Wyspy
Doggerlandzkie. Komisarz Karen Eiken Hornby po hucznie obchodzonym w
tych rejonach święcie, budzi się w hotelu u boku swojego
niesympatycznego szefa, naczelnika wydziału kryminalnego Jounasa
Smeeda. Zawstydzona wymyka się z budynku, a kilka godzin później
dostaje sprawę zabójstwa. Ofiarą jest była żona Jounasa, Susanne
Smeed. Kobieta zginęła we własnym domu położonym we wsi
Langevik, w której mieszka też Karen. Do czasu oczyszczenia byłego
męża Susanne z zarzutów, komisarz Hornby ma tymczasowo pełnić
obowiązki Jounasa. O ile jest niewinny. Karen, tak jak jej koledzy
śledczy, nie wierzy, że szef jest zabójcą, ale musi to jeszcze
udowodnić. A niektóre dowody wskazują, że może być w to
zamieszany. Rozwiązanie zagadki może też tkwić w przeszłości.
Na początku lat siedemdziesiątych w Doggerlandzie funkcjonowała
niewielka hippisowska komuna, założona przez rodziców Susanne
Smeed, która nadal jest jednym z ulubionych tematów stałych
bywalców obleganego pubu w Langevik.
Urodzona
i mieszkająca w Szwecji Maria Adolfsson, zanim została pisarką,
pełniła funkcję rzeczniczki prasowej organizacji Storstockholms
Lokaltrafik (SL). Jej pierwsza powieść, „...alla för en”,
ukazała się w 2008 roku, ale mały zwrot w jej karierze nastąpił
dopiero w 2018 roku, po premierze jej drugiej książki, pierwszej
części kryminalnego cyklu osadzonego na fikcyjnych Wyspach
Doggerlandzkich pt. „Felsteg” (pol. „Podstęp”). Rok później
pojawił się drugi tom, „Stormvarning”, a w 2020 roku swoją
premierę miała część trzecia zatytułowana „Mellan djävulen
och havet”. Trylogią najprawdopodobniej „Doggerland” nie
pozostanie, Adolfsson bowiem już zdradziła, że ma pomysł na
czwartą odsłonę tej serii. Więcej nawet: dała do zrozumienia
swoim czytelnikom, że i na tym poprzestać nie zamierza.
Prawdopodobnie będzie dalej rozbudowywać swój wymyślony światek,
w którego centrum postawiła komisarz doggerlandzkiego wydziału
kryminalnego, Karen Eiken Hornby. Starszą kobietę z iście
traumatyczną przeszłością.
Wyspy
Doggerlandzkie – miejsce istniejące jedynie na kartach powieści
Marii Adolfsson, nader nieśmiało wschodzącej gwiazdy
skandynawskiego kryminału. Autorka „Podstępu” nie dorobiła się
jeszcze ogromnej rzeszy wiernych czytelników, choć zdecydowana
większość z tych osób, które dały szansę jej twórczości,
bynajmniej tego nie pożałowała. Polskie wydanie pierwszej części
cyklu „Doggerland” ukazało się w 2020 roku, dwa lata po
światowej premierze rzeczonej pozycji, nakładem wydawnictwa W.A.B.,
w szybkim tempie dorabiając się grupki czytelników aspirujących
do stania się częstymi bywalcami fikcyjnych wysp usytuowanych
pomiędzy Skandynawią i Wielką Brytanią. Tym, co moim zdaniem,
przede wszystkim wyróżnia tę powieść, to nie tak znowu częste w
tym gatunku, zamiłowanie jej autorki do detali. Wyspy Doggerlandzkie
zostały opisane tak szczegółowo, że aż nie chce się wierzyć,
że to zupełnie fikcyjne miejsce. Zimne, niezbyt zróżnicowane
krajobrazy ziem obmywanych morskimi falami, które stanowią pewną
barierę przed resztą świata. Oddzielają doggerlandzką
społeczność od gwaru bardziej rozwiniętych państw leżących
nieopodal. I do których najczęściej uciekają młodzi, bo Wyspy
Doggerlandzkie, naturalnie, nie oferują takich perspektyw jak na
przykład Londyn, czy Sztokholm. Główna bohaterka omawianej
powieści, komisarz Karen Eiken Hornby, też była jedną z nich –
osób, które opuściły Doggerland w poszukiwaniu lepszego życia.
Ale po kilku latach wróciła. Mocno poturbowana, można wręcz
powiedzieć, że w kawałkach, bo to, co przeżyła w Wielkiej
Brytanii na trwałe odcisnęło się na jej psychice. Co absolutnie
zrozumiałe, Karen po dziś dzień z bólem wspomina swoje dawne
życie. Wspomina je na Wyspach Doggerlandzkich, gdzie się urodziła
i wychowała, i gdzie powróciła po tragicznym zakończeniu
szczęśliwego bytu w Anglii. I rozpoczęła pracę w policji. Po
jakimś czasie dostała się do wydziału kryminalnego. Na pewnym
etapie swojej kariery zawalczyła o stanowisko naczelnika, ale
przegrała z Jounasem Smeedem. Członkiem majętnej rodziny, który,
jak wielu jego kolegów po fachu, znajduje przyjemność w
deprecjonowaniu żeńskiej części wydziału kryminalnego. Jounas
jest po trosze mizoginem, a na pewno zwolennikiem patriarchatu. Za
jego rządów i jego przełożonego, w doggerlandzkim wydziale
kryminalnym, Karen Eiken Hornby i jej koleżanki praktycznie
codziennie są obrzucane szowinistycznymi odzywkami, które ich
koledzy uważają za zabawne i jak najbardziej uzasadnione. Nie
wszyscy mężczyźni podlegający Smeedowi są zadowoleni z takiego
sposobu rządzenia, nie wszyscy policjanci z Doggerlandu
dowartościowują się poprzez wyzłośliwianie się na swoich
koleżankach po fachu. Ale większość chętnie wykorzystuje
uprzywilejowaną pozycję nadaną im przez naczelnika, ale i jego
bezpośredniego przełożonego. Zaskakuje więc to, że jedna z ofiar
owych prześladowań usankcjonowanych przez Jounasa Smeeda, komisarz
Karen Eiken Hornby, spędziła ostatnią noc z tym znienawidzonym
mężczyzną. Noc, po której doszło do brutalnego morderstwa jego
byłej żony, Susanne. Przygodny kochanek i zarazem szef Karen, stał
się więc pierwszym podejrzanym. Siłą rzeczy, ale śledczy,
włącznie z główną bohaterką książki, wątpią w jego winę.
Karen nie tylko prowadzi to śledztwo, ale także tymczasowo pełni
obowiązki Jounasa, starając się przy tym utrzymać w tajemnicy
fakt, że była jedną z ostatnich osób, które widziały Smeeda
zanim doszło do zabójstwa Susanne. Kobieta została zamordowana
niedługo po tym, jak zawstydzona Karen opuściła hotel, w którym
wciąż spał jej ostatni kochanek. Wprawdzie nietrzeźwość
(alkohol, jaki Karen wlała w siebie ostatniego wieczora) jest jakimś
usprawiedliwieniem, ale nawet ona nie może nadziwić się temu, że
aż tak się zapomniała. Bo jak by na to nie patrzeć, Jounas jest
ostatnią osobą, z którą chciałaby przeżyć miłosną przygodę.
Maria Adolfsson zdradziła, że zależało jej na tym, by czołowa
bohaterka cyklu „Doggerland” była postacią wielowymiarową –
kobietą pełną zalet i jak każdy popełniającą błędy. Poza tym
Karen wiele już przeszła. Ta blisko pięćdziesięcioletnia kobieta
ma spore doświadczenie w pracy policyjnej i doskonale wie, czym jest
prawdziwe cierpienie. Na własnej skórze przekonała się, jak mocno
życie może dawać człowiekowi w kość. Jak ciężki bywa żywot
na tym padole. I jakiej siły wymaga od okrutnie poranionego przez
los człowieka dalsze trzymanie się tego smutnego żywota. Karen ma
jednak duszę wojowniczki. Nie poddaje się, choć nie jest typem
bohaterki zdającej się być osobą wręcz niezniszczalną. Zawsze
twardą, charakteryzującą się nadzwyczajną błyskotliwością i
nigdy niepozwalającą by emocje wzięły nad nią górę. Nie, Karen
nie jest nikim nadzwyczajnym. I właśnie to sprawia, że tak bardzo
chce się jej towarzyszyć. To człowiek z krwi i kości, a nie jakaś
wyidealizowana, niezwykle mocarna pannica, z prawdziwym talentem do
rozpracowywania wszelkich zagadek kryminalnych. Choć przyznaję, że
i takie bohaterki mają swoje miejsce w moim sercu.
Sprawa
kryminalna roztoczona przez Marię Adolfsson w „Podstępie” jest
stosownie tajemnicza, a przy tym obfitująca w szczegóły pracy
doggerlandzkich śledczych, z komisarz Karen Eiken Hornby na czele.
Szwedzka autorka przeprowadza nas przez śledztwo w sprawie zabójstwa
Susanne Smeed z imponującą konsekwencją. Nie skacząc bez
większego pomyślunku pomiędzy powierzchownie przedstawionymi
wątkami, tylko powoli zmierzając od punktu A do punktu B. Każdy
etap tej dosyć długiej drogi ku nieprzewidywalnej prawdzie rozwija
się nieśpiesznie. W „Postępie” nie ma od zatrzęsienia
obiecujących tropów, za to denerwujących Karen i jej
prawdopodobnie tylko tymczasowych podwładnych, przestojów, nie
brakuje. Prawdopodobnie, bo jeśli okaże się, że to pełnoprawny
naczelnik wydziału kryminalnego Doggerlandu zabił swoją byłą
żonę, to kobieta zyska szansę na objęcie jego stanowiska. O ile
będzie je chciała. Bo główna bohaterka „Podstępu” już jakiś
czas temu przestała marzyć o objęciu tej funkcji. Tak na dobrą
sprawę wystarcza jej ta pozycja, której już się dorobiła w
hierarchii służbowej. Czyżby wypalenie zawodowe? Niekoniecznie.
Może po prostu lepiej się czuje, jako szeregowy komisarz
doggerlandzkiego wydziału kryminalnego. Może po prostu zrozumiała,
że bardziej nadaje się do tej policyjnej pracy, którą już
wykonuje. Choć wolałaby dostawać więcej spraw większego kalibru.
Możliwe jednak, że już niedługo i to pragnienie w niej
przygaśnie. Bo zagadka, którą teraz rozpracowuje właśnie do
takich poważniejszych spraw się zalicza, a nietrudno zauważyć, że
coraz bardziej ją to zadanie przytłacza. Samą Karen dręczy
przypuszczenie, że to przerasta jej możliwości, że nie jest, jak
wcześniej myślała, najodpowiedniejszą osobą do prowadzenia spraw
tak wysokiej rangi. Susanne Smeed została zamordowana we własnym
domu we wsi Langevik w biały dzień (jej zgon, według koronera,
nastąpił pomiędzy siódmą a dziesiątą rano), a jedynym punktem
zaczepienia jest wersja, w którą żaden ze śledczych nie wierzy.
Jounas Smeed co prawda wydaje się być osobą zdolną do odebrania
życia kobiecie, której nie ukrywa, że szczerze nienawidził.
Oczywiście, jak już przeszło mu chwilowe zauroczenie, które
zaprowadziło go na ślubny kobierzec z, jak utrzymuje, egoistyczną,
złośliwą, nadmiernie kłótliwą materialistką Susanne – jakby
sam był wzorem cnót wszelakich... Tak, ale to wydaje się zbyt
proste i co ważniejsze trudno znaleźć związek pomiędzy Jounasem
i funkcjonującą w Langevik na początku lat 70-tych XX wieku
niezbyt liczną hippisowską komuną, założoną przez rodziców
ofiary. Domyślamy się, że te dawne dzieje mają fundamentalne
znaczenie dla śledztwa prowadzonego przez komisarz Karen Eiken
Hornby, bo gdyby było inaczej, to autorka pewnie nie przenosiłaby
nas również do tego okresu. Rozdziałów osadzonych w 1970 roku
niestety jest niewiele, a i te które dostajemy grzeszą
objętościowym skąpstwem. Szkoda, bo Adolfsson rozpala pragnienie
głębszego wniknięcia w egzystencję i osobowości garstki członków
tej nadal niemiłosiernie obgadywanej na Wyspach Doggerlandzkich
maleńkiej komuny. O tym miejscu i o tych ludziach nadal chętnie się
rozmawia (zwłaszcza w pubach, po kilku głębszych), choć komuna
nie przetrwała nawet dwóch lat. Część jej członków, w tym
rodzice Susanne Smeed już nie żyją, a inni już od blisko pół
wieku mieszkają z dala od Doggerlandu. Niemniej takie zamknięte
społeczności, żyjące po swojemu, a nie pod dyktando większości
- antykapitaliści, nonkonformiści, wyznawcy wolnej miłości z
pociągiem do trawki – i najwyraźniej obarczone jakimiś brudnymi
sekrecikami, często na wieki wieków rozpalają wyobraźnię
plotkarzy żyjących wówczas niejako obok nich, którzy zarażają
tą swoją fascynacją kolejne pokolenia. Karen nigdy nie
interesowała się tym tematem, ale teraz zostaje zmuszona do
zgłębienia tajemnic owej komuny. Bo narasta w niej przekonanie, że
doszło tam do czegoś, co bezpośrednio bądź pośrednio wpłynęło
na okrutną śmierć jej powszechnie nielubianej sąsiadki, która
dokonała się blisko pięćdziesiąt lat później. Choć zasadniczo
kompleksowa dbałość Marii Adolfsson o szczegóły i to we
wszystkich kwestiach (postacie, miejsca, wydarzenia, żmudna praca
policyjnych śledczych) wstrzeliła się w moje czytelnicze
preferencje, to jednak chwilami odnosiłam wrażenie, że autorka w
pewnym sensie utknęła. Tak jakby długo zastanawiała się, jak
pchnąć swoje śledztwo dalej – krążyła więc wokół tematu,
mnożyła i mnożyła detale tak długo, że nawet ja, osoba wprost
uwielbiająca długie opisy, zaczynałam się niecierpliwić. Ale
taki stan nie dopadał mnie znowu aż tak często. I co może
zaskakiwać częściej w zawodowej niż prywatnej sferze życia
Karen. Warstwa obyczajowa jest dość szeroka (co we współczesnych
kryminałach jest stosunkowo częste) i naturalnie nie tak
dramatyczna, jak praca, której aktualnie oddaje się czołowa
bohaterka „Podstępu”, ale trochę frapującej tajemniczości
posiada (przeszłość Karen, a ściślej przeżyta przez nią
trauma) i no... interesującej codzienności. Niby nic szczególnego,
a chce się jej towarzyszyć też w domu, podczas spotkań z jej
starymi i zaskakującymi nowymi przyjaciółmi. Czasami nawet
bardziej niż podczas mozolnej pracy, której się oddaje w nadziei,
że uda jej odkryć prawdę o śmierci Susanne Smeed. Czasami, bo co
by nie mówić, płaszczyzna kryminalna miała mi sporo do
zaoferowania. I nie piszę jedynie o zaskakującym i co ważne
nieoderwanym od całości (logicznym) rozwiązaniu tej zagadki, tylko
ogólnie o jego rozwoju (minus parę momentów), generującym
napięcie, pobudzającym wyobraźnię i zaspokajającym mój wilczy
apetyt na wyczerpujące opisy. W tym przypadku ponurych, surowych,
melancholijnych krajobrazów, dość złożonych osobowości oraz
dramatycznych wydarzeń wkradających się w zwyczajną codzienność,
dodatkowo zaburzających nie tak znowu beztroskie żywota na
chwytliwych fikcyjnych Wyspach Doggerlandzich.
Ufam,
że to nie ostatnia moja wizyta na Wyspach Doggerlandzkich,
stworzonych przez Marię Adolfsson specjalnie na użytek jej
kryminalnej serii z między innymi komisarz Karen Eiken Hornby. Ufam,
że kolejne tomy „Doggerlandu” doczekają się polskich wydań,
bo jak już raz weszło się do tego klimatycznego świata
przedstawionego, to naprawdę pragnie się uczynić to ponownie. I
jeszcze raz, i jeszcze... Dotychczasowi odbiorcy pierwszego tomu tego
literackiego przedsięwzięcia utalentowanej Szwedki, jaką
niewątpliwe jest Maria Adolfsson, już znają to uczucie (a
przynajmniej duża ich część). A pozostali fani powieściowych
kryminałów moim zdaniem najlepiej zrobią, jak już teraz tego
zasmakują. Ostrzegam tylko: podróż na Wyspy Doggerlandzkie wiąże
się z ryzykiem rozpalenia w sobie dręczącego pragnienia na
wydłużenie swojego pobytu w tym fikcyjnym miejscu. Pragnienia,
którego osoby czytające wyłącznie polskie wydania książek nie
będą mogli zaspokoić, dopóki nasi rodzimi wydawcy się nad nimi
(nad nami) zlitują i wypuszczą następny „Doggerland”.
Za
książkę bardzo dziękuję grupie wydawniczej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz