sobota, 30 stycznia 2021

„Psycho Goreman” (2020)

 

Małoletnie rodzeństwo, Mimi i Luke, wykopują na tyłach swojego domu, świecący klejnot. Niedługo potem spod ziemi wyłania się opętany żądzą mordu prastary władca pochodzący z innej planety. Okazuje się, że Mimi, jako posiadaczka magicznego klejnotu, ma władzę nad potworem. I nader ochoczo z niej korzysta, pomimo zapewnień swojego niewolnika, że prędzej czy później w bolesny sposób pozbawi życia ją i jej uległego brata. Rodzeństwo nadaje groźnemu Obcemu imię Psycho Goreman, w skrócie PG, i czyni go towarzyszem swoich zabaw, nie bacząc na zagrożenie, jakie ich nowa maskotka, stanowi dla wszystkich wokół.

Psycho Goreman” aka „PG: Psycho Goreman”, kanadyjski obraz Stevena Kostanskiego, twórcy między innymi „Leprechaun powraca” (2018) i współtwórcy „Pustki” (2016), to utrzymana w duchu kiczowatego kina z lat 80-tych i 90-tych XX wieku, mieszanka fantasy, horroru, komedii i, na upartego, science fiction, za scenariusz której też odpowiada Steven Kostanski. Filmowiec zdradził, że obraz tytułowej postaci długo siedział mu w głowie, zanim wymyślił jak go wykorzystać. Pomysł poniekąd poddał mu „E.T.” Stevena Spielberga – uznał, że można wcielić swojego stwora w opowieść dla całej rodziny, w której spotykałyby się różne gatunki. Tyle że zamiast spotkania z przyjaźnie nastawionym Obcym, w „Psycho Goremanie” dostajemy Obcego z zamiłowaniem do krwawej makabry. Premiera filmu miała odbyć się w marcu 2020 roku na South by Southwest, ale festiwal został odwołany z powodu pandemii COVID-19. Po raz pierwszy wyświetlono go zatem jesienią na Sitges Film Festival, a szerszą dystrybucją (między innymi na platformie Shudder) rozpoczęto na początku 2021 roku.

Filmy tak złe, że aż dobre. Z ery VHS. Steven Kostanski w swoim „Psycho Goremanie” przywołuje wspomnienia tych wszystkich zabawnych, ale i makabrycznych, magicznie kiczowatych obrazów z dawnych lat. Filmów o gumowych potworach, cudacznych mieszkańcach innych planet. Filmów z tandetnymi efektami komputerowymi, ale przede wszystkim wymyślonymi dodatkami praktycznymi. Dosadnymi, czasami celowo przekoloryzowanymi, nierzadko zabawnymi, zwariowanymi produktami ludzkich rąk. Para zdolnych dzieciaków, Nita-Josee Hanna i Owen Myre, wcielają się w „Psycho Goremanie” w Mimi i Luke'a, rodzeństwo, które przez przypadek zyskuje władzę nad tytułowym potworem. A właściwie taką władzę zyskuje Mimi, nadzwyczaj apodyktyczna, zarozumiała dziewczynka, która także z brata zrobiła swojego niewolnika. Dziewczynka ewidentnie niemająca wszystkich klepek na swoim miejscu. Za to posiadająca przepotężną charyzmę, która działa nawet na jej rodziców. W każdym razie na pewno na ojca. Bumelanta, strasznego lenia imieniem Greg. Jego żona, Susan, ma już serdecznie dość jego uchylania się od wszelkich obowiązków, czego wcale nie ukrywa, ale poza drobnymi sprzeczkami właściwie nie robi nic, by nakłonić go do zmiany postępowania. Tymczasem ich dzieci robią, co chcą. A raczej zazwyczaj spędzają czas, tak jak akurat życzy sobie tego „królowa Mimi”. Ciekawe są podobieństwa tej małej istoty ludzkiej do jej niezwykłego niewolnika, przybysza z innej planety, któremu ona i jej brat nadają imię Psycho Goreman, w skrócie PG. Mimi tak samo jak tytułowy potwór ma o sobie bardzo wysokie mniemanie. W zasadzie oboje mają się za niepodzielnych władców swoich światów. Szkaradne, ale i bardzo potężne stworzenie przypadkiem uwolnione przez małoletnie rodzeństwo, teraz jednak stoi na gorszej pozycji. Teraz znalazło się na terytorium Mimi, która z wielką przyjemnością pokaże mu, jak wygląda życie poddanego. Ten niegdyś nieustraszony wojownik, mający pod sobą całe rzesze odważnych, albo po prostu zdesperowanych, istot, ten dumny władca planety Gygax (ukłon dla Gary'ego Gygaxa, jednego z twórców gry RPG „Dungeons and Dragons”), boleśnie przekona się, że na Ziemi królowa jest tylko jedna. I ani myśli oddać władzy, bądź co bądź, dużo silniejszemu od niej stworzeniu. Bo tak się szczęśliwie dla Mimi złożyło, że posiadła świecący klejnot o magicznych właściwościach. Klejnot, który daje jej nieograniczoną władzę nad niezwykle agresywnym Obcym. „Psycho Goreman” to obraz, do którego w żadnych razie nie należy podchodzić na poważnie. To jedna z tych zwariowanych, zamierzenie kiczowatych, humorystycznych opowiastek może nie dla całej rodziny, ale dla dorosłych tęskniących za niskobudżetowymi „szkaradami” z dawnych lat, jak najbardziej. Może inaczej: niniejsza propozycja Stevena Kostanskiego może dostarczyć solidnej rozrywki przede wszystkim osobom, które potrafią odnaleźć się w absurdalnych, groteskowych i przynajmniej stylizowanych na tanie, klimatach. W przejaskrawionych, zamierzenie nieprawdopodobnych, bezsensownych wręcz historyjkach, na których mamy się śmiać, śmiać i dziwować. Że też takie pomysły ludziom do głowy przychodzą... Na szczęście dla mnie, bo na takie dziwadła, jak „Psycho Goreman” zawsze mogę liczyć, gdy potrzebuję się porządnie odprężyć.

Tandetny, głupkowaty, przegięty, błądzący w oparach absurdu, nienormalny, zły – wszystkie te określenia idealnie pasują do „Psycho Goremana” Stevena Kostanskiego. I tak miało być. Reżyser „Leprechaun powraca” przedstawia nietypową relację międzyplanetarną oraz raczej niekonwencjonalne podejście do nieśmiertelnego motywu walki dobra ze złem. Zakładając, że w świecie przedstawionym przez Stevena Kostanskiego i jego ekipę jakieś dobro, w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, w ogóle istnieje. Luke, a nawet aż denerwująco władcza Mimi, podbili moje serce. Towarzyszenie tak barwnym, tak nieobliczalnym osobowościom nie mogło nie podziałać na mnie odświeżająco. Nie mogłam nie docenić takich zwariowanych kompanów, którzy poza wszystkim innym przypomnieli mi, jak wspaniale było kiedy było się dzieckiem. Kiedy jeszcze wierzyło się w potwory. A od czasu do czasu nawet się je widywało... Z czasem zrozumiało się, że potworów należy szukać wśród ludzi. To jedna z mądrości przekazanych Luke'owi przez jego wiecznie odpoczywającego ojca, tuż przed pojawianiem się potwora, który bynajmniej człowiekiem nie jest. Zamierzającego urządzić na Ziemi taką rzeź, jakiej na tej planecie nigdy jeszcze nie było. A przecież krew przerażająco obficie się w tym zakątku wszechświecie od dawien dawna przelewa. Niegdysiejszy władca planety Gygax w swoich stronach pobił już wszelkie rekordy ludzkości w tych niechlubnych, obrzydliwych „zawodach”. Obcy nazwany przez Mimi i Luke'a Psycho Goremanem to istna maszyna do zabijania. Nieczłowiek demolka, który właśnie wyrwał się z więzienia, do którego został wtrącony przed wiekami. Oczywiście z nawiązką sobie na to zasłużył. Zdawać by się mogło, że okazano mu litość, bo w jego stronach kara śmierci zakazana nie jest. Ale Steven Kostanski w swoim scenariuszu daje do zrozumienia, że kara, jaką wybrano dla tego eksterminatora niezliczonych istnień, była czymś dużo gorszym od śmierci. Kuriozalnym scenariuszu. W świecie, w którym nic nie jest takie, jak być powinno. W świecie mocno wypaczonym, poprzestawianym, zwichrowanym. W krzywym zwierciadle, gdzie takie rzeczy jak przemiana chłopca w oślizgłą, na swój sposób milutką niemałą „bulwę”, nikogo specjalnie nie dziwi (w sumie wzruszająca historia). Gdzie przemoc nie tylko jest akceptowana, ale wręcz wyczekiwana. Gdzie z niekłamanym zachwytem ogląda się najprawdziwszego potwora w akcji, z uśmiechem na ustach wita się piekło, jakie Obcy zaprowadza na Ziemi. Wprawdzie wśród ludzi są i tacy, którzy widzą w nim śmiertelnego wroga, ale czołowi bohaterowie „Psycho Goremana” nie dostrzegają niczego zdrożnego w destrukcyjnych zapędach swojego pupila. Nie tyle zdają się być kompletnie ślepi na zagrożenie, jakie stwarza ten konkretny Obcy również dla nich, ale bardziej wygląda na to, że mają z tego radochę. Chociaż postawa Luke'a bywa mniej jednoznaczna. Ze wszystkich ważniejszych postaci wykreowanych w „Psycho Goremanie” (wliczając rodziców postawionego na pierwszym planie rodzeństwa) najbardziej zrównoważony wydaje się być właśnie Luke. Sęk w tym, że jego nieustraszona, delikatnie mówiąc, niezbyt normalna, siostra, nie zwykła słuchać rad trzeźwiej myślącego brata. To ona rządzi w tym tandemie i to bardzo twardą ręką. Traktuje Luke'a jak swojego niewolnika, tyranizuje go. I nie można powiedzieć, że taki układ pasuje im obojgu. Luke marzy o tym, żeby przestać być popychadłem swojej nieznającej litości siostry, ale nie potrafi się jej postawić. To wymaga przynajmniej wewnętrznej siły, a tej zdecydowanie mu brakuje. Trwa więc w tej toksycznej relacji, która po pozyskaniu przez Mimi kolejnego niewolnika, staje się dla niego jeszcze trudniejsza... Na pewno? Czy brutalna rozrywka, jaką mordercza maskotka dostarcza Mimi, nie jest aby też rozrywką dla Luke'a? Niby tak, ale jego entuzjazm jest zdecydowanie słabszy. Jest więc nadzieja na to, że prędzej czy później (raczej później) postawi tamę temu szaleństwu. Szaleństwu siostry, która bez opamiętania korzysta ze swojej władzy nad konfrontacyjnie nastawionym do gatunku ludzkiego, Obcym, który jednak... da się lubić. Czarny humor, kiczowate efekty specjalne w stylu retro, wprost promieniująca z ekranu swoboda, chwytliwa lekkości tworzenia, nieskrępowanie, z którym niestety nieczęsto spotykam się we współczesnym kinie grozy. Nie ma żadnych reguł – wrzucamy w „Psycho Goremana” wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Precz z logiką! Niechaj żyje absurd! Szczypta gore, mnóstwo dziwacznego humoru i cała masa cudacznych postaci, członków przeróżnych gatunków, wymyślonych specjalnie na potrzeby tej kuriozalnej historii. Nie jest to wprawdzie jedna z najbardziej pasjonujących „przypominajek” ery VHS, z jaką w życiu się spotkałam. Jedna z najmocniej przykuwających moją uwagę, najbardziej rozrywkowych przygód tego rodzaju, ale jestem wdzięczna ekipie „Psycho Goremana” i za to. Za to szaleństwo.

Tęsknisz za kiczowatymi, bezpretensjonalnymi, zwariowanymi obrazami z ery VHS? Brakuje Ci we współczesnym kinie tej swobody, którą kojarzysz z dawnymi, dobrymi czasami (w każdym razie dobrymi dla filmowego horroru)? Chcesz się pośmiać? Popływać w oparach absurdu? Pobawić się z dzieciakami i ich niezwykłą maskotką? Jeśli tak to „Psycho Goreman” Stevena Kostanskiego może Was zaciekawić. To połączenie umiarkowanie krwawego horroru, komedii, fantasy i science fiction. Kanadyjska mieszanka wybuchowa, zauważalnie nakręcona głównie z myślą o tęskniących za tym co było. I jak widać choćby na załączonym obrazku, bezpowrotnie nie przeminęło. Kicz żyje i ma się dobrze – popatrzcie tylko na tego „dziwoląga” bez wątpienia stworzonego przez człowieka zafascynowanego tanią szeroko pojętą filmową fantastyką z przynajmniej dwóch ostatnich dekad XX wieku. Jest fun!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz