czwartek, 14 września 2023

„Malum” (2023)

 
Początkująca policjantka, Jessica Loren, bierze nocną zmianę na zlikwidowanym posterunku, wierząc, że w ten sposób pozyska więcej informacji o makabrycznym losie ojca. Mundurowego z kainowym piętnem, który przed rokiem popełnił samobójstwo. Samotność w obskurnym budynku rozpraszają: najwidoczniej obłąkany z rozpaczy nieznajomy mężczyzna, przez Jessicę zaklasyfikowany do populacji osób bezdomnych, jeszcze bardziej kłopotliwa anonimowa rozmówczyni telefoniczna i głosowe wsparcie funkcjonariusza aktualnie zajętego aktami wandalizmu dokonywanymi w całym mieście najprawdopodobniej przez członków niebezpiecznej sekty. Demonicznego kultu, z którym swego czasu miał do czynienia ojciec Jessiki. A teraz przyszła kolej na nią...

Plakat filmu. „Malum” 2023, Welcome Villain Films

Remake dobrze przyjętego niskobudżetowego horroru z 2014 roku pt. „Last Shift”, podyktowany pragnieniem zaznajomienia widzów z rzeczami pominiętymi w oryginalnym widowisku z powodów czysto finansowych oraz potrzebą pogłębienia postaci, nawiązania z nimi bliższej znajomości. Swoje zrobiła też nadzieja na szeroką dystrybucję kinową. W przypadku „Last Shift” nie udało się osiągnąć tego celu - co dla czołowego twórcy było tym bardziej frustrujące, że modelował tę filmową rzeźbę pod ekspozycję wielkoekranową (szczególnie żałował ścieżki dźwiękowej, nie miał bowiem wątpliwości, że w salach kinowych robiłaby większe wrażenie) - to może z „Malum” się poszczęści? Przy drugim podejściu Anthony'ego DiBlasiego - twórcy między innymi raczej luźno opartego na opowiadaniu Clive'a Barkera „Lęku” (2009), „Cassadaga – Strefy duchów” (2011), „Najpewniej umrzesz” (2015) i „Extremity” (2018) - do scenariusza horroru demonicznego opracowanego wespół ze Scottem Poileyem. Kręconym od sierpnia do września 2022 (zdjęcia główne) w stanie Kentucky, w większości w porzuconym więzieniu w mieście Louisville. W swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych obraz najpierw (premiera 31 marca 2023 roku) został uwolniony w kinach - sukces! - a następnie (maj 2023) objawił się na platformach VOD.

Anthony DiBlasi nie ukrywa, że duży wpływ na jego twórczość wywarł Clive Barker, który w jego ocenie, podobnie jak Howard Phillips Lovecraft, zbudował własną mitologię, wykreował oryginalne postaci piekielne, które złotymi literami zapisały się w historii gatunku. Cenobici Barkera zainspirowali DiBlasiego do przetarcia kolejnej demonicznej ścieżki na terytorium horroru. Stworzenia nowej demonologii ze starych elementów. Poszukania dotąd nieodkrytych skarbów na niedziewiczej wyspie. W „Last Shift” postawił na Paimona (Pajmon, Paymon), wiernego żołnierza Lucyfera, upadłego anioła, który wprawdzie całkiem nieźle wywiązał się ze swojego zadania, ale parę lat później pokazał, że mógł lepiej. Przebrzydły demon maksymalnie rozwinął swoje czarne skrzydła dla innego filmowca. Dlatego musiał odejść? Nie tyle kara za zdradę, ile odebranie spodziewanego paliwa poszukiwaczom nieakceptowalnych zbieżności fabularnych? Sposób na uniknięcie ewentualnych oskarżeń o podkradanie? Nieważne, że bezpodstawnych – nieistotne, kto był pierwszy, gdy Paimon najbardziej jest kojarzony z tym drugim. W każdym razie w kinie grozy tę legendarną (okultyzm) postać spopularyzował Ari Aster, istniało więc ryzyko, że niektóre osoby niezaznajomione z mniej popularnym filmowym spektaklem Anthony'ego DiBlasiego, „wystosują poważne oskarżenia” pod adresem autorów „Malum”. Ryzyko było, ale czy twórcy „odświeżonej edycji Last Shift” się z nim liczyli, tego nie wiem. I nigdy bym nie powiedziała, że oryginał wymagał odświeżenia. Oczywiście zawsze można coś poprawić, obawiam się jednak, że w świadomości społecznej remaki zapisały się bardziej jako kiepskie klony często mocarnych przedstawicieli popkultury. Sława „Last Shift” wielka nie była, ale fakt faktem, że film zdołał przypodobać się wielu namiętnym pochłaniaczom historii upiornych. Najmniej obiecującej grupy docelowej dla „Malum”? DiBlasi niewątpliwie większe nadzieje wiązał z ludźmi, którym umknęła pierwotna nocna zmiana z potworami. Wachta na posterunku policji, właśnie zamykającym swoje podwoje. Tym razem w roli głównej zobaczymy Jessicę Sulę (m.in. „Split” M. Nighta Shyamalana), która, muszę przyznać, nadspodziewanie dobrze wywiązała się z tego dość wymagającego zadania. Córka kapitana Willa Lorena, najpierw okrzykniętego bohaterem, a potem wstrętnym zabójcą dzielnych stróżów prawa, właśnie rozpoczyna pracę w policji. Z wyboru na komisariacie, w którym jej ukochany rodziciel urządził pamiętną masakrę. Wtedy na zawsze go straciła, a jak by tego było mało, musiała przyzwyczaić się do niechętnych spojrzeń na mieście i przykrych opowieści o człowieku, który chyba nawet w przekonaniu jego przyjaciół słusznie palnął sobie w łeb. Jessica zdaje się być jedyną osobą, która nie zdążyła go znienawidzić – nawet wbrew własnej matce, Diane, szuka sposobu na przywrócenie dobrego imienia swojemu drogiemu tatkowi. Nocna zmiana na wymarłym posterunku to okazja do poszerzenia swojej wiedzy na temat na dobrą sprawę niewyjaśnionej sprawy Willa Lorena, która może mieć związek z najtrudniejszym śledztwem w jego policyjnej karierze. Ze zbrodniczą działalnością najwyraźniej nadal funkcjonującej sekty. Miasto oznakowane symbolem (pseudo?)okultystycznym, „sadystyczne zabawy w świnki” (nawiązanie do autentycznej sekty, tak zwanej Rodziny Charlesa Mansona?) i inne brzydkie harce, skutecznie odciągające uwagę tutejszych przedstawicieli organów ścigania od głównego punktu diabolicznego programu. O ile to nie jest problem natury psychicznej – pomieszanie zmysłów, omamy wzrokowe i słuchowe ciężko doświadczonej młodej kobiety, samotnie stróżującej w upiornym budynku.

Plakat filmu. „Malum” 2023, Welcome Villain Films

Malum” w moich oczach bronił się głównie klimatem - nie tak skutecznie, jak „Last Shift”, ale wystarczająco, by wprawić mnie w przemiłe zakłopotanie, wynikające z maksymalnie zaniżonej prognozy własnej, plastikowych przewidywań dla tej niekiepskiej podróbki – „chropawym mrokiem” zalegającym w oskubanych wnętrzach umownego zlikwidowanego komisariatu policji. Klaustrofobiczne korytarze oplecione oślizgłymi, zaborczymi mackami ciemności, nie mniej duszny gabinecik chwilowej policyjnej dróżniczki, uroczo korespondujący z wycieczkami w mniej i bardziej odległą przeszłość (filmiki oglądane na starym laptopie i bardziej bezpośrednie przenosiny do królestwa tytułowej postaci, podobno poświęconego komuś/czemuś innemu), bo wydaje mi się, że w tych miejscach najmocniej czuć retro. Odrapane, zawilgocone sufity i ściany, lepiące się od brudu podłogi, przepalone żarówki i ostatnie podrygi paru ich smętnych i już migających koleżanek. Pustawe, ale jeszcze nie całkiem ogołocone duszne wnętrza. Wala się trochę krzeseł (jedno z krwią menstruacyjną), a i biurko z telefonem stacjonarnym w pakiecie spokojnie się znajdzie. W szatni zostawiono nawet jedną elegancką kłódkę, która naturalnie nie może powstrzymać osoby łaknącej prawdy. Jessica Loren jest gotowa wybebeszyć tę szkaradną bestię z betonu, przeszukać wszystkie kąty, znaleźć wszystkie tajne skrytki, choćby miała poświęcić na to resztę życia. No dobrze, bez przesady, ale dziewczyna daje nam jasno do zrozumienia, że do upadłego będzie walczyć o lepszą reputację dla ojca. Przynajmniej dopóki rzeczywistość nie zacznie zgrzytać. Wzniosłe formułki z podręcznika dla kadetów jej mantrą, środkiem uspokajającym, bo odpędzającym potwory. Sposobem na znalezienie drogi powrotnej do twardej rzeczywistości, latarka w diabelskich ciemnościach. Policjantka z powołania czy po prostu osoba przepełniona młodzieńczym entuzjazmem, który nie przetrwa w świecie dorosłych? Pokaż jak opiekujesz się rodakami, a ja ci powiem, jaki masz staż pracy w policji. Chcę przez to powiedzieć, że kobieta, której Jessica pośpieszy z pomocą, którą otoczy troskliwą opieką, nauczyła się nie wymagać zwykłej ludzkiej życzliwości od doświadczonych gliniarzy. Z Jessicą według niej będzie tak samo – wcześniej czy później zrozumie, że „chronić i służyć” to puste hasełko, propaganda dla naiwnych, a przynajmniej dla ludzi, którzy nigdy nie mieli do czynienia z tak zwanymi stróżami prawa. To zdanie obłąkanej(?) kobiety. Odpływającej, korzącej się przed niewidzialną istotą, jąkającą z przerażenia na oczach skonfundowanej policjantki. Noc cudów w sterroryzowanym mieście. Natarczywy bezdomny, sympatyczna świnka, uciążliwe telefony i widmowi wisielcy z alarmująco oznakowanymi jutowymi workami na głowach. Można narobić w gacie:) Albo podziwiać wspaniałe rękodzieła zespołu ds. dosadności. Twórców mięsistych efektów specjalnych, które poza wszystkim innym traktuję jako dowód (zresztą nie pierwszy) na to, że nauki Clive'a Barkera nie poszły w las. Że Anthony DiBlasi też ma bardzo interesujące wizje piekielnych istot. Ohydne więc interesujące, wypada jednak zaznaczyć, że przybysz z obręczą nielicho mnie rozbawił, co mogło być zamierzone. Dziwne, zważywszy na rangę tego stwora, ale może chodziło o zagranie na nosie spodziewającemu się koszmaru nad koszmarami widzowi. Niedelikatnie uprzedzonemu o szykowanym wydarzeniu, które najpewniej dopełni się w obmierzłych murach nieomal porzuconego, przeklętego posterunku. Nawiedzonego domu Anthony'ego DiBlasiego i Scotta Poileya. Gdzie film odpalony na przenośnej elektronicznej cegiełce Jessiki (wierny laptop) nienormalnie zazębia się z realiami kobiety; swego rodzaju handel wymienny, fantasmagoryczne przenikanie, czy raczej ścisła współpraca jakby podsłuchana w jakimś ośrodku psychiatrycznym dla najbardziej niebezpiecznych przestępców. Strefa Mroku Czarodzieja Gore. Tak czy inaczej, nie stronią twórcy „Malum” od makabry - weźmy choćby miazgę, która była ludzką głową: powiedziałabym „coś pięknego”, gdybym nie miała wstydu:), ale moim ulubionym fragmentem mitologii DiBlasiego jest poruszająca się na czworakach bestyjka (prawie że „pajęczy krok” przeze mnie zawsze kojarzony z „Egzorcystą” Williama Friedkina), zwinna prześladowczyni z morderczym błyskiem w nieistniejącym oku, której nie życzyłam śmierci, bo... - ale zachowują przy tym jakiś umiar. Nie przeginają... za bardzo. Myślę, że nie zaszkodziłoby dłużej pobawić się klimatem, pokrążyć jeszcze trochę po tym skażonym budynku, z którego główna bohaterka niemal w każdej chwili może uciec. Tylko dokąd? Nigdzie nie znajdziesz schronienia ani przed zewnętrznymi, ani tym bardziej wewnętrznymi demonami.

Mniej skryty bliźniak „Last Shift”. Intrygująco niedopowiedziana, hipnotycznie enigmatyczna opowieść o demonicznym kulcie doczekała się gadatliwego remake'u. Anthony DiBlasi w „Malum” nie tylko się powtarzał, ale i dopowiadał. W każdym razie ten drugi uchylił większego rąbka tajemnicy, zajrzał za sekretną kotarę, która jest jednym z zachwalanych przez fanów gatunku elementów „Last Shift”. Może nawet największą siły tamtego soczyście klimatycznego horroru demonicznego? Ale ten też zadbał o odpowiednią atmosferę, a przynajmniej na mnie podziałał niezaprzeczalny urok:) tego nawiedzonego miejsca. Mówią, że to niepotrzebne przedsięwzięcie i może mają rację, ale skoro już zostało przeprowadzone, to czemu nie zerknąć? A nuż, widelec nie będzie tak źle. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem - lepiej zlizać. Albo nie, ale ja jakoś nie żałuję, że poświeciłam swój niecenny czas na ten „zbędny twór”. Uważam, całkiem sprawny atak klona, ale oryginał był chytrzejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz