Małe miasteczko Moonlight Bay w stanie Kalifornia. Dwudziestoośmioletni
Christopher Snow cierpi na rzadkie uwarunkowane genetycznie schorzenie, zwane
skórą pergaminową, objawiające się nadwrażliwością na światło. Z uwagi na fakt,
że zbyt długie narażanie się na działanie promieni UV grozi śmiercią, chłopak
prowadzi nocny tryb życia. Kiedy umiera jego ojciec Chris odkrywa, że miejscowy
przedsiębiorca pogrzebowy z jakiegoś powodu zamienił zwłoki, przekazując ciało
jego ojca podejrzanie prezentującemu się człowiekowi. Pragnąc zgłębić tajemnicę
tej zuchwałej kradzieży Chris wraz ze swoim psem Orsonem, przyjacielem Bobbym
Halloway’em i dziewczyną Sashą Goodall natrafia na ślady przerażających badań,
prowadzonych w tutejszej jednostce wojskowej Fort Wyvern, które mogą zmienić
oblicze znanego nam świata. W spisek zamieszani są prominentni mieszkańcy Moonlight
Bay, którzy są gotowi zabijać, aby tylko ukryć swoją działalność.
Wydana w 1998 roku pierwsza część zaplanowanej trylogii, z której jak
dotychczas ukazała się jeszcze tylko druga odsłona, zatytułowana „Korzystaj z
nocy”. „Więzień ciemności” w Polsce znany jest również pod tytułami „Zabójca
strachu” i „Oszukać strach”. W naszym kraju powieść nie zaskarbiła sobie zbyt
wielkiego zainteresowania czytelników. Pokaźna bibliografia Deana Koontza w
końcu obfituje w dużo lepsze pozycje (choć pisarz też często skręca w klasę B),
ale myślę, że aż na takie lekceważenie „Więzień ciemności” nie zasługuje,
choćby przez wzgląd na ambitną problematykę.
„Wiedza
rzadko przynosi nam spokój. Sto lat temu nie mieliśmy pojęcia o strukturze
atomu, DNA ani czarnych dziurach – ale czy teraz jesteśmy szczęśliwszymi lub
pełniejszymi ludźmi niż nasi przodkowie?”
Właściwa akcja zawiązuje się dosyć szybko, aczkolwiek początkowo niejakich
trudności nastręczało mi przebrnięcie przez zanadto rozwleczone opisy pościgów
pod osłoną nocy. Rzadkie wrodzone schorzenie głównego bohatera, Christophera
Snowa, zmusiło Koontza do niemalże całościowego zamknięcia akcji w porze nocnej
oraz znacząco wzmogło dramaturgię. Z uwagi na konieczność unikania nadmiernie
oświetlonych miejsc Chris ma ograniczone pole działania - rzuca wyzwanie
oprawcom stojąc na gorszej pozycji. Jednak pomysłowe potęgowanie nastroju za
sprawą skóry pergaminowej początkowo nie rekompensuje przydługich pościgów. Co
prawda, Koontz wówczas stara się należycie oddać panikę i zagubienie głównego
bohatera, generuje odpowiednie napięcie i wszechobecne zagrożenie,
symbolizowane znaczącą przewagą liczebną wrogów chłopaka, ale po jakimś czasie
to przestaje wystarczać. Rozciągnięte na kilkadziesiąt stron „błądzenie Chrisa
we mgle”, uciekanie przed groźnymi ludźmi, których motywów nie zna i liczne
przestoje w akcji, w trakcie których chłopak po prostu siedzi i przemawia do
swojego psa Orsona. Myślę, że Koontzowi brakło wyczucia w narracji, zbyt późno
zaczął podrzucać czytelnikom strzępy informacji, świadczące o właściwej
problematyce książki. Kiedy już zaczął to czynić nie udało mu się ustrzec
przewidywalności – niezwykle łatwo jest poskładać sobie wszystko w jedną całość
już po rozmowie Chrisa z pielęgniarką, która twierdzi, że „staje się” i że
niedługo świat zostanie zniszczony z winy naukowców rządowych, którzy stworzyli
„małpy, ale nie małpy”, grasujące po miasteczku. Po tym wydarzeniu główny
bohater zaczyna wędrować od jednego świadka do drugiego powoli odkrywając
mrożącą krew w żyłach tajemnicę, w którą zamieszana była również jego zmarła
przed laty matka. Czytelnik bez większych trudności rozszyfruje cały spisek na
długo przed nim, ale o dziwo ta przewidywalność w najmniejszym stopniu nie
obniża chwilami nieznośnego wręcz napięcia, budowanego w drugiej połowie
powieści. Razem z Chrisem odkrywamy, że psychika niektórych prominentnych
mieszkańców Moonlight Bay uległa znaczącemu rozchwianiu. Zaczęli zmieniać się w
bezrozumne maszyny do zabijania, folgujące swoim najbardziej zwyrodniałym
pragnieniom. Na domiar złego na wolności przebywają ponadprzeciętnie
inteligentne, mordercze małpy będące efektami nieetycznego eksperymentu
genetycznego. Chris może szukać oparcia jedynie w osobach swoich przyjaciół, w
tym superinteligentnego psa Orsona oraz innych, nieagresywnych zwierząt
eksperymentalnych, którym udało się zbiec z placówki wojskowej.
„Żadne
wcześniejsze pokolenie nie zrzekło się odpowiedzialności tak jak my, gdy powierzyliśmy
życia i przyszłość zawodowcom i ekspertom, którzy przekonali nas, że mamy zbyt
mało wiedzy albo inteligencji, by podejmować ważne decyzje dotyczące
społeczeństwa. Takie są konsekwencje naszej naiwności i lenistwa.”
W „Więźniu ciemności” widać ogromny wpływ fabuły innej, bardziej popularnej
książki Koontza, zatytułowanej „Opiekunowie”. Podnoszenie inteligencji
zwierząt, w ramach prac nad bronią chemiczno-biologiczną, antropomorfizowanie
ich przez Chrisa i wreszcie wspaniała relacja człowieka z psem, obdarzonym
wręcz ludzką osobowością. Związek, jaki łączy borykającego się z rzadkim
schorzeniem i ostracyzmem społecznym Snowa z labradorem jest odbiciem stosunku
Deana Koontza do tych czworonogów. Pisarz w swoich książkach często stawia ich
ponad ludźmi, przyznając, że to im nie nam należy się władza nad światem. Ta
nadzwyczajna czułość Koontza do zwierząt, antropomorfizowanie ich i w gruncie
rzeczy wywyższanie ich roli na Ziemi nad rolę człowieka jest szczególnie
odczuwalna w „Opiekunach”, ale w „Więźniu ciemności” również odnajdziemy echa
owych poglądów autora. Pewnym novum jest natomiast uznanie oddawane innym
gatunkom (małpom, kotom) i autentycznie wyciskające łzy opisy ich zagubienia na
skutek skomplikowania dotychczas prostej egzystencji przez jak często podkreśla
Koontz największych potworów stąpających po Ziemi – rasę ludzką. W pewnym
momencie autor mówi, wprost, że dzisiaj ludzie nie boją się już zjawisk
paranormalnych, ponieważ człowiek zdolny jest do wyrządzenia im większych
krzywd, że wyobrażone monstra nie mogą równać się z realnymi zagrożeniami, ze
strony naszych bliźnich. A żeby to udowodnić Koontz przybliża nam jeden z
domniemanych wariantów naszego samounicestwienia – eksperymentowanie z genetyką
z mniej lub bardziej chwalebnych pobudek, które według niego mogą okazać się przekroczeniem
granic, po których nie będzie już dla nas odwrotu. UWAGA SPOILER Inspiracja „Wyspą doktora Moreau” jest tutaj
ewidentna, czego autor nie ukrywa, wspominając o tym tytule. Natomiast
zalegająca w pewnym momencie mgła i praca Sashy w rozgłośni radiowej skojarzyły
mi się z „Mgłą” Johna Carpentera KONIEC
SPOILERA. W pewnym momencie jeden z bohaterów mówi: „Bóg miał szansę. Teraz sami spróbujemy szczęścia”, dając tym do
zrozumienia, że gdzieś po drodze zatraciliśmy swoje człowieczeństwo, w swoim
mniemaniu nabierając cech boskich, że jesteśmy zdeterminowani przejąć atrybuty
boże, nie dostrzegając swoich ułomności. I choćby za te trzeźwe, jakże
przerażające spojrzenie na osiągnięcia ludzkości oraz przenikliwe obserwacje
okrutnej natury ludzkiej „Więzień ciemności” zasługuje na uznanie. Tym
bardziej, że Koontz nie stara się na siłę moralizować, często dowcipkując
(najbardziej rozśmieszyło mnie snucie planów humanitarnego według Snowa
postrzelenia księdza – w genitalia, bo i tak ślubował celibat) i opisując wiele
niepokojących wydarzeń, w których centrum stoi Christopher Snow z kontrastującą
z ciężką tematyką lekkością, tym samym wyciągnięcie najważniejszych wniosków
pozostawiając czytelnikom. Poglądy Chrisa znamy, ale sami możemy rozstrzygnąć,
czy się z nimi zgadzamy. Czy tak samo, jak on odpowiemy na pytanie: kto jest
bardziej godzien mianowania na władcę świata - człowiek, czy pies?
„W
sumie rzeźba pokazuje następujące przesłanie, dotyczące doli człowieczej:
żyjemy i umieramy według kaprysów losu, naszym życiem na tym świecie rządzi
zimny przypadek. Psie kupy z brązu na dole stanowią powtórzenie w największym
skrócie tej samej myśli: życie to gówno.”
Pomimo nużącej pierwszej połowy „Więzień ciemności” zasługuje na uwagę
czytelników niebojących się konfrontacji z ciemną stroną ludzkości i lubiących
snuć apokaliptyczne wizje naszego samounicestwienia. W przeciwieństwie do
większości powieści Koontza książka ma gorzki finał, który był konieczną
wypadkową kolejnej odsłony „Moonlight Bay”, co tym bardziej powinno zachęcić
wielbicieli szeroko pojętej grozy. Warto przecierpieć pierwsze rozdziały dla
wizji, jaką Dean Koontz snuje w dalszych partiach książki.
Czytałam ją naprawdę dawno temu. Snow to chyba jedyny bohater Koontz'a, którego bardzo dobrze pamiętam:)
OdpowiedzUsuń