę najgorszego – z tego też powodu jej głupiutkie zachowania mogą odrobinę zirytować, co poniektórych widzów. Mnie w ogóle nie zniechęciły, ale głównie przez wzgląd na jej dającą się lubić postać, co zawdzięczamy przede wszystkim scenariuszowi, ale również Bell. Jedyne, co bym tutaj poprawiła to zakończenie – moim zdaniem było, aż nader zachowawcze, tak jakby twórcy bali się pójść na całość i zamiast tego postawili na oklepany kompromis.

Wielbicielom thrillerów z nurtu home invasion nie muszę rekomendować tego filmu, bo pewnie już dawno go obejrzeli. Polecę zatem poszukiwaczom trzymających w napięciu, minimalistycznych obrazów, całkowicie pozbawionych efektów komputerowych i dynamicznej akcji, ale za to posiadających w sobie niezmierzone pokłady mrocznego klimatu.

9 komentarzy:

  1. Mi się bardzo podobał :) Ze względu na to, że jest bardzo nastrojowy i klimatyczny :)

    Ps. Najlepszy blog o tej tematyce! :) Czytam go już chyba ponad rok, jeszcze przed założeniem bloga :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czytasz blog jeszcze przed jego założeniem?

      Usuń
    2. Marcie pewnie chodziło o założenie swojego bloga.
      Dzięki Martuś za miłe słowa;)

      Usuń
    3. A może o to chodziło. Już myślałem, że Marta jest jasnowidzką :)

      Usuń
  2. Bardzo fajny blog :) Zapraszam również na mojego http://photo-common-creative.blogspot.com/ , na którym znajdziesz zdjęcia na licencji Common Creative.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiedziałam, że to film home invasion :-) ale teraz już wiem, że ten typ bardzo lubię, bo "Kiedy dzwoni nieznajomy" okropnie mnie wystraszył. Kilka razy prawie mi się pisnęło i nawet ten brak logiki w działaniu głównej bohaterki, o którym zresztą wspominasz, mi nie przeszkadzał, swoją drogą psychopata miał niezłe pole do popisu, chata była niczego sobie, ogród też, tylko dlaczego zawsze taki vipowski dom ma okna w full metrażu, chyba właśnie po to, żeby nieznajomy nastrajał się i z pasją ostrzył nożyk :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Brrr mnie do dziś ciarki na plecach przechodzą na wspomnienie o tym filmie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Po obejrzeniu The Purge i Dark Skies powoli staję się fanem tego typu filmów i miałem się zabrać za ten właśnie obraz. Dzięki za recenzję!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobry film i naprawdę wciąga. Oby więcej tego typu!

    OdpowiedzUsuń