poniedziałek, 12 września 2016

Fiona Barton „Wdowa”

Recenzja przedpremierowa
 
W 2006 roku w Southampton w Anglii zostaje porwana dwuletnia dziewczynka, Bella Elliott. Sprawę prowadzi komisarz Bob Sparkes. Po długim, bezowocnym dochodzeniu śledczy w końcu natrafiają na obiecujący trop, wskazujący na mieszkającego w Greenwich Glena Taylora. Przeszukanie jego domu przynosi dowody świadczące o jego chorobliwym zainteresowaniu dziećmi, czym zdaje się być zaszokowana jego żona Jean. Kobieta jednak twardo upiera się przy niewinności męża, stojąc u jego boku nawet wówczas, gdy ich dom oblegają dziennikarze oraz gdy Glen zostaje postawiony w stan oskarżenia. W 2010 roku po śmierci Taylora w wypadku Jean odwiedza reporterka z „Daily Post”, Kate Waters, od początku relacjonująca sprawę Belli Elliott. Jean zgadza się udzielić jej serii wywiadów o swoim życiu u boku Glena. Pytanie tylko, czy zdecyduje się powiedzieć prawdę.

Obecnie mieszkająca we Francji, była dziennikarka Fiona Barton, swoją debiutancką powieść, „Wdowę”, zbudowała na pomyśle, który zrodził się w jej głowie już wówczas, gdy pisała do gazety. Jak zdradza w przedmowie wielokrotnie bacznie przyglądała się żonom mężczyzn oskarżonych o straszliwe zbrodnie, zastanawiając się jak wyglądało ich pożycie i oczywiście, czy zdawały sobie sprawę z poczynań partnerów. Barton jakiś czas nosiła się z zamiarem napisania powieści, która oferowałaby czytelnikom swoisty wgląd w psychikę takiej kobiety, będący rzecz jasna wynikiem jej wyobraźni, acz popartym latami doświadczeń w pracy dziennikarskiej. Kiedy książka w końcu powstała podbiła serca wielu brytyjskich i amerykańskich czytelników, zbierając pochlebne recenzje również od krytyków i innych pisarzy.

Pomysł na uczynienie główną bohaterką utworu literackiego kobiety, której mąż ukrywa przed światem swoją prawdziwą naturę nie jest żadnym novum, wszak już Stephen King w swojej minipowieści zatytułowanej „Dobrane małżeństwo” i zamieszczonej w zbiorze „Czarna bezgwiezdna noc” konfrontował czytelników z tym tematem. Fiona Barton jednak zgoła odmiennie skonstruowała swoją opowieść, a i zbrodnie, o które oskarżono męża głównej bohaterki były zupełnie innej natury. Zamiast postawić na potencjalnego seryjnego mordercę kobiet, debiutująca autorka zdecydowała się na dużo cięższą problematykę. Z jej koncepcji przebija spora bezkompromisowość, odważne kształtowanie fikcyjnej rzeczywistości, acz jak na thriller psychologiczny przystało, w który to gatunek wpisuje się „Wdowa”, bez obfitego rozlewu krwi. Fabułę swojej pierwszej książki Barton wyłuszczyła w oparciu o modną ostatnimi czasy kompozycję polegającą na zaburzeniu chronologii, a ściślej poruszaniu się w dwóch przedziałach czasowych. Żeby dodatkowo skomplikować narrację autorka snuła swoją opowieść z trzech perspektyw reprezentowanych przez różnych bohaterów (z paroma odskoczniami w kierunku innych postaci), przy czym tylko ustępy koncentrujące się na tytułowej wdowie, Jean Taylor, zbudowano w oparciu o narrację pierwszoosobową. Wstawki, których głównymi bohaterami były inne postacie wyłuszczono w trzeciej osobie. Najwięcej miejsca Barton poświęciła Jean Taylor, ale nie szczędziła szczegółów również w przypadku życia zawodowego i prywatnego komisarza Boba Sparkesa, prowadzącego sprawę porwania małej Belli Elliott. Biorąc pod uwagę jedynie trzy główne narracje najmniej miejsca Barton przewidziała dla reporterki „Daily Post”, Kate Waters, co było dla mnie niezrozumiałe, bo miałam wrażenie, że tworzenie tej postaci przynosiło Barton najwięcej przyjemności, co wziąwszy pod uwagę doświadczenie zawodowe autorki jest całkowicie zrozumiałe. Podejście Kate do ludzi, manipulacja, jaką stosuje celem pozyskania upragnionego wywiadu z jednoczesnym niewykazywaniem pragnienia płodzenia skandalizujących, przekłamanych artykułów sprawiało, że z tych krótkich ustępów poświęconych tej postaci przebijała prawdziwie intrygująca osobowość, która mogłaby wnieść w akcję „Wdowy” dużo więcej, gdyby tylko Barton nie uparła się tak dalece jej marginalizować. Nie chcę przez to powiedzieć, że wątki poświęcone Jean Taylor i Bobowi Sparkesowi nie niosły ze sobą żadnej atrakcyjności, bo było wręcz przeciwnie, ale nie zaszkodziłoby gdyby udział Waters nieco rozbudowano. W każdym razie zakłócenie chronologii i kilka perspektyw przyjęłam w samych superlatywach – Barton udało się uniknąć niepotrzebnego zamieszania, poplątania wątków, które mogłoby zdezorientować czytelników i nieprzyjemnie zaburzyć narracyjną ciągłość, sprzyjającą emocjonalnemu odbiorowi lektury. Pomocne było informowanie odbiorców o czasie, w jakim rozgrywają się aktualne wydarzenia (poprzedzanie wszystkich rozdziałów datami), ale dopomogła również konsekwencja Barton w budowaniu poszczególnych wątków – ilekroć wspomniała o jakimś ważnym fakcie w jednym przedziale czasowym, w drugim przybliżała jego szczegóły. Wielu czytelników zapewne przyjmie również z zadowoleniem styl autorki. Krótkie, zwięzłe i treściwe zdania, w których widać typowo dziennikarski sznyt sprawiają, że „Wdowę” dosłownie „się pochłania”, że nie potrzeba większego skupienia do pełnego zrozumienia wszystkich części składowych prezentowanej intrygi. Osobiście, z racji moich preferencji, wolałabym długie zdania złożone (wyczerpujące opisy miejsc i osobowości bohaterów), ale co niezmiernie mnie zaskoczyło Barton z czasem zdołała przekonać mnie do swojego sposobu artykulacji wydarzeń i przemyśleń czołowych postaci w takim stopniu, że dosłownie wsiąkłam w tę opowieść, żałując, że nie potrafię czytać szybciej.

Przechodząc do wspomnianej w pewnej mierze bezkompromisowej fabuły na początek wypada wspomnieć o zastosowanym przez Fionę Barton przewrotnym chwycie narracyjnym, który „z definicji” powinien utrudnić budowanie suspensu. Otóż, autorka już na wstępie zdradza, że domniemany kidnaper i pedofil, Glen Taylor, zginął w wypadku. Zostajemy więc wrzuceni w sam środek akcji, której jeszcze na początku nie jesteśmy w stanie objąć rozumem, ze względu na niewystarczającą ilość informacji. Fiona Barton jednak szybko przystępuje do dwutorowej narracji, wydarzenia mające miejsce po śmierci Glena przeplatając z retrospekcjami przybliżającymi nam dzieje mężczyzny i jego małżonki, Jean oraz oczywiście policyjne dochodzenie prowadzone przez komisarza Boba Sparkesa. Intryga nie należy do nadzwyczaj odkrywczych – ot, mamy standardową sprawę porwania małej dziewczynki, usilne dążenie śledczych do rozwiązania zagadki jej zniknięcia i oczywiście wspólne pożycie kobiety z głównym podejrzanym. Nie brzmi to zachęcająco, ale wbrew pozorom „Wdowy” nie należy klasyfikować w kategoriach nijakiej opowiastki o porwanym dziecku i mdłych obyczajowych losach ludzi zamieszanych w koszmarną sprawę, która najpewniej doczeka szczęśliwego finału. Debiutancka powieść Barton w pierwszej kolejności jest próbą wejrzenia w psychikę kobiety pozostającej w związku małżeńskim z mężczyzną podejrzanym o straszliwą zbrodnię. Napiętnowanym przez opinię publiczną, prześladowanym przez dziennikarzy i wielokrotnie nachodzonym przez policję elokwentnym przedstawicielu klasy średniej, który cały czas utrzymuje, że nie ponosi winy za zniknięcie Belli Elliott. Nawet wówczas, gdy na jaw wychodzi jego zamiłowanie do pornografii dziecięcej i konwersacje na czatach z kobietami udającymi osoby nieletnie. Na kartach „Wdowy” Barton odważnie wkracza w odrażający światek typów zafiksowanych na punkcie małych dzieci, długie godziny spędzających w Internecie oferującym twardą pornografię, co z czasem przestaje im wystarczać. Właśnie w kręgu takich osobników Sparkes poszukuje porywacza i być może również mordercy dwuletniej dziewczynki (już sam wiek małej jest dowodem sporej odwagi pisarki), a tymczasem Jean zmaga się z własnymi demonami. Fiona Barton portretując tytułową postać najpewniej dążyła do wykrzesania z czytelników swoistego ambiwalentnego poczucia względem Jean - starając się sprawić, żeby aż do ostatniej strony czytelnik nie wiedział czy należy jej współczuć, czy raczej ją potępić. Małżonka głównego podejrzanego początkowo jawi się niczym osóbka żywcem wyjęta z literatury gotyckiej. Naiwne, całkowicie podporządkowane mężowi dziewczę, myślące głównie o tym, jakie to szczęście, że tak inteligentny pracownik banku zwrócił na nią uwagę. Wydaje się, że Jean jest wyzuta z indywidualności, że automatycznie przyjmuje wszystko, co powie jej mąż, dlatego też na początku nie dziwi jej postawa na wieść o podejrzeniach, jakie ciążą na Glenie. Nie zaskakuje fakt, że Jean chwyta się tego, w co chce wierzyć, wmawia sobie, że mąż jest niewinny, wydając się ignorować dowody przedstawione przez śledczych. Z czasem jednak Barton zasiewa ziarna wątpliwości, wzbogacając intrygę o kolejne wątki mogące świadczyć na korzyść Glena, jednocześnie odrobinę demonizując postać jego żony. Barton wystarała się o płynny, często zmieniający się obraz policyjnego dochodzenia i takowy ogląd psychiki głównej bohaterki, dzięki czemu właściwie aż do finału czytelnik nie może być pewien, co naprawdę spotkało małą Bellę. Fabułę dodatkowo uatrakcyjnia portret społeczeństwa piętnującego głównego podejrzanego (jak zwykle w takich przypadkach zasada domniemania niewinności nie ma racji bytu), osobników wylewających swoje żale w listach adresowanych do Glena i matki ofiary oraz wydzwaniających do radia pod różnymi imionami i prezentujących swoje zdanie na dosłownie każdy temat (na jednym z polskich kanałów informacyjnych jest program, w którym można usłyszeć właśnie takie jednostki, o jakich wspomina Barton na kartach „Wdowy”) i rzecz jasna ogląd „krwiożerczych” dziennikarzy, gotowych na wszystko byle tylko przyciągnąć spragnionych pikantnych szczegółów czytelników i poszukujących „kozła ofiarnego”, na którym mogliby wyładować swoją wściekłość. Mamy więc tutaj diablo przygnębiający obraz rzeczywistości, ale chyba nikt nie powie, że Barton cokolwiek przejaskrawiła, że stronniczo podeszła do kondycji współczesnego dziennikarstwa, czy postaw wielu członków społeczeństwa zelektryzowanego wieścią o zaginięciu dwuletniej dziewczynki. I wątpię, żeby po skończeniu lektury ktokolwiek miał poczucie, że autorka „podkuliła ogon”, że zrezygnowała z posępnego wydźwięku fabuły, również w warstwie psychologicznej.

Wydaje mi się, że jeśli Fiona Barton zdecyduje się kontynuować swoją pisarską karierę na polu thrillera psychologicznego, jeśli nie poprzestanie na tej jednej powieści to ma dużą szansę zaistnieć w tym gatunku. Moim zdaniem już jej debiutancka „Wdowa” zasługuje na zainteresowanie miłośników dreszczowców, już tą pozycją zapracowała sobie na uznanie czytelników, a jak wiadomo praktyka czyni mistrza. Więc jeśli będzie się rozwijać w tym kierunku być może w przyszłości uraczy nas jeszcze bardziej wciągającymi opowieściami. Choć po lekturze tego naprawdę wciągającego debiutu wielu osobom może się to wydać niewykonalne.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz: