Nastoletnia Jill Johnson musi odpracować zaciągnięty na telefonie debet, a
więc zatrudnia się u bogatego małżeństwa, jako opiekunka dwójki ich dzieci.
Wielkie domostwo położone z dala od cywilizacji pewnego piątkowego wieczoru
stanie się śmiertelnie niebezpieczną pułapką. Nękana telefonami od
nieznajomego, pałającego do niej nienawiścią mężczyzny Jill coraz bardziej
obawia się o bezpieczeństwo swoje i dzieci. Wydaje się, że tajemniczy oprawca
ma co do nich poważne zamiary, a odludne położenie domu znacznie ułatwia mu wprowadzenie
w życie swojego zbrodniczego planu.
Remake thrillera Freda Waltona z 1979 roku, wyreżyserowany przez Simona
Westa. Szczerze mówiąc nie przepadam za filmami z nurtu home invasion – doświadczenie nauczyło mnie, że ich twórcy
wzdragają się przed jakimkolwiek rozlewem krwi, stawiając nade wszystko na
budowanie napięcia, co w dziewięciu przypadkach na dziesięć i tak nie do końca
im wychodzi. „Kiedy dzwoni nieznajomy” to wyjątek. Nie wiem, ile twórcy
skopiowali z pierwowzoru, bo jak dotąd nie dane mi było go zobaczyć, ale to raczej
nieistotne, bowiem siłą remake’u nie jest fabuła tylko realizacja.
Nigdy nie podejrzewałabym, że fabuła skupiająca się na jednej osobie
prowadzącej niezliczone rozmowy telefoniczne tak silnie mnie zainteresuje,
ażeby kilkukrotnie powtórzyć seans. Jak się okazuje w thrillerze nieważne jest
zawrotne tempo akcji, porywające efekty specjalne i multum bohaterów –
wystarczy napięcie i klimat, aby przyciągnąć uwagę wielbicieli tego gatunku.
Simon West chyba też to wiedział, bo jego film przez większą część projekcji, w
przeciwieństwie do na przykład „Nieznajomych”, wystrzega się chaotycznych,
nużących ucieczek protagonistów przed zamaskowanymi oprawcami. Konstrukcja
scenariusza „Kiedy dzwoni nieznajomy” jest troszkę inna. Mamy imponujący,
położony w górach dom, w którym największą uwagę zwraca piękny ogród usytuowany
wewnątrz oraz na każdym kroku rzucający się w oczy nowoczesny przepych. W jego
murach przez niemalże cały wieczór widzimy jedynie opiekunkę do dzieci Jill,
która z jakiegoś powodu przez długi czas nie czuje potrzeby ujrzenia swoich podopiecznych.
A więc, czy to z chęci spotęgowania nastroju, czy przez wrodzony brak
ciekawości dziewczyny dzieciaki przyjdzie nam zobaczyć dopiero po przeszło
połowie filmu – do tego czasu cała fabuła skupi się na Jill, nękanej telefonami
od nieznajomego psychopaty. Z prologu wiemy, że mężczyzna upodobał sobie
mordowanie opiekunek do dzieci i ich podopiecznych, ale to jedyny aspekt jego
życia, który zostanie nam wyjawiony. Aż do finału niedane nam nawet będzie
ujrzeć jego twarzy (w finalnych scenach walki niezmiennie skąpanej w cieniu). A
więc lwia część fabuły skupia się na rozmowach telefonicznych, nie tylko z
oprawcą, ale również ze znajomymi, aktualnie przebywającymi na wielkim organizowanym
przez szkołę ognisku. Zatem jakim cudem coś tak trywialnego może się podobać? Odpowiedź
jest prosta: West ma rzadko spotykane u hollywoodzkich twórców wyczucie suspensu
i to tak dalece posunięte, że nawet ciągle wykorzystywany przez niego, na ogół
denerwujący mnie zabieg budowania nieznośnego wręcz napięcia tylko po to, aby w
kulminacji nie ukazać niczego niepokojącego ma w sobie jakąś moc oszukiwania.
Ile razy wędrówka Jill po skąpanym w ciemności wielkim domostwie w poszukiwaniu
źródeł niezidentyfikowanych dźwięków nie zakończyłaby się brakiem mocniejszego
akcentu w kulminacji i tak czekałam na kolejną tego rodzaju, nastrojową scenę z
nadzieją, że tym razem natknie się na psychopatę. A nawet jeśli nie, to nic
straconego, bowiem nawet te jej pełne napięcia wędrówki mają w sobie niebywałą
siłę przekazu – sprawiają, że siedzi się w fotelu z silnie zaciśniętymi
pięściami, w przygotowaniu na makabrę.
Myślę, że w tak silnym sympatyzowaniu z główną bohaterką, a co za tym idzie
dopingowaniu jej pomogła odtwórczyni tej postaci, Camilla Bell, dosyć
uzdolniona aktorka, aczkolwiek kiedy tylko zobaczyłam w epizodycznej rólce
Katie Cassidy pożałowałam, że dziewczyn nie zamieniono miejscami. Jestem
przekonana, że ta druga poradziłaby sobie jeszcze lepiej. W każdym razie
przystępna charakterystyka naszej protagonistki i należyta jej kreacja w tym
przypadku były bardzo ważne, bowiem Jill na potrzeby rozwinięcia akcji i spotęgowania
i tak już mrocznej atmosfery zdefiniowanego zagrożenia była zmuszona, pod
wpływem paniki, czynić nie do końca mądre rzeczy. Za przykład może tutaj
posłużyć jej szaleńczy bieg w zapierającej dech wichurze do stojącego nieopodal
domku dla gości, w którym ma nadzieję zastać syna właścicieli domu oraz
poszukiwania zaginionej gosposi. Widz doskonale zdaje sobie sprawę, do czego
doprowadzą takie posunięcia, ale Jill coraz silniej tracąca poczucie rzeczywistości,
ani myśli brać pod uwagę najgorszego – z tego też powodu jej głupiutkie
zachowania mogą odrobinę zirytować, co poniektórych widzów. Mnie w ogóle nie
zniechęciły, ale głównie przez wzgląd na jej dającą się lubić postać, co
zawdzięczamy przede wszystkim scenariuszowi, ale również Bell. Jedyne, co bym
tutaj poprawiła to zakończenie – moim zdaniem było, aż nader zachowawcze, tak
jakby twórcy bali się pójść na całość i zamiast tego postawili na oklepany
kompromis.
Wielbicielom thrillerów z nurtu home
invasion nie muszę rekomendować tego filmu, bo pewnie już dawno go
obejrzeli. Polecę zatem poszukiwaczom trzymających w napięciu,
minimalistycznych obrazów, całkowicie pozbawionych efektów komputerowych i
dynamicznej akcji, ale za to posiadających w sobie niezmierzone pokłady
mrocznego klimatu.
Mi się bardzo podobał :) Ze względu na to, że jest bardzo nastrojowy i klimatyczny :)
OdpowiedzUsuńPs. Najlepszy blog o tej tematyce! :) Czytam go już chyba ponad rok, jeszcze przed założeniem bloga :)
czytasz blog jeszcze przed jego założeniem?
UsuńMarcie pewnie chodziło o założenie swojego bloga.
UsuńDzięki Martuś za miłe słowa;)
A może o to chodziło. Już myślałem, że Marta jest jasnowidzką :)
UsuńBardzo fajny blog :) Zapraszam również na mojego http://photo-common-creative.blogspot.com/ , na którym znajdziesz zdjęcia na licencji Common Creative.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że to film home invasion :-) ale teraz już wiem, że ten typ bardzo lubię, bo "Kiedy dzwoni nieznajomy" okropnie mnie wystraszył. Kilka razy prawie mi się pisnęło i nawet ten brak logiki w działaniu głównej bohaterki, o którym zresztą wspominasz, mi nie przeszkadzał, swoją drogą psychopata miał niezłe pole do popisu, chata była niczego sobie, ogród też, tylko dlaczego zawsze taki vipowski dom ma okna w full metrażu, chyba właśnie po to, żeby nieznajomy nastrajał się i z pasją ostrzył nożyk :-)
OdpowiedzUsuńBrrr mnie do dziś ciarki na plecach przechodzą na wspomnienie o tym filmie :)
OdpowiedzUsuńPo obejrzeniu The Purge i Dark Skies powoli staję się fanem tego typu filmów i miałem się zabrać za ten właśnie obraz. Dzięki za recenzję!
OdpowiedzUsuńDobry film i naprawdę wciąga. Oby więcej tego typu!
OdpowiedzUsuń