poniedziałek, 21 lipca 2014

Anna Jansson „Kruchy lód”


Czternastoletnia córka pastora z Kronviken, Cecilia Stahl, zostaje zamordowana. Sprawę prowadzi inspektor kryminalna Maria Wern. Już na wstępnym etapie śledztwa policja odkrywa, że lista podejrzanych jest długa. Ofiara po stracie matki przed laty walczyła o uwagę ojca ze swoją macochą, Reidun – znajdowała przyjemność nie tylko w ranieniu jej, ale również nauczycieli i rówieśników. Z czasem sprawę dodatkowo komplikują tropy, prowadzące do nielegalnego imigranta z Egiptu, z którym Cecilia miała się spotkać tuż przed śmiercią.

„Kupowany czas jest taki ubogi dla duszy. Wyzuty z wartościowych treści. Zjawisko to można nazwać wzmagającym się konsumpcjonizmem. Siła przyzwyczajenia staje się ogromna, dawki wzrastają wraz z cenami, a czas staje się towarem deficytowym. Deficyt czasu, deficyt miłości, deficyt snu i wartościowych treści, by wymienić tylko kilka chorób współczesnej cywilizacji.”

Po zapoznaniu się z pierwszą wydaną w Polsce częścią kryminalnej serii szwedzkiej pisarki, Anny Jansson, która doczekała się swojej serialowej adaptacji, wiedziałam, że na dłużej zatrzymam się przy jej prozie. W zalewie tych wszystkich skandynawskich kryminałów naprawdę ciężko jest znaleźć coś, co wyróżniałoby się na tle innych. Taką innowacyjność odnalazłam w „Ofiarach z Martebo” i liczyłam, że w kolejnej części Jansson podejdzie do problematyki swojej książki w równie zaskakującym, jak na tego rodzaju literaturę, stylu. Za to w najśmielszych marzeniach nie podejrzewałam, że „Kruchy lód” przebije fabularnie poprzedni tom przygód inspektor kryminalnej Marii Wern.

Oryginalność Anny Jansson tkwi przede wszystkim w narracji, która w przeciwieństwie do innych kryminałów więcej miejsca poświęca osobom zamieszanym w śledztwo, aniżeli prowadzącej owo dochodzenie. Taki zabieg w połączeniu z wnikliwym spojrzeniem na rzeczywistość, uosabianym przez często wtrącane w akcję umoralniające wywody autorki, wymaga od czytelników tego rodzaju prozy całkowicie innego nastawienia, niż to, do którego przywykli. Poza finałem nie ma tutaj porywających zwrotów akcji, czy gęsto ścielących się trupów. Jest spokojne, chwilami wręcz leniwe dochodzenie, w którym najważniejszą rolę odgrywają głębokie charakterologicznie postaci, które skrywają przed światem swoje prawdziwe oblicza.

„Jak daleko można się posunąć w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania dotyczące kwestii egzystencjalnych? Gdzie przebiega granica normalności? Co jest chore, a co zdrowe?”

Oto mamy małe, senne miasteczko Kronviken w iście skandynawskiej zimowej scenerii. Przez pierwsze sto stron autorka najsilniej skupia się na rodzinie Stahlów. Pastorze Johanessie, który po śmierci swojej pierwszej żony nie wahał się przed rozpieszczaniem córki, dając jej wszystko, czego zapragnie. Takie metody wychowawcze w mniemaniu jego drugiej wybranki życiowej, Reidun, zepsuły dziewczynę. Teraz, kiedy Cecilia weszła w okres dojrzewania zaczęła wykorzystywać swoje szerokie oddziaływanie na ojca, rówieśników i nauczycieli. Dom Stahlów zamienił się w pole bitwy, w której terroryzowana przez pasierbicę Reidun stanęła na straconej pozycji, bowiem Johaness nie dopuszczał do siebie myśli, że jego córeczka mogłaby komukolwiek zaszkodzić. Tymczasem jej kłamstwa pozbawiły właśnie pracy nauczyciela wychowania fizycznego, Svante Henningssona. Niesłusznie oskarżony o pedofilię, wyrzucony z pracy i borykający się z ostracyzmem mieszkańców Kronviken zdecydował się na ten ostatni samobójczy krok. Kolejnym celem nastoletniej manipulantki ma być opóźniony umysłowo, wychowywany przez babcię, Rune Villman , który niczym bohater „Pachnidła” Patricka Suskinda z upodobaniem oddaje się swojemu kontrowersyjnemu hobby – śledzi młode dziewczyny, wabiony ich zapachami, bowiem dzięki swojemu wrażliwego węchowi czuje feromony uwalniane przez pory ich skóry. Zdenerwowana jego zachowaniem Cecilia postanawia zasugerować społeczeństwu, że podobnie jak Svante chłopak ma wyraźne zapędy pedofilskie. Przy okazji tych wątków Jansson zauważa jak łatwo jest w dzisiejszych histerycznych czasach zniszczyć niewinnego człowieka. W końcu wystarczy plotka, aby oskarżony został odrzucony przez społeczeństwo, bez możliwości całkowitego oczyszczenia się z zarzutów. Przed wymiarem sprawiedliwości może tak, ale według autorki „raz zasiane ziarno zwątpienia” w umysłach społeczeństwa już zawsze będzie kiełkować. Kiedy otruta cyjanowodorem Cecilia zostaje rozczłonkowana przez pędzący pociąg akcja tylko czasowo będzie się skupiać na pracy i życiu rodzinnym inspektor Marii Wern. W zgodzie ze swoim nowatorskim podejściem Jansson najwięcej uwagi poświęci postaciom drugoplanowym, przede wszystkim najbliższej przyjaciółce ofiary, Amandzie Myrbacke. Dziewczyna, która u boku Cecilii cieszyła się dużą popularnością w szkole teraz została odrzucona przez rówieśników. Aby jakoś zrehabilitować się w ich oczach nawiązuje kontakt na Lunarstorm, szwedzkim portalu społecznościowym, z osobą podpisującą się nickiem Yourlove. Wie, że jej przyjaciółka przed śmiercią prowadziła z nim długie rozmowy internetowe i ten fakt ostatecznie przekonuje ją, że ten ponoć siedemnastoletni chłopak mówi prawdę, obiecując jej karierę w modelingu. Kiedy postanawia się z nim spotkać czytelnik już wie, że oto mamy do czynienia z seryjnym mordercą, wykorzystującym zdobycze techniki w polowaniu na dziewczyny. Pytanie tylko, kto jest sprawcą? Anna Jansson ma tę rzadką zdolność niewyobrażalnego wręcz mnożenia podejrzanych. Im więcej osób z otoczenia panny Stahl spotyka Maria tym bardziej utwierdza się w przekonaniu, że właściwie wszyscy mieli motyw. Czy to zauroczony nią wychowawca, czy żona niesłusznie oskarżonego o pedofilię Svante, czy wreszcie terroryzowana macocha i nielegalny imigrant z Egiptu. Każdy miał powody, aby pozbyć się wyrachowanej nastolatki, ale osoba, którą ostatecznie wybrała autorka zaskakuje nie tylko swoją tożsamością, ale również najsilniejszym, umykającym mi przed zakończeniem motywem, uwiarygodniającym jej zbrodnie.

„Kruchy lód” to podobnie jak „Ofiary z Martebo” idealna propozycja dla osób poszukujących ambitnych kryminałów, które tak samo jak na śledztwie skupiają się na zwyczajnych problemach prostych ludzi w aktualnych realiach tej chorej rzeczywistości. Absolutnie nie jest to lektura dla sympatyków typowych thrillerów detektywistycznych – styl Jansson pretenduje do czegoś głębszego, a przy tym bardziej innowacyjnego. Według mnie proza tej pani znacznie wyróżnia się na tle innych skandynawskich kryminałów i choćby za to należą się Jansson brawa, a przecież powodów do aplauzu jest więcej…

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

3 komentarze:

  1. No właśnie byłam ciekawa jak wypadła nowa książka Jansson.

    OdpowiedzUsuń
  2. To zdecydowanie książka dla mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zaciekawiona :)

    Zapraszam na mojego nowego bloga : http://zaczytanamarzycielka8.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń