wtorek, 15 września 2015

„Ukochana laleczka” (1991)


Małżeństwo, Marilyn i Elliot Read wraz z dwójką dzieci, Jessicą i Jimmym, przeprowadzają się z Los Angeles do Meksyku. Elliot jest przekonany, że kupił opuszczoną fabrykę lalek, która przyniesie mu spore dochody. Niedługo po dotarciu do nowego domu mężczyzna rusza z dziećmi na inspekcję swojego miejsca pracy, gdzie odkrywa, że w rzeczywistości zakupił starą chatę pełną sprzętu do wyrabiania zabawek. Elliot jednak się nie zniechęca, jest zdeterminowany, aby przywrócić temu miejscu dawną świetność. W czasie, w którym on ogląda cały dobytek, Jessica znajduje kilka lalek, spośród których wybiera jedną dla siebie. Od tego momentu dziewczynka nie rozstaje się z nową zabawką, utrzymując, że jest ona jej jedyną przyjaciółką. Marilyn zauważa również, że zachowanie jej córki znacząco odbiega od jej zwyczajowej, grzecznej postawy. Kobieta powoli nabiera przekonania, że lalka opętała Jessicę. Kluczem do zagadki okazuje się starożytny grobowiec, odkryty nieopodal miejsca pracy Elliota, który najprawdopodobniej należał do okrutnego plemienia Sanzia.

Nie da się ukryć, że jedyny pełnometrażowy film w reżyserskiej karierze Marii Lease został nakręcony na fali popularności „Laleczki Chucky”. Zbieżności fabularnych ze sławetnym slasherem Toma Hollanda jest aż nadto, ale gwoli sprawiedliwości należy przyznać Lease, że spisując scenariusz dodała również coś od siebie, czasami zgrabnie, a czasem rozpaczliwie odbiegając od „Laleczki Chucky”. Takie zabiegi oczywiście nikogo nie zwiodły – krytycy i fani osławionego horroru Hollanda nie mieli wątpliwości, co do właściwej inspiracji Lease, przy czym większość nie szczędziła cierpkich słów pod adresem „Ukochanej laleczki”. Krytykowano nie tylko warstwę fabularną, ale również realizację, która co prawda w latach 90-tych zaprocentowała kategorią R, motywowaną przemocą w niektórych scenach (!), ale zaznajomieni z kinem grozy niektórzy widzowie nie mogli nie zauważyć licznych, znacząco psujących seans niedoróbek warsztatowych.

Jak mniemam, choć mogę się mylić, ambicją Marii Lease było nakręcić typowy horror klasy B, który zapewniłby troszkę rozrywki mało wymagającym osobom po ciężkim dniu i śmiertelnie przeraził młodszą część widowni. Rozpatrywana w takich kategoriach „Ukochana laleczka” nie wypada tragicznie. Od debiutującej zarówno w roli scenarzystki, jak i reżyserki Lease nie można oczekiwać obycia i pełnej profesjonalności – jej pracę zauważalnie cechowało niedoświadczenie, ale w niektórych sekwencjach, w przebłyskach nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że rozumie prawidła, którymi rządzi się kino grozy, że gdyby dać jej kolejną szansę i zastrzyk większej gotówki mogłaby nakręcić naprawdę godny uwagi horror. „Ukochana laleczka” była więc dla mnie swego rodzaju wprawką, pozycją dalece niedoskonałą, ale paradoksalnie nieco umilającą wolny czas. Moją pobłażliwą ocenę zapewne zdeterminowało nastawienie, z jakim zasiadłam do seansu „Ukochanej laleczki”. Nie spodziewałam się arcydzieła kina grozy, zdawałam sobie sprawę, że mam do czynienia z klasą B, która w dodatku silnie inspirowała się „Laleczką Chucky”. Z takowym nastawieniem ciężko było mnie całkowicie rozczarować, choć przyznaję, że niektóre pomysły Lease nie znalazły mojej aprobaty.

Film, co prawda zrealizowano w Santa Clarita w Kalifornii, ale wystarano się o klimat rodem z Meksyku, czyli państwa, do którego wprowadza się pewna amerykańska rodzina. Kulturę i bogobojność społeczeństwa, wśród którego przyszło egzystować Readom najsilniej uosabia postać ich służącej. Zabobonnej, oddanej Bogu, poczciwej kobieciny, która jako pierwsza dostrzega wpływ złego ducha na małą Jessicę. Starożytnego ducha plemienia Sanzia, który zagnieździł się w lalce, znalezionej w fabryce jej ojca. To znaczy nie w jednej - Lease w przeciwieństwie do Hollanda nie pozwala sobie na takie ograniczenia. Po co demonizować jedną lalkę, jak można to samo uczynić z całą zgrają? W każdym razie zgubny wpływ na duszę Jessiki ma tylko jedna zabawka, ta którą zdecydowała się zabrać z sobą do domu. Scenariusz nie obfituje w jakieś wbijające się w pamięć, charakterystyczne sceny manifestacji zepsucia dziewczynki, niemniej akurat te wątki pomimo braku dosadności są najciekawsze. Jessica wykazuje niepokój i wściekłość na widok chrześcijańskich utensylii, a Lease nawet nie ukrywa, że w tym miejscu inspirowała się „Omenem”. Gdyby ktoś tego nie zauważył przytacza sekwencję niekontrolowanego szału dziewczynki na widok księdza święcącego dom Readów – analogiczna scena miała miejsce w „Omenie”, Damien zareagował identycznie, tyle, że na widok kościoła. Poza wyraźnymi oznakami niechęci do wszelkich symboli i praktyk chrześcijańskich dziewczynka staja się arogancka i złośliwa, czym Lease daje widzom do zrozumienia, że przemawia przez nią duch starożytnego plemienia Sanzia. Charakter antybohatera umożliwił twórcom wplątanie w fabułę wątku archeologicznego, z udziałem syna Readów, Jimmy’ego. Już sam pomysł na opętanie lalki przez ducha Sanzia (na początku pokazany z wykorzystaniem iście kiczowatych efektów komputerowych) mnie nie zachwycił – właściwie to trącał zwykłą tandetą – ale wątek uzupełniający owy motyw okazał się dalece bardziej nietrafiony. Perypetie Jimmy’ego nagabującego archeologa w zamyśle miały być dowcipne. Lease za ich pośrednictwem starała się na moment rozładować atmosferę generowaną właściwą osią akcji i rzecz jasna usprawiedliwić jakoś obecność demonicznych lalek. Na większą inwencję widać nie było jej stać, więc dostajemy jakże „oryginalny” grobowiec i jakże „interesujące” starożytne plemię, które przez wzgląd na swoje wrodzone okrucieństwo stara się skrzywdzić naszych bohaterów. Gdyby nie klimat towarzyszący absolutnie wszystkim ujęciom, nawet tym koncentrującym się na wymuszonych, nieśmiesznych żartach zapewne szybko ogarnęłaby mnie senność. Lease oczywiście zabrakło wprawy, żeby jakoś sensowniej wykorzystać ciemną, delikatnie przybrudzoną kolorystykę będącą efektem starań operatorów i oświetleniowców. W scenach, które miały bazować na narastającym napięciu (wędrówki po ciemnym domu i a la fabryce zabawek) zabrakło konsekwencji, tak jakby Lease śpieszno było do kulminacji. Ale pomimo tego pośpiechu reżyserki starania ekipy w warstwie wizualnej zasłużyły sobie na pochwałę, szczególnie w zestawieniu z kulejącym scenariuszem.

Oglądając „Ukochaną laleczkę” z utęsknieniem czekałam na owe osławione sceny przemocy, ufając, że dojrzę jakieś innowacyjne sekwencje eliminacji bohaterów. Tylko tutaj pozwoliłam sobie na większą nadzieję i niestety mocno się przeliczyłam. Na uwagę zasługuje jedynie mord służącej i bynajmniej nie przez wzgląd na jakąś większą, zniesmaczającą drastyczność tylko ujęcia poprzedzające atak laleczki. Zbliżenia na jej demoniczne oblicze, które notabene w dalszych sekwencjach zostanie jeszcze silniej zeszpecone. Końcowy wygląd zabawki zdecydowanie wybija się ponad średni poziom wszystkich części składowych tej produkcji, eksperci od efektów specjalnych chociaż tutaj dali się z siebie wszystko. Jednakże na marginesie należy wspomnieć, że niektóre ataki lalki, na przykład nagłe wyskakiwanie zza pudeł stojących w fabryce odrobinę bawiły – wszak ciężko czasami oprzeć się wrażeniu, że ktoś ową laleczką potrząsa. Obsada, jak na horror klasy B przystało nie charakteryzuje się zapierającym dech w piersi profesjonalizmem, ale niesprawiedliwe byłyby też oskarżenia o daleko idącą amatorszczyznę. Aktorzy zwyczajnie dopasowują się do średniego poziomu tej produkcji, ani nie zachwycając, ani nie irytując. Wielbicielom kina grozy znana ze „Smętarza dla zwierzaków” Denise Crosby, Sam Bottoms, Chris Demetral z „Oni czasami wracają” i wreszcie urocza Candace Hutson robią po prostu swoje, bez wirtuozerii, ale też z pewną dozą lekkości i uroku.

Nie wiem, czy polecać „Ukochaną laleczkę” komukolwiek. Nie dlatego, żeby film w swojej kategorii, kina grozy klasy B był zatrważająco słaby, niestrawny, żenujący etc. Tak dalece nie wybiegam w ocenie owej pozycji. Pewnej trudności nastręcza mi wybór grupy docelowej, ponieważ obawiam się, że nawet wielbiciele niskobudżetowych, lekkich horrorów mogą nie odnaleźć się w takiej koncepcji. Żeby w miarę dobrze się bawić podczas projekcji „Ukochanej laleczki” należałoby nie tylko sympatyzować z kinem klasy B, ale również akceptować mniej udanych reprezentantów tej kategorii. Jeśli jest ktoś, kto czuje, że do takiej grupy widzów przynależy może zaryzykować seans, choć raczej jego wrażenia nie uplasują się w pobliżu zachwytu.   

4 komentarze:

  1. Od czasu do czasu lubue obejrzeć sobie takie mało ambitne horrory, ale przy tej okazji odpuszczę. Naoglądałam się już Laleczki Chucky i Annabel i jak na razie mam dość lalek.
    A tak poza tematem czy miałaś okazję obejrzeć "Teksańską Masakre Piłą Mechaniczną"? Jeżeli nie to polecam i czekam na recenzje.
    Przybywam z:
    kruczegniazdo94.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzałam przed chwilą "Ukochaną laleczkę" i szczerze uważam, że film był beznadziejny. Mimika lalek nie była straszna, a wręcz śmieszna. Serio, prawie popłakałam się ze śmiechu. Za to bardzo mi się podobała Jessica kiedy zmieniła uczesanie na fryzurę laleczki. I ten jej brat był dobry... taki "mały cwaniaczek". Ogólnie rzecz biorąc daję "Ukochanej laleczce" 3/10. Byłoby 2/10, ale dostaje mały plus za rozśmieszenie mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam dziwny sentyment do tego filmu. Ma swój klimacik, a ja jako fan "Chucky'ego" i "Puppet Mastera" nie mogłem mu się oprzeć :).

    OdpowiedzUsuń