Zaprzyjaźni, żonaci mężczyźni zajmują apartament, w którym z dala od
świadków spotykają się z licznymi kochankami. Kiedy znajdują w lofcie ciało
młodej kobiety zaczynają nawzajem się oskarżać równocześnie zastanawiając się,
jak dyskretnie pozbyć się „problemu”. Sprawa komplikuje się, kiedy mężczyźni
decydują się powierzyć reszcie swoje tajemnice, które całkowicie zmieniają
charakter ich przyjaźni.
Najpierw była wersja belgijska z 2008 roku, wyreżyserowana przez Erika Van
Looy’a na podstawie scenariusza Barta De Pauwa. W 2010 roku Antoinette Beumer
nakręciła holenderski remake, do którego scenariusz współtworzył De Pauw.
Amerykanie nie chcąc być gorszymi postanowili podjąć ten sam temat. Reżyserię
drugiego remake’u powierzono twórcy pierwowzoru, Belgowi Van Looy’owi, a
scenariusz ponownie napisał De Pauw wespół z Wesley’em Strickiem, którego
pisarska kariera obfituje w fabuły takich filmów, jak między innymi
„Arachnofobia”, remake „Przylądka strachu”, „Wilk”, „Dom Glassów” i remake
„Koszmaru z ulicy Wiązów”. Strike ma, więc doświadczenie w kinie grozy (horrorach i thrillerach), ale w
„Lofcie” niedane mu było go wykorzystać, bowiem Van Looy i De Pauw nie byli
skłonni eksperymentować z fabułą. Postawili na tak zwany remake całkowity,
który od holenderskiej wersji (nie wiem, jak wypada w zestawieniu z belgijską,
bo jeszcze jej nie widziałam) różni się drobnymi, nieistotnymi szczegółami.
W jakim celu kręci się takie same filmy z różną obsadą? W przypadku
remake’u całkowitego „Psychozy” miało to sens, ponieważ lwia część młodego
pokolenia nie przepada za czarno-białymi filmami – kolorowa wersja niejednego
współczesnego widza zachęciła do zapoznania się z tą ponadczasową historią. Z
„Loftem” sprawa przedstawia się zgoła odmiennie, bowiem wcześniejsze wersje nie
zdążyły się jeszcze zestarzeć w pojęciu opinii publicznej. Być może twórców
amerykańsko-belgijskiej odsłony motywowała niechęć, co poniektórych odbiorców
do europejskiego kina, albo niezadowalająca dystrybucja pierwowzoru i
holenderskiego remake’u w niektórych krajach. Może tak było, ale osobiście
opowiadałabym się raczej przy mniej altruistycznej chęci szybkiego zarobku
niewielkim nakładem pracy. Znany w niektórych kręgach tytuł gwarantował
docelową grupę odbiorców, ale też miał szansę skusić osoby, którzy co nieco o
tym filmie słyszeli, ale nie mieli jeszcze okazji go zobaczyć. I właśnie ta
druga grupa widzów ma szansę rozsmakować się w drugim remake’u „Loftu”. Osoby,
które zapoznały się z europejskim konceptem w starciu z najnowszą wersją stoją
na z góry straconej pozycji.
Miałam nieszczęście oglądać amerykańsko-belgijską odsłonę „Loftu” z pozycji
widza znającego holenderską drugą wersję, dlatego też jak zawsze w przypadku
remake’u całkowitego poczułam się pominięta przez twórców. Fabułę „Loftu”
skonstruowano w stylu hitchcockowskim – najpierw „trzęsienie ziemi”, potem
napięcie wzrasta, aby pod koniec osiągnąć zaskakujące kulminacje, błyskawicznie
po sobie następujące. W przypadku takich opartych na suspensie obrazów
najważniejsza jest aura tajemnicy i pasujące do całości zaskakujące akcenty.
Kiedy nie ma owych niespodziewanych elementów, bo wszystko to widziało się już
wcześniej pozostaje jedynie obojętność. Osoby, które nie widziały
wcześniejszych wersji zapewne będą inaczej zapatrywać się na tę produkcję – dla
pozostałych dystrybutorzy, ze zwykłej przyzwoitości, powinni umieścić
ostrzeżenie na plakacie typu: uwaga, to już było. Skopiowano scenerie, rysy
psychologiczne bohaterów, realizację, niektóre dialogi i wszystkie kluczowe dla
fabuły wydarzenia. Zmodyfikowano jedynie tak drobne akcenty, jak kąt nachylenia
kamery, w co poniektórych ujęciach, bardziej zdemonizowano przyrodniego brata
Chrisa, Philipa, ale również usprawiedliwiono go faktami z jego traumatycznej
przeszłości i mocno pocięto erotyczne sceny, aby czasem w kinach nie pokazywać
młodszym widzom dużo golizny. Reszta została bez zmian poza paroma dialogami.
Akcja również rozgrywa się na trzech płaszczyznach czasowych – o niektórych
flashbackach i flashforwardach twórcy informują widzów, ażeby czasem nikogo nie
zdezorientować, w przeciwieństwie do holenderskiej wersji. Poznajemy głównych,
zdemoralizowanych bohaterów, idealnie wykreowanych przez gwiazdy amerykańskiego
kina: Jamesa Marsdena (Chris Vanowen), Karla Urbana (Vincent Stevens), Erica
Stonestreeta (Marty Landry), Matthiasa Schoenaerts (Philip Trauner) i wreszcie
Wentwortha Millera (Luke Seacord), który najbardziej mnie zaskoczył rolą tak
odmienną od dotychczasowych. Tutaj nie jest przystojnym bożyszczem nastolatek,
nieustraszonym protagonistą tylko zahukanym mrukiem w odbierających mu całą
atrakcyjność dużych okularach i ulizanych włosach. Co najciekawsze w takiej
kreacji wypadł jeszcze bardziej przekonująco, aniżeli w sylwetkach twardzieli.
Z obsady na uwagę zasługują również znane wielbicielom kina grozy, jak zwykle
zjawiskowe, Rhona Mitra, której przypadła w udziale niestety niewielka rólka
żony Chrisa i Rachael Taylor, idealnie wcielająca się w bardziej znaczącą
postać jego kochanki. Akcja zawiązuje się od środka, od przesłuchania głównych
antybohaterów, którzy relacjonują policjantom poranek, podczas którego znaleźli
ciało kobiety spoczywające na łóżku w ich apartamencie. Przykutą kajdankami do
mebla, z rozharatanym nadgarstkiem i zdaniem nad głową spisanym jej krwią w
języku łacińskim jasnowłosą piękność. Zaszokowani mężczyźni debatują nad
zwłokami, dochodząc do wniosku, że samobójstwo nie wchodzi w grę, że mordercą
musi być któryś z nich. Następnie scenarzyści, dążąc do rozjaśnienia widzom
całej sytuacji, jeszcze bardziej cofają akcję do momentu zawiązania
oburzającego paktu. Aby móc folgować swoim seksualnym pragnieniom mężczyźni
kupują loft, do którego w późniejszych dniach, w tajemnicy przed żonami sprowadzają
nowo poznane kobiety. Chociaż ich seksualne akty przedstawiono o wiele
łagodniej, niż w holenderskiej wersji odbiorcy zapewne szybko wypracują sobie
jak najgorsze zdanie na ich temat. Nie bacząc na uczucia podejrzliwych żon
kopulują z każdą kobietą, która wpadnie im w oko – w kulminacyjnym momencie
tych oburzających ekscesów mamy nawet gwałt (oprawca usprawiedliwia się w iście
lepperowskim stylu, że to prostytutka, a tych zgwałcić nie można…). Ponadto
zobaczymy wątek wielkiej miłości do nierządnicy i wojeryzm, czyli dokładnie to
samo, co w wersji holenderskiej.
Fabułę „Loftu” bez problemu można było poddać wielu modyfikacjom, zmieniając
charakter całej intrygi i punkty kulminacyjne. Scenariusz jest na tyle płynny,
że ktoś z choćby minimalną inwencją twórczą mógłby ukłonić się nie tylko osobom
nieznającym wcześniejszych wersji, ale również ich wielbicielom. Niestety,
filmowcom nie starczyło odwagi bądź wyobraźni, dlatego też seans upłynął mi
całkowicie beznamiętnie. Produkcji nie uratowała nawet znakomita obsada i
europejska, intymna realizacja z licznymi zbliżeniami i częstym uciekaniem kamery
poza główny plan. Wiedziałam, jak cała intryga się rozwinie, wiedziałam jak się
skończy, ba wiedziałam nawet, jakie kwestie za chwilę padną. Dlatego też
całkowicie uniemożliwiono mi przeżywanie tej historii całą sobą, odebrano mi
tak ważny w tego rodzaju kinie element zaskoczenia, pozostawiając tylko
hipnotyzującą realizację i idealnie wykreowane postaci, których psychologii nie
przysłaniał wszechobecny przepych (co mnie zaskoczyło, bo Amerykanie lubują się
w szafowaniu bogactwem z niekorzyścią dla charakterologii bohaterów). To za
mało, żeby poczuć satysfakcję, tym bardziej w tego rodzaju obrazie, w którym
najważniejszy jest scenariusz.
Mamy już wersję belgijską, holenderską i amerykańsko-belgijską „Loftu”. Nie
wiem, jak pierwowzór, ale dwie kolejne są niemalże identyczne, co zdaje się w
ogóle nie przeszkadzać twórcom. Zastanawia mnie, ile przyjdzie mi czekać, ażeby
zobaczyć taki sam „Loft” wyprodukowany w każdym kraju świata, bo nie mam
żadnych wątpliwości, że filmowcy dokładnie do tego zmierzają. Pytanie tylko: po
co męczyć widzów tym samym?
"oprawca usprawiedliwia się w iście lepperowskim stylu, że to prostytutka, a tych zgwałcić nie można"
OdpowiedzUsuńNo padłem. Pamiętasz ten tekst Leppera? Kurczę normalnie odniesienie do filmu w punkt:-)
Pewnie, że pamiętam. To był jeden z najbardziej kontrowersyjnych, bulwersujących tekstów w polskiej polityce (takich idiotyzmów się nie zapomina). Jak usłyszałam to w "Lofcie" to od razu nasunęło mi się skojarzenie;)
Usuń