niedziela, 21 września 2014

Dean Koontz „Odwieczny wróg”


Po śmierci matki lekarka Jenny Paige przejmuje opiekę prawną nad swoją czternastoletnią siostrą, Lisą. Dziewczyna ma zamieszkać u niej, w turystycznym miasteczku Snowfield, w którym Jenny zadomowiła się po studiach. Po dotarciu do miasteczka uderza ich nienaturalna cisza, ale nie przywiązują do niej większej wagi do czasu przekroczenia progu domu Jenny, w którym znajdują posiniaczone ciało jej gosposi. Szybkie oględziny Snowfield uświadamiają Jenny, że wielu jej sąsiadów zginęło w taki sam sposób, a reszta zaginęła bez śladu. Miasto jest martwe, a z powodu możliwości epidemii siostry nie mogą opuścić jego granic do czasu wyjaśnienia przyczyn tego tajemniczego zdarzenia. Kiedy udaje im się skontaktować z biurem szeryfa Bryce’a Hammonda z sąsiedniego miasta sytuacja się komplikuje. Policjant wraz ze swoim zespołem dociera do Snowfield. Już pierwsze godziny w mieście widmo każą mu podejrzewać, że zagrożeniem nie jest żadna zaraza tylko pradawne zło, które zaatakowało miasteczko.

Po raz pierwszy wydana w 1983 roku jedna z najpopularniejszych powieści Deana Koontza, który moim skromnym zdaniem wpisuje się do ścisłej czołówki najlepszych żyjących autorów literatury grozy. Pisarz zasłynął dzięki swojej rzadko spotykanej zdolności zgrabnego łączenia estetyki horroru z science fiction, co w „Odwiecznym wrogu” szczególnie rzuca się w oczy. Jak dotąd przeczytałam trzydzieści jeden powieści Deana Koontza, z których najbardziej urzekły mnie „Nocne dreszcze”, „Fałszywa pamięć”, „Opiekunowie” i „Intensywność", ale spotkanie z „Odwiecznym wrogiem” kazało mi dopisać tę pozycję do najlepszych dzieł tego autora. Na tak dobry horror już dawno nie dane mi było trafić i szczerze żałuję, że nie zdecydowałam się na jego lekturę wcześniej.

„To powszechny błąd: przyjęcie za pewnik, że obcy nauczyli się żyć w całkowitej harmonii ze sobą i innymi gatunkami. […] Wcale tak nie musi być. Przecież ludzkość zaszła dużo dalej na drodze ewolucji niż goryle, ale nasz gatunek jest z pewnością bardziej wojowniczy niż te zwierzęta w stanie największej agresywności.”

Od kiedy przeczytałam jedną z moich ulubionych powieści Stephena Kinga, pt. „Desperacja” wprost zakochałam się w motywie wymarłych małych miasteczek, z gęstym, tajemniczym klimatem grozy. Dean Koontz w „Odwiecznym wrogu” nie jest dużo gorszy od swojego najpoważniejszego konkurenta po piórze. Książka zaczyna się od mocnego uderzenia: dotarcia sióstr Paige do narciarskiego miasteczka, Snowfield, w którym zastają jedynie trupy jego mieszkańców. Makabryczne szczegóły tajemniczych mordów znakomicie współgrają z niepokojącym klimatem grozy, w mojej ulubionej małomiasteczkowej scenerii. Jenny i Lisa odnajdują kilka posiniaczonych ciał, które każą im podejrzewać jakąś epidemię, czemu przeczy gwałtowny charakter zgonów. Ofiary nieznanej siły wyglądają, jakby zginęli nagle, ale ogrom trupów nie pozwala im uwierzyć, że sprawcą jest jakiś psychopata. To przekonanie zostaje zachwiane z chwilą przekroczenia progu cukierni, jednego z najbardziej miażdżących emocjonalnie wątków tej powieści. Na ladzie siostry dostrzegają odcięte od reszty ciała dłonie zaciśnięte na wałku do ciasta, a w piekarniku głowy właścicieli tego przybytku. Choć żaden wirus nie mógł być sprawcą tej rzezi Jenny nie chce ryzykować – postanawia wraz z Lisą zostać w Snowfield, do którego udaje jej się sprowadzić policjantów z sąsiedniego miasta. Po dotarciu do miasteczka szeryfa Bryce’a Hammonda i jego zespołu tajemniczy klimat zostaje wzbogacony (nie wyparty!) dosłowną grozą, którą dalsza część powieści jest wręcz przeładowana. W słuchawkach telefonów, co jakiś czas rozlegają się zwierzęce i ludzkie wrzaski, z odpływu w zlewie rozchodzi się słodki dziecięcy śpiew, ktoś niepostrzeżenie podrzuca im odciętą rękę. Ponadto nasi protagoniści nie mogą oprzeć się wrażeniu, że są obserwowani, szczególnie, gdy ich oczom zaczynają ukazywać się czarne, pełzające cienie. Dean Koontz doskonale zna reguły rządzące gatunkiem, dlatego też wybiera idealny moment do sprecyzowania zagrożenia, czyhającego na naszych bohaterów, wykorzystując przy tym niezmierzone pokłady swojej wyobraźni, którą jak prawie nikt innych potrafi ze pomocą słów wizualizować przed oczami czytelnika.

„Może jedynymi prawdziwymi diabłami są ludzie. Nie wszyscy, nie cały gatunek, tylko ci pokręceni w środku, ci, którzy nigdy nie doznali empatii lub współczucia. […] Może zło w człowieku nie jest odbiciem diabła, być może diabeł jest tylko odbiciem dzikości i brutalności naszego gatunku. Może to my… tworzymy diabła na nasz obraz i podobieństwo.”

Odwieczny Wróg, zagrażający naszym protagonistom nie tylko zachwyca i niepokoi swoimi nieziemskimi właściwościami, ze szczególnym wskazaniem na zmiennokształtne fantomy atakujące bohaterów, ale również umożliwia Koontzowi krótkie podsumowanie charakteru niszczycielskiej rasy ludzkiej, która zainspirowała jego odrażające czyny. Po wprowadzeniu postaci profesora, który jako pierwszy odkrył istnienie Odwiecznego Wroga, Koontz pokusił się o przemieszanie rzeczywistości z fikcją, wyjaśniając takie zagadkowe historyczne wydarzenia, jak na przykład wyginięcie cywilizacji Majów oraz zniknięcie kolonii na Roanoke Island i pasażerów statku Mary Celeste żerowaniem fantoma. Kiedy do Snowfield dociera grupa naukowców autor w przekonujący (i chyba jedyny właściwy) sposób wyjaśnia pochodzenie i naturę Odwiecznego Wroga, przy okazji zahaczając o sferę religijną, której Koontz daje lekkiego pstryczka. Ale oprócz doskonale przemyślanej, mrożącej krew w żyłach postaci antybohatera i jego szczegółowo opisanych pomysłowych mordów autor duży nacisk kładzie na portrety psychologiczne pozytywnych postaci. Szczególnie skupia się na spostrzegawczej czternastolatce Lisie, która jako jedyna od początku dopuszcza do siebie pozornie niewyobrażalne fakty, jej siostrze Jenny i szeryfie Hammondzie. Największą sympatię zaskarbił sobie u mnie uczuciowy Bryce. Mężczyzna boryka się ze świadomością tragicznej śmierci żony i leżącego w śpiączce synka, ale koszmarne wydarzenia w Snowfield zmieniają jego spojrzenie na śmierć. Widząc ciała mężczyzn, kobiet i dzieci, zaścielające miasteczko przysięga zemstę sile, która poważyła się na taką niegodziwość. Niby typowo koontzowski na wskroś pozytywny bohater, ale ma w sobie coś, co każe czytelnikowi najsilniej go dopingować w tym nierównym starciu.

W 1998 roku powstała adaptacja (powtarzam: adaptacja, nie ekranizacja) „Odwiecznego wroga” wyreżyserowana przez Joe’go Chappelle, na podstawie scenariusza samego Deana Koontza. Film, z powodu ograniczonego czasu trwania musiał wyciąć multum wątków z książki, przez co stał się taką skrótową wersją tej historii. Koontz zmodyfikował również sylwetki protagonistów (Lisa jest dorosłą kobietą, mieszkającą z matką, a traumatyczna przeszłość Bryce’a ma inny charakter niż w powieści) oraz niektóre wydarzenia (wprowadzenie wojska, którego brak w powieści był chyba największym niedopatrzeniem). Ale pomimo miażdżąco nastrojowej pierwszej połowy filmu w dalszej części seansu efekty specjalne zaniżyły ogólny poziom produkcji. Twórcy nie potrafili w zapadający w pamięć sposób przełożyć wyobraźni Koontza na ekran (bo to chyba niemożliwe), kręcąc bardziej efekciarską, aniżeli niepokojącą, jak to miało miejsce w książce drugą połowę produkcji z rozczarowującym finałem (dlaczego Odwieczny Wróg w filmie jest taki malutki?). Jako luźna adaptacja obraz Chappelle robi wrażenie do połowy seansu, ale z czasem lekko irytuje daleko idącym, nierobiącym żadnego oczekiwanego wrażenia, epatowaniem efektami specjalnymi.

„Odwieczny wróg” to w moim mniemaniu jedna z najlepszych powieści mistrza grozy, Deana Koontza. Klimatyczna, makabryczna, pomysłowa i dająca do myślenia lektura ze znakomicie wykreowanymi protagonistami i antagonistą. Nagromadzenie niepokojących i odstręczających wątków jest tutaj tak duże (właściwie cały czas dzieje się coś ciekawego), że chwilami niemożliwe jest choćby chwilowe oderwanie się od lektury. Czytając tę powieść późną nocą nie można oprzeć się wrażeniu, że Odwieczny Wróg stoi za naszymi plecami, a to już najdobitniejszy dowód rzadkiej zdolności Deana Koontza do pobudzania wyobraźni czytelników.

Baza recenzji Syndykatu ZwB

6 komentarzy:

  1. Ahh, jesteś wyjątkową szczęściarą, że urodziłaś się wtedy co prawdziwy mistrz!
    Świetny blog, naprawdę :)

    http://ocenmy-horror.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam wiele razy powieść Koontza. W pierwszej chwili naprawdę sądziłam, że chodzi o jakąś bestię z dawnych czasów. Zaś jak poczytałam o właściwościach wroga, w jaki sposób stał się czym stał po prostu wbiło mnie w fotel. I coś w tym jest, że wszelkie diabły, władcy ciemności czy potwory mają swój pierwowzór w realnym świecie.


    Tytułowy odwieczny wróg nie był zły w prostym rozumieniu tego słowa, on się stał.. lustrem ludzkości.

    OdpowiedzUsuń
  3. Koontz ma oddzielną półkę w osiedlowej bibliotece, którą często odwiedzam. Mają tam zatrzęsienie jego książek. O dziwo Kinga trzeba się doszukiwać. Teraz czytam "Nieznajomi" Koontza i naprawdę się wciągnęłam. :) Tej nie czytałam, ale chyba czas to nadrobić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę kolejna twoja recenzja o książce i znów wydaje się być mega i chętnie ją przeczytam. Dobrze, że oprócz filmów masz ty też opinie książek - przynajmniej wynajduje coś dla siebie :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałem tylko film i bardzo mi się podobał. Do książki się przymierzam, ale ciężko z czasem.

    OdpowiedzUsuń
  6. I jestem zmuszona dopisać kolejny tytuł do listy. :(

    OdpowiedzUsuń