Cztery przyjaciółki wracają do Chicago po spędzonej w Las Vegas imprezie
panieńskiej. Aby umilić sobie podróż wybierają drogę przez pustynię w Nevadzie.
Po drodze natrafiają na policjantkę, która utrzymuje, że zepsuł jej się
samochód. Kiedy dziewczyny decydują się podwieźć kobietę do najbliższego
miasteczka ich camper nie chce zapalić. Policjantka wraz z dwiema dziewczynami
rusza na skróty przez pustynię, podczas gdy pozostałe podróżniczki zostają w
samochodzie. Pech chce, że na tym odizolowanym terenie grasuje psychopatyczny
morderca, Seed, wraz ze swoją zdegenerowaną rodziną.
Kanadyjski „Seed: Skazany na śmierć” Uwe Bolla cieszył się sporym
zainteresowaniem wśród widzów, którzy po seansie w przeważającej większości nie
szczędzili krytyki, wymierzonej w brutalność scenariusza. I rzeczywiście, jak
na slasher „Seed” był aż nazbyt
dosłowny, choć wielbicieli nurtu exploitation
pewnie ubawiły owe utyskiwania na spory rozlew krwi. Teraz, po siedmiu latach, twórca niskobudżetówek
Marcel Walz „wskrzesza” psychopatycznego Seeda, przenosząc akcję na pustynię w
Nevadzie, na modłę „Wzgórz mających oczy”. Sequel z pierwowzorem łączy jedynie postać
mordercy, więc można domniemywać, że to podpięcie się pod obraz Bolla było
jedynie chwytem marketingowym.
„Seed 2” konwencją najbardziej zbliża się do nurtu slash, choć scenografią twórcy próbowali zasugerować widzom, że
postanowili poeksperymentować również z survivalem.
Jak się okazało bez powodzenia, bo poza samym miejscem akcji nic tego filmu z
tym podgatunkiem nie łączy – brakuje klimatu wyalienowania i rozpaczliwej walki
z siłami Natury. Za to nie brakuje chwilami wręcz niemożliwej do wytrzymania
amatorszczyzny. Horrory niskobudżetowe rzadko mogą pochwalić się profesjonalną
realizacją, ale ich twórcy przynajmniej próbują zatuszować wszelkie niedoróbki i
w wielu przypadkach choćby klimatem deklasują hollywoodzkie superprodukcje. Tutaj
mamy do czynienia raczej z uwypuklaniem taniochy, przez pozbawionego wizji i
wyczucia gatunku reżysera. Coś na modłę wyświetlanych od czasu do czasu na TV4
rąbanek klasy Z, typu „Śnieżka: Letni koszmar”, czy „Szkoła przetrwania”.
Już pierwsza koszmarnie nakręcona scena daje nam przedsmak tego, czym
będziemy ranić swoje zmysły przez cały seans. Widzimy dwie przerażone kobiety
kulące się na łóżku w camperze i zamaskowanego mordercę gwałcącego lufą
pistoletu jedną z nich. Po kilku pchnięciach ukazują się szybkie migawki
przeplatające ten osobliwy akt seksualny z ujęciami leżącej na półce Biblii
(beznadziejny montaż), po czym oprawca naciska spust. Akcja przeskakuje do
momentu podróży czterech przyjaciółek, wracających do domu z Las Vegas. Główna
bohaterka, Christine, niedługo ma wyjść za mąż, a więc znajome spędzały razem z
nią wieczór panieński. Kiedy już nastawimy się na przydługi „wieczorek
zapoznawczy” twórcy zaskoczą nas nagłym przeskokiem akcji do momentu rzezi. Z
czasem fabuła rozszczepi się na trzy części. Początkowy akt z podróży
protagonistek, środkowy zawierający epizody z autostopowiczami i końcowy obrazujący
regularną rzeź. Co jest pewnym novum jak na slasher,
traktujący o grupie przyjaciół, która gdzieś tam wyjeżdża Walz przeplata te
trzy części fabuły bez poszanowania ciągu przyczynowo-skutkowego i bez
uprzedniego zawiadomienia widza o zmianie czasu akcji. Plusem takiego zabiegu
jest zrównoważenie momentów zawiązywania akcji i krwawych punktów
kulminacyjnych, przez co spragnieni szybkiego rozlewu krwi widzowie będą mieli
okazję szybko „wejść w sam środek rzezi”. Ale minusów jest więcej. Walz pewnie
domyślił się, że tendencyjne przedstawienie tak schematycznej fabuły może
zirytować nastawionych na oryginalność odbiorców, dlatego też postawił na tę w
jego mniemaniu lekką komplikację. Szkoda tylko, że zamiast owego utrudnienia w
efekcie mamy daleko idącą chaotyczność, która nie dość, że dezorientuje, a co
za tym idzie uniemożliwia właściwe utożsamienie się z protagonistkami to
jeszcze nie pozostawia miejsca na zaskoczenie kilkoma zwrotami akcji – a bo
niemalże wszystkiego dowiadujemy się już w pierwszych minutach projekcji. Nawet
największy zwrot akcji, mający miejsce w końcówce filmu i wyjawiający nam
personalia dodatkowego oprawcy przez liczne podrzucane wcześniej przez
scenarzystę Walza tropy nikogo chyba nie zaskoczy.
Jedynym elementem tego filmu, który jako tako przypadł mi do gustu to
postać głównej bohaterki, Christine. Odtwórczyni tej roli, Natalie Scheetz
operuje równie topornym warsztatem aktorskim, jak pozostała część obsady (choć
doświadczenie w kinie grozy już ma – „Madison County”), ale charakterologia jej
postaci wyróżnia się na tle innych slasherów.
Początkowo wydaje się być materiałem na final
girl – poważna, zrównoważona, niepijąca itd. Ale z czasem możemy świadkować
jej skrywanym przed przyjaciółkami problemom psychicznym – zażywa leki, wycina
sobie krzyże na torsie i złości się bez konkretnego powodu. Oprócz tego
dowiadujemy się również, że jedna z podróżujących z nią koleżanek miała kiedyś
romans z jej przyszłym mężem, co nadal uwiera Christine. Podobnie jak brak
kontaktu z jej biologicznymi rodzicami, którzy ani myślą przyjechać na ślub.
Gdyby „Seed 2” zrealizowano, choć odrobinę znośniej, a rolę Chrissi powierzono
by bardziej utalentowanej aktorce ta postać mogłaby okazać się dla filmowego slashera równie intrygująca, co UWAGA SPOILER Mandy Lane KONIEC SPOILERA, ale niestety Walz nie
miał tak wygórowanych ambicji. Dysponując śmiesznym budżetem nie poszedł w
ślady Sama Raimi’ego i jego „Martwego zła”, który niedoróbki realizatorskie
przykrył nie tylko rozlewem krwi, ale również duszącym klimatem. Walz chciał
jedynie nakręcić zwykłą, maksymalnie sztuczną wizualnie rąbankę, która w
efekcie prezentuje się gorzej, aniżeli filmiki kręcone przez nastolatków za pośrednictwem
kamerek w telefonach komórkowych. No, bo cóż z tego, że jego film epatuje
daleko idącą makabrą i cóż z tego, że kilka mordów może pochwalić się sporą
pomysłowością skoro podano to w tak ciężkostrawnym stylu? Widzimy jak
zdegenerowana rodzinka przenosi ranną dziewczynę w środek usypanego z kamieni
na piasku krzyża, a Seed zabiera się za wbijanie gwoździ w jej dłonie i stopy,
oczywiście pod czujnym okiem kamery, nieprzepuszczającej żadnego uderzenia
młotkiem. Zapachniało odstręczającą rzezią? Pewnie tak, ale kiedy to zobaczycie
nawet nie pomyślicie o zniesmaczeniu – realizacja ze szczególnym wskazaniem na
sztuczną posokę o kolorze i konsystencji taniej farby (która jak przysycha
jeszcze bardziej razi amatorką) skutecznie przypomina, że to tylko film, w
którym nie ma miejsca na szok, co najwyżej politowanie (do braku
talentu reżysera, nie protagonistek). Z takich pomysłowych scen mordów można
jeszcze wyróżnić wspomniany strzał w pochwę, duszenie chłopaka jego jelitem i
wreszcie przypomnienie sławetnej sceny zatłuczenia ofiary młotkiem z pierwowzoru.
Chociaż to bardziej wygląda na parodię i nie pomagają nawet migawki z pierwszej
części wtłoczone w nowe miażdżenie głowy chłopakowi w jakże przejaskrawionej
scenie, pełnej bryzgającej na wszystkie strony żałosnej wizualnie posoki.
No i kolejny raz jestem rozczarowana, albo już nieco podłamana. Szukam cały czas jakiś dobrych horrorów, a póki co natrafiam na bardzo słabe produkcje. Poszperam na Twoim blogu i byc może znajdę jakiś dla mnie.
OdpowiedzUsuńsyf jakich mało...
OdpowiedzUsuńZa nagranie takiego syfu powinno się iść do wiezienia na jakieś 5 lat by się zastanowić nad sobą ...A jak nie do wiezienia to niech idzie po rozum do ojca ehh..Najgorszy film jaki widziałem ...Mogę tylko zaznaczyć że pierwszą cześć oglądało mi bardzo dobrze ..po za sceną autentyczną z zabijaniem zwierząt ..Ale ten filmik nie był nagrany przez reżysera tylko wklejony ..
OdpowiedzUsuń