Na lotnisku JFK w Nowym Jorku ląduje samolot pasażerski z Berlina. Ale nikt
nie opuszcza pokładu. Niemożność nawiązania kontaktu z pilotem zmusza
kontrolerów do wezwania organów porządku publicznego. Kiedy dostają się do
środka odkrywają, że wszyscy pasażerowie są martwi. Brak jakichkolwiek śladów
bytności terrorystów sugeruje jakiegoś wirusa, który w błyskawicznym tempie
zabił ponad dwieście osób. Na miejsce zostaje wezwana grupa lekarzy z Centrum
Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC), którą kieruje wybitny Ephraim
Goodweather. Agencja wyklucza obecność wirusa bądź gazu w powietrzu, a spokojne
twarze pasażerów każą im podejrzewać, że zmarli nagle. Sprawa zaczyna się
jeszcze bardziej komplikować, gdy na pokładzie lekarze znajdują czworo
ocalałych, a w luku bagażowym antyczną skrzynię wypełnioną ziemią, która nie
widnieje w spisie. Pracę Goodweathera zakłóca okultacja, którą przez parę minut
zachwycają się nowojorczycy, nie wiedząc jeszcze, że to pierwszy zwiastun
czekającej ich apokalipsy.
„Jesteśmy
na krawędzi ogólnoświatowej pandemii. Może zdarzyć się coś, co doprowadzi do wyginięcia
ludzkości. A ktoś robi wszystko, żeby tak właśnie się stało.”
Wielokrotnie nagradzany reżyser, producent i scenarzysta Guillermo del Toro,
twórca między innymi nagrodzonego trzema Oscarami „Labiryntu fauna” oraz doceniany
przez krytykę amerykański pisarz Chuck Hogan połączyli siły, tworząc nową
trylogię wampiryczną. Powstanie książek tak naprawdę wymusił rynek. W zamyśle
del Toro „Wirus” miał być serialem, ale bezowocne poszukiwania nabywcy natchnęły
go do napisania powieści. Sukces trylogii zaowocował upragnionym przez del Toro
serialem, którego odcinek pilotażowy ukazał się w telewizji FX w lipcu tego
roku. Pierwsza część trylogii del Toro i Hogana ukazała się już na polskim
rynku w 2010 roku, nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia, ale jak dotychczas
nie przełożono dwóch kolejnych części na język polski. Dopiero nowy projekt wydawnictwa Zysk i S-ka, Chimaera, daje nadzieję na całą trylogię. Ta nowa,
obiecująca seria wydawnicza skierowana do wielbicieli fantastyki i horroru jest
chyba najlepszą inicjatywą rynku wydawniczego w ostatnich kilku latach i chociaż
Zysk i S-ka nie obiecuje kontynuacji „Wirusa” popularność emitowanego właśnie
serialu na motywach tej powieści powinien zachęcić wydawnictwo do sprostania
wymaganiom fanów pióra del Toro i Hogana.
„Dla
Neevy jasność była talizmanem przeciwko ciemności. Noc jest prawdziwa. Nie jest
chwilowym brakiem światła, lecz w rzeczywistości to dzień jest krótkim
wytchnieniem od ciemności…”
Moje ulubione powieści o wampirach to „Dracula” Brama Stokera, „Miasteczko Salem” Stephena Kinga i „Trupia otucha” Dana Simmonsa, a del Toro i Hogan w „Wirusie”
łączą wszystkie te książki w jedną całość, dodając również coś od siebie. Początek
to właściwie kwintesencja Guillermo, znana nam z jego filmów. Dusząca atmosfera
intrygującej tajemnicy, zarysowanej za pośrednictwem samolotu-widmo i
oczywiście dojrzałemu warsztatowi autorów. Pokład pełen ciał, wyglądających
jakby spali i grupa bezradnych naukowców, która podejrzewa jakiś nowoczesny
wirus, ale początkowo nie potrafi rozszyfrować jego natury. Lekarze mają
nadzieję, że tę zagadkę pomoże im rozwiązać czwórka ocalałych, których szyje
szpecą długie cięcia, a organizmy borykają się z niedoborem krwi. Nastrój dodatkowo
potęguje antyczna skrzynia wypełniona ziemią stojąca w luku bagażowym, która w
pewnym momencie nagle znika oraz zbliżająca się do Nowego Jorku okultacja. Kiedy
tajemnica zgonów pasażerów samolotu z Berlina zostaje wyjaśniona klimat się
zmienia. Nie mamy już do czynienia z aurą tajemnicy tylko większą dosłownością
w epatowaniu makabrą, ale z poszanowaniem reguł budowania mrocznej atmosfery. Niczym
Stephen King w „Miasteczku Salem” del Toro i Hogan sporo miejsca poświęcają
rozwojowi choroby w mieście, skupiając się na drugoplanowych bohaterach –
mieszkańcach Nowego Jorku. Jednak w przeciwieństwie do powieści Kinga akcja „Wirusa”
rozgrywa się w metropolii, nie w małym odciętym od cywilizacji miasteczku. To
pociąga za sobą sporo rozgrywek politycznych (jak to zwykle w tego rodzaju
literaturze bywa rządzący miastem dbają jedynie o wizerunek, nie czując
potrzeby alarmowania społeczeństwa) i oczywiście zdobyczy nowoczesnej
technologii. Choć ogólny rys fabularny mocno czerpie z arcydzieła Brama Stokera
(niektóre wątki są wręcz żywcem skopiowane z tej ponadczasowej powieści) to w
szczegółach „Wirus” jest już znakiem naszych czasów. Del Toro i Hogan chyba
zdawali sobie sprawę, że mistyczne powstawanie z martwych nie przekona dzisiejszego
pokolenia, więc uciekli się do konwencji znanej nam z filmów i książek o żywych
trupach. No, bo co najbardziej przeraża dzisiejsze społeczeństwo? Z pewnością
jakaś nowa, groźna choroba, na którą nie ma lekarstwa. I właśnie specyfika del
torowskich i hoganowskich wampirów obok mrocznego klimatu jest najsilniejszym
elementem tej pozycji.
„…Bestia,
która wychodzi z Czeluści, wyda im wojnę, zwycięży ich i zabije. A zwłoki ich
[leżeć] będą na placu wielkiego miasta, które duchowo zwie się: Sodoma…” Apokalipsa świętego Jana
Do zarażenia dochodzi z chwilą przedostania się choćby jednego nicienia,
których mnóstwo krąży w ciałach krwiopijców do organizmu człowieka. Może to
nastąpić w następstwie ugryzienia przez Wiecznie Żywego, albo po jego śmierci,
która uwalnia owe pasożytujące robaki, szukające nowego żywiciela. Wampiry w „Wirusie”
do pożywiania się ludzką krwią i zarażania nowych osobników nie wykorzystują
zębów. Ich narzędziem zbrodni jest żądło wychodzące z ich ust w chwilach
atakowania ofiar. Wewnątrz ich organizmy opanowują nowotwory, które przejmują
kontrolę nad organami, a z zewnątrz przypominają bezpłciowe postacie, które z
czasem zaczynają nabierać nadludzkich sił. Jak można się tego spodziewać
kilkuset zarażonym pasażerom samolotu zajmie zaledwie kilka dni opanowanie
całego Nowego Jorku. Tym bardziej, że jedynymi świadomymi rychłej apokalipsy
nie są władze tylko dwóch lekarzy i staruszek. Eph Goodweather, jego koleżanka
z pracy, Nora Martinez i współczesny Van Helsing, profesor Abraham Setrakian,
którego pierwsze spotkanie z wampirem w obozie koncentracyjnym mocno czerpie z „Trupiej
otuchy” Dana Simmonsa. Nasi protagoniści oczywiście przyjmą brzemię
współczesnych Łowców Wampirów. Będą przemierzać opanowany przez zarazę Nowy Jork
i przy wykorzystaniu nowoczesnej broni (lampy UVC, lasery i konwencjonalne miecze
ze srebrnymi ostrzami) tępić nieumarłych, starając się również odnaleźć sprawcę
tego całego zamieszania – długowiecznego Mistrza, którego historia sięga polskiej
monarchii. Przeszłość Mistrza wprowadziła jeszcze jeden bardzo ciekawy wątek,
obracający się wokół wierzeń i legend Europy wschodniej. W dodatku obecność
wszechpotężnego klanu długowiecznych krwiopijców, chociaż tutaj nie została
zbytnio wykorzystana, zapowiada ciekawą lekturę sequela „Wirusa”.
Nie spodziewałam się wiele po współczesnej powieści o wampirach (te
wszystkie zmierzchopodobne twory uczuliły mnie na ten gatunek), ale skusiło
mnie nazwisko Guillermo del Toro, który jak doskonale wiemy nie interesuje się cukierkowymi
opowiastkami. I cieszę się, że zaryzykowałam, bo ta powieść łączy w sobie
klasyczny rys literatury wampirycznej z nowoczesnością i robi to z tak wielkim
poszanowaniem klimatu i reguł horroru, że nic tylko czytać. I oczywiście czekać
na kolejne części, które mam nadzieję pojawią się w serii Chimaery.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
To mówisz, że dobra?
OdpowiedzUsuńJakoś mnie ta okładka odrzuca. :( Wiem, że nie ocenia się po okładce, ale dużo we mnie wzrokowca i jakoś tak brrrr!
Moim zdaniem bardzo dobra. Łączy w sobie klasycyzm z nowoczesnością, konwencjonalizm z oryginalnością. W dodatku czyta się jak marzenie, a bo warsztat świetny. Jak lubisz powieści o złych wampirach to śmiało sięgaj, olej okładkę;)
UsuńWiem, że nie ocenia się książek po okładce ale jakoś ta okładka wyjątkowo mnie odrzuca , aż ciarki przechodzą.
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale serial The strain oglądam i jest świetny.
OdpowiedzUsuńSerial zacny. A co do okładki - stare wydanie ma mniej kontrowersyjną, i można je upolować za grosze na allegro albo w dyskontach
OdpowiedzUsuńMoże jak będę starsza, bo nie sądzę aby mama pozwoliłaby to kupić zwłaszcza ze względu na okładkę, w moim wieku, ale ciekawa :)
OdpowiedzUsuńJa też polecam osobiście "Pompeje" choć to nie jest horror, ale jest to o walkach gladiatorów, i wtedy wybucha ogromny wulkan, i wszyscy się próbują uratować przed śmiercią.
Świetny film, polecam , a do książki pomyśle ;-)