Pandemia
i wojna z ofiarami zarazy, żywymi trupami, które przyniosły dwa
miliardy ofiar niedawno dobiegły końca. Ludzkości udaje się wyjść
zwycięsko z tej próby, ale Ziemia nie zostaje całkowicie
oczyszczona z agresywnych zombie. Ci którzy przetrwali wojnę
zostają umieszczeni na wyspie Rezort, na której organizuje się
odpłatne polowania. Śmiałkowie mogą w kontrolowanych warunkach
zabijać nieumarłych i zrelaksować się w ośrodku wypoczynkowym.
Borykająca się ze wspomnieniami tragicznej śmierci ojca, Melanie,
ma nadzieję, że pobyt na wyspie w towarzystwie ukochanego Lewisa,
pomoże jej odzyskać równowagę wewnętrzną. Jednak gdy wraz z
pozostałymi członkami najnowszej grupy zostają wysłani w głąb
wyspy w system wkrada się błąd, co skutkuje uwolnieniem żywych
trupów, które szybko opanowują teren. Melanie i jej towarzysze nie
tylko będą musieli stanąć do walki z mięsożernymi nieumarłymi,
ale również znaleźć sposób na szybkie wydostanie się z wyspy,
która ze względów bezpieczeństwa za parę godzin zostanie
zniszczona.
Wydawać
by się mogło, że po zombie movie produkcji
brytyjsko-hiszpańsko-belgijskiej można spodziewać się czegoś
nieco odstającego od tego, do czego przyzwyczaili nas Amerykanie. A
przynajmniej ja miałam nadzieję, że „The Rezort” (znany też
pod tytułem „Generación Z”) w reżyserii Steve'a Barkera (który
do tej pory miał na swoim koncie dwie pełnometrażowe produkcje,
„Eksperyment SS” i jego sequel) będzie taką w miarę przyjemną
odskocznią od amerykańskiego spojrzenia na ten nurt kina grozy
(tego najbardziej rozpowszechnianego). Ale najwidoczniej scenarzysta
Paul Gerstenberger uznał, że schematyczny rozwój akcji przysłuży
się produkcji, a reżyser doszedł do wniosku, że fani tego typu
obrazów oczekują przede wszystkim dynamicznej narracji,
wyjałowionej z klimatu grozy, ale za to tchnącej atmosferą rodem z
filmów akcji. A szkoda, bo pomysł wyjściowy obiecywał widowisko w
nieporównanie bardziej klimatycznym wydaniu.
Malownicza
wyspa, na której czai się jakieś zagrożenie to zdecydowanie jedna
z najbardziej atrakcyjnych scenerii dla filmowego horroru. Wybór
takiego miejsca akcji gwarantuje twórcom wprowadzenie aury
wyalienowania i swoistego pozostawania protagonistów w śmiertelnie
niebezpiecznej pułapce, z której nie sposób szybko się wydostać.
Istnieją artyści, którym to nie wystarczy, którzy zamiast
obarczać całym „atmosferycznym ciężarem” chwytliwe miejsce
akcji pilnują, aby zdjęcia emanowały przygniatającą mrocznością,
a oprawa dźwiękowa szarpała nerwy widza mocnymi tonami,
podkreślającymi tragizm sytuacyjny i odgrywającymi ważną rolę w
stopniowaniu napięcia w sekwencjach poprzedzających rychłą
manifestację zagrożenia. Steve Barker nie miał takich ambicji –
jemu w pełni wystarczyła aura wyobcowania i zaszczucia wprowadzona
poprzez wykorzystanie minimalnych środków tj. wspomnianego miejsca
akcji i żywych trupów, które nieoczekiwanie uwalniają się spod
kontroli ludzi. W dodatku w bardzo delikatnym wydaniu, bo w końcu ze
zdjęć nieustannie przebija plastik, czyli istne przekleństwo
niezliczonych reprezentantów współczesnego kina grozy. Pomimo tych
utrudnień natury realizacyjnej sceny zawiązujące akcję „The
Rezort” dają nadzieję na historię nieco odstającą od
wyświechtanego schematu zombie movies, uderzającą w
rzadziej spotykany przekaz, choć jestem daleka od nazywania tego
nowatorskim. Paul Gerstenberger już na początku swojego scenariusza
daje odbiorcom do zrozumienia, że w „The Rezort” to rasa ludzka
zasłużyła sobie na miano potworów. Nie mięsożerne żywe trupy,
odizolowane od społeczeństwa poprzez umieszczenie ich na
niewielkiej wyspie. Niejaka Valerie Wilton dostrzegła w tym sposób
na biznes – świadoma traumy, jaką przeżyli członkowie jej
gatunku, kobieta doszła do wniosku, że wielu z nich chętnie
zapłaci za możliwość strzelania do osobników, którzy zgotowali
im ten koszmar. Wraz z zatrudnionymi pracownikami przystosowała
wyspę Rezort do potrzeb owych śmiałków, gwarantując im w pełni
skomputeryzowany system bezpieczeństwa i ekskluzywny ośrodek
wypoczynkowy. Spotkałam się z opiniami forsującymi pogląd, że
„The Rezort” to taki „Park Jurajski” w zombiastycznej
odsłonie, w recenzjach często przewija się zwrot „zombie safari”
i w pewnym stopniu rzeczywiście z czymś takim mamy tu do czynienia
– w myśliwskich nie turystycznych realiach. W świecie stworzonym
przez twórców „The Rezort” ludzkość zatraciła proporcje. Po
wyniszczającej wojnie z żywymi trupami wielu przedstawicieli naszej
rasy zapomniała o wartościach, które powinny przyświecać
osobnikom, którzy uważają się za tych dobrych. Po zażegnaniu
kryzysu wielu z nich oddało się niemoralnej rozrywce organizowanej
na wyspie pełnej rozkładających się żywych trupów, które
prezentują się tak samo plastikowo, jak i cała praca operatorów
oraz oświetleniowców. Jedni, jak na przykład główna bohaterka
Melanie (zadowalająco wykreowana przez Jessicę De Gouw, choć bez
zapadających w pamięć rewelacji), decydują się na polowanie w
nadziei, że dzięki temu pozbędą się traumy, wywołanej
koszmarami niedawnej wojny z nieumarłymi. Inni pragną zemsty, a
jeszcze inni dobrej zabawy, bo przecież nic nie dostarcza takiej
uciechy, jak strzelanie do ruchomych celów... „The Rezort” nie
poprzestaje na półśrodkach, twórcy nie pozostawiają widzom pola
do namysłu, do własnej interpretacji prezentowanych wydarzeń, do
samodzielnego wyłapywania przesłań. Wręcz przeciwnie: jak
przystało na efekciarski, niewymagający myślenia twór wtłaczają
w usta protagonistów kwestie, które nie pozostawiają absolutnie
żadnej wątpliwości co do tego, kto zasługuje na większe
potępienie widzów. Żeby tego było mało dają nam one do
zrozumienia, w jakim kierunku zmierza niniejszy proceder, a nawet
pozwalają bez jakiegokolwiek wysiłku rozszyfrować dwie zagadki
zawarte w scenariuszu. I to już w trakcie wstępnych scen.
Po
obiecującym początku (choć bez przesady) przychodzi pora na
właściwą akcję „The Rezort”, czyli utrzymaną w survivalowej
konwencji przeprawę przez wyspę pełną łaknących ludzkiego
mięsa, bezrozumnych istot i niebywale nudnych strzelanek. Lwia część
akcji rozgrywa się za dnia, dzięki czemu możemy skupić się na
malowniczych widoczkach rozpościerających się za plecami
bohaterów, którzy akurat ścierają się z hordą zombie. A
przynajmniej mnie to uradowało, bo mam wątpliwości, czy udałoby
mi się wytrwać do końca seansu, gdybym była zmuszona przyglądać
się tym wszystkim pojedynkom i strzelaninom, gdybym nie miała
możliwości zawieszania oka na czymś mniej usypiającym. Senności
oczywiście nie udało mi się tak do końca odpędzić, bo jednak
byłabym bardziej kontenta, gdyby zdjęcia choćby odrobinę
przybrudzono (pastelowe barwy uważam za zgoła mniej atrakcyjne od
przygniatających szarości), ale jak to mówią „na bezrybiu i rak
ryba”, więc starałam się zadowolić tym, co dostałam. Do fabuły
nawet nie próbowałam się przekonać, bo stosunkowo szybko
uświadomiłam sobie, że Steve Barker nakręcił film nijak
nieprzystający do mojego gustu filmowego. Miałką akcyjkę pełną
szybko zmontowanych ujęć eliminacji tak żywych trupów, jak i
niezarażonych osobników (którzy nagle przestali być myśliwymi, a
stali się zwierzyną), podczas których nie sposób dokładnie
przyjrzeć się odniesionym obrażeniom, a co za tym idzie docenić
wkładu twórców krwawych efektów specjalnych. Zamiast długich
zbliżeń na odstręczające dodatki wizualne dostajemy wydawać by
się mogło niekończącą się serię pościgów i strzelanek,
urozmaiconą właściwie dwoma zwrotami akcji, których charakter
nawet najmniej domyślny widz powinien rozszyfrować dużo
wcześniej. Niemniej jeden z tych motywów zasługuje na pochwałę,
nawet biorąc pod uwagę jego mocno przewidywalny wymiar, bo nie dość
że odnosi się do aktualnego problemu społecznego to w dodatku
czyni to w całkiem błyskotliwy sposób. Na wyznanie kolegi, że nie
ujdzie im to na sucho, Melanie ze smutkiem stwierdza, że już uszło,
bo tak naprawdę nikogo to nie obchodzi. Ta konstatacja w moim
pojęciu stanowi trafne podsumowanie zapatrywań niezliczonych
przedstawicieli tak zwanego cywilizowanego świata na jeden z
problemów, z którym obecnie się borykają. Pytanie tylko, czy owe
przekonania doprowadzą ludzkość do punktu, w którym znaleźli się
bohaterowie „The Rezort”, tj. całkowitego wyparcia się
humanizmu z potrzeby zysku i/lub zażegnania kryzysu? Zdaniem twórców „The Rezort” istnieje
dużo prawdopodobieństwo, że tak będzie, z czym zresztą nie mogę
się nie zgodzić.
Miejsce
akcji i przesłanie to w sumie jedyne elementy „The Rezort”, na
które udało mi się spojrzeć „łaskawszym okiem”. Ale to
niestety za mało, abym mogła dopisać tę produkcję przynajmniej
do grona przeciętniaków. Wynudziłam się niemiłosiernie, ale
pewnie dlatego, że dynamiczna akcja, zasadzająca się na długich
pościgach i strzelaninach nie jest tym, czego oczekuję od kina
grozy. Po współczesnym zombie movies pewnie powinnam się
tego spodziewać, ale przyznam się, że w swojej naiwności miałam
nadzieję, że Steve Barker odetnie się od tego efekciarskiego
sznytu, którym raczy nas tylu współczesnych twórców owego nurtu
horroru. Zdążyłam się już bowiem nauczyć, że filmy o żywych
trupach powstałe poza Stanami Zjednoczonymi częściej od tychże odstępują od
wyświechtanych, nużących mnie zagrywek, zwłaszcza na płaszczyźnie
technicznej. Ale jak się okazało, ku mojemu ubolewaniu, projekt
Barkera do tego grona się nie wpisuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz