niedziela, 8 marca 2015

Dean Koontz „Więzień ciemności”


Małe miasteczko Moonlight Bay w stanie Kalifornia. Dwudziestoośmioletni Christopher Snow cierpi na rzadkie uwarunkowane genetycznie schorzenie, zwane skórą pergaminową, objawiające się nadwrażliwością na światło. Z uwagi na fakt, że zbyt długie narażanie się na działanie promieni UV grozi śmiercią, chłopak prowadzi nocny tryb życia. Kiedy umiera jego ojciec Chris odkrywa, że miejscowy przedsiębiorca pogrzebowy z jakiegoś powodu zamienił zwłoki, przekazując ciało jego ojca podejrzanie prezentującemu się człowiekowi. Pragnąc zgłębić tajemnicę tej zuchwałej kradzieży Chris wraz ze swoim psem Orsonem, przyjacielem Bobbym Halloway’em i dziewczyną Sashą Goodall natrafia na ślady przerażających badań, prowadzonych w tutejszej jednostce wojskowej Fort Wyvern, które mogą zmienić oblicze znanego nam świata. W spisek zamieszani są prominentni mieszkańcy Moonlight Bay, którzy są gotowi zabijać, aby tylko ukryć swoją działalność.

Wydana w 1998 roku pierwsza część zaplanowanej trylogii, z której jak dotychczas ukazała się jeszcze tylko druga odsłona, zatytułowana „Korzystaj z nocy”. „Więzień ciemności” w Polsce znany jest również pod tytułami „Zabójca strachu” i „Oszukać strach”. W naszym kraju powieść nie zaskarbiła sobie zbyt wielkiego zainteresowania czytelników. Pokaźna bibliografia Deana Koontza w końcu obfituje w dużo lepsze pozycje (choć pisarz też często skręca w klasę B), ale myślę, że aż na takie lekceważenie „Więzień ciemności” nie zasługuje, choćby przez wzgląd na ambitną problematykę.

„Wiedza rzadko przynosi nam spokój. Sto lat temu nie mieliśmy pojęcia o strukturze atomu, DNA ani czarnych dziurach – ale czy teraz jesteśmy szczęśliwszymi lub pełniejszymi ludźmi niż nasi przodkowie?”

Właściwa akcja zawiązuje się dosyć szybko, aczkolwiek początkowo niejakich trudności nastręczało mi przebrnięcie przez zanadto rozwleczone opisy pościgów pod osłoną nocy. Rzadkie wrodzone schorzenie głównego bohatera, Christophera Snowa, zmusiło Koontza do niemalże całościowego zamknięcia akcji w porze nocnej oraz znacząco wzmogło dramaturgię. Z uwagi na konieczność unikania nadmiernie oświetlonych miejsc Chris ma ograniczone pole działania - rzuca wyzwanie oprawcom stojąc na gorszej pozycji. Jednak pomysłowe potęgowanie nastroju za sprawą skóry pergaminowej początkowo nie rekompensuje przydługich pościgów. Co prawda, Koontz wówczas stara się należycie oddać panikę i zagubienie głównego bohatera, generuje odpowiednie napięcie i wszechobecne zagrożenie, symbolizowane znaczącą przewagą liczebną wrogów chłopaka, ale po jakimś czasie to przestaje wystarczać. Rozciągnięte na kilkadziesiąt stron „błądzenie Chrisa we mgle”, uciekanie przed groźnymi ludźmi, których motywów nie zna i liczne przestoje w akcji, w trakcie których chłopak po prostu siedzi i przemawia do swojego psa Orsona. Myślę, że Koontzowi brakło wyczucia w narracji, zbyt późno zaczął podrzucać czytelnikom strzępy informacji, świadczące o właściwej problematyce książki. Kiedy już zaczął to czynić nie udało mu się ustrzec przewidywalności – niezwykle łatwo jest poskładać sobie wszystko w jedną całość już po rozmowie Chrisa z pielęgniarką, która twierdzi, że „staje się” i że niedługo świat zostanie zniszczony z winy naukowców rządowych, którzy stworzyli „małpy, ale nie małpy”, grasujące po miasteczku. Po tym wydarzeniu główny bohater zaczyna wędrować od jednego świadka do drugiego powoli odkrywając mrożącą krew w żyłach tajemnicę, w którą zamieszana była również jego zmarła przed laty matka. Czytelnik bez większych trudności rozszyfruje cały spisek na długo przed nim, ale o dziwo ta przewidywalność w najmniejszym stopniu nie obniża chwilami nieznośnego wręcz napięcia, budowanego w drugiej połowie powieści. Razem z Chrisem odkrywamy, że psychika niektórych prominentnych mieszkańców Moonlight Bay uległa znaczącemu rozchwianiu. Zaczęli zmieniać się w bezrozumne maszyny do zabijania, folgujące swoim najbardziej zwyrodniałym pragnieniom. Na domiar złego na wolności przebywają ponadprzeciętnie inteligentne, mordercze małpy będące efektami nieetycznego eksperymentu genetycznego. Chris może szukać oparcia jedynie w osobach swoich przyjaciół, w tym superinteligentnego psa Orsona oraz innych, nieagresywnych zwierząt eksperymentalnych, którym udało się zbiec z placówki wojskowej.

„Żadne wcześniejsze pokolenie nie zrzekło się odpowiedzialności tak jak my, gdy powierzyliśmy życia i przyszłość zawodowcom i ekspertom, którzy przekonali nas, że mamy zbyt mało wiedzy albo inteligencji, by podejmować ważne decyzje dotyczące społeczeństwa. Takie są konsekwencje naszej naiwności i lenistwa.”

W „Więźniu ciemności” widać ogromny wpływ fabuły innej, bardziej popularnej książki Koontza, zatytułowanej „Opiekunowie”. Podnoszenie inteligencji zwierząt, w ramach prac nad bronią chemiczno-biologiczną, antropomorfizowanie ich przez Chrisa i wreszcie wspaniała relacja człowieka z psem, obdarzonym wręcz ludzką osobowością. Związek, jaki łączy borykającego się z rzadkim schorzeniem i ostracyzmem społecznym Snowa z labradorem jest odbiciem stosunku Deana Koontza do tych czworonogów. Pisarz w swoich książkach często stawia ich ponad ludźmi, przyznając, że to im nie nam należy się władza nad światem. Ta nadzwyczajna czułość Koontza do zwierząt, antropomorfizowanie ich i w gruncie rzeczy wywyższanie ich roli na Ziemi nad rolę człowieka jest szczególnie odczuwalna w „Opiekunach”, ale w „Więźniu ciemności” również odnajdziemy echa owych poglądów autora. Pewnym novum jest natomiast uznanie oddawane innym gatunkom (małpom, kotom) i autentycznie wyciskające łzy opisy ich zagubienia na skutek skomplikowania dotychczas prostej egzystencji przez jak często podkreśla Koontz największych potworów stąpających po Ziemi – rasę ludzką. W pewnym momencie autor mówi, wprost, że dzisiaj ludzie nie boją się już zjawisk paranormalnych, ponieważ człowiek zdolny jest do wyrządzenia im większych krzywd, że wyobrażone monstra nie mogą równać się z realnymi zagrożeniami, ze strony naszych bliźnich. A żeby to udowodnić Koontz przybliża nam jeden z domniemanych wariantów naszego samounicestwienia – eksperymentowanie z genetyką z mniej lub bardziej chwalebnych pobudek, które według niego mogą okazać się przekroczeniem granic, po których nie będzie już dla nas odwrotu. UWAGA SPOILER Inspiracja „Wyspą doktora Moreau” jest tutaj ewidentna, czego autor nie ukrywa, wspominając o tym tytule. Natomiast zalegająca w pewnym momencie mgła i praca Sashy w rozgłośni radiowej skojarzyły mi się z „Mgłą” Johna Carpentera KONIEC SPOILERA. W pewnym momencie jeden z bohaterów mówi: „Bóg miał szansę. Teraz sami spróbujemy szczęścia”, dając tym do zrozumienia, że gdzieś po drodze zatraciliśmy swoje człowieczeństwo, w swoim mniemaniu nabierając cech boskich, że jesteśmy zdeterminowani przejąć atrybuty boże, nie dostrzegając swoich ułomności. I choćby za te trzeźwe, jakże przerażające spojrzenie na osiągnięcia ludzkości oraz przenikliwe obserwacje okrutnej natury ludzkiej „Więzień ciemności” zasługuje na uznanie. Tym bardziej, że Koontz nie stara się na siłę moralizować, często dowcipkując (najbardziej rozśmieszyło mnie snucie planów humanitarnego według Snowa postrzelenia księdza – w genitalia, bo i tak ślubował celibat) i opisując wiele niepokojących wydarzeń, w których centrum stoi Christopher Snow z kontrastującą z ciężką tematyką lekkością, tym samym wyciągnięcie najważniejszych wniosków pozostawiając czytelnikom. Poglądy Chrisa znamy, ale sami możemy rozstrzygnąć, czy się z nimi zgadzamy. Czy tak samo, jak on odpowiemy na pytanie: kto jest bardziej godzien mianowania na władcę świata - człowiek, czy pies?

„W sumie rzeźba pokazuje następujące przesłanie, dotyczące doli człowieczej: żyjemy i umieramy według kaprysów losu, naszym życiem na tym świecie rządzi zimny przypadek. Psie kupy z brązu na dole stanowią powtórzenie w największym skrócie tej samej myśli: życie to gówno.”

Pomimo nużącej pierwszej połowy „Więzień ciemności” zasługuje na uwagę czytelników niebojących się konfrontacji z ciemną stroną ludzkości i lubiących snuć apokaliptyczne wizje naszego samounicestwienia. W przeciwieństwie do większości powieści Koontza książka ma gorzki finał, który był konieczną wypadkową kolejnej odsłony „Moonlight Bay”, co tym bardziej powinno zachęcić wielbicieli szeroko pojętej grozy. Warto przecierpieć pierwsze rozdziały dla wizji, jaką Dean Koontz snuje w dalszych partiach książki.

1 komentarz:

  1. Czytałam ją naprawdę dawno temu. Snow to chyba jedyny bohater Koontz'a, którego bardzo dobrze pamiętam:)

    OdpowiedzUsuń