Henrik HP
Pettersson znajduje telefon komórkowy, który zaprasza go do Gry, polegającej na
wykonywaniu niebezpiecznych zadań w rzeczywistości. Szukający poklasku HP
początkowo jest zachwycony adrenaliną, jakiej dostarcza mu Gra oraz swoją coraz
większą popularnością na portalu internetowym, gromadzącym jego i innych graczy
filmiki z akcji. „Życie na krawędzi”, na usługach tajemniczego Przywódcy,
sterującego Grą tak go uzależnia, że nawet, gdy popada w niełaskę i całe
zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcie obraca się przeciwko niemu myśli
tylko o tym, jak odzyskać zaufanie swoich oprawców.
Tymczasem
policjantka pracująca w Biurze Ochrony Rządu, Rebecca Normen, po udanej akcji zostaje
przeniesiona do elitarnej Grupy Alfa. Jej życie u boku przygodnego kochanka i
upragniony awans stwarzają pozory idyllicznej egzystencji, do czasu aż jej traumatyczna
przeszłość zaczyna rzutować na teraźniejszość. Ktoś zostawia w jej szafce
wiadomości, sugerujące, że wie, jakiej zbrodni dopuściła się przed laty. Na
domiar złego pośrednio zostaje wmieszana w śmiertelnie niebezpieczną Grę, od
której tak uzależnił się HP.
Pierwsza część
trylogii szwedzkiego autora, Andersa de la Motte, który obecnie jest dyrektorem
do spraw bezpieczeństwa w firmie IT. Debiutując „Grą” pisarz wyznaczył sobie
miejsce na rynku skandynawskim z dala od kryminałów, z których północna Europa słynie.
Celował raczej w bardziej nowatorską niszę, której owszem blisko do sensacji, ale
opartej na innowacyjnym w literaturze szwedzkiej pomyśle (choć w kinematografii
spotykałam się już ze zbliżoną tematyką).
„Zadania obejmują
pobicia, pożary, działania sabotażowe, nawet morderstwa! Otwórz gazetę, a
dowiesz się, do jakich zdarzeń dochodzi codziennie! […] Sprawdź jakikolwiek
serwis informacyjny, a od razu natkniesz się na Grę.”
Bez zbędnych,
przydługich wstępów de la Motte już na początku objaśnia nam reguły Gry, w
której decyduje się wziąć udział jeden z głównych bohaterów, Henrik HP
Pettersson. Każdy Gracz zobowiązany jest wykonywać zadania przesyłane na nowoczesny
telefon komórkowy, przez tajemniczego Przywódcę. Każdą akcję musi nagrywać na potrzeby
internautów, choć w pobliżu zawsze czuwa drugi Gracz, który filmuje wszystkie
wydarzenia z boku. Za każdą poprawnie wykonaną akcję dany śmiałek otrzymuje
punkty, które zamieniane są na dolary. Ponadto, jeśli zadba o efektywność ma
szansę zostać Graczem Tygodnia, jeśli oczywiście zdobędzie największe uznanie
internautów. Za pośrednictwem telefonu komórkowego każdy może przejrzeć
aktualne rankingi wszystkich biorących udział w Grze – im więcej punków tym wyższe
miejsce na liście. Pierwsze zadanie, polegające na odebraniu parasola
pasażerowi pociągu rozbudza apetyt HP, ale jak się można tego spodziewać poziom
trudności z czasem wzrośnie. Co oczywiście nie zatrzyma pragnącego poklasku,
lekko anarchistycznie nastawionego do władz i uzależnionego od adrenaliny HP.
Od zwykłej kradzieży przejdzie do zamachów, w ogóle nie zastanawiając się nad
konsekwencjami. Myśląc jedynie o jak najszybszym objęciu miejsca lidera w
rankingu graczy. Podczas gdy de la Motte już od pierwszej strony mocno zaintrygował
mnie wydarzeniami, w centrum których tkwił HP mocno spowalniał akcję w chwilach
skupienia na Rebecce Normen. Kobieta pracuje dla elitarnej jednostki Biura
Ochrony Rządu, przez co autor aż za często konfrontował mnie z nużącymi w
porównaniu do Gry HP ćwiczeniami i akcjami w terenie. Przygodny romans Normen
również nie nadał tej postaci jakichś wyrazistszych cech, na miarę tych, które
posiadał męski główny bohater. Jedynie przybliżana fragmentarycznie przeszłość
kobiety i groźby podrzucane do jej szafki od czasu do czasu przyśpieszały wątki
z nią w roli głównej. Ale nie na tyle, żebym wprost nie mogła się doczekać, aż
akcja znów skupi się na HP.
Rebekkę i HP, jak
można się tego spodziewać coś łączy i co jest typowe dla tego typu powieści w
pewnym momencie ich przygody spotkają się w jednym punkcie. Ale nie zdradzę, na
czym polega ich znajomość, bo autor przed wyjawieniem tego stosuje naprawdę
godne mistrzów suspensu dezorientowanie czytelnika i zaskakiwanie go nagłymi
zwrotami akcji – zresztą to samo czyni z chłopakiem Normen. Prawdziwego
przeznaczenia i reguł Gry można się szybko domyślić, podobnie przeszłości
Rebekki, ale relacjami międzyludzkimi i zachowaniem protagonistów de la Motte
już mocno zaskakuje. Co rzecz jasna tylko podnosi poziom tej rozrywkowej lektury.
A byłoby jeszcze lepiej gdyby nie styl autora – prosty, naszpikowany slangiem,
często z naleciałościami języka angielskiego mnie mocno raził, ale w zamyśle
autora ta powieść miała trafić przede wszystkim w gusta nowego pokolenia, które
używa takiego języka na co dzień. Unikał kwiecistych, złożonych zdań i trudnego
nazewnictwa, aby nie zdezorientować nastoletnich odbiorców, co w efekcie
rzeczywiście przyciągnęło ich uwagę. Ja za to dostałam porywającą, pełną
licznych zwrotów akcji fabułę, więc ten jeden raz mogłam przymknąć oko na to
kaleczenie języka.
„Grę” mogę z
czystym sumieniem polecić osobom pragnącym dynamicznej, oryginalnej jak na
literaturę skandynawską rozrywki, których oczywiście zanadto nie razi język
potoczny. Czytelnicy, którzy na co dzień posługują się miejskim slangiem
zapewne będą wprost zachwyceni tą lekturą. Pozostali mogą jedynie zasmakować w
problematyce książki, z uprzednim przymknięciem oczu na warsztat Andersa de la
Motte.
Za książkę bardzo
dziękuję wydawnictwu
Zapowiada się super! :)
OdpowiedzUsuńCzytałem tę książkę dawno temu, w wydaniu [geim] - dobra, ale nie na tyle, żebym sięgnął po kolejne części. Swoją drogą, ta nowa okładka jest bardzo "filmowa" - ciekawe, czy to tylko taki chwyt marketingowy, czy Szwedzi/Hollywood rzeczywiście szykują ekranizację. A w podobnych klimatach baardzo polecam serial Chosen z 2013 - też o takiej właśnie morderczej "grze".
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to książka na jeden rak w dodatku kompletnie nie w moim stylu pisana ale doczytałam do końca i żyje
OdpowiedzUsuń