poniedziałek, 22 lipca 2019

Cornelia Funke, Guillermo del Toro „Labirynt fauna”

Hiszpania, rok 1944. Carmen Cardoso przyjeżdża wraz ze swoją trzynastoletnią córką z pierwszego małżeństwa, Ofelią, do starego młyna w galicyjskim lesie, gdzie stacjonuje jej drugi mąż, z którym spodziewa się dziecka, kapitan frankistowskiej armii, Ernesto Vidal, i jego oddział żołnierzy. Znany ze swojego okrucieństwa, kapitan Vidal, stara się zgładzić ukrywających się w lesie partyzantów, nie wiedząc, że wśród nich jest brat jego służącej Mercedes imieniem Pedro, któremu kobieta przekazuje między innymi informacje o przyjmowanej przez kapitana strategii. Obdarzona wybujałą wyobraźnią, zapalona czytelniczka baśni, Ofelia, już przy pierwszym spotkaniu zraża się do Vidala. Trzynastolatka nie ma wątpliwości, że to bardzo zły człowiek, ale jej matka wiąże z nim duże nadzieje. Dziewczynka martwi się o nią, ponieważ kobieta bardzo źle znosi ciążę. Ofelia szybko zaprzyjaźnia się z Mercedes, ale swojego ojczyma stara się unikać. Pewnej nocy odwiedza ją dziwne latające stworzenie, które Ofelia bierze za wróżkę. Prowadzi one dziewczynkę do położonego nieopodal młyna labiryntu, do swojego pana, fauna, który informuje Ofelię, że jest księżniczką, pochodzącą z czarownej krainy. Twierdzi, że dziewczynka może tam wrócić, ale najpierw musi wypełnić trzy zadania.

Powieść „Labirynt fauna” jest książkową adaptacją głośnego filmu dark fantasy pod tym samym tytułem, w reżyserii i na podstawie scenariusza Guillermo del Toro. Nagrodzonego między innymi trzema Oscarami (najlepsza charakteryzacja, najlepsze zdjęcia i najlepsza scenografia) oraz dwoma Saturnami (najlepszy film zagraniczny i najlepsza kreacja młodego aktora lub aktorki dla Ivany Baquero) maksykańsko-hiszpańskiego obrazu, który przez wielu jest uważany za najlepsze filmowe osiągnięcie del Toro. Stworzenie książki na jego podstawie zlecono niemieckiej autorce książek dla dzieci i nastolatków, Cornelii Funke. W nocie autorskiej zamieszczonej na końcu powieściowej wersji „Labiryntu fauna”, pisarka przyznaje, że początkowo uważała to zadanie za niewykonalne. Jako fanka filmu uważała, że nie sposób ubrać tej historii w słowa, ale postanowiła spróbować. Del Toro nie chciał, by Funke ograniczyła się do przelania fabuły filmu na papier, sugerował, że chce, żeby dodała też coś od siebie. I tak zrobiła. Tyle że...

„Labirynt fauna” Cornelii Funke i Guillermo del Toro (jego rola polegała bodaj tylko na doradzaniu niemieckiej pisarce) jest bardzo wierny swojemu filmowemu pierwowzorowi. Główna oś fabularna jest praktycznie identyczna – słowa, gesty i mimika postaci zostały wręcz przekalkowane, aczkolwiek dodano trochę informacji na temat niektórych z nich i wzbogacono je różnego rodzaju myślami, które w filmie nie padają wprost, ale szczerze powiedziawszy łatwo odczytać je z poszczególnych zdjęć. Tym, co Cornelia Funke, spełniając prośbę Guillermo del Toro, dodała, są krótkie baśnie, ściśle związane z opowieścią, której centralną postacią jest trzynastoletnia Ofelia. Muszę przyznać, że Funke zgrabnie to skonstruowała. Wymyśliła bajeczne historyjki, koncentrujące się na przeróżnych postaciach i wydarzeniach, które jednak idealnie się ze sobą łączą. Zebrane razem dają magiczne uniwersum. Uniwersum zaczerpnięte z filmowego oryginału, obudowane jednak dodatkowymi wątkami i sylwetkami. Powieściowy „Labirynt fauna” to w pewnym sensie historie w historii, wspólnie tworzące jedną wielką historię. Baśniową opowieść o domniemanej księżniczce z czarownego świata, zagubionej w wojennej rzeczywistości. Cornelia Funke moim zdaniem do końca nie wykorzystała szansy, którą jej dano. Z łatwością mogła bowiem poszerzyć portrety ważniejszych postaci – zdecydowanie bardziej wzbogacić ich biografie, dogłębniej zanalizować ich zróżnicowane osobowości, również poprzez dodatkowe wątki w przewodniej płaszczyźnie fabularnej. Co nieco dodała, ale to tak naprawdę niewiele wnoszące detale. Według mnie w tym sensie najbardziej wdzięcznym materiałem był kapitan Ernesto Vidal. Owszem, człowiek ten, wzorem filmu, budzi skrajnie negatywne emocje. Może się wydawać, że jest antybohaterem kompletnym, postacią, która nie wymaga dłuższych omówień, ale ja nie mam wątpliwości, że można to było jeszcze podkręcić. W obu kierunkach. Bo Cornelia Funke nie skupia się jedynie na tej najoczywistszej warstwie charakteru kapitana Vidala. Przybliża nam też jego niegdysiejsze relacje z ojcem, które to w filmie zostały jedynie zasugerowane. O tyle o ile, bo na pewno nie jest to szczególnie wyczerpująca analiza. W każdym razie owe króciutkie wtręty na temat wychowania jakie odebrał, może nie tyle osładzają wizerunek kapitana Vidala, ale na pewno prowadzącą nas do wniosku, że on również jest ofiarą. Do przekonania, że został on ukształtowany przez złego człowieka, że okrucieństwo względem bliźnich zostało w nim wyhodowane, że „potwora” zrobił z niego jego własny ojciec. Czy to usprawiedliwia bestialskie czyny, których teraz, w dorosłym życiu, tak często się dopuszcza? Cóż, nie sądzę, żeby odbiorcy „Labiryntu fauna” tak się na to zapatrywali. Wychowanie, jakie Ernesto Vidal odebrał, stanowi jakąś odpowiedź (film też takową nasuwa) na to, dlaczego jest taki, a nie inny, ale wątpię, żeby w oczach czytelników to go rozgrzeszało. Tym bardziej, że Funke nie zdecydowała się w poruszający i wyczerpujący sposób przedstawić traumy, jaką Vidal przeżył w dzieciństwie, i która ewidentnie rzutuje na jego dorosłe życie. Silniej skoncentrowała się na unaocznianiu jego odrażającego sposobu bycia, nie dodając jednak niczego od siebie – twardo trzymając się filmowego pierwowzoru, chociaż aż prosiło się, żeby wcielić w to i inne zbrodnie, bez mrugnięcia okiem dokonywane przez kapitana frankistowskiej armii. Nieco mniejsze rozczarowanie przyniosła mi pierwszoplanowa bohaterka „Labiryntu fauna”, trzynastoletnia Ofelia, obdarzona przebogatą wyobraźnią, wielka miłośniczka baśni, która po przybyciu do miejsca, w którym stacjonuje jej ojczym i jego oddział, starego młyna w galicyjskim lesie, sama staje się bohaterką baśni. Tutaj też liczyłam na dużo szersze omówienie niż w filmie, ale jednocześnie nie miałam wątpliwości, że postać Ofelii nie daje autorce (autorom?) powieści tak ogromnego pola do popisu, jaką oferowała sylwetka kapitana Vidala. A i sytuację podratowały baśnie wymyślone przez Cornelię Funke, które odrobinkę portret tej niezwykłej dziewczynki wzbogaciły. Ale czy na pewno? Powieściowy „Labirynt fauna”, tak samo jak filmowy, można wszak interpretować w dwojaki sposób. Przyjąć podnoszącą na duchu wersję o istnieniu magicznego świata, zaludnionego przez cudowne, długowieczne stworzenia albo trzymać się brutalnej rzeczywistości: uznać, że ten fantastyczny świat przedstawiony istnieje tylko w wyobraźni trzynastoletniej dziewczynki. I szczerze mówiąc wolę tę tragiczniejszą interpretację.

Cornelii Funke nie udało się oddać na kartach omawianej książki mrocznego klimatu jej filmowego pierwowzoru. Z pewnością nie było to łatwe zadanie, ale myślę, że ktoś władający bardziej dojrzałym warsztatem, jeśli już nie dałby rady zbliżyć się do atmosfery rodem z produkcji Guillermo del Toro, to na pewno zdołałby tchnąć w to więcej grozy. Może i rzecz nie tyle w pisarskim stylu Funke, ile w jej postanowieniu, by przedłożyć bajkowość dziejów Ofelii, nad ich mroczność. Nie chcę przez to powiedzieć, że jej spojrzenie na tę opowieść jest zupełnie niewinne, przesłodzone, odarte z całego okrucieństwa i szkaradzieństwa znanego z filmu o tym samym tytule. Pamiętajmy, że ta niemiecka autorka usłużnie podąża za swoim pierwowzorem (z wyjątkiem przerywników w postaci jej odautorskich baśni), a więc wiadomym jest, że wstrętna działalność kapitana Vidala oraz w miarę upiornie się prezentujące fantastyczne postacie, jak na przykład faun, czy Blady Mężczyzna (wszyscy pamiętamy te oczy w dłoniach), też się tutaj znalazły, ale klimat, który temu wszystkiemu towarzyszy jest zaskakująco łagodny. Spodziewałam się nieporównanie gęstszej atmosfery grozy, zdecydowanie silniejszego akcentowania zagrożenia płynącego w stronę Ofelii, jej ciężarnej matki i Mercedes ze strony zwyrodniałego ojczyma tej pierwszej oraz upiorniejszych manifestacji stworzeń, czy to wywodzących się z prawdziwego (w granicach świata przedstawionego w utworze, rzecz jasna), czy tylko wyobrażonego przez dziewczynkę magicznego uniwersum. Niemniej nie można odmówić powieściowej wersji „Labiryntu fauna” tragizmu – nie jest on co prawda tak przygniatający, jak w filmie, a bo Funke nie przeprowadza nas przez to z takim pisarskim rozmachem (jest nader oszczędna w słowach), który gwarantowałby całkowite pogrążenie się w tej historii (a przynajmniej mojej wyobraźni maksymalnie pobudzić się nie udało), ale nie mogę stwierdzić, że w ogóle nie jest wyczuwalny. Myślę, że osoby, które zaczną przygodę z „Labiryntem fauna” od powieści praktycznie od początku będą przekonani, że trzynastoletniej Ofelii i jej uporczywie oszukującej się matce grozi ogromne niebezpieczeństwo ze strony kapitana Vidala, „nowej głowy” tej niewielkiej rodziny. Jednocześnie będą również odbierać liczne sygnały świadczące o bardziej zdumiewającej groźbie czyhającej na tę odważną dziewczynkę. Bardziej zdumiewającej, ale powiedziałabym, że nie tak potwornej. „Labirynt fauna” trzyma się bowiem odwiecznej prawdy, że najgorszym monstrum jest człowiek – że nawet najbardziej odrażające, fantastyczne postacie nie są w stanie dorównać swoją ohydą człowiekowi, który wyspecjalizował się w torturowaniu i zabijaniu bliźnich. Moim zdaniem tę bardziej przyziemną warstwę „Labiryntu fauna”, Cornelii Funke udało się odmalować dużo lepiej. Brutalność rzeczywistości, w której przyszło żyć bohaterom książki, i z którą każdy radzi sobie na swój sposób. Ofelia ucieka w świat wyobraźni lub przyjmując inną interpretację stara się przedostać do faktycznie istniejącej czarownej krainy, której echa odzywają się również w tej zwyczajnej rzeczywistości. Jej matka, Carmen Cardoso, pokornie godzi się na wszystko, co daje jej życie – przyjmuje nieszczęścia, które na nią spadają, trzymając się co prawda nadziei na lepsze jutro, ale jeśli nawet nigdy by miało ono nie nadejść to trudno: przyjmie wszystko, co los jej zgotuje. Zupełnym przeciwieństwem Carmen jest nie tylko jej rodzona córka, ale również służąca Vidala imieniem Mercedes. Nic dziwnego, że między tą kobietą i Ofelią szybko zawiązuje się nić porozumienia. Bo choć Mercedes w przeciwieństwie do dziewczynki już dawno nie wierzy w magię - jak zdecydowana większość dorosłych ludzi wyzbyła się wszelkich fantastycznych marzeń, zaczęła twardo stąpać po ziemi - to zachowała hart ducha, tę jakże cenną iskrę, która popycha ją do przeciwstawiania się terrorowi generała Francisco Franco tak, jak tylko może. „Labirynt fauna” to nie tylko opowieść o magicznych czy wyimaginowanych stworzeniach, dojmującej samotności i niewyobrażalnej krzywdzie jednostek w wojennej rzeczywistości oraz tragicznej egzystencji u boku istnego okrutnika, ale także o godnej pozazdroszczenia odwadze i sile kobiecych serc bijących w dwóch ciałach. Mężczyzn zresztą też to dotyczy – ruch oporu kryjący się w galicyjskim lesie, w których stacjonuje kapitan Ernesto Vidal i jego oddział złożony z żołnierzy gotowych wykonać absolutnie każdy jego rozkaz. Tę warstwą fabularną też przydałoby się poszerzyć o dodatkowe wątki i zdecydowanie większą liczbę szczegółów, ale w zestawieniu z baśniowym członem „Labiryntu fauna”, w mojej ocenie, ten lepiej się broni. Prosty styl Cornelii Funke tutaj sprawdzał się najlepiej, w czym nie ma niczego dziwnego, zważywszy na złożoność, różnorodność magicznego/wyobrażonego świata wymyślonego przez Guillermo del Toro i z lekka rozbudowanego przez Cornelię Funke. Myślę, że w kreacji takiego uniwersum niezbędny jest dużo większy rozmach – a przynajmniej mnie taka opisowa oszczędność w pełni nie satysfakcjonuje. Podkreślam: w pełni, bo jednak pewne zadowolenie z tej lektury czerpałam.

Miłośników „Labiryntu fauna” w reżyserii i na podstawie scenariusza Guillermo del Toro namawiać do sięgnięcia po jej pięknie wydaną (Zysk i S-ka, rok 2019: twarda oprawa z obwolutą, nastrojowe czarno-białe grafiki autorstwa Allena Williamsa, tłumaczenie Ewy Wojtczak) powieściową adaptację pewnie nie trzeba. Nie sadzę, żeby znalazło się wiele osób, które oddadzą jej wyższość nad filmem, ale myślę, że to literackie dokonanie Cornelii Funke i Guillermo del Toro pewne korzyści im przyniesie - choćby poszerzy ich zakres wiedzy o fantastycznym świecie, z którego jakoby wywodzi się główna bohaterka tej opowieści, trzynastoletnia Ofelia. Nie wiem tylko, czy osoby nieznające filmu, a zainteresowane tym tytułem, powinny zaczynać od książki. Nie jestem pewna, czy powieść jest w stanie zachęcić wielu z nich do zapoznania się z jej widowiskowym pierwowzorem. Jeśli cenią sobie maksymalnie uproszczone pisarskie warsztaty, to prawdopodobnie tak. Ale pozostali? No nie wiem, nie wiem... Książka jest całkiem niezła, ale film lepszy. Tak uważam. Wniosek sam więc się nasuwa. Pytanie tylko, czy kierowanie się tą wskazówką każdemu się opłaci. Czy naprawdę nie lepiej będzie najpierw zapoznać się powieściową wersją „Labiryntu fauna”? To, wy wszyscy, którzy filmowego pierwowzoru nie znacie, musicie sami rozstrzygnąć. Jeśli jednak najpierw postawicie na książkę i nie przekonacie się co do niej, to mimo wszystko dajcie szansę filmowi. Bo bardzo możliwe, że ta mroczniejsza, ekranowa wersja „Labiryntu fauna” już do Was przemówi.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz