wtorek, 26 stycznia 2021

Bartosz Szczygielski „Winni jesteśmy wszyscy”

 
Recenzja przedpremierowa

Warszawa. Młody mężczyzna, Konrad Łazar, ma wyrzuty sumienia w związku z tragedią sprzed sześciu miesięcy. Wówczas nieopatrzenie wpuścił do biurowca, gdzie sam pracował, mężczyznę, który niedługo po wejściu do środka postrzelił koleżankę Konrada, Agnieszkę, po czym popełnił samobójstwo. Kobiecie cudem udało się przeżyć, ale najprawdopodobniej już do końca życia będzie całkowicie zależna od innych. Na domiar złego inna osoba, która tamtego feralnego dnia znajdowała się w centrum wydarzeń, Ewelina Laskowiak, właśnie odebrała sobie życie. Jej ojciec nie wierzy w samobójstwo, prosi więc Konrada o zbadanie tej sprawy. Okazuje się, że miejscowa policjantka Izabela Mann, która przyjaźniła się z Eweliną, pomimo że oficjalne śledztwo zostało zamknięte, też przygląda się tej sprawie. Łazar niechętnie łączy z nią siły w dążeniu do odkrycia tajemnic Eweliny.

Zdobywca Nagrody Specjalnej im. Janiny Paradowskiej na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału 2017, Bartosz Szczygielski (nie licząc opowiadań) w światku literackim zadebiutował w 2016 roku nominowaną do Nagrody Wielkiego Kalibru powieścią „Aorta”, otwierającą trylogię z komisarzem Gabrielem Bysiem, w skład której weszły jeszcze „Krew” i „Serce”. Oprócz thrillerów/kryminałów, Szczygielski pisze książki dla dzieci i młodzieży. Jest też dziennikarzem technologicznym, namiętnym czytelnikiem, niestroniącym również od dobrego filmu oraz miłośnikiem sztuki tatuażu. Dreszczowiec „Winni jesteśmy wszyscy” pióra Bartosza Szczygielskiego został wydany w 2021 roku przez wydawnictwo Czwarta Strona, w klimatycznej okładce projektu Krzysztofa Iwańskiego.

Winni jesteśmy wszyscy. Otóż to. Główny bohater omawianej powieści Bartosza Szczygielskiego, specjalizujący się w pozyskiwaniu danych, Konrad Łazar, przez ostatnie pół roku obwiniał jednak głównie siebie. Obwiniał się za to, że jego była dziewczyna, Agnieszka, doznała najpewniej nieodwracalnych uszkodzeń mózgu. A teraz na dodatek obwinia się za śmierć innej swojej znajomej, Eweliny Laskowiak. Żadnej z tych hipotetycznych win Konrad nie może odkupić. Nie da się bowiem cofnąć czasu. Wystarczył jeden mały błąd. Jedno nierozważne, nieprzemyślane posunięcie. Ot, rzecz zdawałoby się kompletnie nieistotna. A na pewno niegodna zapamiętania. Ale Konrad to zapamiętał. Bo ten malutki kamyczek wywołał śmiercionośną lawinę. Efekt Domina. Mężczyzna nie ma wątpliwości, że gdyby nie ułatwił pewnemu mężczyźnie wejścia do firmy, w której jak myślał obaj pracowali, to do tragedii, która jak wszystko na to wskazuje pochłonęła aż trzy istnienia, nigdy by nie doszło. Gdyby chociaż w decydującej chwili własnym ciałem zasłonił Agnieszkę... Ale nie, on wyszedł z tego cało, a ona najprawdopodobniej już do końca życia będzie wymagała całodobowej opieki. Konrad jest przekonany, że to on był celem zamachowca, który z własnej ręki zginął tamtego nieszczęsnego popołudnia. Szczygielski przeprowadza nas przez te wydarzenia niejako od tyłu. W prolog „Winni jesteśmy wszyscy” wchodzimy, kiedy najgorsze się już dokonało. A potem przenosimy się wstecz i jeszcze bardziej wstecz... A potem przeskakujemy sześć miesięcy. I już idziemy do przodu. Ramię w ramię z młodym mężczyzną, którego życie nieomal legło w gruzach. Konrad Łazar ma w sobie sporo z bohatera tragicznego. Nieważne jak bardzo się stara, cokolwiek by zrobił, i tak nigdy nie zdoła naprawić tego, co w swoim przekonaniu zepsuł. Niemniej robi co może, żeby choć odrobinę poprawić żywot ludzi, za których od pół roku czuje się odpowiedzialny. W końcu pośrednio przyczynił się do ich niewyobrażalnej krzywdy. A przynajmniej on tak na to patrzy. Punkt widzenia czytelnika może być inny. Postronny obserwator jego niedoli może spoglądać na niego łaskawszym okiem. W sumie prawie na pewno tak będzie. Autor„Winni jesteśmy wszyscy” już się o to postarał. Przedstawił tragiczny splot wydarzeń, którego nijak nie dało się przewidzieć. Osobiście Konrada odbierałam jak jeszcze jedną ofiarę rzezi, jaka dokonała się w prologu książki. Dla mnie był po prostu człowiekiem, który obciążył samego siebie stanowczo nazbyt dużą odpowiedzialnością. Przyjął winę nieproporcjonalną do czynu. W pewnym sensie ten ambitny młody mężczyzna stał się męczennikiem. Samoumartwianie poniekąd weszło mu w krew. I, na dobrą sprawę, można to zrozumieć. Trudno się dziwić takiej reakcji na makabrę, jaka dokonała się w jego miejscu pracy. Trudno się też dziwić małej obsesji Konrada na punkcie strzelca, który tak mocno wpłynął również na jego życie. Temu usilnemu poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Dlaczego ten niczym niewyróżniający się mężczyzna pewnego popołudnia ni z tego, ni z owego otworzył ogień w jednym z warszawskich biurowców? Dlaczego chciał zabić Konrada Łazara. Bo główny bohater książki jest praktycznie pewny, że to on był celem.

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/czwartastronakryminalu/)
Winni jesteśmy wszyscy. Winni tragicznego losu niewinnych. Nie dostrzegamy okrucieństwa, jakie właściwie każdego dnia dokonuje się, można powiedzieć, tuż przed naszymi oczami. Uciekamy od czerni, bo tak jest łatwiej. Tak nam wygodniej. Ale też dlatego, że naszą uwagę zaprzątają nasze własne, czasami też ogromne problemy. Życie w Polsce nie jest usłane różami, i wygląda mi na to, że Bartosz Szczygielski doskonale to wie. Nie tylko wie, ale też głośno o tym mówi. Pokazuje na przykład niepełnosprawną, całkowicie uzależnioną od innych, zamkniętą w czterech ścianach osobę, od której prawie wszyscy się odwrócili. Została jej tylko matka i mężczyzna, który przypisuje sobie winę za jej stan. Wszyscy inni o niej zapomnieli. Po prostu odeszli. Odwrócili się do niej plecami. I do jej matki, starszej kobiety, która fizycznie nie jest w stanie sprostać wyzwaniu, jakie na nią spadło. Robi co może, ale najzwyczajniej brakuje jej sił do zapewnienia jak najlepszej opieki swojej dorosłej córce. A gdyby nie Konrad to zapewne nie poradziłaby sobie także finansowo. Ją i jej jedyne dziecko czekałaby bieda. Jestem pewna, że tak by było, bo w Polsce to norma. Leki czy jedzenie? Przed takim wyborem każdego miesiąca staje zatrważająco dużo schorowanych ludzi. I co z tym robimy? Nic. Co nas to obchodzi? Konrada Łazara obchodzi. To jeden z tych rzadkich okazów, który przynajmniej próbuje. Nie ma wprawdzie złudzeń, wie, że pomoc, jaką daje Agnieszce i jej matce, to zaledwie kropla w morzu potrzeb. Sam świata nie zbawi. I raczej do tego nie dąży. Pomaga tym kobietom tylko dlatego, że poczuwa się do winy. Z drugiej strony Szczygielski daje nam trochę dowodów na to, że czołowa postać „Winni jesteśmy wszyscy” nie bez empatii patrzy też na innych ciężko doświadczonych przez los ludzi. Przynajmniej patrzy, bo wielu nawet tego nie raczy robić. Poczucie beznadziei, życie bez celu i większego sensu, męka istnienia, egzystencja w ciągłym cierpieniu, strach przed jutrem, niszcząca niepewność. Ludzie, którzy zamienili się w puste skorupy, mechanicznie wykonujące wciąż te same czynności w oczekiwaniu już tylko na śmierć. Niektórzy się poddają. Nie każdemu starczy sił na tę nieustającą, zażartą walkę. Do tego grona właśnie dołączyła Ewelina Laskowiak, zaledwie trzydziestoparoletnia kobieta, która w przekonaniu jej kolegi, Konrada Łazara, tak naprawdę stała się kolejną ofiarą jego niefrasobliwego posunięcia sprzed sześciu miesięcy. Ale czy na pewno? Czy taka jest prawda, czy może ta sprawa faktycznie, tak jak upiera się jej ojciec, ma jakieś drugie dno? Może to wcale nie było samobójstwo tylko morderstwo... Odkrycia, jakich dokonają Konrad Łazar i jego niespodziewana wspólniczka, aspirant Izabela Mann, diametralnie zmienią nastawienie głównego bohatera do tej, jak wcześniej błędnie zakładał, oczywistej sprawy. I rozpocznie się pogoń za... prawdą. Prawdą o Ewelinie i być może zamachowcu, który przypuszczalnie otworzył tę Puszkę Pandory. Nie mogę powiedzieć, że uradował mnie kierunek, jaki obrał Bartosz Szczygielski w „Winni jesteśmy wszyscy”. Motywy, które wykorzystał w dalszej części powieści. Na których tak naprawdę oparł całą tę dość złożoną intrygę. Kiedy już tajemniczość trochę się rozwiewa, fabuła traci na atrakcyjności. To znaczy w moich oczach sporo straciła, ale tylko dlatego, że z zasady nie przepadam za tego typu literaturą. Za taką problematyką. Opisy mogłyby być co prawda bardziej szczegółowe, ale ogólnie rzecz biorąc, Szczygielski zdołał przemówić do mojej wyobraźni. Mimo wszystko odmalowywały się w moim umyśle ogólne obrazu miejsc i poszczególnych wydarzeń. Ale obok wspomnianej już depresyjnej atmosfery, jaką udało się wytworzyć temu uważnemu obserwatorowi szarej polskiej rzeczywistości, jakim, myślę, jest Bartosz Szczygielski, przy „Winni jesteśmy wszyscy” trzymały mnie przede wszystkim postacie. I to nie tylko te pierwszoplanowe, choć nie ukrywam, że najmocniej przywiązałam się do głównego bohatera. Autor przygotował też parę niespodzianek. Jeden z większych (chyba nawet można nazwać go największym) zwrotów akcji wprawdzie udało mi się przewidzieć, ale na pozostałe uderzenia, szczerze mówiąc, przygotowana nawet w najmniejszym stopniu nie byłam. Były rzeczy, które wydały mi się nieco naciągane, nie wszystko w moich oczach wypadło w pełni wiarygodnie - ogólnie trochę wątpliwości, sceptycyzmu się we mnie wkradło - ale większa część tej intrygi nawet ładnie się spina. Swoją drogą na największy ból, jaki zgotowała mi ta szelma, pan Szczygielski, też gotowa nie byłam, mimo aluzji, jakie długo przed zdetonowaniem tej bomby poczynił sam autor. Motyw znany, ale na szczęście zawsze przerażający. Obrzydliwy, wyciskający łzy z oczu, przywołujący poczucie bezsilności i słuszną wściekłość, która nie może znaleźć ujścia. Nie w tym świecie... pełnym ślepców.

Winni jesteśmy wszyscy. To nie tylko tytuł, ale i w moim poczuciu główne przesłanie depresyjnego thrillera Bartosza Szczygielskiego. Przygnębiającej opowieści o życiu z ogromnym brzemieniem, o wyrzutach sumienia, które prawdopodobnie unicestwić może tylko śmierć. Opowieść o zbrodniach, o tajemnicach, których odkrycie niekoniecznie przyniesie upragnione katharsis. Może być jeszcze gorzej. Dużo gorzej. Czy warto więc zaglądać pod te wszystkie brudne kamienie? Z tym pytaniem Bartosz Szczygielski pozostawi odbiorców „Winni jesteśmy wszyscy”. Po przeprowadzeniu nas przez najeżoną niebezpieczeństwami, niestrudzoną pogoń za nagą prawdą. Lektura „Winni jesteśmy wszyscy” upływała mi raz lepiej, raz gorzej, ale częściej lepiej, więc nie mam jakichś większych oporów przed poleceniem tej pozycji fanom gatunku. Mogło być lepiej, ale... Myślę, że to dokonanie Bartosza Szczygielskiego trafi na podatny grunt. Swoich fanów niewątpliwie znajdzie. I podejrzewam, że będzie ich całkiem sporo.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Niezwykle zachęcająca recenzja książki, o której pierwszy raz słyszę. Zapisuję tytuł, bo coś mi się wydaje, że bardzo mi się spodoba. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja o niej nie słyszałam, ale jak najbardziej są to moje klimaty. Z przyjemnością zapisuje tytuł i biegnę jej szukać.

    OdpowiedzUsuń