niedziela, 10 stycznia 2021

Søren Sveistrup „Kasztanowy ludzik”

 

W Kopenhadze zostają znalezione zmaltretowane zwłoki młodej kobiety, którą jeszcze przed śmiercią pozbawiono jednej dłoni. Odjęta kończyna nie zostaje odnaleziona, ale w pobliżu ciała sprawca pozostawił ludzika zrobionego z kasztanów i zapałek. Sprawą zajmuje się policjantka z Wydziału do Walki z Przestępczością Kryminalną nazywanym też Wydziałem Zabójstw, samotnie wychowująca córkę Naia Thulin, która stara się o przeniesienie do innego wydziału. Partneruje jej Mark Hess, karnie odesłany z Europolu w Hadze z powrotem do kopenhaskiego Wydziału Zabójstw. Analiza dowodów znalezionych na miejscu zbrodni przynosi zdumiewającą rewelację – okazuje się, że sprawca, któremu media później nadadzą przydomek Kasztanowy Ludzik, postarał się o zwrócenie uwagi funkcjonariuszy na sprawę zaginięcia dwunastoletniej Kristine Hartung, córki minister spraw społecznych, Rosy Hartung. Dziewczynka zniknęła blisko rok temu i choć jej ciała nigdy nie odnaleziono, po wytężonym śledztwie schwytano i osądzono jej zabójcę. Wkrótce tajemniczy morderca uderza ponownie, ale swoją drugą ofiarę, którą przynajmniej na pierwszy rzut oka nic nie łączy z poprzednią, pozbawia już obu dłoni. Co więcej, śledczy mają powody przypuszczać, że Kasztanowy Ludzik jeszcze nie zakończył swojej krwawej działalności.

Kasztanowy ludzik” (oryg. „Kastanjemanden”, ang. „The Chestnut Man”) to pierwotnie wydana w 2018 roku debiutancka powieść Duńczyka Sørena Sveistrupa, głównego scenarzysty między innymi hitowego serialu „Dochodzenie” („The Killing”) 2011-2014, pełnometrażowego dramatu „Nadejdzie dzień” (2016) oraz współscenarzysty „Pierwszego śniegu” (2017), filmu opartego na powieści Jo Nesbø. Miłość do powieści kryminalnych rozpaliła się w Sveistrupie już w dzieciństwie, za sprawą twórczości Agathy Christie. A pomysł na „Kasztanowego ludzika” zrodził się w jego głowie lata później, pewnego jesiennego dnia, na terenie przedszkola, do którego wówczas uczęszczał jego młodszy syn. Kiedy Sveistrup po niego przyjechał jego uwagę zwróciła piosenka śpiewana przez dzieci podczas poszukiwań kasztanów, które zgodnie z panującym w Danii jesiennym zwyczajem, miały im posłużyć do budowy małych ludzików. Ta niewinna piosenka z jakiegoś powodu zaniepokoiła Sveistrupa, ale cała ta scenka dała mu impuls do rozpoczęcia prac nad swoją pierwszą powieścią. Wpływ na fabułę „Kasztanowego ludzika” miała również autentyczna sprawa, o której donosiły media, kiedy Sveistrup był już w trakcie pisania tego dzieła. Bardzo dobrze przyjętego kryminału z nurtu nordic noir, zestawianego z twórczością Stiega Larssona i Jo Nesbø. Søren Sveistrup zdradził, że przygotowuje dalszy ciąg mrocznych przygód bohaterów „powołanych do życia” w „Kasztanowym ludziku”.

Wreszcie doczekałam się godnego następcy Stiega Larssona. A raczej powieściopisarza, który ma największą szansę przejąć koronę po twórcy trylogii „Millennium”. To znaczy stać się moim nowym królem współczesnej literatury skandynawskiej. Od czasu „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet” nie spotkałam się z tak emocjonującą powieścią o seryjnym mordercy ze Skandynawii. Z tak misternie splecioną intrygą. Tak starannie, w tak wyczerpujący sposób rozpisaną opowieścią z tych chłodnych rejonów Europy. Mniej więcej pięćset pięćdziesiąt dużych stronic praktycznie nieprzerwanego napięcia. Mroczne przeżycia u boku wspaniale skonstruowanych postaci. Policjantów z kopenhaskiego Wydziału Zabójstw, którzy już na początku lektury rozpoczynają pogoń za zabójcą, który z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, na swój podpis wybrał kasztanowego ludzika. Ale towarzyszymy też rodzinie Hartungów, którą niecały rok wcześniej dotknęła tragedia. Najmłodsza członkini tej familii, dwunastoletnia Kristine Hartung, zaginęła. Jej ciała nigdy nie odnaleziono, ale za zabójstwo dziewczynki skazano pewnego mężczyznę, który zresztą przyznał się do winy. Sprawa ta nabrała dużego rozgłosu głównie dlatego, że matką, jak wszystko na to wskazuje zamordowanej dziewczynki, była minister spraw społecznych, Rosa Hartung. Co zrozumiałe kobieta po tym wydarzeniu ustąpiła ze stanowiska, ale teraz wraca do pracy. A ten wielki powrót na rządowe krzesełko zbiega się prawdopodobnie z pierwszym uderzeniem Kasztanowego Ludzika. Niezidentyfikowanego osobnika, który na swoje ofiary wybiera dzietne kobiety, pomiędzy którymi śledczy, przynajmniej na początku, nie znajdują żadnego innego związku. Nic nie wskazuje na to, by się znały, a i wygląda na to, że i ich sytuacje rodzinne były różne. Pierwsza ofiara przez jakiś czas samotnie wychowywała najprawdopodobniej autystycznego syna, a potem w jej życiu pojawił się nowy mężczyzna, który, jak wynika z zeznań świadków, dokładał wszelkich starań, by zapewnić szczęśliwe życie i jej, i jej dziecku, które podobno traktował jak własne. Naia Thulin i Mark Hess, policjanci zajmujący się tą sprawą, mają jednak wątpliwości co do tego człowieka. Mężczyzna jest głównym podejrzanym, ale to się zmienia po kolejnym uderzeniu mordercy. Mordercy, który stara się skierować ich uwagę na relatywnie dawno rozwiązaną sprawę zaginięcia/zabójstwa małej Kristine Hartung. I tylko Mark Hess, przywiązuje dużą wagę do tej wskazówki zostawianej na każdym miejscu zbrodni przez samego sprawcę. Człowiek, który naraził się swoim przełożonym w Europolu w Hadze, którzy podjęli decyzję o odesłaniu go do jego poprzedniej pracy (do Wydziału do Walki z Przestępczością Kryminalną w Kopenhadze), gdzie ma pozostać przynajmniej do czasu dostania zgody na powrót. A wcale nie jest pewne, że kiedykolwiek wróci do Europolu. Z jego tymczasową zawodową partnerką, Naią Thulin, łączy go to, że ona również nie widzi dla siebie przyszłości w Wydziale Zabójstw. Właściwie to jedną nogą jest już w innym zespole policyjnym, bardziej prestiżowej komórce kopenhaskiej policji, w szeregi której tak naprawdę już od dłuższego czasu pragnie wstąpić. Poza tym zarówno Mark, jak i Naia nie są ludźmi towarzyskimi. Nie są zainteresowani nawiązywaniem nowych bliższych relacji, tak w sferze zawodowej, jak prywatnej. On jest samotnikiem, ona samotną matką, pozostającą w dość luźnym związku z pewnym prawnikiem. W pracy oboje trzymają się niejako na uboczu. Można powiedzieć, że są kimś w rodzaju outsiderów w Wydziale Zabójstw, choć Thulin w przeciwieństwie do Hessa, zdążyła zapracować sobie przynajmniej na dobrą opinię u przełożonego. Ale sprawa seryjnego mordercy nazwanego przez media Kasztanowym Ludzikiem może to zmienić.

Akcję „Kasztanowego ludzika” Søren Sveistrup osadził w scenerii jesiennej i zimowej. Na wstępie przenosi nas do przeszłości, w celowo enigmatyczny sposób kreśląc portret rzezi, której dokonano na jakimś zacisznym gospodarstwie. Potem przeskakujemy do czasów współczesnych. Do Kopenhagi, gdzie autor bez zbędnej zwłoki odmalowuje scenę wyjątkowo bestialskiej zbrodni dokonanej na młodej kobiecie. Sveistrup podaje dość szczegółowe, a na pewno mocno działające na wyobraźnię opisy makabrycznej działalności tajemniczego oprawcy, ale dużo większe wrażenie wywarł na mnie chłodny, zimny wręcz klimat tej, naprawdę mocno trzymającej w napięciu, opowieści. Nie będzie przesadne stwierdzenie, że autor „Kasztanowego ludzika” sprawił, że czułam się jakbym faktycznie tam była. Bez widocznego wysiłku przeniósł mnie do swojej rodzimej Danii. Co ważne nie ograniczał się jedynie do wielkomiejskich realiów. Od czasu do czasu zabierał mnie również w zaciszne, można powiedzieć odludne, odizolowane tereny, rozpościerając przed moimi oczami ponurą, ale i na swój sposób piękną, mniej przyjazną człowiekowi, naturalną, głównie leśną, scenerię magicznej Danii. Søren Sveistrup, poza wszystkim innym, chciał, by „Kasztanowy ludzik” dotykał ważnych kwestii społeczno-ustrojowych. Autor tej diabelnie wciągającej książki nie ma wątpliwość, że wyobrażenie jakie wielu ludzi ma o jego kraju niezbyt pokrywa się ze stanem faktycznym. Innymi słowy Sveistrup przekonuje, że Dania nie jest żadną utopią, że nie jest to tak idylliczne państwo, jak wielu się wydaje. W jednym z wywiadów Sveistrup powiedział, że możliwe, iż Skandynawowie przykładają większą wagę od innych do dbania o pozory; że właśnie stąd może brać się przekonanie innych, że w Danii wszystko funkcjonuje tak jak trzeba. Nie jest to tak bogaty kraj, jak niektórym się wydaje i bynajmniej nie jest tak, że w systemie nie ma żadnych większych pęknięć. Państwo nadzwyczaj opiekuńcze? Nie ma równych i równiejszych? Nie ma urzędników nieprzykładających się należycie do swojej pracy? Nie ma policjantów, którym bardziej od schwytania przestępcy zależy na medialnym wizerunku? Nie ma skrajnej biedy? I wreszcie nie ma dzieci, które często latami muszą znosić niewyobrażalne katusze, bo nikt - ani sąsiedzi, ani urzędy opieki społecznej, ani nauczyciele, ani nawet lekarze - niczego niepokojącego nie dostrzega? „Kasztanowy ludzik” imponuje przede wszystkim tą szczerością. Sveistrup nie jest jednym z tych pisarzy, który za cel postawił sobie gloryfikację, wynoszenie pod niebiosa, swojego kraju. Co nie znaczy, że nie jest patriotą. Bynajmniej. Coś zgoła przeciwnego się czuję czytając tę złożoną opowieść, naszpikowaną iście zaskakującymi, nierzadko też wstrząsającymi, wyciskającymi łzy z oczu, depresyjnymi rewelacjami. Tchnie z tego czysta miłość Sveistrupa do tego niewielkiego państwa, ale nie tego rodzaju, która sprawia, że widzi się wyłącznie to, co dobre. W tym przypadku najłatwiej byłoby przypuścić atak na polityków. Bo kto ponosi większą odpowiedzialność za wszelkie ułomności systemu, od ludzi, którzy w swoich ciepłych i wystawnie urządzonych gabinetach ten system tworzą, poprawiają, psują...? Wskazywałaby na to jedna z ważniejszych postaci „Kasztanowego ludzika”, mister spraw społecznych Rosa Hartung, którą autor postawił w centralnym punkcje jednego z wątków (mniej rozbudowanego od policyjnego śledztwa w sprawie tzw. Kasztanowego Ludzika, ale i tak ze sporą dokładnością rozprowadzonego równolegle z wątkiem reprezentowanym przez Naię Thulin i Marka Hessa). Można domniemywać, że polityka odegra w tej fikcyjnej sprawie zasadniczą rolę, że zło pierwotne dokonało się na najwyższych szczeblach władzy. Bez względu na genezę owego „zła”, niewątpliwie potworne żniwo nieustannie jest zbierane. I nie dotyczy to tylko odrażającej działalność nieuchwytnego, bardzo przebiegłego i podejmującego coraz to większe ryzyko seryjnego zabójcy terroryzującego Kopenhagę. Tożsamość którego mnie nielicho zaskoczyła. I nie tylko to. Zdumiewających, ale i przerażających zwrotów akcji jest w tej powieści dużo więcej. Moim zdaniem powieści doskonałej!

Zapamiętajcie to nazwisko: Søren Sveistrup. Bo mam podejrzenia graniczące z pewnością, że dołączy do panteonu mistrzów współczesnej prozy kryminalnej. Jego nazwisko zapewne będzie stawiane w jednym rzędzie z Jo Nesbø i Stiegiem Larssonem. Wspomnicie moje sława. W sumie to już się zaczęło, ale choć sama stawiam „Kasztanowego ludzika” w ściślej czołówce powieści spod znaku nordic noir, to myślę, że na takie kategoryczne wnioski jeszcze za wcześnie. Poczekam na drugą powieść Sørena Sveistrupa, tak na wszelki wypadek. Niemniej już teraz mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że „Kasztanowy ludzik” zachwycił mnie równie mocno, co „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, w moim osobistym rankingu numer jeden skandynawskich powieści. Teraz to arcydzieło nieodżałowanego Stiega Larssona ma już towarzystwo. Bo jest ex aequo.

Recenzja w ramach akcji

http://www.ksiegarniadunska.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz