Moskwę
opanowuje nieznany wirus. Aby zapobiec rozprzestrzenieniu się
śmiertelnej choroby władze zarządzają kwarantannę w całej
stolicy. Nikomu nie wolno wyjechać, ani wjechać do miasta.
Mieszkający w okolicznej wiosce Anna, jej szesnastoletni syn Michaił
i mąż Sierioża, z inicjatywy ojca tego ostatniego i w obawie przed
nieuchronnym pogorszeniem sytuacji społecznej oraz zdrowotnej w
całym kraju postanawiają wyruszyć w długą podróż, której
celem jest niewielka chata stojąca na wysepce na jeziorze w Karelii.
Zabierają ze sobą sąsiadów, małżeństwo z kilkuletnią córeczką
oraz byłą żonę Sierioży Irinę i ich małego synka Antona.
Grupie przewodzi przewidujący ojciec Sierioży, Borys, a ich głównym
przeciwnikiem jest czas. Im dłużej bowiem będzie trwała ta
przymusowa podróż, z tym większą liczbą niebezpieczeństw będą
musieli się zmierzyć. A zagraża im nie tylko tajemniczy wirus, ale
również inni ludzie, tak jak oni walczący o przeżycie w tej
apokaliptycznej rzeczywistości.
Wychowana
w rosyjsko-czeskiej rodzinie, obecnie mieszkająca na przedmieściach
Moskwy, Jana Wagner/Yana Vagner, jest absolwentką Rosyjskiego
Państwowego Uniwersytetu Humanistycznego. Była tłumaczką,
spikerką radiową i kierowniczką ds. logistyki. Swoją pierwszą
powieść, „Vongozero” (pol. „Pandemia”) Wagner najpierw
publikowała w odcinkach na swoim blogu. Tekst cieszył się na tyle
dużym zainteresowaniem internautów, że szybko stał się
przedmiotem aukcji między wydawcami. Pierwsze wydanie „Vongozero”
w formie książkowej pojawiło się w 2011. Wyróżniona między
innymi nominacją do National Bestseller Prize i przełożona na
ekran w formie serialu („Epidemiya” aka „The Outbreak” z 2019
roku) debiutancka powieść Jany Wagner została przetłumaczona na kilka języków. W tym polski – pierwsze wydanie ukazało
się w roku 2015 pod szyldem Chimaera, niestety zakończonego już
projektu wydawnictwa Zysk i S-ka, a drugie to samo wydawnictwo
wypuściło pięć lat później...
… najpewniej
w związku z pandemią COVID-19. „Pandemia” Jany Wagner może być
odbierana jako powieść prorocza. Pewne, na szczęście niewielkie,
podobieństwa do obecnej sytuacji bez trudu można w niej odnaleźć.
Podobnie jest z „Bastionem” Stephena Kinga. Wagner miała jednak
o tyle łatwiej, że swoją pierwszą (i bynajmniej nie ostatnią)
powieść pisała po epidemii wirusa SARS (2002-2003), który
notabene daje podobne objawy, co nienazwany wirus w jej
najgłośniejszym utworze. Możliwe więc, że tutaj znalazła
inspirację do napisania „Pandemii” - thrillera psychologicznego
utrzymanego w apokaliptycznych realiach. I zarazem powieści drogi,
bo uczestniczymy tutaj w długiej podróży przez najeżoną
rozlicznymi niebezpieczeństwami Rosję. Zagrożeniami wynikającymi
z tajemniczej zarazy. Wagner nie zagłębia się wprawdzie w proces
chorobowy, ale zdradza dość, by wyklarował się przed nami obraz
choroby, która przynajmniej w pierwszej fazie objawia się zupełnie
jak grypa. Potem przychodzi krwotoczne zapalenie płuc, które
prowadzi do śmierci zarażonej osoby. Niszcząca działalność
wirusa to jednak tylko tło i oczywiście zapalnik wszystkich
wydarzeń z imponującą drobiazgowością zaprezentowanych przez
Wagner na kartach tej bez wątpienia wyróżniającej się powieści
apokaliptycznej. Jeśli ktoś szuka nieustającej akcji, to
„Pandemia” Jany Wagner prawdopodobnie nie okaże się
satysfakcjonującym wyborem. Bo choć nie można powiedzieć, że
książka cechuje się permanentnym zastojem akcji, to na pewno nie
jest to historia, którą z czystym sumieniem mogłabym określić
jako dynamiczną. Oczywiście, sytuacja Anny i jej w większości
niemile widzianych towarzyszy, nie jest ustabilizowana – daleko jej
do tego – bywa nawet, że zmienia się z minuty na minutę, ale nie
przypomina to przejażdżki na kolejce górskiej. Dla autorki
„Pandemii” ważniejsze bowiem były reakcje bohaterów na
przeróżne mniej i bardziej oczekiwane sytuacje. Relacje
międzyludzkie i procesy myślowe, siłą rzeczy przede wszystkim te
zachodzące w głowie Anny. Bo to ona umownie jest sprawozdawczynią
tej opowieści. Wspomniałam, że „Pandemia” wyróżnia się
spośród (znanych mi) utworów apokaliptycznych. Nie przebiegiem
akcji, bo ten jest w sumie standardowy, tylko konstrukcją postaci.
Tak to odbieram pewnie dlatego, że rzadko sięgam po twórczość
pisarzy ze wschodniej strony globu. Jestem przyzwyczajona do trochę
innych modeli osobowości postaci zaludniających, czy to literackie,
czy filmowe dzieła apokaliptyczne/postapokaliptyczne (to się często
łączy, ale nie w „Pandemii”). Co więcej, rozwój bohaterów
debiutanckiej powieści Jany Wagner też rozminął się z moimi
przewidywaniami. To jest, zmiany zachodzące w niektórych z nich,
podczas tej niebezpiecznej podróży ku, jak starają się wierzyć,
bezpiecznej przystani w Karelii, a jeszcze bardziej ich wzajemne
relacje, nie wpasowywały mi się w normy tego rodzaju literatury.
Główna bohaterka, Ania, to trzydziestoparoletnia kobieta,
dotychczas żyjąca w niejakim oderwaniu od świata. W uroczym
wiejskim domu, w okolicach Moskwy ze swoim nastoletnim synem
Michaiłem i ukochanym mężem, Sieriożą, któremu dobrowolnie, bez
żalu, oddała prawo decydowania w praktycznie wszystkich sprawach
dnia codziennego. Miszka nie jest biologicznym dzieckiem Sierioży –
on ma kilkuletniego synka Antona, który mieszka w Moskwie ze swoją
matką Iriną, byłą żoną Sierioży, ale i Miszkę traktuje jak
syna. Właściwie to z synem swojej aktualnej partnerki ma bliższą
relację niż z Antonem. Ale teraz, po wybuchu epidemii
śmiercionośnego wirusa, która rzecz jasna szybko zamienia się w
pandemię, to się może zmienić, bo Sierioża dopiero teraz będzie
mógł spędzać z nim więcej czasu. To nie stanowi problemu dla
naszej narratorki, ale matka chłopca, Irina, już tak. Trudno się
temu dziwić, tym bardziej że miłość Iry do Sierioży
najwyraźniej nie wygasła. Widać, że kobieta marzy o odnowieniu
ich związku, Annę więc uważa za rywalkę. A ona nie pozostaje jej
dłużna, choć wykazuje pewne starania ukierunkowane na ocieplenie
stosunków z byłą żoną swojego życiowego wybranka. Jej
cierpliwość ma jednak swoje granice, tym bardziej w tak
stresujących i niepewnych okolicznościach jak pandemia bardzo
złośliwego wirusa.
„W
tym nowym zepsutym świecie z jego bezlitosnymi prawami, których
przyszło nam uczyć się z marszu, musieliśmy wyprzeć się zasad,
w które przywykliśmy wierzyć, reguł, których uczono nas przez
całe życie.”
„Pandemia”
to jedna wielka podróż. Podróż przez wymierający ogromny kraj,
przez niewyobrażalną mękę jednostek coraz bardziej rozpaczliwie
walczących o życie, których okoliczności zmuszają do stopniowego
wyzbywania się tak zwanego człowieczeństwa. W każdym razie wiele
wskazuje na to, że przynajmniej w niektórych z nich zachodzą
poważne i być może nieodwracalne zmiany na gorsze. Normy moralne
powoli zanikają albo ulegają odwróceniu, zależy jak na to
spojrzeć. Bo w świecie, w którym zapanowało prawo dżungli,
prawdopodobnie przetrwać mogą jedynie najsilniejsi i/lub pozbawieni
wszelkich skrupułów osobnicy. W takich czasach każdy przejaw
altruizmu może „zostać nagrodzony” śmiercią. Tajemniczy wirus
jest wrogiem, ale obawiać należy się także ludzi. Trzeba być
nieufnym i wyjątkowo ostrożnym, ale przede wszystkim przygotowanym
na najgorsze scenariusze. Włącznie z odbieraniem życia innym. A na
pewno szansy na przedłużenie istnienia na tym depresyjnym padole.
Anna i jej towarzysze są boleśnie świadomi tego, że przyszło im
żyć w świecie, w którym nakarmienie głodującego człowieka,
nawet dziecka, zmniejszy szanse ich wszystkich. Dzielenie się
czymkolwiek, a już zwłaszcza jedzeniem, czy paliwem samochodowym
jest niewskazane, jeśli chce się pozostać przy życiu. Wręcz
przeciwnie: by przetrwać trzeba się nauczyć kraść i
wykorzystywać innych. Nawet tych, którzy wyciągnęli do nas
pomocną dłoń. Czy to najodpowiedniejszy sposób postępowania w
apokaliptycznych realiach, to już Wagner pozostawia naszej ocenie.
Można to potępiać, ale to nie znaczy, że trudno pojąć motywy,
kierujące tymi ludźmi. Niezwykle łatwo, i to jest najbardziej
przerażające, postawić się w ich położeniu. Wejść w skórę
tych niewyidealizowanych, niepozbawionych nieprzyjemnych cech, ludzi,
których okoliczności zmuszają do nagannych posunięć względem
bliźnich. Dotyczy to w sumie całej tej niewielkich grupki
przymusowych podróżników, ale, co należy podkreślić, wszystkie
informacje na ich temat są przefiltrowywane przez umysł kobiety,
którą ciężko nazwać postronną, obiektywną obserwatorką.
Narratorką jest wszak kobieta, która nie tylko bierze czynny udział
w tej ciężkiej przeprawie przez popadające w ruinę mocarstwo, ale
i bez wątpienia jest nieprzychylnie nastawiona do części swoich
towarzyszy. Poza Sieriożą oraz rzecz jasna jej synem Michaiłem, na
nikim z tej grupy specjalnie jej nie zależy. Można wręcz odnieść
wrażenie, że z niektórymi z najwyższą przyjemnością by się
rozstała. Z Iriną przede wszystkim, ale i czworo znajomych budzi w
niej głównie negatywne emocje. Dzieci, ojciec Sierioży i mój
ulubiony bohater „Pandemii”, swego rodzaju strażnik Anny –
tylko na nich kobieta nie patrzy z nieumiejętnie skrywaną
wrogością, ale też niejednokrotnie dopuszcza do siebie myśl, że
najchętniej zostałaby tylko z Sieriożą i Miszką. Gdyby to od
niej zależało to może i tak właśnie by było, ale przynajmniej w
pierwszej fazie kryzysu, Anna swoim zwyczajem, pozwala decydować
innym. Po prostu najlepiej jak umie stosuje się do poleceń męża i
teścia. Opiera się na mężczyznach, bo tak jest łatwiej i być
może pozostaje to w zgodzie z jej naturą. Potulnej, całkowicie
oddanej, uległej wręcz żony człowieka, który widocznie gustuje w
takim typie kobiet. Jego związek z Iriną pewnie nie przetrwał
głównie dlatego, że od razu widać, że stanowi ona przeciwieństwo
Anny. Ira nie zwykła podporządkowywać się woli innych,
zatrzymywać swoje zdanie dla siebie i trzymać się niejako na
uboczu. Ania tak. Podróż ku maleńkiej chatce w Karelii pozwoli
jednak głównej bohaterce odkryć w sobie cechy, z których
istnienia wcześniej pewnie nie zdawała sobie sprawy. Cechy, które
czy jej się to podoba, czy nie, dzieli z Irą. Więc tym bardziej
(już ich pierwsze spotkanie po wybuchu zarazy dało mi taką
pewność) można się spodziewać, że wrogość pomiędzy tymi
kobietami wcześniej czy później zamieni się w przyjaźń. Czy
faktycznie Anna i Ira zakopią topór wojenny, i czy po tych
wszystkich emocjonujących wydarzeniach (głównie przygnębiających,
depresyjnych wręcz, ale i trzymających w niemałym napięciu), acz
niestety pozbawionych większej kreatywności, jeśli chodzi o
kontekst, bo opisy są plastyczne, sugestywne, wyczerpujące jak
rzadko, narratorka w ogóle będzie bardziej życzliwe nastawiona do
ludzi? Ludzi co prawda nie wolnych od irytujących wad, ale kto ich
nie ma? Anna na pewno i co więcej zdaje się, że nie pozostaje na
nie kompletnie ślepa. Jest ich świadoma, chociaż jak to często z
ludźmi bywa, w swoim oku dostrzega źdźbło, a w oczach innych
zwykła dopatrywać się belek. Jakkolwiek będzie, jedno mogę
stwierdzić z całą odpowiedzialnością: relacje międzyludzkie i
rysy psychologiczne ważniejszych postaci w „Pandemii” Jany
Wagner modelowe nie są. Pod tym względem konwencjonalności
zarzucić omawianej publikacji nie mogę – w przeciwieństwie do
ścieżki fabularnej, samego przebiegu tej, bądź co bądź,
pasjonującej podróży przez zdziesiątkowaną Rosję – a to
przecież w „Pandemii” najważniejsze. Ludzie. Zwykli ludzie i
ich zachowania w nagle zupełnie dla nich obcym (no dobrze,
niezupełnie, bo coś tam w filmach już widzieli...) i pełnym
niebezpieczeństw świecie. Zaśnieżonym, co trzeba dodać, bo to
znacznie potęguje alienację, samotność, zagubienie
przedzierających się przez w większość kompletnie wyludnione
drogi bohaterów, napędzanych, być może płonną nadzieją, że na
końcu tej długiej podróży czeka ich nagroda w postaci względnie
bezpiecznego schronienia z dala od cywilizacji. Poza tym zimowa
sceneria jeszcze dodaje ponurości, posępności i tak już budzącej
dyskomfort aurze ściśle spowijającej ten, mimo wszystko,
klaustrofobiczny światek nie tak znowu sympatycznych bohaterów, do
których jednak łatwo się przywiązać. Po części właśnie
dlatego, że nie są idealni, a więc przynajmniej w moich oczach
bardziej wiarogodni. Ale nie bez znaczenia jest też koncentracja
autorki na szczegółach ich dość złożonych osobowości;
niesamowite skupienie na przeżywających katusze istnienia w
apokaliptycznym świecie, godnych współczucia, ale i na pewno
dających się lubić bohaterach. Ludziach ani z gruntu dobrych, ani
doszczętnie złych. Po prostu starających się przeżyć. Wszelkimi
sposobami.
„Pandemia”
pióra rosyjskiej autorki Jany Wagner to jeden z najlepszych utworów
apokaliptycznych, jaki wpadł mi w ręce. I mam na myśli zarówno
literaturę, jak i kinematografię. A spodziewałam się... Szczerze
mówiąc zaczynałam tę powieść z przekonaniem, że nie powinnam
teraz się za to zabierać, że popełniam błąd otwierając
„Pandemię” w najgorszym możliwym okresie. Bo jestem już
szczerze zmęczona, osłabiona tematem pandemii (ciekawe
dlaczego...?). Przez pierwsze stronice tej publikacji nic tylko
wyrzucałam sobie nieprzemyślany wybór lektury. A potem już nic
tylko sobie gratulowałam. I Janie Wagner, rzecz jasna. Thriller
psychologiczny i zarazem apokaliptyczna powieść drogi, od której
dosłownie oczu oderwać nie mogłam! Już na samą okładkę
drugiego polskiego wydania, nad którym to miałam przyjemność
spędzić kilka upojnych wieczorów, trochę się napatrzyłam –
zmyślnie niby naklejona prześwitująca maseczka – ale przede
wszystkim zapamiętałam się w elektryzującej treści.
Przygnębiającej, ale i niepozbawionej nadziei. Bo ona ponoć umiera
ostatnia. Ponoć.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Przez chwilę miałam lekkie zdziwko, czy czasem JUŻ nie wyszła jakaś produkcja, opisująca zmagania z pandemią koronawirusa ;D
OdpowiedzUsuń