Absolwenci
Valley Hills High School, jak co roku, świętują ukończenie szkoły
w miejscowym parku wodnym Wet Valley, mającym krwawą historię.
Młodzi ludzie planują spędzić w tym miejscu cały weekend,
oddając się dobrej zabawie. Wśród nich jest Josh, członek
garażowego zespołu, grającego w stylu lat 80-tych XX wieku, który
w aquaparku spotyka swoją dawną miłość Kimberley. Okazuje się,
że dziewczyna tutaj pracuje i jest związana z porywczym młodym
mężczyzną imieniem Tommy, który też jest pracownikiem parku
wodnego. Podczas gdy miłość Josha i Kim na powrót rozkwita,
tajemniczy osobnik szykuje nadzwyczaj krwawy zamach na życie jak
największej liczby osób znajdujących się na terenie odkrytego
aquaparku.
Kanadyjski
horror o przepysznym tytule „Aquaslash”, to oparte na jego
własnym scenariuszu dzieło Renauda Gauthiera, twórcy „Discopathe”
z 2013 roku. Za efekty specjalne odpowiadali między innymi,
Jean-Mathieu Berube i Carlo Harrietha, współzałożyciele firmy
Blood Brothers FX, której głównym celem jest przywrócenie magii
praktycznych efektów na ekranie. Gauthier tymczasem najwidoczniej
próbował w swoim „Aquaslash” przywołać ducha slasherów
z lat 80-tych XX wieku, więc tym bardziej poszczęściło mu się,
że tacy artyści, jak Berube i Harrietha wzięli udział w jego
projekcie. Pierwszy pokaz „Aquaslash” odbył się w lipcu 2019
roku na kanadyjskim Fantasia International Film Festival.
Słońce,
plaża, morze, baseny, zjeżdżalnie wodne. I obowiązkowo zgraja
roznegliżowanych nastolatków, wychodzących z założenia, że bez
przygodnego seksu, narkotyków i alkoholu nie ma zabawy. Renaud
Gauthier zauważalnie swój drugi pełnometrażowy film dedykuje
miłośnikom slasherów z przedostatniej dekady XX wieku.
Niezupełnie jednak jest to klimat vintage. Zdecydowana stylizacja
obrazów na lata 80-te uwidacznia się jedynie w nielicznych
sekwencjach retrospektywnych, umownie datowanych na trzydzieści pięć
lat wstecz. Właściwa akcja filmu jest osadzona w czasach nam
współczesnych, które wprawdzie szczęśliwie dla mnie plastikiem
nie trąciły, ale kontrast i tak rzuca się w oczy. Stylowością te
dwa okresy bez wątpienia się różnią. Choć nie aż tak, jak
można się spodziewać po współczesnym kinie grozy. Otóż, umowna
teraźniejszość jest „nie po dzisiejszemu” przyblakła. Gorące
lato, a aura jesienna... No dobrze, niezupełnie, ale jest
zdecydowanie zbyt mgliście, jak na tak słoneczną pogodę. Innymi
słowy, tak jak lubię, i co znajduję głównie w starszych
horrorach. Poniekąd, bo zdjęcia nie są aż tak wyblakłe, ani tym
bardziej przybrudzone, żeby mówić o maksymalnym podobieństwie do
kina grozy z lat 80-tych XX wieku. Bo o nich Renaud Gauthier zapewne
przede wszystkim myślał podczas prac nad „Aquaslash”. Walkman
znaleziony na plaży przez małego chłopca, któremu tylko współczuć
matki-materialistki, może być tutaj jakąś wskazówką, ale
zdecydowanie więcej mówi nam zespół muzyczny (garażowy), w skład
którego wchodzą główny bohater filmu Josh (znośna kreacja
Nicolasa Fontaine'a) i jego przyjaciele ze szkoły, Chad oraz Slim.
Ponoć grają oni w stylu lat 80-tych, tak w każdym razie utrzymują,
ale rockowy kawałek, który wykonują w parku wodnym (moim zdaniem,
całkiem niezły) jakoś nie nasunął mi skojarzeń ze starym,
dobrym rock and rollem. Bardziej to współczesne brzmienia, jak na
mój gust. Mniejsza z tym, ważne, że chciało się ich dłużej
posłuchać. Ale wkroczył jeden mięśniak i z hukiem zakończył
imprezę... Zaraz, zaraz, nie tak szybko. Najpierw kontekst.
„Aquaslash” to film, który, wydaje mi się, ma znikomą szansę
przemówić do osób, którzy nie rozumieją fenomenu XX-wiecznych
niskobudżetowych slasherów. Bo Renaud Gauthier dostrzegalnie
budował tę opowieść ze składników, które przez wielu
dzisiejszych odbiorców są uważane za, w najlepszym razie irytujący
przeżytek, a w najgorszym za skrajny nieprofesjonalizm, nie jednak
przez oddanych fanów slasherów (choć
trzeba zaznaczyć, że „Aquaslash” trochę to
przejaskrawia). Postaciom zdarza się pleść trzy po trzy (nieważne
co, byle w ogóle coś mówić), ale bardziej charakterystyczne są
te ich przemowy, które w nachalny sposób starają się przekonać
nas, że to właśnie ten tutaj jest mordercą. Co więcej, w parze z
tym idzie zupełnie niepotrzebne usilne... przekonywanie nas do
czegoś, do czego przekonywać nikt nas nie musi. A mianowicie, że
wielkimi krokami zbliża się istna rzeź. Druga w historii parku Wet
Valley. Przed trzydziestoma pięcioma laty jakiś nieznany nam
osobnik urządził sobie tutaj krwawą makabrę, a teraz
najwidoczniej ktoś zamierza upamiętnić tamto wydarzenie (a bo
wypada rocznica) w podobnie bestialski sposób. Najpewniej jeszcze
bardziej makabryczny od tego pokazanego już w prologu –
szatkowanie dziewczyny – bo twórcy już wcześniej pokazują nam,
na czym dokładnie zasadza się plan mordercy. Wcześniej zginą,
jeśli dobrze liczę, jeszcze tylko dwie osoby (tzn. poza tymi z
prologu), przy czym jedna gdzieś między scenami (tego nie widzimy),
a drugą oprawca tylko częściowo sponiewiera na naszych oczach. I
nie będzie to dosadność na miarę prologu „Aquaslash”. W
każdym razie na największą rzeź przyjdzie nam czekać... W sumie
niezbyt długo, bo film trwa zaledwie trochę ponad siedemdziesiąt
minut, niemniej nastąpi ona prawie na samym końcu. Prawie, bo jest
jeszcze epilog, który między innymi odpowiada na, „jakże palące”
pytanie: kto jest mordercą? Ironizuję, bo przypuszczam, że do tego
czasu ostanie się naprawdę niewiele osób (jeśli w ogóle ktoś)
nieznających tożsamości oprawcy. W końcu wskazówek jest aż
nadto.
|
(źródło: https://www.imdb.com/) |
Renaud
Gauthier w mojej ocenie popełnił jeden fundamentalny błąd w
„Aquaslash”. Błąd, który zaważył na jakości całego tego
przedsięwzięcia. Bo nie mogło być inaczej, skoro polega on na
znaczącym ograniczeniu działalności mordercy. Filmowi zarzuca się
zbyt długie rozwijanie tej, bądź co bądź, prościutkiej, można
chyba nawet powiedzieć naiwnej, opowiastki o między innymi
małolatach imprezujących w parku wodnym. Ale ja inaczej na to
patrzę. Nie miałam wrażenia, że twórcy za długo wstrzymującą
właściwą akcję, że jak to się mówi, zbyt długo niewiele się
dzieje, tylko że brakuje dwudziestu minut. Inaczej mówiąc: moim
zdaniem nie tyle powinno się skrócić proces rozwijania akcji, ile
dokręcić parę scenek z udziałem mordercy. Skradającego się,
obserwującego zgraję roznegliżowanych nastolatków oraz
pracowników i właścicieli tego wodnego parku rozrywki i wreszcie
wyławiającego jakieś pojedyncze osoby, które na naszych oczach
bez zbędnej zwłoki pozbawiałby życia na jakieś wymyślne
sposoby. A tak... No cóż, czas upłynął mi głównie w
towarzystwie niezbyt bystrych i naturalnie nabuzowanych hormonami
nastolatków, które łączą się w pary, które wdają się w
bijatyki, które ćpają, chleją, chętnie zrzucają ciuszki i
wpadają na durne pomysły z gatunku: wskoczmy na zjeżdżalnię
wodną ze szklanymi butelkami w rękach. Szczęście, że są z nimi
dorośli... Czyli mężczyzna pamiętający rzeź sprzed trzydziestu
pięciu lat, lubiący nabijać się z młodych klientów, ale i
„ślinić” na widok ponętnych odkrytych ciał płci przeciwnej?
A może właściciele aquaparku? Małżeństwo, które zachowuje się,
jakby brało udział w wyścigu na zdrady. On ma wprawdzie stałą
kochankę, ale widać, że bez zastanowienia wskoczyłby też do
łóżka innym chętnym, koniecznie dużo młodszym od siebie. Ona
natomiast, jak wieść niesie, przebiera w młodych mężczyznach.
Czy plotka jest prawdziwa, to pozostaje zagadką, ale wiadomo, że
współwłaścicielka Wet Valley, gdy tylko dowiaduje się o zdradzie
(aż dziw, że dopiero teraz, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi
wskazują, że jej mąż nie przykładał się do ukrywania przed
kimkolwiek faktu, że ma młodą kochankę), wskakuje w ramiona
pierwszego nastolatka, który się jej nawinął. Życie seksualne
tej dwójki może i jeszcze nie świadczy o ich nieodpowiedzialnym
podejściu do prowadzenia biznesu, choć seks z nastoletnimi
klientami... Ale zostawmy to. Zaopatrywanie młodych ludzi w
narkotyki, podejrzane interesy za plecami wspólnika i przede
wszystkim ignorowanie szkła na dnie wypełnionego wodą basenu.
Basenu mimo to użyczanego gościom... Przy nich nawet zgraja
myślących głównie o seksie i odurzaniu się małolatów, może
uchodzić za bardziej dojrzałą. Na przykład Josh. Chłopak, który
nieoczekiwanie spotyka w parku wodnym swoją byłą dziewczynę,
którą jak niemal od razu się okazuje, nadal kocha. Z wzajemnością,
ale że dziewczyna spotyka się już z kimś innym... Co z tego?
Przecież tamten, Tommy, nie musi wiedzieć, że przeżywam upojne
chwile z innym. Jedynym, którego kocham. Więc dlaczego po prostu
nie zerwę z Tommym? Po co, skoro można mieć obu? Josh widać ma
nic przeciwko, poza tym i tak niedługo wyjeżdża na studia, więc
nie ma sensu jeszcze bardziej tego komplikować, prawda? Zwłaszcza
że Tommy nie jest typem osoby, która nie szukałaby zemsty za taką
potwarz. Na Joshu, rzecz jasna. Więc bezpieczniej ukrywać przed
Tommym płomienny romans z innym. Trudno nie zakładać, że to
rozpęta małą burzę. Taka sytuacja prędzej czy później musi się
przecież zaognić. A twórcy takiego filmu, jak „Aquaslash”
muszą przy okazji stanowczo wskazać widzom kolejnego podejrzanego.
UWAGA SPOILER Swój typ już dawno miałam i nieustająco się
go trzymałam (i słusznie), więc w moim przypadku o liście
podejrzanych nie było mowy. Ale może ktoś, coś... KONIEC
SPOILERA. W pewnym momencie do tej niezbyt wprawdzie męczącej,
ale bez wątpienia nijakiej opowiastki wkraczają dwa skrzyżowane
ostrza. I wszystko się zmienia. Teraz to już siedzę, jak na
szpilkach. Bo wiem, mam pewność, a właściwie to w wyobraźni już
widzę te pokawałkowane ciała. Podejrzewam, acz mogę się mylić,
że „Aquaslash” narodził się z tego pomysłu. Że na początku
były te dwa ostrza, a potem naprędce dopisano do tego prościutką
i raczej głupiutką fabułę. Motyw w zupełności na pewno nie jest
oryginalny – coś podobnego widziałam już w „Basenie” Borisa
von Sychowskiego, ale tamto w porównaniu do tego, co moje oczy
ujrzały w „Aquaslash”... Kogoś chyba tutaj poniosło. Nie
kogoś, tylko Jeana-Mathieu Berube'a i Carlo Harrietha, fanów
praktycznych efektów specjalnych, od których nie przesadzając, aż
zaroiło się w przedostatniej partii omawianej produkcji. Dla mnie:
prawdziwa uczta gore. Już dla samego tego makabrycznego
pokazu warto było ten film obejrzeć, a przecież i wcześniej się
nie wycierpiałam. Podejrzewam jednak że będę w zdecydowanej
mniejszości, bo to ekstremalnie niszowy obraz jest, obiektywnie
patrząc może i nawet zły, ale powiedzmy, że moje serce nie do
końca zgadza się z rozumem (śmiało zakładając, że go mam). Tak
czy inaczej na koniec dostaniecie kilogramy mięsa, hektolitry krwi i
przede wszystkim dość wyróżniający się pomysł na eliminację
wielu istnień prawie za jednym zamachem, a to wszystko bez
wspomagania komputerowego. I weź tu potem wskocz na zjeżdżalnię
wodną...
„Aquaslash”
Renauda Gauthiera, slasher, który, nie mam wątpliwości,
napyta sobie wielu wrogów. Ludzi skrajnie rozczarowanych, a może
nawet doprowadzonych do szewskiej pasji taką... amatorką?
Najpewniej i tak to będzie nazywane. Albo tanim kiczem, albo kinem
klasy Z, albo po prostu zwykłym gniotem. Myślę, że raczej
niewiele osób uzna, że „Aquaslash” przybrał taką, a nie inną
formę nie dlatego, że coś nie wyszło, tylko tak to właśnie
zostało pomyślane. Że to miało upodobnić się do
niskobudżetowych slasherów z lat 80-tych XX wieku.
Oczywiście, jeśli istotnie tak było, a nie mam powodów, żeby w
to wątpić, to też nie uważam, że osiągnięto tutaj całościowy
sukces. To jeszcze nie to – to nie ta magia starych, dobrych filmów
slash, ale jej delikatny zapaszek, według mnie, się z tego
wydobywa. To pewnie nie jest dobry film, ale takie niedobre filmy to
ja mogę oglądać. Żaden problem. Ale polecać, to raczej nie będę.
Chyba że ktoś bardzo chce zobaczyć przedostatnią partię, która
gdyby powstała w poprzednim wieku, to myślę na trwałe zapisałaby
się w historii kina gore, ale teraz? Obawiam się, że
przejdzie bez większego echa. No, chyba że mówić o gorzkich
słowach, które spłyną na tę „staroświecką tandetę”, co to
niby odrażającą rzezią miała być... Mówcie co chcecie: ja
proszę o więcej takich scen we współczesnym horrorze.
Przeczytałem 2 pierwsze akapity Twojej recenzji i kiedy dowiedziałem się, że jest to slasher, czyli mój ulubiony podgatunek horroru, więc od razu zabrałem się oglądanie... i żałuje, że nie doczytałem do końca. Film całkowicie nijaki - pierwsza scena zapowiadała niezły seans, ale niestety im dalej w las (aquapark?) tym gorzej. Bohaterowie nijacy, nikomu się nie kibicuje. Mordercy tyle co nic, a twórcy skutecznie powolutku zabijają jakikolwiek suspens kim jest zabójca likwidując w głupi sposób kolejnych podejrzanych łamiąc lekko schemat. Prócz obiecującego początku cały film oparł się na jednej scenie, która mimo, że niezła nie uciągnęła całego filmu. Jako fan oldshoolowych slasherów czuje się zawiedziony - potencjał był, ale twórcy niestety go nie wykorzystali. 4/10.
OdpowiedzUsuń