czwartek, 17 lipca 2014

Manel Loureiro „Ostatni pasażer”


Rok 1939. Rejs angielskiego węglowca zostaje zakłócony przez gęstą mgłę. Brak widoczności omal nie kończy się zderzeniem z niemieckim wycieczkowcem, „Valkirie”. Z powodu niemożności nawiązania kontaktu radiowego z nazistowskim statkiem kapitan wysyła na jego pokład trzech członków swojej załogi. Mężczyźni odkrywają, że cała załoga „Valkirie” zniknęła w tajemniczych okolicznościach, pozostawiając jedynie niemowlę żydowskiego pochodzenia leżące na podłodze.
Mniej więcej siedemdziesiąt lat później bogaty przedsiębiorca, Isaac Feldman, kupuje na aukcji owianą złą sławą „Valkirie” i przywraca ją do stanu świetności. Przy pomocy grupki naukowców ma zamiar wyjaśnić zagadkę zniknięcia pierwszej załogi statku oraz późniejszych wypadków mających miejsce na jego pokładzie. Towarzyszy im ambitna dziennikarka angielskiej gazety, Kate Kilroy, która po rozpoczęciu rejsu, jako pierwsza odkrywa, że legendy krążące na temat tego wycieczkowca nie są nieuzasadnione.

Hiszpański pisarz, Manel Loureiro, światową sławę zyskał dzięki trylogii o apokalipsie zombie, zapoczątkowanej powieścią pt. „Apokalipsa Z: Początek końca”. Tym razem postanowił zmierzyć się ze zgoła odmienną tematyką horroru, nastrojową ghost story, której lektura wywołała u mnie wrażenie, jakbym wygrała na loterii. Współczesna kinematografia może i często raczy nas tego rodzaju straszakami, ale w porównaniu do XX wieku pisarze raczej rzadko porywają się na podobną tematykę. Oczywiście, od czasu do czasu powstaje coś godnego uwagi, ale szybko gubi się w zalewie tych wszystkich powieści o żywych trupach i wampirach. „Ostatni pasażer” Loureiro jest zdecydowanie jedną z nielicznych XXI-wiecznych udanych ghost story, która z uwagi na popularność autora w kilku krajach świata być może natchnie innych pisarzy do śmielszego eksperymentowania z tym nurtem. Mam nadzieję, bo po przeczytaniu tej powieści wręcz marzę o wielkim powrocie literackich historii o duchach, dokładnie w takim nieprzekombinowanym stylu.

„Zrobiła kilka kroków w stronę środka maszynowni i stanęła w odległości zaledwie centymetra od odciętej głowy jednego z mechaników. Z szyi trupa wystawało kilkanaście stalowych odłamków, które przebiły plecy na wylot i tam się zatrzymały, oderwawszy uprzednio czaszkę od reszty ciała.”

„Ostatni pasażer” łączy w sobie estetykę horroru z thrillerem, przy czym ten drugi gatunek nieodmiennie pozostaje w tyle, pełniąc rolę swego rodzaju dodatku, pobudzającego akcję w momentach spowolnienia. Ta książka to przede wszystkim mocno klimatyczna ghost story, zainspirowana tak zwanymi statkami widmo, z których najbardziej znana jest przerażająca historia Mary Celeste, chociaż Loureiro przybliża nam też inne owiane złą sławą obiekty pływające, które zapewne inspirowały go w trakcie pisania „Ostatniego pasażera”. Moc tej książki objawia się już w prologu, kiedy to towarzyszymy załodze angielskiego węglowca w trakcie ich niepokojącego rejsu. Najpierw pojawia się tajemnicza mgła, niczym u Johna Carpentera, która spowija wszystko gęstym płaszczem ciszy. A potem trzech mężczyzn wchodzi na pokład opuszczonej „Valkirie”, gdzie stają twarzą w twarz z prawdziwym koszmarem. Ciemne korytarze są całkowicie puste, chociaż w jadalni natrafiają na suto zastawione świeżym jedzeniem stoły, które każą przypuszczać, że załoga całkiem niedawno opuściła pokład. Problem w tym, że szalupy tkwią na swoich miejscach, a na pokładzie rozlegają się tajemnicze głosy… Atak niezidentyfikowanego sprawcy na jednego z Anglików zmusza wszystkich do pośpiesznego wycofania się z tego przeklętego obiektu, uprzednio zabierając ze sobą niemowlę żydowskiego pochodzenia, samotnie spoczywające na zimnej posadzce „Valkirie”. Zapewne wiele osób pomyśli sobie, że w tym zarysie prologu „Ostatniego pasażera” nie ma nic szczególnego, ot kolejna opowieść o statku widmo. I będą mieć rację, bo siła tej książki nie tkwi w oryginalności tylko ewokacji grozy. Loureiro konfrontuje nas z silnie osadzoną w konwencji ghost stories problematyką, uciekając się nawet do motywów poruszonych już w innych książkach czy filmach z tego nurtu. Ale robi to z poszanowaniem prawideł rządzących tym podgatunkiem horroru. Nie wspominając już o budowaniu gęstego klimatu niezdefiniowanej grozy, który chwilami wręcz bije z kart tej powieści – już w prologu, ale dalej, po przeskoku akcji jest jeszcze lepiej.

Kiedy mija mniej więcej siedemdziesiąt lat od wydarzeń przedstawionych w prologu poznajemy główną bohaterkę książki, dziennikarkę Kate Kilroy, która przeżywa żałobę po stracie męża. Kiedy naczelna proponuje jej, aby zajęła się niepokojącą historią „Valkirie”, którą przed śmiercią badał jej ukochany zgadza się bez wahania. Dzięki swojemu uporowi nawiązuje kontakt z pozornie nieuchwytnym milionerem, Issaciem Feldmanem, który w oczach opinii publicznej jest niebezpiecznym mafiosem. Mężczyzna, zdeterminowany, aby poznać swoją przeszłość, organizuje pierwszy od kilkudziesięciu lat rejs na pokładzie odrestaurowanej „Valkirie”, trzymając się kursu, którym statek podążał w feralnym roku 1939. Grupa naukowców, zgromadzona na pokładzie, ma mu pomóc w rozszyfrowaniu zagadki zniknięcia nazistów podróżujących tym wycieczkowcem siedem dekad temu. A Kate, rzecz jasna udaje się nakłonić go do zabrania jej ze sobą. Jak można się tego spodziewać już po odbiciu od brzegu dziewczyna zaczyna świadkować dziwnym wydarzeniom – a to słyszy głosy, a to widzi archaicznie ubranych osobników przechadzających się po pokładzie. Z czasem zaczyna rozważać, czy aby nie postradała zmysłów, ale coraz sugestywniejsze „halucynacje” zmieniają jej punkt widzenia. Pytanie tylko, czy eksperyment Feldmana umożliwił „Valkirie” podróż w czasie, czy statek jest nawiedziony przez dusze nazistów, podróżujących nim w 1939 roku? Wszak wkrótce przeszłość nałoży się na teraźniejszość i na pokładzie zaczną dziać się naprawdę przerażające, choć konwencjonalne rzeczy. Niczym w „Statku widmo” (2002) Kate spotka zjawę dziewczynki, która przez jakiś czas będzie pełnić rolę jej przewodnika. Jak w „Lśnieniu” Stephena Kinga dziennikarka weźmie udział w nocnym przyjęciu pełnym widmowych postaci i wreszcie zmierzy się z czymś, co mieliśmy już okazję zobaczyć w remake’u „Domu na Przeklętym Wzgórzu”. Wszystkie te motywy, choć doskonale znane wielbicielom horroru są podane w tak znakomitym, mocno klimatycznym stylu, że nawet wymagającym czytelnikom pozostanie jedynie dać się porwać owej intrygującej historii, bez zważania na jej schematyczność. Jedyny wątek, który mnie zawiódł to ckliwy romans z widmowym kochankiem, który dla Loureiro okazał się też wygodnym deus ex machina. Kiedy Kate znajdowała się w „sytuacji bez wyjścia” autor mógł wprowadzać tego dobrotliwego duszka, który służył je pomocą i… swoim ciałem niczym w „Uwierz w ducha”. Nie wiem, jak ten wątek ocenią inni czytelnicy, ale w moim mniemaniu był mocno przekoloryzowany.

„Jeśli wrócą do przeszłości, będą mogli zapobiec popełnieniu przez Hitlera błędów, które doprowadziły do jego klęski. Stalingrad, Normandia… to by się nie wydarzyło […] Niemcy wygrają wojnę, ludność żydowska zostanie w całości wymordowana, zmieni się bieg historii. Na zawsze.”

Obok nastrojowego horroru w jakże rozpalającej wyobraźnię scenerii odrestaurowanego w stylu lat 30-tych XX wieku nawiedzonego statku Loureiro snuje również czysto thrillerową opowiastkę. Otóż, zaraz po wyjściu z portu Feldman zdradza Kate, że poluje na niego nazistowska organizacja, pragnąca przechwycić „Valkirie”, aby za jej pośrednictwem przenieść się w czasie i ostrzec Adolfa Hitlera przed porażką. Loureiro udało się całkiem zgrabnie połączyć motyw uzbrojonych sabotażystów z klimatem klasycznej ghost story, przy okazji dynamizując akcję w chwilach jej spowolnienia. I rzecz jasna sygnalizując nam swego rodzaju komplikację – możliwość podróżowania w czasie, które wkrótce będzie przebiegać równolegle z manifestacjami złośliwych duchów.

„Ostatni pasażer” to jedna z nielicznych współczesnych powieści o duchach, która zasługuje na wzmożoną uwagę wielbicieli konwencjonalnych, acz jakże klimatycznych historii. W dzisiejszych czasach naprawdę rzadko mamy okazję obcować z równie porywającą literaturą o zjawiskach nadprzyrodzonych i choćby ten fakt w połączeniu ze znakomitym warsztatem Manela Loureiro powinien nakłonić wciąż niezdecydowanych do jak najszybszego zapoznania się z tą pozycją. Naprawdę warto!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

4 komentarze:

  1. Czyli pan od zombiaczków dobrze pisze też o duchach ;) I bardzo się z tego cieszę, bowiem "Ostatni pasażer" jest w drodze do mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie skończyłam tę książkę i popieram, bardzo klimatyczna. Takie historie lubię najbardziej, gdy autor nie epatuje przemocą, brutalnością i hektolitrami krwi, ale buduje nastrój grozy w sposób subtelny i nienahalny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się smacznie. Na pewno sięgnę, tym bardziej, że dawno nie czytałem dobrego ghost story.

    OdpowiedzUsuń
  4. Lepszej rekomendacji mi nie potrzeba. Bardzo się cieszę, że mam tę książkę u siebie. I też nie miałabym nic przeciwko, żeby pojawiła się czytelnicza moda na opowieści o duchach :)

    OdpowiedzUsuń