czwartek, 14 stycznia 2021

Katrine Engberg „Szklane skrzydła motyla”

 

W fontannie na głównym kopenhaskim deptaku zostają odnalezione zwłoki starszej kobiety, z której ktoś spuścił krew. Sprawę prowadzi asystent policji Jeppe Kørner, który niedawno rozstał się z żoną i tymczasowo zamieszkał z matką. Jego zawodowa partnerka Anette Werner przebywa na urlopie macierzyńskim, ale nieoficjalnie angażuje się w najnowsze śledztwo kolegów. Każdego dnia pojawia się nowe ciało, a tropy prowadzą do niefunkcjonującego już Domu Motyl, Zakładu Opieki Psychiatrycznej dla Dzieci i Młodzieży. Wszystkie ofiary w przeszłości pracowały w tym miejscu. Ośrodku, który został zamknięty po samobójstwie jednej z pacjentek.

Była tancerka i choreografka, duńska pisarka Katrine Engberg na rynku literackim zadebiutowała w 2016 roku dobrze przyjętą powieścią „Krokodillevogteren” (ang. „The Tenant”, pol. „Stróż krokodyla”), otwierającą kryminalną serię z policyjnymi śledczymi Jeppem Kørnerem i Anette Werner. Druga część, „The Butterfly House”, wyszła już w 2017 roku, a potem... potem zrobiło się lekkie zamieszanie. Bo opisy fabuły odsłony drugiej i trzeciej, oryginalnie wydanej pod tytułem „Glasvinge” (pol. „Szklane skrzydła motyla”) w roku 2018, są właściwie identyczne. W „Szklanych skrzydłach motyla” Katrine Engberg chciała przede wszystkim zwrócić uwagę czytelników na sytuację osób zmagających się z różnymi chorobami psychicznymi we współczesnym, niby postępowym świecie. Jako że dorastała z troskliwym, kochającym ojcem, któremu zdiagnozowano zaburzenie maniakalno-depresyjne, zdążyła zapoznać się z tym problemem niejako od środka. Z nieodpowiednim leczeniem, ze stygmatyzowaniem, z niezrozumieniem osób chorych psychicznie. Za pośrednictwem tej fikcyjnej opowieści, Engberg chciała dać nam do zrozumienia, że nie powinniśmy myśleć o ludziach z chorobami psychicznymi, jak o różniących się od nas. Szufladkować jako anomalie, które dla dobra ogółu należy izolować.

W dawnych czasach wierzono, że upuszczanie krwi jest najlepszą metodą na pozbycie się wielu chorób fizycznych i psychicznych. Jeszcze na początku XX wieku praktykowano ten sposób „leczenia”, który w „Szklanych skrzydłach motyla” Katrine Engberg zapewne zainspirował zabójcę siejącego postrach w Kopenhadze. Każdego dnia w mieście odnajdywane są ludzkie zwłoki, z których spuszczono krew. W tym celu sprawca najprawdopodobniej posługuje się skaryfikatorem, przyrządem od wieków stosowanym w medycynie. Sprawą zajmują się bohaterowie, których mogliśmy już spotkać w „Stróżu krokodyla” tej samej autorki. Aczkolwiek znajomość pierwszej części mrocznych przygód między innymi Jeppego Kørnera i Anette Werner, nie jest niezbędna do pełnego zrozumienia fabuły „Szklanych skrzydeł motyla”. W mojej ocenie omawiana powieść przebija swoją poprzedniczkę, choć muszę przyznać, że na początku lektury inaczej się na tę kwestię zapatrywałam. Przez pierwsze kilkadziesiąt stron przedzierałam się z mozołem i z wątpliwościami, czy wytrwam do końca tego drugiego już spotkania z prozą Engberg. Pierwsza faza śledztwa prowadzonego przez asystenta policji z sekcji pierwszej wydziału zbrodni zagrażających zdrowiu i życiu (dawnym Wydziale Zabójstw) Jeppego Kørnera, w sprawie morderstwa starszej kobiety, której ciało pewnego październikowego poranka odnaleziono w fontannie usytuowanej na głównym kopenhaskim deptaku, przebiegała w standardowy, mało widowiskowy sposób. Chcę przez to powiedzieć, że na starcie nie dano mi praktycznie nic, co przykuwałoby moją uwagę. Nic, co roznieciłoby we mnie ciekawość tą kryminalną, bądź co bądź, zagadką. Na domiar złego autorka co jakiś czas odbiegała od głównego wątku, przedstawiając trudy macierzyństwa jednej z czołowych postaci swojego literackiego cyklu, przeprowadzając mnie przez nową miłość jej zawodowego partnera, Jeppego Kørnera oraz jego nieciekawą sytuację mieszkaniową. A konkretniej problem z nadopiekuńczą matką, u której był zmuszony się zatrzymać po rozpadzie jego małżeństwa, do czasu aż znajdzie sobie nowe mieszkanie. Katrine Engberg włada całkiem plastycznym pisarskim stylem. Nie mogę powiedzieć, że opisy miejsc, wydarzeń i postaci w „Szklanych skrzydłach motyla” cechuje rażąca powierzchowność. Pisanie po łebkach zdecydowanie nie jest jej domeną. Rozwlekłość, rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze, rozdrabnianie się, zresztą też nie, więc i osoby nieprzepadające za wyjątkowo szczegółowymi, długimi opisami nie mają czego się obawiać. Jeśli chodzi o styl Engberg, bo od strony stricte fabularnej „Szklane skrzydła motyla” mogą przedstawiać się trochę gorzej. Na początku, bo śledztwo prowadzone przez Jeppego Kørnera nabierze tempa wraz z wprowadzeniem „na scenę” Domu Motyl. Niefunkcjonującego już ośrodka dla młodzieży z chorobami psychicznymi, z którym przypuszczalnie wiążą się jakieś ciemne sprawki. Pewne jest to, że Motyl upadł po samobójstwie jednej z nieletnich pacjentek tej placówki medycznej, za co jej rodzice obwinili personel. Ojciec dziewczyny nadal uważa, że w tych murach doszło do tragicznego w skutkach zaniedbania. Co więcej, zespół Jeppego Kørnera natrafia też na inne wielce podejrzane rzeczy związane z tym skompromitowanym miejscem. To w połączeniu z faktem, że ofiarami niby tajemniczego zabójcy (domyśliłam się, kto zacz na długo przed odkryciem jego tożsamości przez autorkę) grasującego w samym środku jesieni w Kopenhadze, padają pracownicy owego obiektu, każe śledczym sądzić, że sprawcą kieruje chęć zemsty.

W społeczeństwie nie było miejsca na jej chorobę, a już na pewno nie teraz, kiedy dorosła. Czuła podejrzliwość, często wręcz agresję ze strony tych, którzy szczycili się, że otaczają chorych opieką. To było kłamstwo skierowane do ludzi zdrowych, by nie psuć ich dobrego samopoczucia. Przecież okazywali troskę. Tyle że ta troska nie dotyczyła ludzi psychicznie chorych. Nie było współczucia dla tych, którzy w jakiś sposób odstawali, dla desperatów, którzy walili głową w ścianę. Oni byli niebezpieczni.”

Fabuła „Szklanych skrzydeł motyla” zawiązuje się nadzwyczaj skromnie, ale z czasem sytuacja się komplikuje. Najpierw otwiera się policyjne śledztwo w sprawie zabójstwa starszej kobiety związanej ze środowiskiem medycznym, w które angażuje się również przebywająca na urlopie macierzyńskim Anette Werner (nieoficjalnie, można powiedzieć na własną rękę bada niektóre wątki tej sprawy). Obok toczy się historia przyjaciółki Jeppego Kørnera, kobiety w podeszłym wieku adorowanej przez jej nowego sąsiada, sporo młodszego od niej mężczyznę pochodzącego z Francji. Poza tym Engberg przedstawia nam parę postaci związanych z medycyną, których historie, jak można się tego domyślić, później zostaną bardziej rozwinięte. Poznamy też aktualne dzieje niektórych byłych pacjentów Domu Motyl – jeden z nich teraz przebywa w innym ośrodku psychiatrycznym, a ktoś inny urządził się na ulicy. Z tych na pozór bezwładnie porozrzucanych elementów, śledczy pod kierownictwem Jeppego Kørnera będą musieli złożyć całościowy, spójny obraz, który najprawdopodobniej naprowadzi ich na sprawcę bestialskich mordów dokonywanych na dawnych pracownikach nieszczęsnego domu opieki. Jak widać w „Szklanych skrzydłach motyla” Engberg kieruje wzrok w stronę duńskiego systemu opieki zdrowotnej. Uwidacznia się w tej opowieści niechętny stosunek Engberg do prywatnego sektora tego systemu – nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorka prywatnie nie jest zwolenniczką prywatyzowania służby zdrowia, że czuje się bezpieczniej(?) powierzając tę chyba najważniejszą gałąź cywilizowanego świata politykom. Oj przepraszam, państwu duńskiemu. Jednocześnie jednak daje do zrozumienia, że i na tym polu władza ma sporo do zrobienia, że nie wszystko w tej machinie funkcjonuje tak, jak powinno. Niedofinansowanie, braki kadrowe, a więc permanentne przepracowanie wielu medyków, którzy mimo najszczerszych chęci nie są w stanie zapewnić swoim pacjentom należytej opieki. To bohaterowie dnia codziennego, którzy mają prawo myśleć, że są sami na placu boju o nasze zdrowie i życie. Bohaterowie, wśród których, jak w każdym środowisku, są także czarne owce. Lekarze, którym bardziej niż na dobru pacjentów zależy na robieniu kariery (ogromnych zarobkach i popularyzowaniu swojego nazwiska w kraju i na świecie, co w „Szklanych skrzydłach motyla” bardziej tyczy się prywatnego sektora duńskiej służby zdrowia), pielęgniarki wyładowujące swoją najpewniej słuszną złość i swoistą niemoc na pacjentach i ogólnie medycy, którzy bardziej szkodzą niż pomagają cierpiącym ludziom. Według mnie największą siłą tej książki jest właśnie owo wnikliwe, choć chyba troszkę stronnicze (prywatne złe, państwowe nieidealne, ale i tak lepsze od prywatnego) i doprawdy bardzo empatyczne spojrzenie na trudną sytuację tak pacjentów, jak środowiska medycznego we współczesnej Danii. I nie tylko, bo zaryzykuję twierdzenie, że problemy, które Engberg porusza na kartach „Szklanych skrzydeł motyla” dotyczą wielu krajów świata. W tym Polski. Wracając do owej hipotetycznej stronniczości. Otóż, muszę zaznaczyć, pewności co do tego mieć nie mogę. Z tego prostego powodu, że nie żyję w Danii. Mogę to oceniać jedynie z perspektywy Polski, gdzie państwowa służba zdrowia... Ehh, szkoda gadać. W każdym razie w „Szklanych skrzydłach motyla” skupiamy się głównie na kondycji gałęzi psychiatrycznej. Nie najlepszej kondycji, w czym jakąś rolę może odgrywać wciąż niemała ignorancja społeczna. Niedostateczna wiedza na temat chorób psychicznych, co naturalną koleją rzeczy rodzi strach również przed osobami, które żadnego zagrożenia nie stwarzają. Ludźmi, którzy chcą być część społeczeństwa, żyć w miarę normalnie, a nie w zamknięciu, nafaszerowani silnymi lekami skutecznie tłumiącymi praktycznie wszelkie emocje. W takiej atmosferze toczy się wprawdzie przewidywalne, ale i tak przez większą część lektury dość mocno trzymające w napięciu jesienne śledztwo Jeppego Kørnera i jego kolegów/koleżanek. I żeby była jasność: warstwa obyczajowa/dramatyczna, tj. scenki z prywatnego życia wybranych przez autorkę postaci z czasem też nabierają smaczku. I one z czasem mnie pochłonęły.

Tak, moim zdaniem w „Szklanych skrzydłach motyla” duńska powieściopisarka, Katrine Engberg wspięła się wyżej niż w swoim literackim debiucie, „Stróżu krokodyla”, pierwszej części jej kryminalnej serii między innymi z Jeppem Kørnerem i Anette Werner, policjantami z kopenhaskiego Wydziału Zabójstw. Druga, czy tam trzecia odsłona ich mrocznych przygód nie dość, że porusza niezwykle ważne problemy dotykające nie tylko rodzimej Engberg Danii, to na dodatek oferuje dość złożone śledztwo w sprawie wielokrotnego mordercy, utrzymane w unikatowym, magicznym klimacie chłodnej, ponurej, ale i zachwycająco pięknej Skandynawii. Niepobieżne opisy, sympatyczni bohaterowie i emocjonująca intryga w jakiś sposób powiązane ze światkiem medycznym. Nic tylko polecać fanom gatunku (przypominam: znajomość „Stróża krokodyla” Katrine Engberg nie jest potrzebna do odnalezienia się w „Szklanych skrzydłach motyla”).

Recenzja w ramach akcji

http://www.ksiegarniadunska.pl/

1 komentarz: