poniedziałek, 23 marca 2020

„Niewidzialny człowiek” (2020)


Cecilia Kass ucieka od swojego męża, genialnego inżyniera optyki, Adriana Griffina i zatrzymuje się u swojego przyjaciela Jamesa Laniera, policjanta samotnie wychowującego nastoletnią córkę Sydney. Życie pod kontrolą agresywnego mężczyzny i przekonanie, że wcześniej czy później ją odnajdzie owocują u Cecilii lękiem przed wychodzeniem z domu. Pewnego dnia dociera jednak do niej informacja o śmierci Adriana, prawdopodobnie samobójczej. Kobieta dziedziczy część jego majątku, w tym dużą posiadłość na obrzeżach miasta, ale gdy już wydaje jej się, że koszmar dobiegł końca, w jej życiu zaczynają zachodzić nadzwyczajne zjawiska. Cecilia szybko nabiera przekonania, że Adrian żyje, ale znalazł sposób na stanie się niewidzialnym. Nikt jednak nie daje wiary jej słowom.

Prace nad nowym „Niewidzialnym człowiekiem” (oryg. „The Invisible Man”), filmem opartym na kultowej powieści Herberta George'a Wellsa z 1897 roku pod tym samym tytułem, rozpoczęły się już w 2006 roku, z chwilą zlecenia Davidowi S. Goyerowi napisania scenariusza. Projekt jednak nie wszedł w kolejną fazę, a zamiast tego w 2016 roku ogłoszono, że wytwórnia Universal Pictures zamierza reaktywować swoją Universal Monsters pod nazwą Dark Universe (klasyczne filmy z różnymi potworami wychodzące z ich stajni głównie w pierwszej połowie XX wieku), poczynając od nowej „Mumii”. Film w reżyserii Alexa Kurtzmana wyszedł w 2017 roku, wyniki jednak nie zadowoliły wytwórni. Zmieniono więc koncepcję – zamiast tworzyć wspólne uniwersum, postanowiono skupić się na indywidualnych historiach z klasycznymi postaciami. Poczynając od „Niewidzialnego człowieka”. Powieść tę po raz pierwszy, ale na pewno nie ostatni, przełożono na ekran w 1933 roku, w reżyserii Jamesa Whale'a, i był to obraz właśnie wytwórni Universal Pictures. Autor scenariusza „Niewidzialnego człowieka” z 2020 roku i zarazem reżyser owego projektu, Leigh Whannell (twórca trzeciego rozdziału „Naznaczonego” i „Ulepszenia” z 2018 roku) zaproponował nową opowieść wyrosłą na motywie Wellsa. Nie chciał mocno trzymać się ani książki, ani jej pierwszej ekranizacji, ponieważ uznał, że to co w tamtych dziełach działało, w dzisiejszych czasach się nie sprawdzi. I jego wizja zdała egzamin. Kosztujący w przybliżeniu siedem milionów dolarów australijsko-amerykańsko-kanadyjsko-brytyjski „Niewidzialny człowiek” odniósł spory komercyjny sukces i co ważniejsze został pozytywnie przyjęty przez większość swoich dotychczasowych odbiorców. W tym krytyków.

„Nigdy więcej” Michaela Apteda – Jennifer Lopez jako Slim Hiller ucieka od agresywnego męża, zabierając ze sobą ich córkę, ale jeszcze nie może czuć się bezpieczna, bo mężczyzna ani myśli zostawić ich w spokoju. „Niewidzialny człowiek” Leigh Whannella – Elisabeth Moss jako Cecilia Kass ucieka od obsesyjnie kontrolującego ją męża, ale nie odzyskuje dawnego komfortu emocjonalnego, bo boi się, że mężczyzna ją odnajdzie. Podobne? Jeśli tak przedstawić fabułę psychologicznego thrillera science fiction Leigh Whannella to owszem, brzmi jak „Nigdy więcej”, ale to tylko wstęp do koszmarnych przeżyć Cecilii Kass, które to znacznie odbiegają od scenariusza wspomnianego obrazu Michaela Apteda. Co byście sobie pomyśleli, gdybyście usłyszeli od kogoś, że prześladuje go niewidzialny człowiek? Uwierzylibyście? W rzeczywistości pewnie nie, ale Cecilii uwierzycie. Tym samym stając się jej jedynymi sojusznikami w nierównej walce z Adrianem Griffinem, jej mężem i zarazem genialnym naukowcem, który najwyraźniej obrał sobie za punkt honoru całkowite zniszczenie jej życia. Działa w ukryciu – i to jakim! - a jedyną osobą (oprócz nas, widzów), która jest tego świadoma jest właśnie kobieta, którą obrał sobie za cel. Chociaż... Leigh Whannell wprawdzie nie stara się nakłonić odbiorcy do przyjmowania również punktu widzenia między innymi bliskich głównej bohaterki – ludzi, którzy ją wspierają, którym zależy na jej dobru, czyli jej przyjacielowi Jamesowi Lanierowi, jego nastoletniej córce Sydney i twardej siostrze Cecilii, prawniczce Emily Kass – ale śledząc ów niby niepozostawiający miejsca na wątpliwości rozwój sytuacji, mimo wszystko dopuszczałam do sobie możliwość, że cały ten koszmar jest powodowany przez Cecilię Kass. A konkretniej, że twórcy narzucają mi perspektywę kobiety chorej psychicznie. Osoby, która na skutek traumatycznych przeżyć spowodowanych przez jej własnego męża, stała się niebezpieczna dla siebie i otoczenia. Może za bardzo kombinowałam, a może nie, to sami musicie sprawdzić. Tak, musicie, bo „Niewidzialny człowiek” Leigh Whannella, to według mnie pozycja godna uwagi właściwie wszystkich fanów kina grozy. Gdyby skupić się tylko na płaszczyźnie tekstowej, to prawdopodobnie doszłoby się do wniosku, że niczym szczególnym się nie wyróżnia. Zwłaszcza jeśli w jakiś sposób zetknęło się już z Niewidzialnym Człowiekiem, tj. czytało powieść H.G. Wellsa, albo obejrzało przynajmniej jeden z wielu filmów zainspirowanych tym dziełem, choćby bardzo luźno, jak to miało miejsce w przypadku m.in. głośnego „Człowieka widmo” Paula Verhoevena. Muszę jednak oddać Leigh Whannellowi dość zaskakujące podejście do, bądź co bądź, nieświeżego tematu. Jego scenariusz bazuje na znanym, niestety także z życia, motywie ucieczki kobiety od znęcającego się nad nią, głównie psychicznie, męża. Która oczywiście nie kończy jej potwornych zmagań z tym rzekomo kochającym ją człowiekiem. Tak naprawdę, to dopiero teraz Cecilia Kass przeżyje najgorsze chwile w całym swoim dotychczasowym życiu. Dopiero teraz dowie się, jak strasznie niebezpieczny jest jej małżonek, i jak ogromną obsesję ma na jej punkcie. Albo na punkcie rujnowania jej życia. Adam Griffin chce jak najdotkliwiej ją skrzywdzić, zemścić się na kobiecie, która śmiała od niego odejść. Ale może chodzić mu też o coś więcej. Tak czy inaczej Cecilia Kass, doskonale odegrana przez Elisabeth Moss (wyróżnić muszę też występ Harriet Dyer, w roli walecznej siostry głównej bohaterki filmu), znajdzie się w niebezpieczeństwie, tym większym, że jej prześladowcy gołym okiem nie widać. Zazwyczaj. I w ten oto sposób zawiązuje się nader trzymająca w napięciu historia z generalnie znanym czarnym charakterem i nie mniej wyszukanym modelem kobiecej postaci, która staje do walki o swoje życie. I być może zdrowe zmysły. Dreszczowiec utrzymany w dosyć chłodnym klimacie i charakteryzujący się całkiem zmyślną pracą kamer, idealnym wręcz rozłożeniem środków ciężkości, starannym wykreśleniem postaci, a przy tym bardzo empatycznym podejściem do ofiary, czy to faktycznych, czy tylko wyimaginowanych prześladowań niewidzialnego mężczyzny oraz w miarę śmiałym i przez to niespodziewanym rozwojem sytuacji. Po co oryginalność, gdy ma się to wszystko?

Chociaż gatunkowo „Niewidzialnemu człowiekowi” Leigh Whannella najbliżej do dreszczowca (science fiction zmiksowanego z filmem psychologicznym), to można w nim odnaleźć też echa horroru. A w każdym razie elementy bardziej kojarzące się z tym ostatnim niż z rasowym thrillerem. Odrobinka, naprawdę niewiele, jump scenek – bez nachalności tak częstej we współczesnym mainstreamie, a w jednym przypadku i ze skutecznością (jeśli o mnie chodzi): hałas, jaki niechcący robi Cecilia podczas swojej ucieczki z posiadłości Adriana Griffina, w której na swoje nieszczęście spędziła kawałek swojego życia. I jeszcze niektóre sekwencje z udziałem tytułowej postaci. Głównie przez swoistą atmosferę nadnaturalności podszytej groźbą, ale niektórzy mogą też uznać, że momenty śmierci i okaleczeń są na tyle makabryczne, by uznać je za kolejne skłony w stronę horroru. A dokładniej kina gore. Ja tak nie uważam – twórcy nie epatują obrzydliwościami tego rodzaju, nie miałam wrażenia, że starają się wzbudzić w oglądającym wstręt, niesmak na widok obrażeń, także śmiertelnych, prawdopodobnie zadawanych przez niewidzialnego człowieka. Nawet podczas tych najśmielszych, acz nieodznaczających się kreatywnością (podrzynanie gardeł). Za to lekki szok przeżyłam w trakcie jednego takiego brutalnego wydarzenia. Nie wywołały go jednak odrażające efekty specjalne, tylko sam charakter tego zrywu akcji. Jego gwałtowność i fakt, że absolutnie nie byłam na coś takiego przygotowana. Nie spodziewałam się takiej bezwzględności po tym filmie – zakładałam, że spustoszenie w życiu Cecilii Kass będzie mniejsze, że scenariusz „Niewidzialnego człowieka” na takie ostateczności, jak ta poprzedzająca kolejny straszny etap w życiu głównej bohaterki (zmiana scenerii na coś często wykorzystywanego tak w thrillerach, jak w horrorach), nie będzie się porywał. Po współczesnych thrillerach głównego nurtu po prostu nie spodziewam się takich w sumie odważnych zagrań. Jak zwykle w przypadku mainstreamu przygotowałam się na coś nieporównanie grzeczniejszego, bardziej przyjaznego widzom, z rodzaju „wprawdzie jest niebezpiecznie, ale niewątpliwie zmierzamy do szczęśliwego końca”, ale po tym ciosie prosto w szczękę, zmieniłam swoje nastawienie do „Niewidzialnego człowieka”. Dopiero teraz zaczęłam naprawdę bać się o Cecilię Kass. Dopiero teraz zaczęło dręczyć mnie przeczucie, że główna bohaterka już niedługo straci wszystko, co ma dla niej jakąś wartość. Może nawet życie. I wcale nie jest powiedziane, że odbierze jej go niewidzialny mężczyzna. Może sama się na nie targnie, bo w końcu, jak długo można wytrzymać w tak koszmarnej rzeczywistości, jak długo można trwać w tak beznadziejnym położeniu, w jakim znalazła się ta godna najwyższego współczucia kobieta? Interesująca sytuacja: nie wykluczałam możliwości, że to Cecilia Kass jest sprawczynią wszystkich nieszczęść dotykających i ją, i innych ludzi, a mimo tego nie mogłam się z nią nie solidaryzować. Może dlatego, że bardziej skłaniałam się ku jej wersji wydarzeń; że choć nie bezkrytycznie, nie bez lekkich wątpliwości, ale wierzyłam w jej zapewnienia, że prześladuje ją mąż oficjalnie uznany za zmarłego, który znalazł sposób na stanie się niewidzialnym. Narcystyczna i socjopatyczna osobowość, okrutny manipulant i zarazem zasłużony naukowiec specjalizujący się w dziedzinie optyki. I mieszkający w robiącej wrażenie nieruchomości, która celowo została przedstawiona tak przejrzyście: mnóstwo szyb, za którymi rozciągają się ponure pustkowia i mocne światło wewnątrz, to wszystko miało kontrastować z potencjalną niewidzialnością właściciela owego nowoczesnego, a przy tym skromnie urządzonego i przeraźliwie zimnego przybytku. W tym miejscu wszystko miało być doskonale widoczne – klarowne i szerokie, bo wychodzące także na zewnątrz, gdy stoi się wewnątrz, widoki... pustki. Leigh Whannell zdradził, że Stefan Duscio, operator, z którym pracował, nad „Niewidzialnym człowiekiem” nie był entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, bo jak stwierdził reżyser, operatorzy w filmach grozy generalnie wolą operować mrokiem, ale Whannell w tej kwestii był nieprzejednany. I dobrze, bo uważam, że to najsmaczniejsze i najbardziej charakterystyczne zdjęcia (aczkolwiek... czyżby jakaś inspiracja „Midsommar: W biały dzień” Ariego Astera?) w całym tym w ogóle solidnie zrealizowanym przedsięwzięciu. Poza tym nie najgorzej domkniętym – finał może i nie jest szczególnie zaskakujący, ale też na pewno nie przesłodzony i jeśli się nad tym zastanowić, to też niejednoznaczny. UWAGA SPOILER Ale i tak wolałbym, żeby Leigh Whannell poszedł w tym drugim z najbardziej dopuszczalnych kierunków: w stronę choroby psychicznej Cecilii. Przypuszczam, że wówczas większa liczba widzów wyszłaby z tego mocno wstrząśnięta i zmieszana KONIEC SPOILERA.

Leigh Whannell się rozkręca. Jego „Niewidzialnego człowiek” dla mnie jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że ten oto artysta z wydawałoby się do szczętu wyeksploatowanych motywów potrafi stworzyć coś niesamowicie nośnego. Tak niesamowicie wciągającego i tak emocjonującego, że aż trudno uwierzyć, że już to gdzieś widziałam. I to nie raz. Ale nie wszystko, bo Whannell miał też swoje pomysły na opowieść o zniewolonej przez męża kobiecie, która po wyrwaniu się z tej klatki wpada w jeszcze większe kłopoty, prawdopodobnie wywoływane przez jej nie tak znowu dawnego oprawcę, który znalazł sposób na stanie się niewidzialnym. Mimo wszystko jest w tym psychologicznym thrillerze science fiction jakaś świeżość, ale myślę, że tym, co najbardziej elektryzuje w „Niewidzialnym człowieku” jest mniej sama historia, a bardziej sposób jest snucia. A w każdym razie ja nie mogłam oprzeć się sile tej nieustannie trzymającej w napięciu narracji. Niby nic wielkiego, a takie wrażenia!

1 komentarz: