czwartek, 26 marca 2015

„Late Phases” (2014)


Niewidomy weteran wojenny, Ambrose, wprowadza się na osiedle spokojnej starości. Pierwszej nocy zostaje zaatakowany przez wilkołaka. Wychodzi cało z konfrontacji, ale jego sąsiadka i pies nie mają już tyle szczęścia. Pomimo zagrożenia Ambrose nie decyduje się na przeprowadzkę. Postanawia poczekać do następnej pełni księżyca i stanąć do walki z wilkołakiem.

Hiszpańskiego reżysera, Adriana Garcię Bogliano, do tej pory kojarzyłam z nieudaną produkcją zatytułowaną „W półmroku”, dlatego do jego najnowszego horrorowego przedsięwzięcia podchodziłam z dużą nieufnością. Nawet wziąwszy pod uwagę w większości pozytywne opinie krytyków i przede wszystkim wielbicieli szeroko pojętej grozy. Jednakże, ku mojemu zaskoczeniu, seans upłynął mi w nieustannym zachwycie, który notabene podbudował moją wiarę w dalszą karierę Bogliano.

Reżyser zdecydował się nakręcić „Late Phases” po przeczytaniu scenariusza Erica Stolze’a, który w przeszłości obmyślił fabułę między innymi „Under the Bed”. Bogliano dojrzał potencjał, drzemiący w tej historii, wyzwaniem była jedynie adekwatna do jej emocjonalnej wymowy realizacja. Scenariusz kompilował wątki wilkołacze z poruszającą dolą człowieka w „jesieni życia” – zasłużonego weterana wojennego, któremu przyszło spędzić podeszły wiek w samotności, z dala od rodziny i przyjaciół, z mocnym postanowieniem szybkiego opuszczenia tego padołu na własnych warunkach. „Late Phases” najbliżej, więc do filmu egzystencjalnego, kładącego szczególny nacisk na bezsens istnienia i krytykę młodego, materialistycznego pokolenia. Spędzający ostatnie chwile swojego życia na osiedlu spokojnej starości bohaterowie filmu borykają się nie tylko ze swoimi schorzeniami, ale również świadomością opuszczenia przez zajętych własnymi sprawami dzieci. Główny bohater, Ambrose, doskonale pojmuje brutalny porządek świata, w którym młode pokolenie nie znajduje miejsca dla starszych, schorowanych rodziców, ale znosi ból w milczeniu, wiedząc, że swoją dumną postawą, arogancją i błędnymi posunięciami życiowymi poniekąd przyczynił się do swojej obecnej doli. Inaczej jest z jego sąsiadką, która podczas rozmowy telefonicznej z córką dopomina się odrobiny zainteresowania z jej strony. Młoda kobieta nie ma jednak czasu na obiecane spotkanie z rodzicielką, czego pożałuje, kiedy będzie zdecydowanie za późno. Bogliano z niezwykłą wrażliwością obrazuje pokoleniową przepaść, krytykując młodych, współczując osobom starszym i podkreślając przemijalność istnienia, nieuchronność śmierci. Scenariusz „Late Phases” daje, więc do zrozumienia, że dzieci pożałują lekceważącego traktowania swoich rodziców dopiero, kiedy ich zabraknie. Przygnębiającą wymowę filmu znacznie potęgują wyblakłe, przywodzące na myśl stare fotografie barwy i melancholijna ścieżka dźwiękowa. Minimalistyczna realizacja i intymna praca kamery pełna zbliżeń na udręczone twarze bohaterów wywołują skojarzenia z kinem grozy lat 70-tych i 80-tych XX wieku, ale przede wszystkim stwarzają pewnego rodzaju więź pomiędzy widzem i protagonistami.

„Late Phases” to nie tylko dramat, ale również czysty horror. Bogliano tylko na wstępie i pod koniec seansu ucieka się do dosłowności, w całej środkowej partii budując ciężki klimat beznadziei istnienia i wszechobecnego zagrożenia. Sielska, jakże oryginalna sceneria osiedla spokojnej starości usytuowanego pod lasem ostro kontrastuje z brutalnymi atakami wilkołaka podczas każdej pełni księżyca. Pierwsze pojawienie się bestii owocuje przekonującymi wizualnie krwawymi efektami specjalnymi (bez ingerencji komputera) – rozpłatanym brzuchem i pokaleczonym ciałem staruszki oraz wzruszającym motywem zabicia rannego psa przez jego właściciela Ambrose’a. Późniejsze wydarzenia pozornie koncentrują się na stricte dramatycznych wątkach z życia niewidomego weterana wojennego, ale atmosfera zagrożenia, uosabiana gęstym klimatem i przygotowaniami głównego bohatera do walki z potworem nieustannie przypominają widzom, że mają do czynienia również z kinem grozy. Nigdy nie podejrzewałabym, że w obecnych czasach znajdzie się jeszcze reżyser, który tak emocjonalnie, z niezwykłym wręcz wyczuciem podszedłby do zdawałoby się niemającej nic nowego do zaoferowania konwencji horrorów o wilkołakach. Co więcej nigdy nie przewidziałabym, że tak pozytywnie zareaguję na tak trudnego w obejściu bohatera, jakim jest Ambrose. Bogliano przyznał, że sporo trudności nastręczyła mu przekonująca kreacja niewidomego mężczyzny, że często improwizował, nie potrafiąc należycie wczuć się w położenie takiej osoby. Być może on nie do końca wyczuwał tę postać, ale jej odtwórca, Nick Damici, dał z siebie wszystko, aby przekonująco oddać ją na ekranie. Ambrose jest człowiekiem brutalnie szczerym, odżegnującym się od fałszywych konwenansów i nieprzejmującym się uczuciami osób, których nie darzy szacunkiem. Bezwarunkową miłość okazuje jedynie swojemu psu, po śmierci którego przystępuje do kilkutygodniowego kopania jego grobu, mającego stanowić swoistą formę pożegnania się z najlepszym przyjacielem. Z czasem arogancki, tłumiący swoje uczucia Ambrose zaczyna "otwierać się" na miejscowego księdza – konwersacje z nim pozwalają mu zrozumieć, gdzie w swoim życiu popełnił błąd, przyjąć do wiadomości, że winę za oziębłe stosunki z synem ponosi tylko i wyłącznie on. Równocześnie z osobistą tragedią głównego bohatera Bogliano toczy się jego pełne determinacji śledztwo, śladem wilkołaka, trzymające w napięciu głównie za sprawą konieczności kierowania się innymi zmysłami, aniżeli wzrok. Tożsamość bestii jest bardzo przewidywalna, ale to nie na elemencie zaskoczenia miał bazować mocny finał tylko na… zabawie gatunkiem. Rzeź, jaka ma miejsce w finale zachwyca realistycznymi efektami specjalnymi (bez CGI) i pomysłową, odstręczającą metamorfozą człowieka w wilkołaka. W długiej sekwencji przemiany widzimy powolne zdzieranie z siebie ludzkiej skóry, spod której wyłania się zachwycający kostium bestii. Widowiskowych scen mordów również uświadczymy w finale całkiem sporo, ale choć zrealizowano je niezwykle realistycznie i tak bledną w starciu z miażdżącą przemianą w potwora.

„Late Phases” to powiew świeżości nie tylko w skostniałej konwencji filmów o wilkołakach, ale również w szeroko pojętej grozie. Film dla ludzi szukających oryginalności, klimatu, głębi, ale również zwyczajnej rąbanki, na którą owszem trzeba długo czekać, ale z pewnością warto. Gdybyż tylko wszystkie współczesne horrory trzymały taki poziom…

11 komentarzy:

  1. Witaj Aniu, z czystej ciekawości zapytam bo być może coś mi umknęło ostatnimi czasy- jakie sa Twoim zdaniem te lepsze i najlepsze filmy z Wilkołakami w roli głównej, własnie w stylu powyższego obrazu, nie przesadzone, nie przesycone komputerowymi trikami czy innymi głupotami, chodzi mi o stary dobry styl, typu skowyt i tym podobne historie. Co polecisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chodzi o horrory o wilkołakach to największą słabość mam do "Złego wpływu księżyca". Trochę przez sentyment, bo to film mojego dzieciństwa, ale efekty specjalne i narracja z punktu widzenia psa i dziecka nadal mnie zachwycają, pomimo lekko familijnej atmosfery.
      Ponadto podobały mi się: dwie części "Zdjęć Ginger" (trzeciej jeszcze nie widziałam), wspomniany przez Ciebie "Skowyt", "Amerykański wilkołak w Londynie" i "Amerykański wilkołak w Paryżu", "Wilk" i "Wilkołacze sny". Lubię też "Zew krwi", ale tam już jest pełno efektów komputerowych, no i w swojej sympatii do tego filmu jestem w zdecydowanej mniejszości.

      Usuń
    2. Koniecznie ,, Wolfen'' Michaela Wadleigha z 1981 - doskonała i dość niekonwencjonalna rzecz zrobiona przez autora dokumentu ,, Woodstock'' ( to jego jedyna fabuła )

      Usuń
    3. O, dziękuję za tytuł. Jak znajdę to nadrobię zaległości.

      Usuń
    4. Jeszcze ,, Company of Wolves'' Neila Jordana wg Angeli Carter - autentyczna perła.

      Usuń
    5. O, znalazł się ktoś kto broni "Zewu krwi"! :) I słusznie, bo to całkiem fajna B-klasowa rozrywka. Mam tylko małą uwagę. Jak film oglądałem już dwa razy, tak nie zauważyłem w nim wielu efektów komputerowych, a wręcz mógłbym rzec, że ich praktycznie nie ma. Mam na myśli oczywiście charakteryzacje wilkołaków. Pozdrawiam!

      Usuń
    6. Snakehead nie ma? Kurczę, jeśli tak rzeczywiście jest to dałam się oszukać nowoczesnej oprawie i nieustającej akcji i pomyliłam ją z CGI (głupek ze mnie). Dzięki za wypomnienie tego niedopatrzenia - dzięki temu do ponownego seansu tego filmu zasiądę z innym nastawieniem.
      Danielku, Simply dziękuję Wam za tak dużo tytułów. Teraz pozostaje mi poszukać ich w polskim tłumaczeniu. Jak znajdę to wezmę się za poszerzanie swojego horyzontu na nurt wilkołaczy.

      Usuń
    7. Oprawa zaiste nowoczesna i tu rzeczywiście CGI grało jakąś niewielką rolę, ale wygląd wilkołaków zawdzięczamy pracy ludzkich rąk :) A "Zły wpływ księżyca" też lubię, choć z drugiej strony niezbyt podpasowały mi "Wilkołacze sny", na których przysypiałem w kinie. Taki ze mnie widz :/

      Usuń
  2. Znakomity film i ścisła czołówka zeszłorocznej grozy. Kreacja Nicka Damiciego miażdży : przede wszystkim gestyka ciała , jaką przydał bohaterowi , który jest niewidomy już od lat i cała jego fizis zdążyła nabrać ustalonych ,manier' . A w finale Nick Damici - Zatoichi ::-D
    W ogóle gość jest też solidnym scenarzystą , współpracuje z Jimem Mickle'em ( ,, Stake Land'' ,, Cold in July'' )
    PS. Jako fan wilkołaka jako takiego ( z całym bagażem odniesień i tropów ) uważam , że jest to figura niewykorzystana, jedynie wtłoczona w te kilka schematów, które są wałkowane we wszystkich filmach na okrągło . To złoże imo posiada jeszcze w bród do zaoferowania .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja właśnie byłam przekonana, że archetyp wilkołaka kino wyeksploatowało już do granic możliwości (pewnie dlatego, że dużo filmów o wilkołakach nie widziałam, głównie te bardziej znane), ale po seansie "Late Phases" przekonałam się, że byłam w błędzie, że ten nurt ma jeszcze sporo w zanadrzu. Czyli wyszło na Twoje;)

      Usuń