Komisarz
londyńskiej policji terytorialnej, Amy Winter, otrzymuje list od
Lillian Grimes, seryjnej morderczyni lata temu skazanej na dożywotnie
więzienie, która twierdzi, że jest jej biologiczną matką. W
wieku czterech lat Amy została adaptowana przez prowadzącego ich
sprawę, nieżyjącego już nadkomisarza Roberta Wintera i jego żonę
Florę, ale z czasem wyparła z pamięci swoje poprzednie życie.
Teraz traumatyczne wspomnienia powracają, a Amy robi wszystko, by
jej koledzy z pracy nie dowiedzieli się, skąd tak naprawdę
pochodzi. Zostaje jednak zmuszona do częstych kontaktów z Lillian,
ponieważ kobieta obiecuje jej wskazać miejsca pochówku trzech
dotychczas nieodnalezionych ofiar, jak utrzymuje, swojego męża.
Lillian cały czas bowiem upiera się przy tym, że nie popełniła
żadnej z licznych zbrodni, które jej przypisano, że nie brała
udziału w potwornym procederze Jacka Grimesa. Amy nie wierzy w te
zapewnienia i daje to jasno do zrozumienia swojej biologicznej matce.
Nie zamierza jednak odrzucać jej oferty. Lillian z kolei ani myśli
tak po prostu nakierować ją na zwłoki trzech z ofiar Grimesów.
Chce czegoś w zamian.
Caroline
Mitchell jest pochodzącą z Irlandii, obecnie mieszkającą w Essex,
pisarką specjalizującą się w thrillerach policyjnych i
psychologicznych oraz byłą detektyw Criminal Investigation
Department (CID) zajmującą się sprawami związanymi z przemocą
domową i poważnymi przestępstwami seksualnymi. „Prawda i
kłamstwa” (oryg. „Truth and Lies”, światowa premiera: 2018
rok) to druga, po „Milczącej ofierze”, wydana w Polsce powieść
Mitchell (jej bibliografia jest jednak dużo obszerniejsza), będąca
pierwszą częścią zaplanowanego cyklu z komisarz Amy Winter. Drugi
tom, „The Secret Child”, swoją światową premierę miał w roku
2019. Prawa do filmowej wersji „Prawdy i kłamstw”, numeru jeden
na liście bestsellerów „The New York Timesa”, zostały już
sprzedane.
Caroline
Mitchell, mówiąc o inspiracji do „Prawdy i kłamstw”, wymienia
między innymi sprawy Freda i Rosemary West oraz Iana Brady'ego i
Myry Hindley, nazywanych „Mordercami z wrzosowisk”, ale mnie
osobiście „Bestie z Brentwood” przypominały Paula Bernardo i
Karlę Homolkę. „Bestiami z Brentwood” w „Prawdzie i
kłamstwach” nazwano Jacka i Lillian Grimesów, seryjnych morderców
schwytanych w 1987 roku – mężczyzna zmarł niedługo potem, a
jego żona trafiła do więzienia dla kobiet, w którym zgodnie z
wolą sądu, miała dożyć swoich dni. Grimesowie mieli czwórkę
dzieci, Sally-Ann, Mandy, Damiena i najmłodszą Poppy, która miała
zaledwie cztery latka, gdy jej rodzice trafili w ręce w policji. Ona
natomiast została adoptowana przez prowadzącego tę sprawę
nadkomisarza Roberta Wintera i jego żonę Florę, którzy dali jej
imię Amy. Teraz, lata później, Amy Winter jest szanowaną
policjantką, detektyw kierującą specjalną grupą zajmującą się
najgłośniejszymi sprawami kryminalnymi, pozostającą w
przyjacielskich stosunkach ze swoją bezpośrednią przełożoną,
nadkomisarz Hazel Pike. Prawą ręką Amy jest komisarz Patrick
„Paddy” Byrne. Ofiara przemocy domowej, człowiek maltretowany
przez swoją cierpiącą na agorafobię żonę, znajdujący
pocieszanie w ramionach innej kobiety, którą szczerze kocha.
Powieści Caroline Mitchell są doceniane przede wszystkim za
przybliżanie czytelnikom „prawdziwej pracy policyjnej”. To
znaczy, w twórczości Mitchell, znajdujemy wiarygodniejsze obrazy
pracy brytyjskich organów ścigania od tych zwykle ukazywanych w
głośnych serialach i filmach kryminalnych, aczkolwiek trzeba
zaznaczyć, że pisarka nadaje im takiej dynamiki, jakiej raczej
rzadko doświadczają autentyczni detektywi policyjni. Jednak tym, co
najbardziej ujęło mnie w „Prawdzie i kłamstwach” było
empatyczne podejście Mitchell do ofiar między innymi przemocy
domowej, którymi notabene zajmowała się pracując w CID. I
najwyraźniej była w tym dobra, bo ktoś, kto ma w sobie tyle
współczucia i zrozumienia dla ofiar wydaje się jak najbardziej
odpowiednią osobą do kontaktów z nimi. Z drugiej strony wyobrażam
sobie, że dla kogoś tak empatycznego, jak Mitchell to mogło być
trudne. Autorka „Prawdy i kłamstw” w swojej poprzedniej pracy
stykała się z ogromnym cierpieniem i niesprawiedliwością, których
wyraz teraz daje w swoich poczytnych książkach. W „Prawdzie i
kłamstwach” nader dobitnie, bo czy można wyobrazić sobie większą
gehennę od tej, jaką w dzieciństwie przeżyła główna bohaterka
tego utworu oraz inne ofiary tzw. „Bestii z Brentwood”? W sumie
tak, bo granica krzywd jakie człowiek jest w stanie wyrządzić
drugiemu człowiekowi zdaje się nie istnieć. Kiedy już myślimy,
że większych cierpień komuś przysporzyć się już nie da, to
słyszymy o zbrodniarzu, który poszedł jeszcze dalej. A więc tak,
przychodzą mi na myśl czyny potworniejsze od tych, których
dopuszczali się stworzeni na potrzeby tej książki Jack i Lillian
Grimesowie. Prawdopodobnie oboje, bo choć pewnie czytelnik będzie
skłaniał się ku współodpowiedzialności Lillian, to możliwe, że
nie będzie zupełnie wolny od wątpliwości. Caroline Mitchell z
czasem objaśni tę kwestię (i to nie, jak można się tego
spodziewać, pod koniec powieści, tylko dużo wcześniej), ale
szczerze mówiąc nie była ona dla mnie najbardziej paląca. Silniej
zajmowała mnie krzywda doznana kiedyś i cierpienia przeżywane w
umownej rzeczywistości. Zacznijmy od drugoplanowej postaci,
funkcjonariusza Paddy'ego, maltretowanego przez własną żonę.
Mitchell bardzo mi tutaj zaimponowała, bo w pewnym sensie poszła
pod prąd. Od dłuższego już czasu nie mogę oprzeć się wrażeniu,
że problem znęcania się żon nad swoimi mężami jest
bagatelizowany w przestrzeni medialnej. O takich przypadkach rzadko
się wspomina, a jeśli już to zaraz pojawiają się głosy, że to
przecież marginalne przypadki, że to kobiety częściej są
krzywdzone przez swoich mężów, więc... Wniosek z tego taki, że
nie ma co zaprzątać sobie głowy jednostkowymi przypadkami.
Caroline Mitchell wyraźnie jest osobą, która wychodzi ze słusznego
założenia, że statystki nie mają, a przynajmniej nie powinny
mieć, żadnego znaczenia, jeśli chodzi o sprawiedliwość. Ona tak
samo należy się mężom maltretowanym przez żony, jak żonom
maltretowanym przez mężów. Mitchell, jeśli o to chodzi, wprost
nikogo krytyce tutaj nie poddaje, a wręcz pokazuje, że dla organów
ścigania płeć ofiary nie ma żadnego znaczenia, ale trudno nie
odczuć, jak „niedzisiejszy” jest to głos. Mężczyźni
przeżywający to, co Paddy, istnieją, ale póki co to swego rodzaju
temat tabu. Problem, który w przestrzeni medialnej jest prawie
nieobecny (a przynajmniej w polskiej). Pragnę jednak uspokoić
wszystkich tych, których zajmuje wyłącznie krzywda doznawana przez
kobiety i dzieci, bo Mitchell absolutnie jej nie pomija. W „Prawdzie
i kłamstwach” przemoc dotyka ludzi w różnym wieku i obojga płci.
Wybiórczością ta kobieta z całą pewnością się nie
charakteryzuje.
„Ludzie
udający, że nie widzą aktów niesprawiedliwości, są niemal tak
samo źli jak ci, którzy się ich dopuszczają.”
Dzieje
trzydziestoparoletniej Amy Winter w „Prawdzie i kłamstwach” są
przetykane retrospekcjami, wspomnieniami z jej poprzedniego życia.
Życia z seryjnymi mordercami, będącymi jej biologicznymi
rodzicami. Te przeskoki do lat 80-tych XX wieku... Cóż, ciężko
przejść obok tego obojętnie. Obok trzęsącej się ze strachu
czteroletniej dziewczynki, na oczach której właśnie ginie jej
ukochana starsza siostra, Sally-Ann. Najbliższa jej osoba, jedyna,
która naprawdę o nią dbała. Zabija ją ich własny ojciec, Jack
Grimes, a matka... Caroline Mitchell wprowadza co prawda możliwość,
że ona również jest tutaj ofiarą, ale daje też do zrozumienia,
że jest taką samą psychopatką, jak jej mąż. Albo nawet większą.
W każdym razie na ostateczne rozstrzygnięcie tej kwestii trzeba
trochę poczekać. Co nie znaczy, że wcześniej żadne istotne
informacje o tej kobiecie nie zostaną obnażone. Najważniejsza to
ta, że komisarz londyńskiej policji, główna bohaterka „Prawdy i
kłamstw”, to jej najmłodsza córka. To właśnie jej oczyma (choć
narracja jest trzecioosobowa) będziemy śledzić potworne
wydarzenia, jakie rozegrały się w latach 80-tych w domu Grimesów.
Czteroletnia Poppy to nasza Amy, kobieta, która po śmierci swojego
adopcyjnego ojca i zarazem mentora, nadkomisarza Roberta Wintera,
zostaje skonfrontowana ze wstrząsającą prawdą o swoich
korzeniach. Dostaje list od przebywającej w wiezieniu, osławionej
Lillian Grimes. W powszechnym mniemaniu seryjnej morderczyni, która
wciąż zarzeka się, że nie brała udziału w zbrodniach
popełnianych przez jej nieżyjącego już małżonka, Jacka. Amy wie
swoje i bynajmniej nie zamierza zbliżać się do swojej rodzicielki
bardziej niż to konieczne. Po wyciągnięciu od niej informacji na
temat miejsc pochówku trzech dotychczas nieodnalezionych ofiar
„Bestii z Brentwood” (albo tylko jednej z nich), Amy ma zamiar
definitywnie zerwać z nią kontakt. Oprócz dławiącej świadomości,
że jest córką seryjnych morderców, odrażających psychopatów, o
których słyszała chyba cała Wielka Brytania, czołowa bohaterka
„Prawdy i kłamstw” zderza się z realną perspektywą utraty
szacunku kolegów po fachu, na który ciężko pracowała. A być
może nawet utraty pracy. Amy traktuje to jak straszne piętno, z
którym prawdę mówiąc ledwie sobie radzi. Boi się, że nosi w
sobie ten sam defekt, który po prostu jeszcze się nie ujawnił, ale
to może być tylko kwestią czasu. Mitchell na kartach „Prawdy i
kłamstw” poddaje dosyć dogłębnej analizie nie tylko kwestię
potencjalnego dziedziczenia psychopatii po rodzicach, ale także to,
w jakim stopniu wczesne wychowanie człowieka wpływa na jego
osobowość. Czy można całkowicie wykorzenić z wciąż
młodziutkiej osoby złe nawyki wpojone jej przez biologicznych
rodziców? I czy geny mają decydujące znaczenie? Czy to one w
największym stopniu kształtują nas samych? Amy dopuszcza taką
możliwość. Mitchell również, ale nie wygląda na to, żeby była
ona jedną z wyznawczyń teorii, że każde dziecko musi być swego
rodzaju kopią swoich biologicznym rodziców. Wychowanie, jakie
odbierzemy później może zniwelować szkody wyrządzone wcześniej.
Inna kwestia, czy Amy faktycznie odziedziczyła po rodzicach tyle,
ile się obawia? Czy w ogóle można przejąć po rodzicach
niekontrolowany pociąg do gwałcenia, torturowania i/lub zabijania
ludzi? Caroline Mitchell stawia takie pytanie i nie pozostawia nas
bez odpowiedzi. Niezupełnie satysfakcjonującej, bo i nie są to
zagadnienia proste. Tutaj trudno generalizować – Mitchell z
własnego doświadczenia wie, że każdy przypadek należy traktować
jednostkowo, że tutaj nie ma twardych reguł. Psychologia człowieka
to bardzo skomplikowana dziedzina – umysły ofiar w „Prawdzie i
kłamstwach” są zdecydowanie bardziej złożone i mniej
przewidywalne od umysłów morderców-celebrytów (o ich gwiazdorskim
statusie Mitchell wspomina nie bez przekąsu). I nie muszę chyba
dodawać, że wnikanie w umysły ofiar dostarcza dużo więcej
emocji, bo i Mitchell zdecydowanie niżej się nad nimi pochyla. Z
drugiej strony, gdyby poświęciła tyle samo uwagi psychopatycznym
jednostkom, to myślę, że i tak nie wykrzesałaby ze mnie
silniejszych emocji od tych, które ogarniały mnie podczas obcowanie
z ich przerażonymi, zagubionymi, przeżywającymi niewyobrażalne
katusze ciała i umysłu, ofiarami. Nie mogę jednak tego samego
powiedzieć o płaszczyźnie stricte kryminalnej, o pracy policyjnej
przedstawionej na kartach „Prawdy i kłamstw”. Śledztwo w
sprawie porwania nastoletniej dziewczyny prowadzone przez komisarz
Amy Winter jest mocno poszarpane. Mitchell przeplata je z dużo
ciekawszymi, acz niezbyt oryginalnymi losami Grimesów: ich
przeszłością i teraźniejszością, w której toczy się zagadkowa
gra wszczęta przez Lillian Grimes. Gra, w którą ta skazana za
liczne morderstwa kobieta wciąga swoją najmłodszą córkę, Amy
Winter. Tymczasem sprawa porwania... Wprawdzie znajduje
nieprzewidywalny finał (dzieje Grimesów też zamyka niemała
niespodzianka), a przynajmniej mnie nie udało się przedwcześnie
rozpracować tej sprawy, ale do tego momentu Mitchell traktuje to
nazbyt pobieżnie. Ot, niedługie przerywniki, które momentami
istotnie znacznie podnoszą napięcie, tyle że w perspektywie
ofiary, nie zaś przedstawicieli organów ścigania, którzy starają
się wyrwać ją z łap tajemniczego oprawcy i oczywiście schwytać
delikwenta. Styl Caroline Mitchell też dla mnie najwygodniejszy nie
był. Niezbyt rozbudowany, prosty, ale w sumie chociaż w sferze
psychologicznej dostarczający pożądanych detali. Nawet
najdrobniejszych szczególików, które wespół z tymi większymi
tworzą zróżnicowane osobowości postaci napędzających akcję
„Prawdy i kłamstw”. Aha, i gratuluję panu Mariuszowi
Banachowiczowi, projektantowi klimatycznej okładki „Prawdy i
kłamstw” w wydaniu Zysk i S-ka z roku 2020.
Caroline
Mitchell jest wielką fanką prozy Stephena Kinga. Głównie za
realistyczne, dokładnie scharakteryzowane postacie, które ten
amerykański pisarz powołuje do życia w swoich utworach. Ale
powiedziałabym, że w tej materii ona też całkiem dobrze się
spisuje. Nie twierdzę, że dobija do poziomu Kinga, ale jej postacie
też cechują się niepłytką charakterystyką. Analizą
psychologiczną, tworzoną w oparciu o między innymi jej osobiste
doświadczenia w zawodzie policjantki. „Prawda i kłamstwa” to
thriller policyjny zmiksowany z thrillerem psychologicznym, który
powinien zainteresować tych fanów gatunku, którzy szukają dość
szczegółowych i przekonujących analiz psychologicznych ofiar
różnego rodzaju przemocy. W mniejszym stopniu oprawców, ale i dla
nich w takiej historii miejsca zabraknąć przecież nie mogło.
Wprawdzie „Milczącą ofiarę”, pierwszą powieść tej autorki
wydaną w Polsce, cenię bardziej, ale absolutnie nie żałuję, że
zapoznałam się z między innymi komisarz Amy Winter. I czekam na
polskojęzyczne wydanie tomu drugiego.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz