Ella
namawia swoją najlepszą przyjaciółkę Molly na udanie się z nią
do magazynu wynajmowanego przez jej narzeczonego. Zanim go poślubi,
kobieta chce się upewnić, że niczego przed nią nie ukrywa i
uznaje, że najlepszym sposobem na to jest skontrolowanie
pomieszczenia, w którym mężczyzna przechowuje część swoich
rzeczy, w tajemnicy przed nim. Po dotarciu do położonego na uboczu
budynku magazynowego, Ella i Molly dochodzą do wniosku, że
narzeczony tej pierwszej wynajmuje pomieszczenie znajdujące się na
najniższym poziomie, pod ziemią. Dostanie się tam i otwarcie
magazynu nastręcza im niewielkich trudności, a gdy drzwi w końcu
stają otworem, zostają zaatakowane przez jakąś istotę. Elli
udaje się wyjść cało z tego zaskakującego spotkania i znaleźć
sojuszników, ale wszystko wskazuje na to, że tajemnicze stworzenie
zamierza dopaść i zabić każdego, kto znajduje się w ogromnej
nieruchomości magazynowej.
Brytyjski
horror „The Hoarder”, dystrybuowany też pod tytułem „The
Bunker”, jest drugim pełnometrażowym obrazem, po „January 2nd”
(2006), w reżyserskiej karierze Matta Winna. Scenariusz napisał on
wespół z Jamesem Handelem („Ostatni horror” z 2003 roku) i
Chrisem Denne'em. Film rozpowszechniano głównie na DVD, ale gościł
też między innymi na Glasgow FrightFest i Fantasporto International
Film Festival. Matt Winn zdradził, że inspirację przyniósł mu
jego własny nocny wypad do budynku magazynowego. Krążąc po jego
pustych korytarzach zastanawiał się, jakie tajemnice kryją się za
zamkniętymi drzwiami pomieszczeń, które mijał. W pewnym momencie
zauważył nagie manekiny i wtedy właśnie pomyślał o nakręceniu
filmu grozy rozgrywającego się w budynku magazynowym. Winn zdradził
również, że jego celem było stworzenie horroru kładącego duży
nacisk na postacie. Ponadto przyznał, że w „The Hoarder”
odzywają się echa (delikatny hołd) takich uwielbianych przez niego
produkcji, jak „Obcy – 8. pasażer Nostromo” Ridleya
Scotta i „Zniknięcie” George'a Sluizera.
Miłośnik
kina z lat 70-tych i 80-tych XX wieku, sympatyk między innymi
„Halloween” Johna Carpentera i „Koszmaru z ulicy Wiązów”
Wesa Cravena, Matt Winn, w swoim drugim pełnometrażowym filmie
pragnął przywołać ducha ówczesnych horrorów. Jako fan dosyć
tradycyjnego kina nie był zainteresowany kreśleniem złożonej,
zawiłej historii, pełnej papierowych postaci. Stawiał na fabularną
prostotę i nieoczywistych bohaterów. Miał nadzieję, że wymyślone
przez niego osobowości zaskoczą fanów gatunku i zaintrygują ich
potencjalne tajemnice, które skrywają w wynajętych magazynach.
Jedną z takich tajemnic jest wychudzona, zwinna istota z zaszytymi
ustami, która po opuszczeniu swojego więzienia rozpoczyna polowanie
na ludzi znajdujących się w położonym na obrzeżach miasta
wielkim budynku magazynowym. Postać ta przywodzi na myśl choćby
takie horrory, jak „Lęk” Christophera Smitha i „Zejście”
Neila Marshalla, fizjonomie wszystkich tych potworków nie pokrywają
się jednak idealnie. Stworzenie grasujące w kompleksie z magazynami
wyróżniają spięte zszywkami usta, które według mnie stanowią
najbardziej widowiskowy efekt specjalny zawarty w „The Hoarder”.
Jako że scenariusz osadzono w slasherowej konwencji, takich z
lekka makabrycznych dodatków przewidziano więcej, najczęściej
ograniczano się jednak do błyskawicznych migawek. Poza zaszytymi
ustami, tak naprawdę jedynie widok rozszarpanego gardła rozpościera
się przed odbiorcami filmu na tyle długo i pod takim kątem, by
mogli dokładnie przyjrzeć się wszystkim zaskakująco realistycznie
się prezentującym umiarkowanie krwawym detalom. Zaskakująco, bo
spodziewałam się nieporównanie mniejszego profesjonalizmu ze
strony realizatorów. Tym, co uczuliło mnie na to w największym
stopniu był warsztat dużej części obsady „The Hoarder”.
Zwłaszcza wcielającej się w pierwszoplanową postać, Mischy
Barton, ale Robert Knepper, Valene Kane, John Sackville i Richard
Sumitro, na dużo większą wiarygodność ewidentnie się nie
zdobyli. Zresztą o innych mężczyznach występujących w tym filmie
(poza tajemniczą istotą z podziemi) można powiedzieć to samo. Z
protagonistów wyróżniłabym jedynie Molly i Sarah. Nie tylko
dlatego że Emily Atack i Charlotte Salt w tych swoich rolach wypadły
najbardziej przekonująco, ale również, albo raczej przede
wszystkim, dlatego że Molly i Sarah według mnie są
najbarwniejszymi jednostkami wśród pozytywnych postaci „The
Hoarder”. UWAGA SPOILER I jakby na złość dużo dłużej
kazano mi towarzyszyć tym mniej interesującym bohaterom i
bohaterkom filmu KONIEC SPOILERA. Matt Winn areną wydarzeń
uczynił ogromny budynek z magazynami wynajmowanymi przez ludzi
„cierpiących na nadmiar przedmiotów” albo po prostu chcących
ukryć coś przed innymi. Nie jest to co prawda żadna innowacja w
kinie grozy – na przykład „Magazyn” Michaela Crafta osadzono w
tego rodzaju miejscu – ale trzeba przyznać, że to dość
obiecująca przestrzeń tak dla horroru, jak thrillera. Przepastna
nieruchomość, pełna krętych korytarzy i zamkniętych pomieszczeń,
w których może znajdować się dosłownie wszystko. Może nawet coś
tak śmiercionośnego, jak wychudzona postać z zaszytymi ustami,
niechcący wypuszczona z magazynu ulokowanego na najniższym,
najmroczniejszych piętrze przez Ellę i Molly w pierwszej partii
filmu. Mischa Barton w niebywale drętwym stylu wciela się w tę
pierwszą, w potencjalną final girl, której bynajmniej nie
skonstruowaną w zgodzie z tradycyjnym modelem tejże. Molly, owszem,
charakterem mocno zbliża się do dobrze znanego fanom slasherów
szablonu najlepszej przyjaciółki final girl. Jest
zdecydowanie bardziej przebojowa, wulgarna, bezpośrednia od Elli,
ale – uwaga – jest też grzecznie ignorowanym głosem rozsądku.
To przyjaciółka final girl, a nie ona sama, cechuje się
bardziej trzeźwym myśleniem, to Molly stara się uświadomić Elli,
że przeszukanie magazynu wynajmowanego przez jej narzeczonego nie
jest dobrym pomysłem, choć konwencja slasherów dyktuje
zgoła odwrotną zależność. Matt Winn zgrabnie odwraca role,
modyfikuje modele nie tylko tych dwóch slasherowych postaci,
aczkolwiek rzeczony „eksperyment osobowościowy” w nich
uwidacznia się najmocniej. A jeśli już nie w nich obu, to na pewno
w Elli – kobiecie, która nie widzi nic złego w naruszaniu
prywatności swojego narzeczonego. Wręcz wydaje się uważać, że
ma prawo nie tylko przeszukać jego rzeczy osobiste, ale również
zapoznać się z treścią jego dziennika, bo przecież to jedyny
sposób by zyskać pewność, że warto za niego wyjść. UWAGA
SPOILER Dopiero później okazuje się, że bardziej zależało
jej na ukryciu przed narzeczonym własnych grzeszków, niźli
odkryciu jakichś jego sekretów KONIEC SPOILERA.
„The
Hoarder” utrzymano w niezgorszym klimacie – oczywiście, jak na
standardy XXI-wiecznego kina grozy. Najmroczniej jest na dole, na
najniższym poziomie kompleksu magazynowego, w zawilgoconych
podziemiach, do których na początku filmu, na swoje nieszczęście,
zapuszczają się Ella i Molly. Twórcy będą nas tutaj jeszcze
„przyprowadzać”, ale większa część tej nieskomplikowanej
fabuły (co nie znaczy, że najistotniejsza) rozegra się na wyższych
kondygnacjach tego w miarę mrocznego budynku. Budynku, który szybko
stanie się śmiertelnie niebezpieczną pułapką dla grupki
wcześniej nieznających się osób, które łączą siły w obliczu
nieoczekiwanego niebezpieczeństwa (ale i się kłócą). Koncentrują
się przede wszystkim na poszukiwaniu wyjścia z tego nagle
koszmarnego miejsca, ale i starają się wykorzystywać nadarzające
się okazje do zabicia stworzenia, które na nich poluje. Chociaż
akcja „The Hoarder” w dużej mierze opiera się na ostrożnych
wędrówkach i bieganiu protagonistów po umiarkowanie mrocznych
korytarzach przepastnego budynku oraz rzecz jasna na starciach z
tajemniczą, całkiem upiornie się prezentującą istotą niechcący
uwolnioną z podziemnego magazynu przez dwie młode kobiety, to
ogląda się to całkiem znośnie. To znaczy, ja z utrzymywaniem
wzroku na ekranie nie miałam problemu, aczkolwiek były chwile, w
których ogarniało mnie przemożne zniechęcenie. Nie były to
momenty, w których z całą mocą unaoczniano niezbyt mądre albo
nie do końca przemyślane postępowanie bohaterów, chociaż pewnie
niejednego odbiorcę „The Hoarder”, obok nieprzekonujących
kreacji zdecydowanej większości postaci zaludniających tę
produkcję, będą one najsilniej irytować. Dla mnie jednakże
postępowanie wbrew logice jest jednym z uroków slasherów.
Jak moim zdaniem słusznie odnotowano w „Krzyku” w reżyserii
Wesa Cravena, nieprzemyślane, głupie wręcz postępowanie bohaterów
rąbanek, wcale nie zadaje kłamu rzeczywiści. W sytuacjach
stresowych (i nie tylko takich, rzekłabym) człowiek często
zachowuje się jak protagonista filmu slash. Irracjonalnie.
Lezie tam, gdzie nie powinien i nie bardzo wiadomo po co; z jakiegoś,
czasem nawet szczytnego, powodu odłącza się od grupy i szuka
wyjścia z pułapki w zdawać by się mogło najmniej prawdopodobnym
i najbardziej niebezpiecznym punkcie. Albo po prostu „znieczula”
się narkotykami i niechaj dzieje się co chce – ja, panie i
panowie, wolę sobie odlecieć. Najbardziej zniechęcająco działały
na mnie dynamiczne ustępy, gwałtowne zrywy akcji w postaci dosyć
chaotycznie nakręconych pogoni za upatrzonymi ofiarami, szarpanin z
niektórymi z nich i ich śmierci/okaleczeń. Te ostatnie dosyć
mocno mnie rozczarowały, ponieważ pierwszy zgon i charakteryzacja
sprawcy nastroiły mnie na nieco odważniejsze kino. Spodziewałam
się trochę więcej zbliżeń (mimo tego, że wtedy jeszcze takowych
nie było) na realistycznie się prezentujące rany odnoszone przez
nieszczęśników zamkniętych w jednym budynku z jakimś agresywnym
stworzeniem, a już na pewno dużo bardziej stabilnych obrazów
eliminacji bohaterów filmu. Nie spodziewałam się natomiast takiej
końcówki. Szczerze mówiąc, to nawet przez myśl mi nie przeszło,
żeby UWAGA SPOILER
doszukiwać się w tym filmie innego czarnego charakteru od tego,
który już został mi przedstawiony. Co prawda nie jest to jakaś
potężna bomba, o której długo będzie się pamiętać, ale
skłamałabym gdybym powiedziała, że nie przyjęłam tej propozycji
z jako takim zadowoleniem. Ale na miejscy twórców zamknęłabym to
trochę wcześniej. W momencie schwycenia przez iście zaburzonego
mężczyznę Elli, która już, już myślała, że udało jej się
wydostać z tego przeklętego budynku magazynowego. Tak się nie
stało, tylko dlatego że czuła nieodpartą potrzebę ukrywania
swoich przewinień przed światem. W każdym razie w momencie
pochwycenia jej przez ewidentnego szaleńca następuje cięcie i... I
tutaj moim zdaniem historia ta powinna się zakończyć. Ale tak nie
jest KONIEC SPOILERA. Scenarzyści „The Hoarder” uznali,
że trzeba odbiorcom wyłożyć więcej, co jestem w stanie
zrozumieć, bo wiem, że duża część współczesnych widzów nie
przepada za niedomówieniami, a już przede wszystkim za raptownym
ucinaniem finalnych scen. Rozumiem więc ten ruch filmowców, ale to
nie znaczy, że go aprobuję.
Drugi
pełnometrażowy film Matta Winna, horror, któremu najbliżej do
slashera, zatytułowany
„The Hoarder” (i „The Bunker”) nie zbiera najlepszych
recenzji, a i nie można powiedzieć, że cieszy się sporą
oglądalnością. To drugie po części jest pewnie spowodowane dosyć
ograniczoną dystrybucją, ale opinie (aczkolwiek nie wszystkie)
krążące na temat tego filmu pewnie też mają w tym swój udział.
Myślę jednak, że fani horrorów rozgrywających się w jakichś
zamkniętych przestrzeniach, które stają się areną walki o
przetrwanie, walki z jakimś szkaradnych osobnikiem, mogą spokojnie
na ten twór zerknąć. Tym bardziej jeśli gustują w slasherach,
również takich, które z lekka eksperymentują ze spopularyzowanymi
przez ten nurt, i inne horrorowe rąbanki, schematami. Nie na tyle,
żeby wyróżniać się na tle sobie podobnych umiarkowanie krwawych
obrazów – mimo starań twórców „The Hoarder” w kierunku
odwracania znanych schematów, film „smakuje dosyć
konwencjonalnie”. Nie jest szczególnie krwawo, ale za to jest w
miarę mrocznie (choć oczywiście klimat mógłby być jeszcze
gęściejszy). Dobry wybór miejsca akcji, realistycznie się
prezentująca charakteryzacja między innymi istoty niezamierzenie
uwolnionej z podziemnego magazynu i niezaniedbywanie napięcia (mamy
tutaj dosyć sporo scen powoli podnoszących adrenalinę, przy czym w
moim przypadku ani razu nie osiągnęła ona szczególnie wysokiego
poziomu). Zgadzam się, nie jest to piorunujące osiągnięcie, ale
dajcie spokój, źle nie jest. Albo inaczej: jeśli nie wymaga się
zbyt wiele od współczesnego kina grozy, to spokojnie da się ten
film obejrzeć. Moim zdaniem wręcz ta brytyjska produkcja prezentuje
sobą więcej, niż niejeden horror szeroko dystrybuowany na ekranach
kin w ostatnich, powiedzmy, kilku latach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz