Rok 1939. Rejs
angielskiego węglowca zostaje zakłócony przez gęstą mgłę. Brak widoczności omal
nie kończy się zderzeniem z niemieckim wycieczkowcem, „Valkirie”. Z powodu
niemożności nawiązania kontaktu radiowego z nazistowskim statkiem kapitan
wysyła na jego pokład trzech członków swojej załogi. Mężczyźni odkrywają, że
cała załoga „Valkirie” zniknęła w tajemniczych okolicznościach, pozostawiając
jedynie niemowlę żydowskiego pochodzenia leżące na podłodze.
Mniej więcej
siedemdziesiąt lat później bogaty przedsiębiorca, Isaac Feldman, kupuje na
aukcji owianą złą sławą „Valkirie” i przywraca ją do stanu świetności. Przy
pomocy grupki naukowców ma zamiar wyjaśnić zagadkę zniknięcia pierwszej załogi
statku oraz późniejszych wypadków mających miejsce na jego pokładzie. Towarzyszy
im ambitna dziennikarka angielskiej gazety, Kate Kilroy, która po rozpoczęciu
rejsu, jako pierwsza odkrywa, że legendy krążące na temat tego wycieczkowca nie
są nieuzasadnione.
Hiszpański
pisarz, Manel Loureiro, światową sławę zyskał dzięki trylogii o apokalipsie
zombie, zapoczątkowanej powieścią pt. „Apokalipsa Z: Początek końca”. Tym razem
postanowił zmierzyć się ze zgoła odmienną tematyką horroru, nastrojową ghost story, której lektura wywołała u
mnie wrażenie, jakbym wygrała na loterii. Współczesna kinematografia może i
często raczy nas tego rodzaju straszakami, ale w porównaniu do XX wieku pisarze
raczej rzadko porywają się na podobną tematykę. Oczywiście, od czasu do czasu
powstaje coś godnego uwagi, ale szybko gubi się w zalewie tych wszystkich
powieści o żywych trupach i wampirach. „Ostatni pasażer” Loureiro jest
zdecydowanie jedną z nielicznych XXI-wiecznych udanych ghost story, która z uwagi na popularność autora w kilku krajach
świata być może natchnie innych pisarzy do śmielszego eksperymentowania z tym
nurtem. Mam nadzieję, bo po przeczytaniu tej powieści wręcz marzę o wielkim
powrocie literackich historii o duchach, dokładnie w takim nieprzekombinowanym
stylu.
„Zrobiła kilka
kroków w stronę środka maszynowni i stanęła w odległości zaledwie centymetra od
odciętej głowy jednego z mechaników. Z szyi trupa wystawało kilkanaście
stalowych odłamków, które przebiły plecy na wylot i tam się zatrzymały, oderwawszy
uprzednio czaszkę od reszty ciała.”
„Ostatni pasażer”
łączy w sobie estetykę horroru z thrillerem, przy czym ten drugi gatunek
nieodmiennie pozostaje w tyle, pełniąc rolę swego rodzaju dodatku,
pobudzającego akcję w momentach spowolnienia. Ta książka to przede wszystkim
mocno klimatyczna ghost story,
zainspirowana tak zwanymi statkami widmo, z których najbardziej znana jest
przerażająca historia Mary Celeste, chociaż Loureiro przybliża nam też inne
owiane złą sławą obiekty pływające, które zapewne inspirowały go w trakcie
pisania „Ostatniego pasażera”. Moc tej książki objawia się już w prologu, kiedy
to towarzyszymy załodze angielskiego węglowca w trakcie ich niepokojącego
rejsu. Najpierw pojawia się tajemnicza mgła, niczym u Johna Carpentera, która
spowija wszystko gęstym płaszczem ciszy. A potem trzech mężczyzn wchodzi na
pokład opuszczonej „Valkirie”, gdzie stają twarzą w twarz z prawdziwym
koszmarem. Ciemne korytarze są całkowicie puste, chociaż w jadalni natrafiają
na suto zastawione świeżym jedzeniem stoły, które każą przypuszczać, że załoga
całkiem niedawno opuściła pokład. Problem w tym, że szalupy tkwią na swoich
miejscach, a na pokładzie rozlegają się tajemnicze głosy… Atak
niezidentyfikowanego sprawcy na jednego z Anglików zmusza wszystkich do
pośpiesznego wycofania się z tego przeklętego obiektu, uprzednio zabierając ze
sobą niemowlę żydowskiego pochodzenia, samotnie spoczywające na zimnej posadzce
„Valkirie”. Zapewne wiele osób pomyśli sobie, że w tym zarysie prologu
„Ostatniego pasażera” nie ma nic szczególnego, ot kolejna opowieść o statku
widmo. I będą mieć rację, bo siła tej książki nie tkwi w oryginalności tylko ewokacji
grozy. Loureiro konfrontuje nas z silnie osadzoną w konwencji ghost stories problematyką, uciekając
się nawet do motywów poruszonych już w innych książkach czy filmach z tego
nurtu. Ale robi to z poszanowaniem prawideł rządzących tym podgatunkiem
horroru. Nie wspominając już o budowaniu gęstego klimatu niezdefiniowanej
grozy, który chwilami wręcz bije z kart tej powieści – już w prologu, ale
dalej, po przeskoku akcji jest jeszcze lepiej.
Kiedy mija mniej
więcej siedemdziesiąt lat od wydarzeń przedstawionych w prologu poznajemy
główną bohaterkę książki, dziennikarkę Kate Kilroy, która przeżywa żałobę po
stracie męża. Kiedy naczelna proponuje jej, aby zajęła się niepokojącą historią
„Valkirie”, którą przed śmiercią badał jej ukochany zgadza się bez wahania. Dzięki
swojemu uporowi nawiązuje kontakt z pozornie nieuchwytnym milionerem, Issaciem
Feldmanem, który w oczach opinii publicznej jest niebezpiecznym mafiosem. Mężczyzna,
zdeterminowany, aby poznać swoją przeszłość, organizuje pierwszy od
kilkudziesięciu lat rejs na pokładzie odrestaurowanej „Valkirie”, trzymając się
kursu, którym statek podążał w feralnym roku 1939. Grupa naukowców, zgromadzona
na pokładzie, ma mu pomóc w rozszyfrowaniu zagadki zniknięcia nazistów
podróżujących tym wycieczkowcem siedem dekad temu. A Kate, rzecz jasna udaje
się nakłonić go do zabrania jej ze sobą. Jak można się tego spodziewać już po
odbiciu od brzegu dziewczyna zaczyna świadkować dziwnym wydarzeniom – a to
słyszy głosy, a to widzi archaicznie ubranych osobników przechadzających się po
pokładzie. Z czasem zaczyna rozważać, czy aby nie postradała zmysłów, ale coraz
sugestywniejsze „halucynacje” zmieniają jej punkt widzenia. Pytanie tylko, czy
eksperyment Feldmana umożliwił „Valkirie” podróż w czasie, czy statek jest
nawiedziony przez dusze nazistów, podróżujących nim w 1939 roku? Wszak wkrótce
przeszłość nałoży się na teraźniejszość i na pokładzie zaczną dziać się
naprawdę przerażające, choć konwencjonalne rzeczy. Niczym w „Statku widmo”
(2002) Kate spotka zjawę dziewczynki, która przez jakiś czas będzie pełnić rolę
jej przewodnika. Jak w „Lśnieniu” Stephena Kinga dziennikarka weźmie udział w
nocnym przyjęciu pełnym widmowych postaci i wreszcie zmierzy się z czymś, co
mieliśmy już okazję zobaczyć w remake’u „Domu na Przeklętym Wzgórzu”. Wszystkie
te motywy, choć doskonale znane wielbicielom horroru są podane w tak
znakomitym, mocno klimatycznym stylu, że nawet wymagającym czytelnikom
pozostanie jedynie dać się porwać owej intrygującej historii, bez zważania na
jej schematyczność. Jedyny wątek, który mnie zawiódł to ckliwy romans z
widmowym kochankiem, który dla Loureiro okazał się też wygodnym deus ex machina. Kiedy Kate znajdowała
się w „sytuacji bez wyjścia” autor mógł wprowadzać tego dobrotliwego duszka,
który służył je pomocą i… swoim ciałem niczym w „Uwierz w ducha”. Nie wiem, jak
ten wątek ocenią inni czytelnicy, ale w moim mniemaniu był mocno przekoloryzowany.
„Jeśli wrócą do
przeszłości, będą mogli zapobiec popełnieniu przez Hitlera błędów, które
doprowadziły do jego klęski. Stalingrad, Normandia… to by się nie wydarzyło […]
Niemcy wygrają wojnę, ludność żydowska zostanie w całości wymordowana, zmieni
się bieg historii. Na zawsze.”
Obok nastrojowego
horroru w jakże rozpalającej wyobraźnię scenerii odrestaurowanego w stylu lat
30-tych XX wieku nawiedzonego statku Loureiro snuje również czysto thrillerową
opowiastkę. Otóż, zaraz po wyjściu z portu Feldman zdradza Kate, że poluje na
niego nazistowska organizacja, pragnąca przechwycić „Valkirie”, aby za jej pośrednictwem
przenieść się w czasie i ostrzec Adolfa Hitlera przed porażką. Loureiro udało
się całkiem zgrabnie połączyć motyw uzbrojonych sabotażystów z klimatem
klasycznej ghost story, przy okazji
dynamizując akcję w chwilach jej spowolnienia. I rzecz jasna sygnalizując nam
swego rodzaju komplikację – możliwość podróżowania w czasie, które wkrótce
będzie przebiegać równolegle z manifestacjami złośliwych duchów.
„Ostatni pasażer”
to jedna z nielicznych współczesnych powieści o duchach, która zasługuje na
wzmożoną uwagę wielbicieli konwencjonalnych, acz jakże klimatycznych historii.
W dzisiejszych czasach naprawdę rzadko mamy okazję obcować z równie porywającą
literaturą o zjawiskach nadprzyrodzonych i choćby ten fakt w połączeniu ze
znakomitym warsztatem Manela Loureiro powinien nakłonić wciąż niezdecydowanych
do jak najszybszego zapoznania się z tą pozycją. Naprawdę warto!
Za książkę bardzo
dziękuję wydawnictwu
Czyli pan od zombiaczków dobrze pisze też o duchach ;) I bardzo się z tego cieszę, bowiem "Ostatni pasażer" jest w drodze do mnie :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie skończyłam tę książkę i popieram, bardzo klimatyczna. Takie historie lubię najbardziej, gdy autor nie epatuje przemocą, brutalnością i hektolitrami krwi, ale buduje nastrój grozy w sposób subtelny i nienahalny.
OdpowiedzUsuńZapowiada się smacznie. Na pewno sięgnę, tym bardziej, że dawno nie czytałem dobrego ghost story.
OdpowiedzUsuńLepszej rekomendacji mi nie potrzeba. Bardzo się cieszę, że mam tę książkę u siebie. I też nie miałabym nic przeciwko, żeby pojawiła się czytelnicza moda na opowieści o duchach :)
OdpowiedzUsuń