środa, 8 czerwca 2022

„Intruzi” (1985)

 

Nastoletnie rodzeństwo, Loren i Abby McWilliams, po nagłej śmierci rodziców, przeprowadza się do małego miasteczka na Florydzie, żeby zamieszkać z wujem Charliem i ciotką Fay. W wesołym miasteczku, najnowszej inwestycji ich stryja, który ponadto jest właścicielem stacji benzynowej. Dzieciaki ochoczo pomagają swojemu wujostwu we wszelkich pracach w parku rozrywki. Szybko też zawiązują nowe znajomości – Loren zaczyna spotykać się z córką tutejszego szeryfa, Karen, a Abby zaprzyjaźnia się z bezkonfliktowym Markiem. Na swoje nieszczęście, dziewczyna wpada w oko szkolnym chuliganom, którym przewodniczy Eddie Dutra. Chłopak zaprasza Abby na randkę, a kiedy ta odmawia, wraz ze swoim gangiem, postanawia dać jej nauczkę. Loren twardo staje w obronie siostry, co jeszcze bardziej rozwściecza lokalnych opryszków. Konflikt eskaluje, swoim zasięgiem obejmując też nowych opiekunów rodzeństwa McWilliams.

Intruzi” aka „Nowi” (oryg. „The New Kids” aka „Striking Back”) to zrealizowany za mniej więcej sześć milionów dolarów amerykański młodzieżowy dreszczowiec w reżyserii Seana S. Cunninghama, twórcy między innymi „Piątku trzynastego” (1980), „Obcy obserwuje” (1982) i późniejszego „Obcego z głębin” (1989). Scenariusz napisał w tej roli debiutujący w pełnym metrażu Stephen Gyllenhaal, a historię wymyślił nieżyjący już Brian Taggert, scenarzysta/współscenarzysta między innymi „Nieuchwytnego wroga” George'a P. Cosmatosa, „Ducha III” Gary'ego Shermana, „Co się stało z Baby Jane?” Davida Greene'a, „Omenu IV: Przebudzenia” Jorge'a Montesiego i Dominique'a Othenina-Girarda oraz „Trucks” Chrisa Thomsona. Film nagrywano w mieście Homestead na Florydzie, a dystrybucja (Columbia Pictures) ruszyła w styczniu 1985 roku, w jego rodzimych Stanach Zjednoczonych.

Shannon Presby (Loren) i Lori Loughlin (Abby) mimowolnie wdają się w poważny konflikt z Jamesem Spaderem (Eddie Dutra) i „jego małą armią”. Najpierw jednak dostajemy szybki wgląd w poprzednie życie pechowego rodzeństwa. Twórcy skupili się na ich relacji z ojcem (Tom Atkins), wojskowym, który przygotował swoje latorośle do życia w tym niebezpiecznym świecie. W domyśle od najmłodszych lat dbał o ich kondycję fizyczną, przy czym nie ma żadnych dowodów na to, że w jakikolwiek sposób zmuszał ich do wysiłku. Loren i Abby bardzo cenili sobie te chwile z ojcem; dla nich najwyraźniej była to istna idylla (czołówka „Intruzów”), która zakończyła się tuż po komentowanym w mediach odznaczeniu ich rodziciela za bohaterski czyn. Nieznany w szczegółach śmiertelny w skutkach wypadek rodziców dobrze wychowanych młodych ludzi, którzy pewnie trafiliby do domu dziecka, gdyby nie interwencja ich dawno niewidzianego stryja imieniem Charlie (Eddie Jones), który wydaje się być całkowitym przeciwieństwem swojego tragicznie zmarłego brata. Zdecydowanie mniej zaradny, bardziej wyluzowany, niepodchodzący tak poważnie do życia jak ojciec Lorena i Abby. Ich sympatie polityczne, miałam wrażenie, też się nie pokrywały. Rozdziel głównych bohaterów filmu prawdopodobnie popierał Partię Republikańską, a zatem zapewne pasował mu aktualnie panujący prezydent, Ronald Reagan. Charliemu natomiast bliżej do Partii Demokratycznej – w każdym razie z rozrzewnieniem wspomina prezydenturę Johna F. Kennedy'ego. Tak czy owak, Loren i Abby McWilliamsowie trafiają jakby do innego świata. Z przytulnego domku, a właściwie jednego z licznych przytulnych domków, które w swoim niedługim życiu zajmowali (służba ich ojca wymuszała częste przeprowadzki), do zagraconego baraku w niezbyt dużym wesołym miasteczku na słonecznej Florydzie. Charlie niejeden interes próbował już rozkręcić, a teraz ulokował wszystkie swoje fundusze w park rozrywki - połączony z dającą niewielkie zyski stacją benzynową – w który niewątpliwie trzeba włożyć mnóstwo wysiłku. Obraz nędzy i rozpaczy, który jednak nie odstrasza, nie studzi entuzjazmu, nowych mieszkańców na pozór bardzo spokojnej, cichej mieściny na Florydzie. Loren i Abby nie boją się ciężkiej pracy. Przywykli do wysiłku fizycznego i pomagania swoim opiekunom. Co jest bardzo na rękę przedsiębiorczemu Charliemu. Niektórzy mogą nazwać to bezczelnym wyzyskiem małoletnich, zwłaszcza, że stryj Lorena i Abby skwapliwie wyciąga rękę po ich pieniądze. Inni, cennym przygotowaniem do dorosłego życia. Ustami Abby, twórcy co prawda wyrażają swój sprzeciw co do wyciągania od osieroconych dzieci pieniędzy, ale już nie widzą nic złego w tym, że nastoletnie osoby pracują na swoje utrzymanie. Charlie do niczego ich nie zmusza. Nie musi, bo Loren i Abby z własnej inicjatywy zakasują rękawy. „Kult nieróbstwa” urośnie w siłę całe dekady później. W latach 80-tych XX wieku w tak zwanych cywilizowanych społeczeństwach nie patrzono z dezaprobatą, nie potępiano dorosłych zachęcających swoich młodych podopiecznych do pracy fizycznej. No, ale wtedy nie było mediów społecznościowych:) W każdym razie można by się spodziewać, że prześladowcy tytułowych (w oryginale) nowych dzieciaków, będą mieć zupełnie inny stosunek do obowiązków domowych. Owszem, herszt tej bandy, Eddie Dutra, nie wygląda na takiego, który brudzi sobie rączki choćby najdrobniejszymi pracami w domu, ale reszta zdaje się nie podzielać tej zauważalnej awersji swojego jasnowłosego lidera. Z zapałem oddają się raczej niedrobnym zajęciom (tzn. to nie jest praca, której podołałby każdy – ja na pewno nie) na małym gospodarstwie należącym do rodziców jednego z nich, którego młodszy brat też nabrał już wprawy w takich krwawych przedsięwzięciach. Ta umiejętność przyda się nastoletnim opryszkom na wojnie z McWilliamsami. Sprawy pewnie ułożyłyby się inaczej, gdyby Abby wykazała zainteresowanie wymuskanym Eddiem Dutrą. Albo przynajmniej jego konkurentem – zakład dwóch niestroniących od przemocy chłopaczków, którego podmiotem jest właśnie Abby. Czy raczej przedmiotem, bo obaj traktują ją raczej jak soczysty kawał mięsa. Zaliczyć i zapomnieć. Abby okazuje się jednak kompletnie nieczuła na ich zaloty. I nic w tym dziwnego, zważywszy na to jak się przy niej zachowują. Subtelność zdecydowanie nie jest ich mocną stroną, i na tym poprzestańmy.

W porównaniu do najgłośniejszego dzieła Seana S. Cunninghama, jednego z najważniejszych slasherów w historii kina, pierwszego „Piątku trzynastego”, „Intruzi” wyglądają jak dobranocka dla niezbyt grzecznych dzieci. Bardziej w klimacie historii familijnych niż rasowych opowieści grozy. „Intruzi” to niegroźny thriller, który puszcza oczko do fanów „Psychozy” Alfreda Hitchcocka (scena pod prysznicem), a i niewykluczone, że Cunningham i jego ekipa mieli na uwadze też „Lunapark” Tobe'ego Hoopera – w każdym razie takie skojarzenia niektórym odbiorcom omawianej produkcji się nasunęły. W końcu pierwszoplanowi bohaterowie „Intruzów” po śmiertelnym w skutkach wypadku ich rodziców, przenieśli się do podobnie ponurego, absolutnie nieolśniewającego (a przynajmniej nie na początku) wesołego miasteczka. Zapuszczone miejsce, w które, jak dobrze wie jego spłukany właściciel, trzeba włożyć sporo pieniędzy i jeszcze więcej energii. Lorenowi i Abby też się nie przelewa – ich konto bankowe wprawdzie nie świeci pustkami, ale to co mają trudno uznać za fortunę – energii mają jednak pod dostatkiem. Młodzi, zdrowi, wysportowani – Charliemu się pofarciło, co zresztą głośno przyznaje. Ale już wkrótce może pożałować swojej decyzji o zaadoptowaniu dzieciaków brata, z którym nie utrzymywał kontaktów. Kiedy banda młodocianych przestępców wypowie wojnę McWilliamsom. Eddie Dutra i jego pomagierzy bardzo źle znoszą postawę Lorena i Abby. Przywykli do tego, że ich rówieśnicy tańczą, jak im zagrają. Rządzą w szkole, rządzą na podwórku i nagle pojawia się „świętoszkowate” rodzeństwo, które daje im jasno do zrozumienia, że ani myśli dostosować się do ich reguł. Do obowiązującego status quo. Ani Loren, ani Abby nie chcą wychodzić przed innych – żadne z nich nie marzy o „objęciu tronu, na którym od niepamiętnych czasów zasiada Eddie” (w moim odbiorze całkiem elektryzujący występ Jamesa Spadera). Samozwańczy król tej sennej amerykańskiej mieściny, który poniekąd zmusza Lorena do zajęcia wyższej pozycji w uczniowskiej hierarchii. To znaczy, Loren chcąc nie chcąc staje się nową gwiazda miejscowego liceum. Nie żeby narzekał – właściwie widać, że nawet podoba mu się ten układ. Te zalotne spojrzenia dziewcząt... Ale Loren jest stały w uczuciach. Ani myśli skakać z kwiatka na kwiatek. Niedługo po przeprowadzce na Florydę zaczyna spotykać się z jasnowłosą córką tutejszego szeryfa o imieniu Karen (Paige Price), której nie daje powodów do zazdrości. Niedwuznaczne uwagi Lorena w stosunku do innych kobiet czynione w obecności Karen mają żartobliwy charakter, czego jego dziewczyna zdaje się być w pełni świadoma. Tymczasem Abby zaprzyjaźnia się z niepozornym rudowłosym chłopcem imieniem Mark (Eric Stoltz). Jest szansa na coś więcej, ale, że tak to ujmę, Abby nie jest tak szybka jak jej brat. Potrzebuje więcej czasu na zbudowanie bliższej relacji – bliższej od przyjaźni – z przedstawicielem płci przeciwnej. Trudno powiedzieć, czy Eddie miałby u niej większe szanse, gdyby miał więcej cierpliwości i ogłady przynajmniej w kontaktach z kobietami, gdyby tak mocno nie naciskał i to już podczas pierwszej rozmowy z Abby. W tym scenariuszu sprawy układają się zdecydowanie nie po myśli nastoletniego bandyty. I tak z małej rzeczy, robi się wielki problem. Jak to często w życiu bywa. Niemniej co poniektórych może zdziwić taka reakcja Eddiego i jego kumpli na uparte odmowy Abby na wystosowywane przez nich propozycje randkowe. Grzeczne odmowy. Oni jednak dochodzą do wniosku, że dziewczyna uważa się za lepszą od nich. W każdym razie odbierają to jako straszliwą zniewagę. I zrobią wszystko co w ich mocy, by zapatrzona w siebie (ich zdaniem) dziewczyna srogo pożałowała swojego „niegodnego” zachowania. Eddiego Dutrę należy traktować z najwyższym szacunkiem. Wszyscy w tym mieście – jego mieście – to wiedzą. A przynajmniej nieletni mieszkańcy tego cichego zakątka Stanów Zjednoczonych, gdzie największą atrakcją jest ubój zwierząt. Dobrze, trochę przesadzam, ale tak czy inaczej radzę przygotować się na parę drastycznych ujęć z ich udziałem. W zasadzie wyłącznie te momenty można rozpatrywać w kategoriach krwawej makabry. Ofiary w ludziach też będą, ale tylko w jednym przypadku (ostatnim) kamera skrzętnie nie ominie sponiewieranego ciała. Nie sądzę, żeby ten widok wywarł jakieś silniejsze wrażenie (niesmak, wstręt, szok) na widzach choćby tylko średnio zaznajomionych z horrorowymi rąbankami i/lub mocniejszymi dreszczowcami, ale biorąc pod uwagę „prawie niewidzialne” dwunożne trupy położone do tej pory... Dziękujmy za te drobne łaski:) Tak naprawdę, to nie najgorzej się bawiłam z tymi „Intruzami”. Magia klimatu lat 80-tych. W przyjaźniejszym wydaniu. Oczywiście, od czasu do czasu czułam się dość niekomfortowo, ale emocje ani razu nie sięgnęły zenitu. Nie miałam powodów do większych obaw, nie miałam wątpliwości, do jakiego zakończenia zmierza ta prosta opowiastka o dobrych i złych nastolatkach. Angażująca, choć przewidywalna. Myślę jednak że dałoby się wykrzesać z tego więcej napięcia.

Intruzi” Seana S. Cunninghama zdają się być doskonałą propozycją dla zwolenników familijnych dreszczowców z poprzedniego stulecia. A przynajmniej szalonych lat 80-tych. Ten luz, ten blues, yyy, to jest rock and roll. Bezpretensjonalność, lekkość wprost emanująca z ekranu. Z dosłownie każdego kadru. Jak dla mnie całkiem niezła rozrywka. Niezbyt mroczna, nader skąpo pokropiona szkarłatną substancją, nieszarpiąca ani trzewi, ani nerwów, ale całkiem wciągająca opowiastka o zwaśnionych młodych ludziach w amerykańskim miasteczku w czasach stosunkowo dawno minionych. O silniejszych właściwościach odstresowujących, niż stresujących.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz