W okresie nastoletnim Lynnette Tarkington przeżyła masakrę spowodowaną przez znajomego chłopaka. Obecnie mieszka w wynajętym mieszkaniu w Los Angeles, a jej najlepszym przyjacielem jest roślinka, której nadała imię Ost. Lynnette od wielu lat należy do grupy wsparcia dla kobiet nazywanych ostatnimi ocalałymi, prowadzonej przez doktor Carol Elliott. Kobieta żyje w ciągłej gotowości na atak, w nieustającym strachu przed ludźmi opętanymi żądzą mordu. Najbezpieczniej czuje się we własnym mieszkaniu, w którym wprowadziła różne zabezpieczenia przed intruzami, ale choć rzadko wychodzi z domu, nie wyobraża sobie życia bez regularnych spotkań z kobietami, które przeszły przez podobne piekło. Teraz ich grupa jest jednak mocno zagrożona. Rozwój wydarzeń napawa Lynnette przekonaniem, że ona i jej koleżanki znowu stały się celem maniakalnego mordercy. Albo kilku osób działających w porozumieniu. Tak czy inaczej, Lynnette musi działać. Zrobić wszystko co w jej mocy, by ochronić siebie i sceptycznie nastawione do jej teorii kobiety, który zasłynęły tym, że wygrały starcie na śmierć i życie z wielokrotnymi zabójcami.
Autor między innymi powieści „Horrorstör”, „Moja przyjaciółka opętana”, „Sprzedaliśmy dusze” i „Poradnik zabójców wampirów klubu książki z południa”, tym razem nisko kłania się fanom slasherów. „Final Girls. Ostatnie ocalałe” (oryg. „The Final Girl Support Group”) Grady'ego Hendrixa, amerykańskiego pisarza specjalizującego się w horrorze, jest swoim hołdem dla podgatunku, który największą popularnością cieszył się w latach 70-tych i 80-tych XX wieku. Hołdem dla horrorowych rąbanek z ery VHS-ów. Inne źródła inspiracji Hendrix znalazł w baśniach - i opowieściach Angeli Carter z nich wyrosłych: zbiór opowiadań pt. „The Bloody Chamber and Other Stories”, którego pierwsze wydanie ukazało się w roku 1979 - szczególnie w „Czerwonym Kapturku”, który jego zdaniem jest pierwotnym slasherem. Swoje zrobiła też książka Mariny Warner pt. „No Go the Bogeyman: Scaring, Lulling, and Making Mock”, po raz pierwszy opublikowana w roku 1998. Światowa premiera „Final Girl Support Group” przypadła na rok 2021, ale pewnie pojawiłaby się wcześniej - w nieco innym kształcie; pierwszy szkic książki Hendrix ukończył w 2014 roku – gdyby nie „Ocalałe” Rileya Sagera, którą to powieść Hendrix zresztą gorąco poleca. W planach jest serial na kanwie „Final Girls” Grady'ego Hendrixa – pisarz ma być jednym z producentów wykonawczych. Pierwsze polskie wydanie książki przygotowało wydawnictwo Zysk i S-ka na rok 2022. Przetłumaczyła Agnieszka Brodzik, a okładkę zaprojektował Mariusz Banachowicz. W anglojęzycznym wydaniu audiobookowym powieść przeczytała gwiazda „Piątku trzynastego” Seana S. Cunninghama i „Piątku trzynastego II” Steve'a Minera, Adrienne King.
Jest rok 2010 (gdyby nie pandemia COVID-19 autor pewnie postawiłby na rok 2018, 2019 lub 2020 – nie chciał, żeby czytelnicy czuli się jak w „przededniu apokalipsy”). Boom na kino slash dawno się skończył. Final girl, czy jak kto woli ostatnie ocalałe, cieszą się zdecydowanie większą anonimowością niż w poprzednich dekadach. Filmy zainspirowane ich traumatycznymi przeżyciami z drugiej połowy XX wieku, nie są już tak rozchwytywane. Główna bohaterka i zarazem narratorka „Final Girls. Ostatnich ocalałych” pióra Grady'ego Hendrixa, w przeciwieństwie do fanów podgatunku, z pewnością jest zadowolona z takiego stanu rzeczy. Niepotrzebne jej wzmożone zainteresowanie opinii publicznej. Nie tęskni za statusem wielkiej gwiazdy. Zwracanie na siebie uwagi to prawdopodobnie ostatnie, czego by sobie życzyła. Kiedy miała szesnaście lat ledwo przeżyła masakrę urządzoną w jej własnym domu przez znajomego młodzieńca w okresie Świąt Bożego Narodzenia, co odbiło się na całym jej późniejszym życiu. Paranoja i agorafobia z wyboru (diagnoza jej wieloletniej terapeutki, doktor Carol Elliott) to następstwa tamtych krwawych wydarzeń, które Hendrix podpatrzył w „Cichej nocy, śmierci nocy” Charlesa E. Selliera Jr. Okropne przeżycia jej koleżanek z grupy wsparcia też mają swoich odpowiedników w rzeczywistości. W świecie przedstawionym na kartach „Final Girls” w świadomości slasheromaniaków wprawdzie zapisały się trochę inaczej, ale przynajmniej część odbiorców omawianej pozycji automatycznie skojarzy je z innymi tytułami. Nie tymi wymyślonymi przez Hendrixa na potrzeby tej zwariowanej historii. Masakra w Obozie Red Lake, której główną bohaterką była Adrienne Butler to przeróbka „Piątku trzynastego” Seana S. Cunninghama. Marilyn Torres: „Teksańska masakra piłą mechaniczną” Tobe'ego Hoopera. Dani Shipman: „Halloween” Johna Carpentera i „Halloween II” Ricka Rosenthala. Heather DeLuca: „Koszmar z ulicy Wiązów 3: Wojownicy snów” Chucka Russella. Julia Campbell: „Krzyk” i „Krzyk 2” Wesa Cravena. Christine Mercer: „Bal maturalny” Paula Lyncha. Zwróciliście uwagę na personalia niektórych z final girl wykreowanych przez Hendrixa? A jest tego więcej. Takich sprytnych połączeń ze slasherowymi franczyzami. Organizatorowi tej literackiej gry w skojarzenia naturalnie zależało na tym, by tropiciele z mniejszym „przygotowaniem taktycznym”, tj. mniejszą znajomością podgatunku, też mogli w niej uczestniczyć. Dlatego wybrał (przynajmniej w większości) najgłośniejsze osiągnięcia w tym niepoprawnym politycznie nurcie. Autor pokrótce omawia ten problem w „Final Girls”. Czasy się zmieniły. Opowieści o maniakalnych mordercach uzbrojonych w maczety, noże, siekiery i inne prymitywne narzędzia i ganiących (częściej wolno kroczących) za wrzeszczącymi wniebogłosy, często roznegliżowanymi panienkami, zdaniem wielu deprecjonują płeć żeńską. Czysty seksizm. Zresztą co to za zagrożenie w dobie terroryzmu? Tak czy inaczej, Lynnette Tarkington i pozostałe członkinie grupy wsparcia założonej przed wieloma laty przez doktor Carol Elliott, popadły w zapomnienie. Oczywiście niecałkowite, ale w porównaniu do tego, co działo się wokół nich jeszcze u schyłku XX wieku, ich życie znacznie się uspokoiło. Zeszły z afisza, ale w przekonaniu Lynnette wciąż nie brakuje ludzi, którzy marzą o starciu ich z powierzchni ziemi. Ta trzydziestoparoletnia kobieta zdążyła już przyzwyczaić się do myśli, że jej życie nigdy nie będzie normalne. To znaczy nigdy nie założy rodziny, nigdy nie opuści gardy. Zawsze w strachu, zawsze sama. Nie licząc roślinki, którą traktuje mniej więcej tak, jak główny bohater „Cast Away: Poza światem” w reżyserii Roberta Zemeckisa traktował swoją piłkę. Personifikacja. Hendrix w gruncie rzeczy w moim odbiorze dokonał tego samego, co Zemeckis – udzielił mi się stosunek narratorki do jej ukochanego Osta. Zielonego przyjaciela. Zdecydowanie bardziej szorstka przyjaźń łączy ją z pięcioma innymi kobietami z grupy wsparcia doktor Carol Elliott. Teraz już tylko czterema, bo na początku książki ogłusza je informacja o morderstwie Adrienne Butler, zdaniem Lynnette najlepszej z nich.
„Przeżyłyśmy, bo nie jesteśmy głupie. Jesteśmy tymi, które nie zeszły do piwnicy. Nie otworzyłyśmy tych podejrzanych drzwi.”
Główna bohaterka, jedyna niepełnoprawna final girl w tym gronie (niektórzy uważają, że nie zasługuje na to miano, gdyż nie stanęła do walki ze swoim oprawcą, nie pokonała potwora – zwyczajna niedoszła ofiara, której udało się oszukać agresora, ale z opresji wybawił ją ktoś inny, zakochany w sobie „rycerz w lśniącej zbroi”) szybko nabiera przekonania, że na celowniku jest cała ich grupa. Co więcej, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że sprawców jest kilku. Lynnette wietrzy spisek, ale wygląda na to, że jest w tym sama. Reszta raczej sceptycznie podchodzi do jej „mrocznych przepowiedni”. Wiedzą, że Lynnette to paranoiczka, więc... Mimo wszystko, po final girls można by się spodziewać większej wrażliwości na alarmujące sygnały. Z drugiej strony sporo już czasu upłynęło od koszmarów na jawie, jakie przeżyła każda z nich. Ileż można żyć w ciągłej gotowości bojowej? Nie wszystkie final girls „poszły za przykładem” Laurie Strode z „Haloweenów” Davida Gordona Greena. Nie wszystkie są takie jak Lynnette Tarkington. Jak by nie patrzeć niektórym lepiej się poukładało. W każdym razie główna bohaterka „Final Girls. Ostatnich ocalałych” (swoją drogą podtytuły rozdziałów też mają się kojarzyć) boi się o życie nie tylko swoje i swoich koleżanek, ale też byłej członkini ich grupy wsparcia, która mocno im podpadła. Zdrajczyni ostatnich ocalałych. Fałszywa final girl w rodzaju obiektu chłopięcych westchnień z pewnego slashera z 2006 roku? Drugą potencjalną ofiarą spoza grupy wsparcia jest nastoletnia Stephanie Fugate, która zdążyła już zaliczyć sequel. Nie ona jedna, bo taki już los final girls. Istnych magnesów na zwyrodnialców, w pocie czoła pracujących na swoją niezasłużoną sławę. Mimo widocznych starań Grady'ego Hendrixa, by jego powieść przemawiała nie tylko do, jak przypuszczam, obecnie dość wąskiego grona miłośników slasherów, jeśli już nie wyłącznie, to na pewno przede wszystkim z XX wieku, nie poleciłabym tej pozycji osobom niekochającym tego nurtu. Nie wydaje mi się, żeby ta szaleńczo rozpędzona opowiastka olśniła wielu spoza tej grupy. Więcej: rozczarowanych wśród długoletnich fanów kina slash też się spodziewam. Tym razem Hendrix może trochę rozminąć się z ich oczekiwaniami, bo po takim tytule ma się pełne prawo spodziewać rasowego slasherka. Mocniej osadzonego w konwencji. W twardych ramach sugerowanych, obiecywanych już przez sam tytuł książki. Skrajnie nieprzyjemna przygoda Lynnette Tarkington, to w moim odczuciu połączenie slashera z opowieścią spiskową. Narratorką (Hendrix swoim zwyczajem przygotował też drobne atrakcje, odpowiednio wystylizowane dodatkowe materiały poprzedzające każdy rozdział, na które składają się między innymi artykuły prasowe, transkrypcje policyjnych przesłuchań, wyjątki z archiwum doktor Elliott i dziennika Lynnette) znawca literackiego i filmowego horroru, uczynił kobietę zdiagnozowaną jako paranoiczkę. Tym sposobem Hendrix prawdopodobnie chciał ograniczyć zaufanie czytelnika do tej postaci. Ostrożnego podchodzenia do jej relacji (umownie), nieuznawania za pewnik wszystkiego, co ta biedaczka nam przekazuje. To mogą być tylko rojenia straumatyzowanego umysłu. Zbyt daleko idące wnioski kompletnie pogubionej jednostki, która na dodatek może mieć coś dużego na sumieniu. Są ku temu wyraźne przesłanki. Wyrzuty sumienia zżerające Lynnette mogą nie być bezpodstawne. Co tak naprawdę stało się, kiedy miała szesnaście lat? Czy aby na pewno jedynym winnym masakry w jej własnych domu był niestabilny psychicznie chłopak z tego samego miasteczka? I co takiego Lynnette ujrzała w pokoju Heather w domu Christine Mercer? To jedyna potencjalna niewiadoma, jaką wyłapałam w tej utrzymanej w bardzo szybkim tempie powieści. Wolałabym trochę wolniej i z większym skupieniem na postaciach, ale i tak jestem pod niemałym wrażeniem tego intertekstualnego dziełka, zmyślnej układanki niezbyt szczodrze pokropionej krwią - umiarkowanie krwawa, niestety dość przewidywalna historia – i jak to u Hendrixa, z humorystycznym zacięciem. Ale wracając do jedynej ewentualnej niejasności, z jaką pozostawi nas autor: otóż to, co Lynnette ujrzała w pokoju Heather ma ścisły związek ze sztuczką, jaką ta ostatnia zaprezentuje pod koniec. Heather ma mały sekret, a Hendrix najwidoczniej wierzył, że czytelnik sam go odkryje. Połączy kropki, co będzie możliwe tylko jeśli widział pewien film.
Po paru „Krzykach” przyszły „Final Girls. Ostatnie ocalałe” Grady'ego Hendrixa. Następne wesołe miasteczko dla miłośników slasherów. Ale, ale, nie zakazuje się wstępu dla niewtajemniczonych. Bynajmniej. Architekt tego nęcącego obiektu, zaprasza wszystkich amatorów mocniejszych (ale bez przesady) wrażeń. Ja natomiast odważę się zarekomendować ten park rozrywki wyłącznie fanom kina slash. Rozeznanie w tym terenie przypuszczalnie wzmocni doznania. Nie trzeba być ekspertem w rzeczonej dziedzinie, ale znajomość przynajmniej czołowych przedstawicieli tego podgatunku prawdopodobnie tylko ubarwi Wam tę przygodę. Według mnie kolejny udany (aczkolwiek pozostał lekki niedosyt) eksperyment amerykańskiego znawcy gatunku. Bohaterowie nowszych „Krzyków” pewnie powiedzieliby, że to jest meta. Slasher na miarę naszych czasów? W każdym razie coś slasheropodobnego.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz